Szczęście w poszukiwaniach. O misji, celu i życiu z pasją.
.Przygoda, pasja i potrzeba realizacji nawet najbardziej zwariowanych marzeń towarzyszą człowiekowi od zawsze. To dzięki nim Herodot mógł opisać to, co widział na własne oczy, i zostać najsłynniejszym historykiem na świecie, Aleksander Wielki zdołał w ciągu kilku lat dziesięciokrotnie powiększyć swoje państwo, a Isaac Newton sformułował wielkie prawa rządzące ruchami ciał we Wszechświecie. Miliony mniej znanych pasjonatów dokonywały wynalazków, eksplorowały nowe ziemie i inne kultury albo po prostu realizowały swoje prywatne najgłębsze potrzeby. O tym – najnowszy bestseller Chrisa Guillebeau.
.W Torze jest opowieść o dwunastu szpiegach, którzy zostali wysłani z pustyni do ziemi Kanaan. Wykonali tę misję, a jej rezultaty ich oczarowały. Była to, jak mówi powiedzenie, kraina mlekiem i miodem płynąca, w której dało się rozmawiać przez komórkę nawet w tunelach. Krótko mówiąc: magiczne i cudowne miejsce, lepsze niż w bajkach Disneya.
Szpiedzy przekazali te informacje ludziom przebywającym w obozie na pustyni. — Świetne wieści! — wykrzyknęła zgodnie starszyzna.
Była jednak jeszcze druga część raportu. Poza mlekiem i miodem w krainie byli też giganci oraz ufortyfikowane miasta. Wprawdzie życie na pustyni nie jest zbyt fajne, lecz wyprawa do Kanaan może być niebezpieczna. Spośród dwunastu szpiegów dziesięciu zakończyło swoje raporty złowieszczym zaleceniem: przeprowadzka do ziemi obiecanej może być zbyt trudna. Lepiej nie ryzykować i nie walczyć o krainę marzeń.
Dwóch szpiegów miało odmienne zdanie. — Owszem, to niełatwe zadanie — przyznali. Te miasta i ci giganci z pewnością stanowią poważny problem. — Ale damy radę! — powiedzieli. — Spróbujmy.
Niestety potencjalne niebezpieczeństwa przeważyły nad dającą nadzieję obietnicą. Ludzie postanowili zaufać pesymistom i wyprawę do swojego Disneylandu odłożyli na ponad czterdzieści lat. Dziesięciu szpiegów, którzy ostrzegali przed porażką, zmarło z powodu zarazy. Spośród wszystkich dwunastu szpiegów tylko owi dwaj opozycjoniści trafili w końcu do ziemi obiecanej.
.Hannah Pasternak przywołała tę opowieść, gdy rozmawialiśmy o czekającej ją wkrótce przeprowadzce do Izraela. Jako młoda Amerykanka o żydowskich korzeniach od dawna darzyła uczuciem odległą ojczystą ziemię. Pewnego dnia, czytając Torę, natrafiła na tę opowieść i uświadomiła sobie, że jest jak ci szpiedzy, którzy wprawdzie widzieli ziemię obiecaną, ale szukali powodów, dla których nie powinni tam się udawać.
Hannah postanowiła pozwolić sobie w życiu na odrobinę ryzyka. Nie tylko przeprowadzi się do Izraela, chociaż nigdy wcześniej tam nie mieszkała, ale rozpocznie nowe życie od przejścia Izraelskiego Szlaku Narodowego liczącego 1000 km, którego pokonanie zajmuje nawet dwa miesiące.
Samo emocjonalne poruszenie jakimś wydarzeniem — podobnie jak ogólne niezadowolenie — zwykle jednak nie wystarcza, żeby sprowokować do działania. Musisz chcieć zareagować na to wydarzenie. Wszystkie miesiące, które dzieliły ją od przeprowadzki, Hannah poświęciła na zgłębianie historii swojej rodziny. Chodziła na lekcje hebrajskiego i przygotowywała się na trudną kondycyjnie wędrówkę.
Później przyznała, że choć te przygotowania okazały się bardzo potrzebne, to jednak znacznie ważniejsze było samo podjęcie decyzji. Hannah nie zachowała się jak owych dziesięciu szpiegów, przerażonych trudnościami nadarzającej się okazji. Zainspirowana dwoma szpiegami, którzy sprzeciwili się opinii ogółu i których przodkowie nie bali się ryzyka, postanowiła zmierzyć się ze swoim strachem i przyjąć wyzwanie. Zamiast niepewności zaczęła odczuwać spokój.
Od chwili, gdy po raz pierwszy pomyślała, że mogłaby przeprowadzić się do Izraela i przejść szlakiem, nie potrafiła wyrzucić tego pomysłu z głowy. Życie w USA było pod każdym względem fajne, lecz mimo to czuła niemożliwy do stłumienia pociąg do przeniesienia się w nieznane miejsce i doświadczenia innego stylu życia.
Inne osoby, z którymi rozmawiałem, także czuły taki pociąg. Wiedli względnie satysfakcjonujące życie, lecz daleko bardziej cieszyło ich wyjście poza swoją strefę komfortu. Scott Harrison, znajomy, który założył organizację Charity: Water, pojechał do Afryki Zachodniej w ramach pokuty. Po latach folgowania swoim zachciankom w charakterze promotora nowojorskiego klubu nocnego znalazł swoje powołanie, gdy tłukł się land roverem po błotnistych drogach Monrovii w Liberii. Uświadomił sobie, że spora część świata nie ma dostępu do czystej wody, i postanowił znaleźć sposób na to, aby ją tam dostarczyć.
Widziałem, jak borykał się ze sformułowaniem swojego wstępnego przekazu. Któregoś dnia opowiedział nam swój sen. Zobaczył w nim wypełniony ludźmi stadion. Trudno mu było to wyjaśnić, ale był przekonany, że jego życie jest w jakiś sposób powiązane z tymi ludźmi i że musi zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby im pomóc. Dlatego najbliższe dziesięć lat poświęcił na rozwijanie organizacji o wartości 100 milionów dolarów, której celem jest zapewnienie czystej wody w całej Etiopii i innych zakątkach świata. Jego praca okazała się niewiarygodnie skuteczna i pomogła milionom ludzi — którzy z pewnością zapełniliby wyśniony przez niego stadion — a wszystko zaczęło się od odpowiedzi na to wezwanie.
Nie każde powołanie jest religijne lub związane z moralnością. Ludzie, którzy nie są związani z religią lub praktykują ją w bardziej osobisty sposób, także mówili o akceptacji powołania w drodze do realizacji wyznaczonych sobie celów. Czy chodzi o pisanie, rękodzieło, czy ocalenie świata — poświęcenie się czemuś większemu od siebie może przynieść Ci poczucie spełnienia. To jak połączenie przeznaczenia i zdeterminowanej wolnej woli. Niezależnie od tego, który z tych poglądów Cię przekonuje — bo przypuszczalnie w obu kryje się ziarno prawdy — podążenie za wezwaniem daje głębokie poczucie realizowania misji.
U niektórych osób to poczucie może doprowadzić do życiowego odkrycia i wieloletniego poświęcenia.
Smak wolności
.John Francis, Afroamerykanin dorastający w Filadelfii, który przeniósł się na zachód do Kalifornii, był obrońcą środowiska, zanim dowiedział się, co to słowo oznacza. Od kiedy pamiętał, zawsze przejmował się sprawami natury. W 1971 roku w zatoce San Francisco w pobliżu mostu Golden Gate zderzyły się dwa tankowce, doprowadzając do wycieku pięciuset tysięcy galonów (około 1,8 miliona litrów) ropy naftowej. Johna bardzo to smuciło i denerwowało. Jednocześnie czuł się sfrustrowany. Bo co może zrobić jednostka?
Z rozwiązaniem tej kwestii było podobnie jak z moim pomysłem odwiedzenia wszystkich państw — w jego głowie pojawiła się szalona myśl, która uczepiła się go na dobre. Rok później, wciąż przejęty wyciekiem ropy, wyrzucił z siebie tę myśl przed swoim przyjacielem Jeanem. — Moglibyśmy przestać jeździć samochodami. Także jako pasażerowie — powiedział.
Jean przytaknął, lecz chwilę później dopadła go rzeczywistość. — To byłoby dobre, gdybyśmy mieli więcej pieniędzy.
— Tak — przyznał John. — To chyba nierealne. — Ale pomysł już się od niego nie odczepił i (podobnie jak z innymi szalonymi ideami) coś w nim było.
Kilka tygodni później John wybierał się na imprezę klubową zorganizowaną w oddalonym o ponad trzydzieści kilometrów sąsiednim mieście. Postanowił pójść na nią pieszo. Zostawił kluczyki od samochodu w domu, założył plecak i ruszył na imprezę.
Jak się domyślasz, trzydzieści kilometrów wymaga całkiem długiego marszu. John odrzucał oferty podwózki i w końcu około północy zatrzymał się na odpoczynek w przydrożnym fast foodzie. Nastolatek za ladą odmówił przyjęcia pieniędzy, gdy usłyszał o jego długim marszu. Gdy John dotarł do klubu, była już pierwsza w nocy i zespół kończył właśnie swój ostatni bis. Nieważne. Udało mu się.
Następnego dnia zameldował się w motelu, wziął gorący prysznic i przez całe popołudnie regenerował się na basenie, przygotowując się na trzydziestokilometrową wędrówkę z powrotem. Było to fizycznie trudniejsze niż pierwszy spacer, gdyż jego mięśnie nie przywykły jeszcze do takiego wysiłku. Jednak psychicznie zaczął się już oswajać z ideą powolnego podróżowania.
Ponieważ nie co dzień zdarza się, że ktoś postanawia przejść w sumie sześćdziesiąt kilometrów, żeby odwiedzić klub nocny, znajomi Johna zorganizowali przyjęcie powitalne z okazji tego osiągnięcia. Rozlali szampana i zaczęli go prosić, żeby powiedział coś więcej o swojej szalonej wyprawie.
Wtedy John powiedział coś, co zaskoczyło nawet jego: — Poczułem smak wolności. Przez chwilę miałem nadzieję, że nie będę musiał wracać.
Smak wolności był kuszący. — Pokonałem pierwszy etap podróży, która wpłynie na całe moje życie — napisał w dzienniku, który później stał się pamiętnikiem. — Teraz już nie mogę się zatrzymać.
Po przejściu sześćdziesięciu kilometrów na imprezę taneczną i z powrotem John miał trudności z dostosowaniem się do normalnego życia. Pewnego dnia postanowił już zawsze chodzić piechotą. Niezależnie od tego, dokąd się wybierał i co zamierzał zrobić, szukał sposobu, żeby dostać się tam pieszo.
Nauczenie się pokonywania wszystkich odległości spacerem okazało się zaskakująco łatwe, jednak przystosowanie się do życia bez samochodu wymagało trochę czasu. Okazało się, że nie może już pracować jako promotor koncertów. Jego przyjaźnie także się zmieniły, ponieważ nie był w stanie umawiać się na ostatnią chwilę. Gdy jego znajomi chcieli pójść do oddalonego o 40 kilometrów kina, John musiał rozpocząć wyprawę dzień wcześniej, żeby móc się z nimi spotkać.
Dla wielu osób jego decyzja o unikaniu samochodów była inspirująca, lecz niektórzy nie wiedzieli, co o tym myśleć lub czuli się obrażeni. John odmawiał kierowcom, którzy zatrzymywali się, żeby zaoferować mu podwózkę, a gdy wyjaśniał, że jego zachowanie to protest przeciwko wyciekom ropy, część z nich odbierała to osobiście. — Myślisz, że jesteś kimś lepszym niż ja? — zdarzało mu się usłyszeć.
John zapisywał swoje początkowe doświadczenia w dzienniku. „Rzuciłem wyzwanie określonemu stylowi życia” — napisał. „Nic dziwnego, że ludzie stawali przeciwko mnie. Rzucam wyzwanie samemu sobie”.
Największą frustrację sprawiali mu jednak nie ludzie, którzy nie rozumieli jego pobudek, lecz to, że nie potrafił wyjaśnić, co właściwie robi. — Nie potrafię wykroczyć poza banalne zdania, gdy wyjaśniam, dlaczego chodzę, a nie jeżdżę… Coraz bardziej czuję, że każdy mój krok jest częścią niewidzialnej wyprawy, dla której nie ma żadnych map, są tylko nieliczne znaki drogowe. Nie wiem, czy jestem na to przygotowany.
Gdy John zastanawiał się nad swoim nowym stylem życia, usłyszał od matki bezceremonialne słowa, które doprowadziły do przeformułowania całej jego idei. Zadzwonił do niej do Filadelfii i opowiedział o tym, że docieranie wszędzie na piechotę daje mu szczęście. W jego głosie było jednak coś, co przykuło uwagę spostrzegawczej mamy. — Wiesz, Johnny — stwierdziła. — Człowiek, który jest naprawdę szczęśliwy, nie musi wszystkim o tym opowiadać. To po prostu widać.
Nie zdawała sobie wtedy sprawy z tego, że zainspiruje nowy etap w poszukiwaniach życiowego celu swojego syna.
W dzień swoich dwudziestych siódmych urodzin John postanowił milczeć przez cały dzień. Jak stwierdził, był to prezent dla wszystkich, których zadręczał gadaniem o swoim nowym stylu życia. Poszedł na oddaloną o pięć godzin marszu plażę. Przez cały dzień pisał dziennik i malował. Potem zasnął na plaży i został na niej do następnego dnia, a potem do kolejnego. W końcu trzy dni później wrócił do domu, lecz coś się w nim zmieniło. Minęło kilka tygodni, podczas których nie wypowiedział ani słowa. John zrozumiał, jakie jest jego prawdziwe wyzwanie: ma nie tylko zapomnieć o jeżdżeniu samochodem, lecz także żyć w absolutnym milczeniu.
Nie każdy rozumiał jego nowe zachowanie i podobnie, jak było w przypadku chodzenia, część ludzi reagowała złością. Ponieważ nie mógł odpowiedzieć — a przynajmniej nie w typowy sposób — odkrył, że ta forma protestu jest inna, niż gdy po prostu nie używał samochodów. Jak się przekonamy później, jego nowa praktyka unikania transportu mechanicznego oraz milczenia stała się autonomiczną, trwającą siedemnaście lat misją — lecz w tamtym momencie John był dopiero na etapie przystosowywania się do niekonwencjonalnego stylu życia, wynikającego z jego przekonań dotyczących środowiska. „Brak wypowiedzi uniemożliwia prowadzenie sporów” — napisał wtedy w dzienniku. „A milczenie uczy mnie słuchania”.
Myśl z rozmachem (czyli „niekonwencjonalna operacja serca”)
.Gdy pisałem pierwszą książkę o niekonwencjonalnych pomysłach, popełniłem błąd bezmyślnego powtórzenia, pisząc: „Przypuszczalnie nie chciałbyś, żeby operował Cię niekonwencjonalny kardiochirurg”. Od tego czasu odezwało się do mnie już pięciu chirurgów, którzy niezależnie od siebie stwierdzili: „Chwila, to przecież ja!”.
Jednym z nich był pracujący w Indiach dr Mani Sivasubramanian. Na jego wizytówce widnieje napis: „Chirurg dziecięcy i przedsiębiorca socjalny”. Dr Mani stworzył fundację zapewniającą opiekę zdrowotną dzieciom z biednych rodzin. Pozostali niekonwencjonalni kardiochirurdzy napisali mi, że postępy w ich profesji są zawsze wynikiem nietypowego podejścia do leczenia pacjentów.
Nauczyłem się, żeby nigdy nie mówić nigdy. Jeśli przebiegnięcie maratonu, założenie organizacji charytatywnej lub inne opisane w tej książce przedsięwzięcie wydają Ci się nudne, pójdź o krok dalej.
- Znajdź lekarstwo na chorobę. Steven Kirsch, u którego zdiagnozowano rzadkie schorzenie krwi, próbuje znaleźć lekarstwo dla siebie i innych osób w podobnym położeniu.
- Zostań ninja. Dwudziestosiedmioletni Izzy Arkin rzucił pracę i przeprowadził się do Kioto w Japonii, aby intensywnie studiować sztuki walki. Jego celem jest nie tylko opanowanie karate, lecz stanie się prawdziwym ninja, czyli zrealizowanie marzenia, które żywił od ósmego roku życia. (Ta misja jeszcze trwa).
- Zostań mnichem. Rasanath Dasa, były bankier z Wall Street, zrezygnował z kariery, gdyż rozczarował się swoją branżą i czuł, że traci duszę. Poszedł do klasztoru na East Village i został miejskim mnichem.
Innymi słowy, nie ograniczaj się do tego, co znajdziesz na tych stronach. Jeśli masz potężniejszą i lepszą ideę, nie wahaj się! Pokaż nam wszystkim, co jest możliwe.
Podążaj za swoją pasją
.W wywiadzie dla „Rolling Stone” Bob Dylan został zapytany o słowo powołanie. — Każdy ma powołanie — odparł. — U niektórych jest ono wyraźne, a u innych ciche. Każdy jest do czegoś powołany, lecz tylko nieliczni są wybrani. Otacza nas mnóstwo rozproszeń i bywa, że nigdy nie odnajdujemy swojego prawdziwego oblicza. Wiele osób tak właśnie ma.
Gdy zapytano go o jego powołanie, odpowiedział w następujący sposób:
.Moje powołanie? Takie samo jak u wszystkich ludzi. Jeden człowiek jest powołany do bycia dobrym żeglarzem. Drugi jest powołany do bycia dobrym rolnikiem. Jeszcze inny jest powołany do bycia dobrym przyjacielem. Musisz być najlepszy w tym, do czego zostałeś powołany. Niezależnie od tego, co to jest. Musisz być w tym najlepszy i mieć najwyższe umiejętności. Chodzi o pewność siebie, ale nie arogancję. Wystarczy, że sam wiesz, iż jesteś najlepszy, niezależnie od tego, czy ktokolwiek to potwierdza.
Zaakceptowanie powołania polega na staniu się najlepszym w jakiejś dziedzinie lub robieniu czegoś, czego Twoim zdaniem nikt inny nie potrafi. Nie do końca chodzi o rywalizację polegającą na pokonaniu innych ludzi. Raczej jest to kwestia sprostania własnym standardom tego, co według Ciebie jest prawdziwe.
Niektórzy z nas znajdują swoją misję, ale czasem to misja znajduje nas. Niezależnie od tego, jak jest w Twoim przypadku, gdy już zidentyfikujesz swoje powołanie, nie strać go z oczu.
.Jiro Ono mieszka w Tokio i prowadzi restaurację Sukiyabashi Jiro posiadającą trzy gwiazdki Michelina. Od siedemnastego roku życia całe dorosłe życie spędził na przygotowywaniu i serwowaniu sushi z niezachwianą pasją. Jest absolutnie oddany temu, co robi. Posiłki w jego restauracji zjada się w ciągu piętnastu minut na prostej ladzie. Ma ustalone menu z sushi. (Żadnych przystawek! Żadnego zamawiania z karty!). Rezerwację trzeba robić z rocznym wyprzedzeniem. Średni rachunek to tysiąc złotych od osoby i nie można płacić kartą.
Przez większą część filmu dokumentalnego o jego rodzinie i restauracji Jiro na okrągło mówi o swoim oddaniu pracy, o tym, że jego talent jest dla niego najważniejszy itd. Godne pochwały, lecz nieco monotonne. W pewnym momencie jednak widzimy, jak się ożywia, gdy zaczyna mówić o tym, co naprawdę go kręci: o rybach. — Gdy mamy dobrego tuńczyka, czuję się świetnie — wyznaje z uśmiechem. — Czuję się jak zwycięzca!
Śmiałem się głośno, gdy usłyszałem, jak Jiro mówi o uczuciu zwycięstwa z powodu dobrego tuńczyka. Nie umknął mi jednak przekazywany komunikat: ten mężczyzna naprawdę kocha to, czym się zajmuje.
Jest taki popularny filmik w internecie o entuzjaście pociągów, który dostrzega szczególnie ekscytujący skład. — O MÓJ BOŻE! — wykrzykuje. — Czekałem na ten moment od miesięcy i w końcu jest. W końcu uchwycę moją kamerą jednostkę Heritage! Juhu! Hurra!
Nie podzielasz jego podniecenia? Nie wiesz, co to jest jednostka Heritage? To dlatego, że nie jesteś takim entuzjastą pociągów jak Mark McDonough, który nakręcił oryginalny film z serii „Excited Train Guy”*.
Chodzi o to, że nawet jeśli Twoje serce nie przyspiesza na widok staroświeckich składów i nie pałasz miłością do tuńczyka, to tak właśnie się poczujesz, gdy znajdziesz swoją misję. To będzie coś wielkiego, ekscytującego, a może nawet nieco przerażającego lub przytłaczającego, a Ty głęboko w środku będziesz odczuwał autentyczne i trwałe przyciąganie.
A teraz wracamy do Ciebie
.Twoim powołaniem niekoniecznie musi być chodzenie po świecie w milczeniu przez siedemnaście lat lub wyjazd do Tokio w poszukiwaniu najlepszego tuńczyka na świecie. Nie musi nim być także przeprowadzka do Izraela lub jakiegokolwiek odległego miejsca.
Istnieje jednak jakaś misja, która wykracza poza Ciebie. Niezależnie od tego, czy patrzysz na powołanie w kategoriach duchowych, będzie ono dla Ciebie wyzwaniem i wzbudzi Twoją ekscytację.
Prawdziwe powołanie wymaga także kompromisów. Jeśli Twoim marzeniem jest wydłużenie o godzinę przerwy na lunch, żeby pospacerować po parku, to myślisz raczej o zadaniu niż o misji. Prawdziwe marzenie wymaga inwestycji, a często także poświęcenia czegoś. Gdy coś budzi Twoją ekscytację, to nawet jeśli inni nie widzą w tym sensu, dla Ciebie już sama wyprawa po to będzie wystarczającą nagrodą.
Chyba najlepiej wyraziła to Amelia Earhart, która wiele lat temu, gdy była u szczytu i podważała założenia dotyczące możliwości kobiet w zdominowanym przez mężczyzn świecie, powiedziała: — Nie odrzuca się wielkiej przygody, która pojawi się na twojej drodze.
Chris Guillebeau
Fragment bestsellera „Szczęście w poszukiwaniach”, wyd.Sensus, 2016 POLECAMY WERSJĘ PRINT I E-BOOK: [LINK]