Donald Trump. Co to oznacza dla Polski?
Gdyby Trump był zupełnie bez szans, był politycznym marginesem, to by nie wygrał prawyborów
.Wyraźnie widać, że to co mówi Donald Trump spotyka się z uznaniem. Pamiętajmy jednak o systemie prawyborów i o tym, że republikanie mają dość nieszczęsną tendencję do wystawiania kandydata, który jest aprobowany tylko przez wyborców republikańskich. Najczęściej ich kandydat jest za bardzo na prawo względem poglądów dla ogółu Amerykanów. Demokraci takich błędów nie popełniają. Barack Obama wygrał dwa razy wybory prezydenckie, bowiem demokraci wystawiają kandydata, który jest dobry dla własnego elektoratu, ale również dla zwolenników republikanów, którzy stanowią w elektoracie mniejszość.
Pamiętajmy, że zwycięstwo Trumpa w prawyborach jeszcze nie przesądza o wygranej w wyborach. Gdyby startował przeciwko Berniemu Sandersowi, wówczas – jestem o tym głęboko przekonany – Sanders by go pokonał. Natomiast w starciu z Hillary Clinton, Trump może wygrać.
Hillary Clinton ma podobnie jak Trump ogromny elektorat negatywny. Dodatkowo, nie zapominajmy o o procesach sądowych, które czekają Clinton jeszcze przed listopadowymi wyborami prezydenckimi. Procesy te mogą zaważyć na jej wyniku. Na korzyść Clinton przemawia jednak układ w kolegium elektorów. Dotyczy to paru kluczowych stanów, jak Pensylwania, Ohio i Floryda, gdzie demokraci na razie prowadzą. To specyfika amerykańskiego systemu wyborczego: nawet jeśli Trump zdobędzie więcej głosów, lecz nie zdobędzie tych stanów, wówczas ostatecznie może przegrać wybory.
Tak więc nie jestem pewien, czy Trump wygra, ale ma spore szanse.
Dla Europy Środkowej, w tym dla Polski, wygrana Donalda Trumpa byłaby bardzo złą wiadomością.
.To typowy nowojorski bankier, który rozmawia z innymi bankierami nowojorskimi, z tzw. ludźmi-rekinami. Będzie rozmawiał więc z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, czy z władzami w Pekinie. Być może także z Londynem i Berlinem. Trump uważa bowiem, że to są „rekiny” na jego poziomie. Natomiast płotki takie jak Polska czy Węgry się dla niego nie liczą. W przypadku problemów z Putinem, ludzie Trumpa uważają wręcz, że sami mamy je rozwiązać, a nie liczyć, że Waszyngton będzie za nas wyciągał kasztany z ognia.
Jest w tym element bolesnej prawdy, że cały czas jesteśmy dziecinni, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Wciąż jesteśmy reaktywni, a nie kreatywni. Amerykanie coś Polsce i Polakom proponują, a my się z tym zgadzamy lub nie. Jednak nie wychodzimy sami z inicjatywą. Nie było sytuacji, w której wyszliśmy do Amerykanów z własnym ciekawym pomysłem. Co więcej, nie potrafimy stworzyć priorytetów. Zwróciłem kiedyś na to uwagę jednemu z moich następców w MSZ. Odparł mi, że mają 25 priorytetów. Oznacza to, że każdy kto przyjeżdża do Waszyngtonu mówi o czymś innym. Jeśli jest tak wiele ważnych dla nas spraw, to tak naprawdę Polakom na niczym nie zależy. Gdyby nam na czymś zależało na jednej sprawie, mielibyśmy jeden priorytet, to mówilibyśmy tylko o nim. Tak rozumują Amerykanie.
Zanim sprzedali nam samoloty F16, gdy przyjeżdżał do Polski handlarz serów, rozmowy zaczynał od zdania: „Nazywam się John Smith. F16 to najlepsze samoloty świata. A tak poza tym to sprzedaję sery”. Wtedy człowiek z Polski, który to słyszał, po raz kolejny z ust kolejnego Amerykanina uświadamiał sobie, że nie pamięta dokładnie kto mu to mówił, ale wszyscy byli zgodni, że F16 to najlepsze samoloty świata. My Polacy niestety tak nie potrafimy. Nie ma też mowy o instrukcji, ani koordynacji, więc każdy przedstawia swój priorytet.
.Pozostaje jeszcze kwestia amerykańskiej Polonii. Szanse na to, że wymuszą oni na przyszłym prezydencie Stanów Zjednoczonych jakąś korzyść dla Polski są nikłe. Przede wszystkim dlatego, że nie istnieją jako siła polityczna. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, są źle zorganizowani. Kongres Polonii Amerykańskiej to kasa zapomogowo-pożyczkowa. Dla większości ludzi nowej generacji organizacja ta nie przedstawia atrakcyjnej oferty. Po drugie, z punktu widzenia demokracji, Polonia nie jest jednolitym, atrakcyjnym elektoratem dla żadnej ze stron.
Połowa Polonii głosuje na demokratów, a druga na republikanów. Efekt? Nie są prawdziwą siłą dla nikogo.
.Polonia w USA nie potrafi się zorganizować, by głosować w jednych wyborach na jedną opcję, a przy kolejnych poprzeć ich rywali.
Nie zmienia to faktu, że zarówno demokraci, jak i republikanie zawalczą o głosy Polonii. Zapewne odbędzie się spotkanie np. w Chicago, na które przyjedzie Trump i powie „pierogi”, następnie przyjedzie do Chicago Clinton i powie „bigos”. Wzbudzi to dyskusję: bigos czy pierogi. Jednak koniec końców każdy zagłosuje po swojemu – połowa na republikanów, a połowa na demokratów.
Nasze dotychczasowe szanse na wystawienie swoich reprezentantów do władz amerykańskich nie zakończyły się spektakularnymi sukcesami. Edmund Muskie musiał się wycofać z walki o nominację prezydencką demokratów po tym jak publicznie się rozpłakał. Dan Rostenkowski, okazał się być złodziejem, bo sprzedawał znaczki pocztowe zakupione przez jego biuro z pieniędzy publicznych. Jest jeszcze pani Barbara Mikulski. Te parę osób reprezentowało swój okręg wyborczy, ale nie Polonię. I tutaj niestety ujawnia się polskie piekiełko, w którym Polak przekornie nie dostanie poparcia od swoich rodaków.
Na koniec – coś optymistycznego. Będzie nowy prezydent Stanów Zjednoczonych.
Zbigniew Lewicki