Michał KOBOSKO: Jeśli czerwiec, to... Wrocław Global Forum 2016

Jeśli czerwiec, to...
Wrocław Global Forum 2016

Photo of Michał KOBOSKO

Michał KOBOSKO

Szef polskiego oddziału waszyngtońskiego think-thanku Atlantic Council. W latach 2012-13 redaktor naczelny tygodnika "Wprost". Wcześniej dziennikarz finansowy "Gazety Wyborczej", z-ca red. naczelnego "Pulsu Biznesu". Od 2005 r. kierował polską edycją "Forbes", od 2006 r. red. naczelny "Newsweek Polska", od 2009 r. red. naczelny "Dziennika Gazety Prawnej".

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Zrzut ekranu 2016-06-02 (godz. 12.30.45)Zaczynamy siódme spotkanie z serii Wrocław Global Forum. Zaczynamy je z rosnącym przeświadczeniem, że tak trudnych rozmów i wymagających tematów jeszcze tu nie doświadczyliśmy. Ten sam piękny Wrocław — z jego niezwykłą historią, pięknem starej architektury, dynamiką rozwoju i wyzwaniami wynikającymi z dzisiejszych zmian. To samo miejsce rozmów w sąsiedztwie legendarnej Hali Stulecia. I wielu podobnych gości z wielu krajów świata, którzy z każdą kolejną edycją coraz chętniej odwiedzają w czerwcu Wrocław, uznając, że to niezwykle istotne miejsce debaty o sprawach świata.

.Tyle że tematy coraz trudniejsze i coraz ich więcej. Rosja, Ukraina, Brexit, Syria, uchodźcy w Europie, Trump w Ameryce, cyberataki, energetyczne blackouty… Świat zdaje się pędzić coraz szybciej, w coraz mniej przewidywalnym kierunku. Weźmy takie Stany Zjednoczone. Co zdarzy się do listopada? Jak bardzo pokiereszowana będzie Ameryka po cywilizacyjnym starciu Donalda Trumpa z Hillary Clinton? Oni jeszcze takiego doświadczenia politycznego nie mieli.

Pytam gości Forum o scenariusze, a oni trochę bezradnie rozkładają ręce. Mówią coś o Kalifornii (niezwykle ważne prawybory już za kilka dni), bąkają, że Joe Biden może jeszcze w lecie wejść do gry — i (z ulgą dla wielu) zastąpić Hillary z jej różnymi kłopotami i słabościami. Ale nie ma w tym przekonania, dużej dozy pewności, wiary we własne scenariusze.

Niewielu przewidziało, że Trump zajdzie tak daleko. Ale skoro już zaszedł, widmo jego prezydentury staje się bardzo realne. Słyszę głosy takie: Hillary jest mega doświadczona, otrzaskana w boju, ma świetny zespół — no i czas na pierwszą kobietę prezydenta w USA. A po takiej analizie pada, także tu we Wrocławiu: prezydentem będzie Trump. Bo lepiej czyta, słucha, rozumie ludzi. Bo odpowiada na ich strachy, frustracje, gniew — oferując im banalne rozwiązania (postawmy mur na granicy z Meksykiem!), drogę do chwały i wielkości (Ameryka musi być znów wielka!), dziecinnie proste rozwiązania (dogadajmy się z Putinem!). U Trumpa wszystko jest jasne, oczywiste, banalne. I jeszcze nie jest on unurzany w waszyngtońskim establishmencie. Jak nie kochać takiego kandydata?

Trump fenomenalnie wręcz rozgrywa media. Podczas gdy Hillary tylko utrwala wizerunek chłodnej, zdystansowanej, wyniosłej (od dawna nie miała zwykłej, otwartej konferencji prasowej), Trump wygląda z każdego medium, jest wszędzie. Media liberalne w USA poświęcają mu ogromną ilość tekstów i czasu antenowego. Zwalczając go, w rzeczywistości zamieniają się w „Trump reality TV”. Tak, jakby trwała jedna niekończąca się konferencja kandydata, jakby istniał tylko on. Nagłaśniana galaktycznie jest każda jego obraźliwa wypowiedź, każdy głupi żart, kuriozalny pomysł. O tym słychać. A prawie wcale nie słychać rzetelnej roboty dziennikarskiej, weryfikacji kariery biznesowej kandydata, historii jego kolejnych bankructw, niebezpiecznych związków na nowojorskim rynku nieruchomości.

Piszę tyle o Ameryce, bo to w tym roku najważniejsze wybory i najważniejsza odpowiedź na pytanie, czy świat dojrzał do wielkiego skoku w nieznane.

.Ten skok, bez pytania nas o zdanie, już się dokonuje w Europie. Jako kontynent więdniemy, gubi się gdzieś i ugina pod ciężarami konstrukcja europejska. Uchodźcy i emigranci płyną do Europy wielką rzeszą, widząc w niej ziemię obiecaną. Ale ci, którzy są tu gospodarzami, czują się przytłoczeni, bezradni, zastraszeni. Brytyjczycy zdecydują o sobie już za chwilę, Francuzi, Niemcy bardzo niedługo. Żerują na tym wszyscy, którzy głośno albo cicho chcą przewrócenia domku z kart — i rozpoczęcia układanki na nowo.

Trumpopodobni liderzy, o wiele bardziej od niego otrzaskani w politycy, chcą nowej Europy, składającej się z obozów warownych. Co jakiś czas zjadą do Brukseli, zrobią sobie zdjęcia i ogłoszą wspólnotę poglądów — ale po powrocie do własnych pieleszy ogłoszą sukces narodowy, plemienne zwycięstwo w walce z euromotłochem. Obrazek bardzo realny, nie do utrzymania na dłuższą metę. Wydawało się, że akurat tego Europejczycy się przez te pół wieku nauczyli. Że można się dogadywać, zamiast zabijać. Że wspólny stół jest lepszy od karabinów i bomb, od wydzierania sobie ziemi i kurczących się zasobów. Ale chyba nie, w DNA mamy starcie, zwarcie, atak. Nie mądrzejemy nic a nic?

.No i wreszcie nasza chata. Z kraja? W żadnym razie. Przez ostatnie kilka miesięcy można było odnieść wrażenie, że Polska znajduje się gdzieś w oderwaniu, na oddzielnej planecie, we własnym ekosystemie. Skupieni na wewnętrznej wojnie politycznej, atakowani spłaszczonym, maksymalnie uproszczonym przekazem mediów („co myśli polityk X na temat tego, co polityk Y powiedział wczoraj obraźliwego o polityku Z”), tracimy z oczu to, co dzieje się poza naszymi granicami. To jasne, że nasze emocje to klucz — są i będą z nami, nakręcają nas, zachęcają do zażartego popierania albo do wychodzenia na ulice w geście protestu. Ale to, że my (politycy, media, osoby znane i uznane) udajemy, że świata nie ma, nie sprawi, że on zniknie albo przestanie determinować naszą wspólną przyszłość.

Bałamutny argument, że Amerykanie też fokusują się na tym, co amerykańskie, Francuzi żyją tym, co francuskie itd. Bałamutny, bo oczywiście po części prawdziwy. Ale co z tego? To oczywiste, że najbliższa ciału własna koszula, nasze problemy, ulica, sąsiedztwo. Trudne wyzwania są i będą z nami. Ale to nie oznacza, że taki kraj jak Polska, wciąż na dorobku, wciąż wychodzący z cienia — albo po prostu z międzynarodowego niebytu — może sobie pozwolić na takie samo traktowanie zewnętrzności, jak czynią to najwięksi tego świata.

.Nie jesteśmy w niczym gorsi, głupsi, mniej potrafiący — wręcz odwrotnie. Pokazaliśmy to — jako naród i jako społeczeństwo — po 1989 roku. Ale mamy dużo więcej do nadrobienia i dużo więcej do zyskania. Lepiej, by politycy i kręgi opiniotwórcze wreszcie to zrozumiały, zamiast obrażać się na to, jak nas ci wszyscy „inni” traktują. Polska jest i powinna być silna siłą własną — ale pozostawać w dobrych, partnerskich relacjach międzynarodowych z tymi, od których dziś zależy najwięcej. Obrażanie się na nich, dąsy i humory szkodzą przede wszystkim nam wszystkim. To także przekaz, który chcemy wysłać z tegorocznego wrocławskiego Forum.

Michał Kobosko

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 czerwca 2016