Michał BONI: "Wolność i bezpieczeństwo. Ciąg dalszy testu na to, jakie ma być państwo"

"Wolność i bezpieczeństwo. Ciąg dalszy testu na to, jakie ma być państwo"

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

To dobrze, że w Ministerstwie Cyfryzacji odbyła się w ramach Rady ds. Cyfryzacji debata na temat projektu ustawy policyjnej. To dobrze, że szuka się rozwiązania odrzucającego skrajności.

Skrajność pierwsza: że w imię bezpieczeństwa i walki z przestępczością można inwigilować bez reguł. Skrajność druga: że w imię ochrony prywatności i wolności nie wolno w ogóle stosować „narzędzi kontroli operacyjnej” w sieci.

.Chyba już tylko w Polsce dyskusja na takie tematy przybiera tak ostry i nierzeczywisty charakter. I nie ma się co dziwić. Bo przecież wypełnienie wskazań Trybunału Konstytucyjnego dotyczących reguł, jakie są niezbędne, by dane z internetu i dane telekomunikacyjne służyły w śledztwach przeciw przestępcom i chroniły nas wszystkich przed zagrożeniami, jest tak proste, a zarazem trudne. Dlaczego? Dlaczego grozi nam jałowość tego rodzaju sporu zamiast sprawnego wypełnienia rekomendacji Trybunału?

Bo ta dyskusja to przedpole debaty o tym, jakich narzędzi będą mogły używać w państwie PiS służby specjalne, policja, straż graniczna, kontrole skarbowe — nie tylko w imię ochrony obywateli, ale i w imię celu, delikatnie mówiąc, trzymania obywateli w ryzach.

To jest test na to, jakie ma być państwo.

Pytanie „dlaczego?” wiąże się też z niejasnymi konkluzjami spotkania w MC. Ma być obiegowo przyjęta uchwała, jak podkreśliła min. Streżyńska, ale na razie jej nie ma. Tak jak i realnych rekomendacji mogących wypełnić treścią tę uchwałę.

.A chodzi raptem o kilka rzeczy.

Wszystkie przepisy unijne — od traktatu, przez Kartę praw podstawowych, orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości, po regulacje i dyrektywy — mówią jasno o prymacie ochrony prywatności. I mówią o warunkach, jakie muszą być spełnione, by uzasadnione naruszenia prywatności mogły być dokonane w świetle prawa, dla dobra wspólnego i dla ochrony obywateli.

To, po pierwsze, jasne określenie, że chodzi o „poważne przestępstwa”, jak to ujęto w dyrektywie o danych pasażerskich, analizowanych ze względu na listę zagrożeń, zdefiniowanych konkretnie rodzajów przestępstw. W obecnej polskiej propozycji (tzw. ustawie policyjnej) nie ma takich wskazań. Definicje są ogólne i mgliste, a ABW, SKW czy CBA mogą inwigilować dla własnych celów statutowych. CBA np. w celu zbierania danych statystycznych. W oczywisty sposób grozi to możliwością naciągania prawa — nasze dane będą mogły być gromadzone i analizowane w zasobach służb także z błahych powodów. Jest to ewidentne naruszenie poczucia bezpieczeństwa naszej prywatności.

To, po drugie, głównie sprawa przejrzystości kontroli nad decyzjami o podjęciu inwigilacji, zbieraniu danych. Do tej pory była to uprzednia kontrola sądowa. W propozycji są to sprawozdania przesyłane raz na pół roku do sądów w celu kontroli następczej. W nawale spraw sądy nie będą na te sprawozdania zwracać uwagi — tym bardziej że to jakby analiza archiwum — co miało być zrobione, już zostało zrobione. Kontrolą następczą koryguje się popełnione błędy proceduralne, ale nie trzyma się w ryzach różnych służb i władzy wykonawczej, by chronić regułę państwa prawa oraz pojedynczych obywateli. Już nie mówię o wymogu — mocno podkreślonym, jeśli chodzi o działania policji, w ostatniej tzw. policyjnej dyrektywie UE — dostępu obywateli do informacji o ich inwigilowaniu, na bieżąco lub ex post.

Bo przecież jeśli jako świadek w jakiejś sprawie będę inwigilowany (polska ustawa nie spełnia nowego wymogu europejskiego, by kategoryzować zbierane dane zależnie od rodzaju funkcji podmiotu — podejrzany, świadek, etc.), to powinienem o tym się dowiedzieć. I żadna światła misja służb specjalnych czy policji nie może naruszyć mojego podstawowego prawa obywatelskiego do ochrony własnej prywatności. Prawo krajowe może wprowadzać wyjątki w udostępnianiu informacji zainteresowanym o ich inwigilacji — ale tylko na określony okres i przy zasadach niezbędności i proporcjonalności. Musi być więc uzasadnienie odmowy dostarczenia takiej informacji zainteresowanemu, czego w projekcie w ogóle nie ma.

Po trzecie — projekt wprowadza również możliwość dostępu do danych bezpośrednio bez udziału pracownika sieci telekomunikacyjnej czy firmy internetowej po stworzeniu takiej możliwości na podstawie porozumienia np. Komendanta Głównego Policji i podmiotu gospodarczego. To potencjalna furtka do podłączenia się służb do baz danych sieci telekomunikacyjnych czy operatorów usług elektronicznych… Wygląda to jak opis z Orwella, jak schemat postępowania Wielkiego Brata.

Po kolejne wreszcie — czas inwigilacji praktycznie staje się nielimitowany. Tak jak i przechowywanie danych, ich — fachowo mówiąc — retencja. Choć trzeba przyznać, że w projekcie w miarę precyzyjnie jest opisana sprawa i zasady niszczenia danych po utracie przydatności operacyjnej, ale sama utrata tej przydatności wymagałaby większej precyzji w tej delikatnej materii.

I ostatnia kwestia. Dostęp do danych o nas pozyskiwanych od firm telekomunikacyjnych (art. 161 ustawy prawo telekomunikacyjne), a dotyczących tego, co podajemy o sobie w umowie z firmą (podstawowy zestaw: nazwisko, adres, data urodzenia, PESEL, cechy i numery dokumentów) — nie podlega żadnej kontroli. Czyli: przychodzą i biorą… albo biorą z dostępu bezpośredniego do danych. Wydaje się, że podobnie nadmiernie uproszczono dostęp do danych, jakimi na nasz temat mogą dysponować ludzie wykonujący zawody zaufania publicznego: prawnicy, lekarze, etc.

.To trochę wygląda tak: jestem świadkiem w jakiejś sprawie, nie wiem tego nawet, ale dane o mnie i moje, treści moich maili, rozmów, SMS-ów, także moje dane zdrowotne mogą nagle znaleźć się w obróbce aspiranta X. Bez zgody sądu, bez informowania mnie, bez klarowności — jak długo ta kontrola operacyjna może trwać i czy wszystko później zostanie zniszczone, czy np. dane o moich schorzeniach, czy orientacjach nie zostaną na zawsze w rejestrze służb… To podważa zaufanie.

.Dużo się ostatnio dyskutuje o tym, jakie ma być państwo. Państwo na pewno przede wszystkim musi chronić obywateli — przed przestępcami, zagrożeniami dla bezpieczeństwa, ale i przed instytucjami państwa, jeśli miałyby one naruszać wolność i prywatność w nieuzasadniony sposób. To podstawa zaufania. Państwo nie ma z góry zadekretowanego zaufania, musi je zdobywać — musi się uwiarygodniać poprzez prawo, działania instytucji, wypowiedzi osób sprawujących funkcje publiczne.

I tu jest istota sprawy — działania wiarygodne, uzasadnione, w prawnie opisany sposób. Czekam na odpowiedź po posiedzeniu Rady ds. Cyfryzacji: co z ustawą policyjną? Jaka będzie, by spełnić wymóg równowagi między bezpieczeństwem a wolnością? Jest jeszcze prawie miesiąc do wypełnienia zobowiązania względem orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. I budowanie państwa sprawnego w walce z przestępczością i zagrożeniami dla bezpieczeństwa, a zarazem służebnego wobec obywateli.

Michał Boni
7 stycznia 2016 r.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 stycznia 2016