Piotr LEGUTKO: Terapia historią

Terapia historią

Photo of Piotr LEGUTKO

Piotr LEGUTKO

Dziennikarz, publicysta, pedagog. Debiutował w „Tygodniku Powszechnym”. Od 1991 do 1997 w „Czasie Krakowskim”, także jako redaktor naczelny. Od 2007 do 2011 r. redaktor naczelny „Dziennika Polskiego”. Współautor (z Dobrosławem Rodziewiczem) książek „Gra w media” i „Mity IV władzy”, autor poradnika „Sztuka debaty”, zbioru esejów „Jad medialny” oraz wywiadów „Kod buntu” i „Dlaczego zawiedliśmy?”. Wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. W latach 2017-2024 dyrektor kanału TVP Historia.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Zobaczmy naszą niepodległość jako pragnienie wolności. Nie teoretycznej, abstrakcyjnej, ale dokładnie takiej, jaką wymyślimy sobie i dla siebie na długo przez 1918 rokiem – pisze Piotr LEGUTKO

.Opowiedzmy swoją historię, by dowiedzieć się, kim jesteśmy. Ale nie piszmy tej historii na nowo, nie szukajmy na siłę alternatywnych scenariuszy, nie wymądrzajmy się, nie pouczajmy naszych antenatów, nie krytykujmy, że można było coś zrobić lepiej czy inaczej. Przyjmijmy „całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska — tak jak prosił o to na krakowskich Błoniach w 1979 roku Jan Paweł II — z wiarą, nadzieją i miłością”.

Bardzo bliskie jest mi podejście prof. Andrzeja Nowaka, autora kolejnych tomów fascynujących „Dziejów Polski”, który uważa, że historia powinna nas przede wszystkim uczyć wdzięczności. A zatem — nie bezkrytycznie, ale przede wszystkim z szacunkiem i podziwem spójrzmy na dziedzictwo, które pozostawili nam po sobie przodkowie, te trzydzieści pokoleń, które gdzieś w nas chcą dojść do głosu. Zgadzam się też z moim krajanem, że aby w pełni wykorzystać szansę, jaką daje nam ten jubileusz, nie można ograniczać się jedynie do wspominania wydarzeń sprzed stu lat. Zdefiniujmy polskość, inaczej nie pojmiemy ofiar, jakie w jej imię składano. Wykrzeszmy w sobie więcej empatii, by zobaczyć, jak w gruncie rzeczy blisko nam — i naszym przodkom — do siebie.

Niepodległość to był horyzont działania i sens życia Polaków przez 123 lata. Po kolejnych stu latach zadajmy pytanie: dlaczego? Pytanie wcale nie retoryczne w czasach, gdy śpiewa się: „Sorry, Polsko, nie oddałabym za ciebie ani jednej kropli krwi”. Ale pełną odpowiedź na to pytanie można uzyskać, jedynie sięgając pamięcią wstecz głębiej niż do 1918 roku i wybiegając dalej, poza krótki czas istnienia II Rzeczpospolitej. Bo w końcu były jakieś powody, dla których komunizm nie mógł się w Polsce zakorzenić. A i pomysł na stworzenie nas od nowa po 1989 roku też spalił na panewce nie przypadkowo. Zobaczmy naszą niepodległość jako pragnienie wolności, nie teoretycznej, abstrakcyjnej, ale dokładnie takiej, jaką wymyśliliśmy sobie i dla siebie na długo przed 1918 rokiem. To wymyślanie trwało przez pokolenia i doprowadziło do stworzenia modelu Rzeczpospolitej budzącego podziw i szacunek w całej Europie, a do którego i dziś warto się odwoływać.

W swojej najnowszej książce Dariusz Karłowicz porównuje współczesną Polskę do… Jasona Bourne’a, bohatera popularnych powieści i filmów. Agent Bourne cierpi na amnezję. Nie wie, kim naprawdę jest i co go ukształtowało. Ale problem z tożsamością nie oznacza, że jej się nie posiada, bo amnezja to nie reset. Świętowanie odzyskanej niepodległości można i warto połączyć z odzyskiwaniem pamięci o tym, kim jesteśmy. Ale w sposób szczególny, bo zwrócony ku współczesności i przyszłości.

Spory o polską historię mają długą tradycję i przetarte ścieżki. Koleiny, jakimi toczący te spory podróżują w czasie, są tak głębokie, że łatwo popaść w schemat i przewidywalność argumentów. Spróbujmy poprowadzić tę rozmowę inaczej, zostawmy na boku klęski, skupmy się na atutach, na tym, co pozwoliło Polakom na ziemiach między Niemcami a Rosją zbudować coś wyjątkowego, zarówno w sferze materii, jak i ducha. Spróbujmy — nie po to, by historię fałszować, ale by szukać w niej inspiracji. Szukajmy tego, co nas wyróżnia, do czego warto się odwoływać, na czym możemy budować. To przecież takie naturalne i oczywiste.

Nie zapominając o Paderewskim, Dmowskim i Piłsudskim, wspomnijmy w 2018 roku także i to, że polski parlamentaryzm ma 550 lat. Że nie zbudowali go pieniacze i warchoły, ale Polacy wyróżniający się niezwykłym w owych czasach darem dochodzenia do konsensu. „Nie ma u nas doświadczenia niszczących wojen domowych, jakie pustoszyły Węgry, Czechy, Francję czy Hiszpanię. Nam w niezwykle rządny sposób udawało się godzić wewnętrzne animozje” — przypomina prof. Andrzej Nowak.

Wspominając fenomen błyskawicznego stworzenia z ziem trzech zaborów wspólnego państwa, pamiętajmy i o tym, że to właśnie scalanie w minionych stuleciach było naszą specjalnością, gdy Europa pasjami się dzieliła. „To, że Małopolanie z Wielkopolanami po okresie rozbicia dzielnicowego zeszli się znowu w tym, co nowocześnie można by nazwać „projektem narodu polskiego”, nie było nigdzie zapisane. To był owoc owej zdolności budowania kompromisów, przeważającej nad partykularyzmami, a republikańska cywilizacja wolności politycznej, która rozkwitnie w Polsce w wieku XVI, wyróżnia nas i jest w moim przekonaniu powodem do dumy” — podpowiada krakowski historyk. I to jest horyzont debaty o Niepodległej — horyzont wdzięczności wobec tych, którzy zbudowali polski model wolności, stworzyli niepowtarzalną kulturę i pozwolili jej przetrwać sto plag, gorszych niż egipskie.

No dobrze, ale czy da się w ten sposób rozmawiać w realiach 2017 roku, w czasach brutalnej wojny domowej na słowa i najgłębszych od lat podziałów? Po pierwsze, wspólnoty nie da się tworzyć, gdy gardzi się własną przeszłością. Po drugie, to właśnie jest twardy ląd, solidny grunt, na którym można się spotkać. Nasze niepowtarzalne dziedzictwo, kod polskiej wolności, wydaje się przestrzenią najmniej toksyczną. Historia tak opowiadana, by inspirować i wzmacniać ducha, paradoksalnie uczy pokory, daje właściwą miarę naszym emocjom, przypomina, że to, co nas dziś przygnębia, to nie pierwsze (i z pewnością nie ostatnie) potępieńcze swary. Przecież właśnie rok 1918 pokazuje, jak bardzo różne drogi doprowadziły do niepodległości. Żadne środowisko polityczne czy ideowe nie ma na nią wyłączności. To właśnie II RP, przy wszystkich jej bezdyskusyjnych wadach, jest — obiektywnie rzecz biorąc — matrycą polskiego, oryginalnego modelu nowoczesności, do którego warto się odwoływać, wychodząc z amnezji III RP, której ojcowie założyciele błędnie postawili na nowoczesność importowaną. Dziś mamy ją wszędzie wokół siebie, do nabycia za grosze, w sklepach wielkopowierzchniowych „zdobiących” niczym pałace kultury centra miast. I nie jest nam z tym dobrze. A przecież mieliśmy (i nadal mamy) do czego nawiązywać.

Prof. Andrzej Szczerski, historyk sztuki (oczywiście z Krakowa), wylicza: „Centralny Okręg Przemysłowy. Widać tam oryginalne myślenie urbanistyczne i nowatorskie rozwiązania komunikacyjne. Warszawski Żoliborz to także piękne połączenie nowej formy z tradycją miasta ogrodu. To dawało efekt specyficznie polski. Ludzie byli zachwyceni tą naszą wersją nowoczesności. Gdynia — miasto „na ludzką skalę”, bez totalitarnych rozmiarów, tworzące logiczną całość, a nie wyprzedane między różne podmioty, z których każdy buduje coś po swojemu. I to jest urbanistyczny produkt polski, a zarazem uniwersalny. Spektakularny także z dzisiejszej perspektywy, a pomijany w myśleniu o polskiej tradycji. Przykład kolejny — projektowanie przemysłowe z końca lat 30. Już przed wojną mieliśmy swój własny, niepodrabialny styl wzornictwa: drewno, tkaniny wykorzystujące motywy ludowe, który bardzo podobał się na wystawach światowych, styl przypominający model IKEA, który po wojnie tak skutecznie wypromowali Skandynawowie”…

Czy polska niepodległość bywa tak właśnie postrzegana? Bardzo rzadko. Czy jest to cała prawda o II RP? Oczywiście, że nie. Ale tam właśnie, na polski model nowoczesności, czerpiący z naszej kultury i dziedzictwa, powinniśmy skierować reflektory, bo inspiracja jest zawsze lepsza od frustracji. „Zaborcy i okupanci uczyli gardzić własną przeszłością tak skutecznie, że zdaniem wielu to właśnie pamięć i tożsamość stanowiły naczelnych wrogów wolności, indywidualizmu, nowoczesności. Patriotyzm rymował się z szowinizmem, wspólnota z ksenofobią, republikańska tradycja miała być z natury gorsza od absolutystycznej, katolicyzm ani tak głęboki jak prawosławie, ani tak etyczny jak protestantyzm. A demokracja szlachecka? A ustrój mieszany? Cóż, anarchia, anachronizm i rozkład. Skarykaturować, wyprzeć się, zapomnieć. Abstrahować od złych nawyków. Zacząć od nowa” — tak Dariusz Karłowicz podsumowuje terapię, jaką suflowano nam po 1989 roku, po kolejnym w dziejach odzyskaniu wolności. Czas najwyższy na terapię inną, naturalną, bez chemii i konserwantów.

.I właśnie dziś, gdy wydaje się, że łączy nas tylko piłka (kopana przez Roberta Lewandowskiego), a wszystko inne dzieli, warto udać się na taką terapię. Wykorzystajmy szansę, jaką daje rocznica — umowna, ale znacząca. To prawda, że jak dotąd zalecenia rozsądnych terapeutów — apele, listy, inicjatywy związane z nadchodzącym jubileuszem — trafiają w próżnię. Faktycznie, mamy czas jastrzębi, a nie gołębi. Ale starać się trzeba. Nie razy siedem, ale co najmniej siedemdziesiąt siedem. Nie cztery, ale — oczywiście — czterdzieści i cztery.

Piotr Legutko
Tekst opublikowany w nr. 2 magazynu liderów opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 czerwca 2018
Fot. KPRM