
Synod jako odpowiedź na fantazje
Proces synodalny jest niezwykle ważną, integralną częścią pontyfikatu papieża jezuity, który nie chce kapitulować przed duchem epoki – pisze prof. Massimo FAGGIOLI
.Tym, którzy uważają, że zmiany w Kościele zaszły za daleko, należy przypomnieć reakcje na rok 1968. Za każdym bowiem razem, gdy toczą się poważne dyskusje na temat zmiany stanowiska Kościoła we współczesnych kwestiach społecznych lub dyscyplinie kościelnej, duchy lat 60. zdają się pojawiać ponownie, przede wszystkim w umysłach tych, którzy wszystko, co katolickie, odczytują przez pryzmat amerykańskiej polityki. To błąd.
Nadszedł bowiem czas, aby po raz kolejny oskarżyć Synod o doprowadzenie do liberalnej rewolucji w Kościele. Jest to powtórka reakcji międzynarodowej opinii publicznej na zgromadzenia Synodu dotyczące rodziny i małżeństwa (2014–2015) oraz Zgromadzenia dla Amazonii (2019).
Felietonista „New York Timesa” Ross Douthat często ma ciekawe przemyślenia na temat katolicyzmu. W opublikowanym na łamach tej gazety artykule komentuje dokument roboczy (Instrumentum laboris), który został przyjęty dla zgromadzenia ogólnego Synodu, które odbędzie się w październiku 2023 roku. Autor sugeruje, że jest to próba zmniejszenia nacisku na „niemodne poglądy Kościoła na temat seksualności”, aby pogodzić je z „naszą dekadencką kulturą”.
„Być może łatwo było wierzyć w takie pojednanie w latach 60., w rozkwit młodości i energii. Ale to było dawno temu, a teraz świat, w którym zbyt wielu liberalnych katolików chce zawierać małżeństwa, cierpi na tę chorobę aż do śmierci” – uważa autor.
Odwrót od Kościoła hierarchicznego
.Douthat, który został przyjęty do Kościoła jako nastolatek za czasów pontyfikatu Jana Pawła II, jest przykładem pewnego typowo angloamerykańskiego zjawiska katolickiego, które jest w istocie znakiem naszych czasów. Składa się z wybitnych krytyków papieża Franciszka i „procesu synodalnego”, którzy wydają się podzielać pogląd, że Sobór Watykański II (1962–1965) stworzył dystopijny Kościół i dystopijny świat. Najwyraźniej wierzą, że Franciszek i ruch synodalny niweczą wszelkie wysiłki Jana Pawła II i Benedykta XVI, mające na celu wyciągnięcie Kościoła znad krawędzi przepaści, gdzie znalazł się w XX wieku. Ujawnia to głęboko naiwne i błędne odczytanie „procesu synodalnego”, a zwłaszcza intencji, w jakich Franciszek go ogłosił, i tego, że pozwolił, aby do tej pory się rozwinął.
Jest też kwestia wizji historycznej: Synod nie jest Soborem Watykańskim III ani „Vaticanum 2.1”. Jest to bowiem w istocie aggiornamento do aggiornamento ostatniego soboru. Wszystko to odpowiedź na minione sto pięćdziesiąt lat Kościoła i świata, czyli tzw. „długi wiek XIX”, jak nazwał ten okres jezuicki historyk John O’Malley. „Proces synodalny” to dalsze rozwinięcie zwrotu, który został ogłoszony, ale nie zrealizowany przez Sobór Watykański II; zwrotu do świata poprzez odwrócenie się od monarchicznej, imperialnej struktury i etosu Kościoła.
Moment, w którym się obecnie znaleźliśmy, także pod względem wyzwań, przed którymi stoimy, bardziej przypomina XIX wiek niż lata 60. XX wieku. W swojej książce Catholicism: A Global History from the French Revolution to Pope Francis historyk i rektor Notre Dame John McGreevy dobrze to ujmuje. Identyfikuje Sobór Watykański II jako łuk pomiędzy „długim biegiem XIX-wiecznego odrodzenia katolickiego” a tym, gdzie jesteśmy teraz – katolicyzmem słabnącym na globalnej Północy, ale rozwijającym się na globalnym Południu. „Katolicyzm w XXI wieku zostanie wynaleziony na nowo, tak jak to miało miejsce w wieku XIX. Tylko jeszcze nie wiemy jak” – mówi.
Synteza i przywracanie równowagi
.Istnieje też drugi powód, dla którego bardzo mało prawdopodobne jest, aby zgromadzenia synodalne w latach 2023–2024 i synodalność jako taka były powtórką z lat 60. i 70. XX wieku. Prawdą jest, że Synod pozwala uczestnikom, co czytamy w Instrumentum laboris, otwarcie wypowiadać się na tematy, które jeszcze do niedawna były w Kościele tabu, zwłaszcza na temat roli kobiet w Kościele (w tym diakonek). Ale to, czego katastrofiści Synodu tak naprawdę nie widzą, to ukryty przed wieloma fakt, że papież Franciszek – mimo że zezwolił na dyskusję na dotychczas zakazane tematy – tak naprawdę wcale nie jest postępowcem. Ich instynktowne odrzucenie tego pontyfikatu ujawnia, że nie rozumieją ani postępowego katolicyzmu, ani istoty papiestwa. Ten pontyfikat i jego w swojej istocie ostrożny sposób prowadzenia procesu synodalnego ujawniają, że Franciszek widzi w tym momencie możliwość syntezy i zrównoważenia projektu dekonstrukcjonistycznego i zdyscyplinowania doktrynalnego duetu Jana Pawła II i Benedykta XVI.
Proces synodalny jest niezwykle ważną, integralną częścią pontyfikatu papieża jezuity, który po prostu nie chce kapitulować przed duchem epoki. Wyróżnia się także na tle dominującego obecnie podejścia dekonstrukcjonistycznego w samych naukach humanistycznych, w tym teologicznych. Obecny kryzys akademickiej teologii katolickiej w Stanach Zjednoczonych, która do tej pory „w dużej mierze była przedsięwzięciem białym, burżuazyjnym”, daje jeszcze więcej miejsca do popisu dla tego rodzaju krótkowzroczności komentatorów politycznych. Bo to oni – nie teologowie – krytykują papieża i jego pomysł na kościelną synodalność.
To właśnie komentatorzy, którzy odbierają wszystko, co mówi lub robi Franciszek, przez pryzmat polityki i wojny kulturowej, nie są w stanie pojąć, co tak naprawdę jest najważniejsze w teologicznych i duchowych więzach globalnego katolicyzmu.
Papież może uznać pewne kwestie, które pojawiły się podczas rozmów synodalnych, za przejściowe, ale nie uważa ich za przypadkowe. Jest coś istotnego w sposobie, w jaki katolicy zmagają się na przykład z kwestią równości czy też nierówności między globalnym Południem i globalną Północą. I to jest klucz do zrozumienia dzisiejszego Kościoła: słuchanie.
.Jak napisał Rowan Williams w swojej książce The Wounds of Knowledge: „Bez względu na porządek społeczny Kościół wciąż pielgrzymuje, a imperium chrześcijańskie jest zjawiskiem przejściowym i niejednoznacznym, jak każda inna forma społeczna”. Synod pomaga więc Kościołowi w już trwającym przejściu od pewnej kościelnej formy imperium chrześcijańskiego do czegoś nowego. Oczywiście nie ma mowy, aby ci, którzy utrzymują wizję chrześcijaństwa uwięzioną w imperialnych fantazjach, byli z tego powodu szczęśliwi.
Massimo Faggioli
Tekst ukazał się w nr 57 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]