
Wielki terror w ZSRS. Kaźń zwykłych ludzi
Wielki terror w ZSRS był kaźnią zwykłych ludzi. Zachodniemu czytelnikowi bardzo trudno sobie wyobrazić, co przeżyło społeczeństwo sowieckie w latach trzydziestych. Rozważania nad stalinowskim terrorem wymagają podjęcia takiego właśnie, intelektualnego i moralnego wysiłku. Przedstawiane fakty dostarczają jedynie ram dowodowych. Badacz nie jest w stanie zrobić więcej – pisze Robert CONQUEST
.Fakty te jednak powinny służyć za podstawę do osądu moralnego. I jakkolwiek chłodno będziemy je rozpatrywać, winniśmy myśleć kategoriami Pasternaka, który w obliczu terroru zakończył swój szkic do autobiografii słowami: „Kontynuowanie go byłoby niepomiernie trudne. […] Trzeba by pisać tak, żeby ściskało się serce, a włosy stawały na głowie”.
Dotychczas pisaliśmy o skutkach czystki w partii. Informacji o tym jej aspekcie jest o wiele więcej, zwłaszcza w źródłach sowieckich, niż świadectw dotyczących powszechniejszego, lecz mniej dramatycznego losu zwykłych obywateli sowieckich. A przecież na każdego członka partii, który padł ofiarą czystki – przy czym wielu z nich nie miało nic wspólnego z polityką w żadnym realnym znaczeniu tego słowa – przypadało sześciu czy siedmiu prześladowanych bezpartyjnych.
Działacze partyjni, o których była mowa do tej pory, w mniejszym lub większym stopniu brali udział w walce politycznej, z której reguł zdawali sobie sprawę. Wielu z nich osobiście odpowiadało za aresztowania i śmierć milionów chłopów w czasie kolektywizacji. Nie znaczy to, byśmy nie mieli żywić współczucia dla ich cierpień, ale siłą rzeczy mają oni mniejsze prawa do naszej sympatii niż zwykli sowieccy obywatele. Zanim Nikołaj Krylenko trafił do celi śmierci, sam wysłał tam setki ludzi na podstawie sfabrykowanych oskarżeń. Zanim Lew Trocki zginął z ręki zamachowca, wydawał rozkazy rozstrzeliwania tysięcy osób i się tym chlubił. Puszkin pisał kiedyś, że rosyjscy rewolucjoniści to „ludzie okrutni, dla których i własna szyjka – kopiejka, i cudza główka – półgroszówka”. To samo można powiedzieć o ludziach pokroju Arkadija Rozengolca, choć na pewno nie o jego żonie. W jej wypadku mamy już do czynienia z losem i uczuciami zwykłych niekomunistów, którzy dostali się w tryby wielkiej czystki.
Panujące wówczas w kraju wszechobecne poczucie przytłoczenia trafnie oddają słowa Dudorowa z powieści Doktor Żywago:
Wojna nie tylko dla katorżników, nie tylko w zestawieniu z całym minionym życiem lat trzydziestych, nawet dla tych, którzy byli na wolności, którzy szczęśliwie uprawiali działalność naukową pośród książek, w dobrobycie i wygodach, była oczyszczającą burzą, strumieniem świeżego powietrza, powiewem wybawienia. […] I kiedy się rozpętała wojna, jej rzeczywiste okropności, realne niebezpieczeństwo i groźba realnej śmierci były dobrodziejstwem w porównaniu z nieludzką tyranią fikcji i przynosiły ulgę, albowiem ograniczały czarnoksięską moc martwej litery.
.Trudno nam, żyjącym w uporządkowanym i stabilnym społeczeństwie, dopuścić myśl, że przywódcami wielkiego państwa mogą być ludzie, których w normalnych warunkach uznano by za pospolitych kryminalistów. Niemal równie trudno wyrobić sobie pojęcie o życiu w czasach wielkiego terroru. Łatwo mówić o nieustannym strachu przed pukaniem do drzwi o świcie; o głodzie, nieludzkim zmęczeniu i beznadziejności, które były udziałem więźniów obozów pracy. Ale nie jest łatwo zrozumieć, że było to coś gorszego niż wojna.
Rosja już wcześniej doświadczyła terroru. Lenin nazywał go otwarcie jednym z narzędzi polityki. W czasie wojny domowej egzekucje „wrogów klasowych” przeprowadzano masowo. Jednak ówczesna sytuacja była pod wieloma względami inna. W owych czasach panował, by tak rzec, „gorący” terror. Przypadki okrucieństwa i bezprawia zdarzały się nagminnie jak kraj długi i szeroki, ale rzadko były one częścią większej operacji, zaplanowanej na szczytach władzy. A poza tym wszystko nazywano po imieniu. Były to naprawdę straszne czasy – oddziały WCzK rozstrzeliwały klasowych zakładników całymi dziesiątkami i setkami. Ci, którzy przeżyli te lata, mieli prawo sądzić, że nic gorszego nie może się już zdarzyć.
Terror leninowski był produktem lat wojny i przemocy, upadku struktur społecznych i państwowych, rozpaczliwego wysiłku władców, by utrzymać się na powierzchni rozszalałych żywiołów i nad nimi zapanować.
Stalin przeciwnie – zdobył totalną władzę w czasach ogólnego uspokojenia. W końcu lat dwudziestych kraj, acz z oporami, pogodził się z istnieniem i trwałością władzy sowieckiej. Władza ta ze swej strony poczyniła drobne ustępstwa ekonomiczne i inne, co przyniosło rozwój gospodarczy i wzrost stopy życiowej. Stalin rozpoczął nowy cykl prześladowań całkowicie świadomie, na zimno i bez wpływu okoliczności zewnętrznych. Zaczęło się od wojny z chłopstwem. Gdy ta się skończyła i w połowie lat trzydziestych znów zapanował względny spokój, Stalin z całym wyrachowaniem rozpętał wielki terror przeciw bezbronnej ludności. Temu wyrachowaniu towarzyszyła inna charakterystyczna cecha stalinowskiego terroru – całkowita nieprawdziwość oficjalnej wersji jego genezy i wysuwanych w jego trakcie oskarżeń.
Był jeszcze inny czynnik. W czasie I wojny światowej, jak pisze Robert Graves w Goodbye to All That, żołnierz był w stanie wytrzymać trudy i niebezpieczeństwa związane z życiem w okopach tylko przez pewien czas. Później brzemię stawało się zbyt ciężkie. Już pierwszy miesiąc podkopywał siły oficera. „Po sześciu miesiącach był on jeszcze jako tako zdatny do służby; jednak po dziewięciu czy dziesięciu […] stawał się dla innych oficerów ciężarem. Po roku czy piętnastu miesiącach często nie nadawał się już do niczego”. Graves zauważa, że żołnierze powyżej 33 roku życia, a zwłaszcza po czterdziestce, byli mniej odporni na okopowe warunki. Oficerowie, którzy spędzili w okopach dwa lata i więcej, często popadali w alkoholizm. Żołnierze wykonywali swoje zadania „apatycznie i półprzytomnie, oszustwem nakłaniani do wytrwania”. Sam Graves potrzebował potem całych dziesięciu lat, by wrócić do równowagi psychicznej. Dodaje, że nie wynikało to ze złego stanu fizycznego żołnierzy; w dobrym batalionie choroby fizyczne były rzadkością.
Tym, co tak trudno zrozumieć w przeżyciach obywateli sowieckich w latach 1936–1938, jest podobny, niekończący się i noc w noc chwytający za gardło lęk, że przyjdą aresztować, nim wstanie kolejny dzień. Porównanie z wojną jest uzasadnione nawet w odniesieniu do liczby ofiar. Zagrożenie było na tyle duże, że odczuwano je nieustannie. Podczas gdy pod rządami innych dyktatur aresztowanie groziło określonym ludziom, podejrzewanym nie bez podstaw o wrogość do reżimu, w epoce Jeżowa – podobnie jak na błotach Verdun i Ypres – ofiarą mógł paść każdy.
Ofiarą był cały naród, włącznie z tymi, którzy nie zostali bezpośrednio poddani represjom. Nawet ci, którzy nie mieli wśród represjonowanych nikogo z krewnych ani przyjaciół (co prawda niewielu było takich), nawet oni doświadczali strachu czy wszelkiego rodzaju nacisków i na ogół, oględnie mówiąc, bynajmniej nie mieli łatwego życia – wyjątki od tej ogólnej zasady były stosunkowo nieliczne.

A procesy publiczne, jak zauważa inny sowiecki autor, wytworzyły w całym kraju „atmosferę powszechnej podejrzliwości i strachu”.
.Nocny lęk, a za dnia gorączkowy wysiłek udawania entuzjazmu dla systemu kłamstwa były chlebem powszednim sowieckiego obywatela.
Robert Conquest
Fragment książki: R. Conquest, Wielki terror, red. W. Jeżewski, wyd. IPN, 2024 [LINK].