Adam KACZYŃSKI: Sowietyzacja Wołynia. Terror i zbrodnie ZSRR

Sowietyzacja Wołynia. Terror i zbrodnie ZSRR

Photo of Adam R. KACZYŃSKI

Adam R. KACZYŃSKI

Historyk, kierownik filii „Piaski” Muzeum Historycznego w Legionowie. W swoich badaniach koncentruje się na dziejach Wołynia w XX wieku.

Represje przeciwko Polakom na Wołyniu przyniosły zamierzony skutek. Rozbicie podziemia całkowicie odcięło region od kontaktów z krajem. Aresztowania nielicznych ocalałych z wojennej pożogi elit oraz osób mogących stawiać opór pozbawiły polską społeczność przywództwa i wywołując efekt zastraszenia, skłoniły pozostających na wolności do podjęcia decyzji o jak najszybszym wyjeździe na zachód – pisze Adam R. KACZYŃSKI przedstawiając jak przebiegała sowietyzacja Wołynia.

Sowietyzacja Wołynia. Deportacje mieszkańców w głąb ZSRR 1944-1952

.Masowe wysiedlenia ludności Wołynia rozpoczęły się od razu po wkroczeniu Armii Czerwonej. Na podstawie dyrektywy Stawki nr 170622 z 14 października 1942 r. jednostki NKWD dokonywały „oczyszczenia” 25-kilometrowej strefy przyfrontowej z ludności cywilnej.

Oficjalnym celem wysiedleń było uniknięcie zbędnych ofiar, prawdziwym natomiast – ułatwienie pracy organom NKWD i kontrwywiadu wojskowego Smiersz. Na wyludnionym terenie znacznie łatwiej było tropić grupy dywersyjne czy ukrywających się żołnierzy wroga oraz wyłapywać dezerterów i maruderów. O ile w przypadku większości wyzwalanych obwodów i republik ZSRR nie zawsze przestrzegano rozkazów o całkowitej ewakuacji ludności, o tyle na zachodniej Ukrainie wysiedlenia przybrały masowy charakter. Według oficjalnych danych z połowy czerwca 1944 r. 1. Front Ukraiński wysiedlił z rejonu swoich działań 378 997 osób. Większość ewakuowanych trafiała nie dalej niż sto kilometrów od strefy działań wojennych. W przypadku Wołynia gorliwość, z jaką wysiedlano mieszkańców, była spowodowana działalnością UPA oraz – oględnie mówiąc – niezbyt przychylnym wobec Sowietów nastawieniem ludności miejscowej, spośród której pozytywnie do Armii Czerwonej odnosili się jedynie ocalali z rzezi Polacy. Wysiedlenie „niepewnych elementów”, a tak myślano o całej ludności zachodniej Ukrainy, oprócz ułatwienia walk zbrojnych z grupami dywersyjnymi i oddziałami UPA miało także na celu odcięcie partyzantki od źródeł zaopatrzenia we wsiach.

Ludność traktowała wysiedlenia ze strefy przyfrontowej nie jako konieczną ewakuację, ale jako celowe represje. Odczucia te potęgował fakt, iż znaczna część opuszczanych gospodarstw została rozgrabiona przez wygłodniałych żołnierzy. Ponadto połączenie wysiedleń z mobilizacją do służby w Armii Czerwonej i wywózkami młodzieży do pracy we wschodnich rejonach USRR sprzyjało szerzeniu się plotek o tym, że wszystkich ewakuowanych wywozi się na Sybir. Sytuacja wysiedlanych rodzin była niezwykle ciężka, zwłaszcza gdy jedyni żywiciele zostali zmobilizowani do armii lub wywiezieni na roboty. Po przesunięciu się frontu na ogół zezwalano na powrót do domów, jednak często nie było już do czego wracać.

Wysiedlenia związane z przejściem frontu przez Wołyń były dopiero początkiem szeroko zakrojonej akcji oczyszczania terenu z „wrogich elementów”. Wkrótce po zainstalowaniu się organów bezpieczeństwa rozpoczęto przygotowania do deportacji w głąb ZSRR. Pierwsza masowa wywózka odbyła się dopiero na początku 1945 r., ale pomniejsze wysiedlenia trwały przez cały 1944 r. Według oficjalnej statystyki NKWD tylko w 1944 r. z obwodu wołyńskiego wysiedlono 1177 rodzin, czyli 3557 osób, w tym 1404 dzieci.

Pierwsza powojenna masowa deportacja rozpoczęła się w styczniu 1945 r., a więc w niespełna rok po ponownym zajęciu Wołynia przez ZSRR. Podobnie jak w 1940 r. została poprzedzona wielomiesięcznym rozpoznaniem „wrogich elementów” oraz sporządzeniem szczegółowych spisów osób przeznaczonych do wywózki. Bezpośrednia organizacja operacji, a więc logistyka oraz przygotowanie rozkazów dla jednostek dokonujących aresztowań, zajęła kilkanaście tygodni. Listy osób przeznaczonych do wywózki sporządzano na podstawie danych zgromadzonych przez wydziały do walki z bandytyzmem NKWD oraz pieczołowicie odtwarzanych przez NKWD spisów mieszkańców. Przeprowadzenie wysiedleń powierzono Wojskom Wewnętrznym, które pod kierownictwem miejscowych funkcjonariuszy NKWD dostarczały ludzi do punktów zbornych. Wykorzystywano nie tylko te same jak w przypadku deportacji z lat 1940–1941 stacje kolejowe, ale także miejsca zesłania. 24 stycznia 1945 r. z rampy kolejowej w Kiwercach odprawiono specjalny eszelon nr 47 374 ze 156 rodzinami członków UPA. Spośród 430 osób zdecydowaną większość stanowiły kobiety (194) i dzieci (154). Stacją docelową był Kotłas w obwodzie archangielskim. Do tego samego transportu, liczącego łącznie 29 wagonów, dołączono także 295 mężczyzn unikających służby w Armii Czerwonej, których wywożono do Workuty i łagrów nad Peczorą.

Wysiedlenia przebiegały w sposób niezwykle brutalny, a sama akcja była źle przygotowana. Choć w oficjalnych raportach wszystkich przesiedlanych zaopatrzono w środki utrzymania i drewno opałowe na drogę, to jednak z tajnej korespondencji pomiędzy komendantem wołyńskiego NKWD płk. Jakowenką a zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych USRR Timofiejem Strokaczem wynika zupełnie co innego. W raportach przesyłanych w lutym 1945 r. do Kijowa miejscowe NKWD domaga się pomocy w pozyskaniu brakujących wagonów. W przypadku speceszelonu nr 47 374 płk Jakowenko prosi swego przełożonego o interwencję w Ludowym Komisariacie Transportu, gdyż brakuje mu czterdziestu wagonów, a zatrzymani ludzie z powodu braku pomieszczeń stale przebywają na „świeżym powietrzu”.

Na początku marca 1945 r. płk Jakowenko ponownie interweniował w sprawie przyspieszenia wywózki transportów oznaczonych kodami 47 454 i 47 460. Według jego raportu z 2 marca 1945 r. naczelnik Kolei Kowelskiej zapowiedział dostarczenie 42 wagonów (czternastu do Kowla, trzech do Włodzimierza Wołyńskiego, sześciu do Lubomla, trzech do Maciejowa, szesnastu do Łucka) na 10 marca. Tymczasem w chwili pisania raportu bez jakiegokolwiek schronienia na rampach załadowczych oczekiwało już czterysta osób zatrzymanych kilkanaście dni wcześniej w poszczególnych rejonach. Dodatkowym argumentem za szybszym dostarczeniem wagonów był fakt, iż na miejscu kończyły się zapasy jedzenia, a konwój już dwa dni bezczynnie czekał na stacji w Łucku.

Prośby do komisarza Timofieja Strokacza nie przyniosły rezultatów, gdyż wspomniane eszelony wyruszyły z Kowla dopiero 13 marca 1945 r. Stacją przeznaczenia była Pasznia w obwodzie permskim, gdzie deportowanych skierowano do pracy przy wyrębie lasu. Warunki transportu w swojej relacji opisywała Aleksandra Gołębiowska: „Naszą 5-osobową rodzinę za brata wywieziono na Sybir. Tłok był taki, że nie dało rady usiąść […] Konwojenci nie otwierali drzwi. Nikt nie dbał o to, co jedzą i czy w ogóle żyją schwytani znienacka ludzie, którzy kompletnie byli nieprzygotowani do drogi. Nie dawali nie tylko jedzenia, ale i wody. Aresztowani zlizywali wilgoć ze ścian. Języki rozpuchły tak, iż nie mieściły się w ustach. Każdego dnia umierały dziesiątki ludzi”.

Kolejny transport z 815 z osobami uchylającymi się od służby w Armii Czerwonej odjechał 17 marca 1945 r. z Łucka. Ze względu na duże niebezpieczeństwo ucieczek (większe niż w przypadku deportowanych rodzin, w których większość stanowili starcy, kobiety i dzieci) transport ten ochraniało aż 344 konwojentów. Stacją docelową była Karaganda w Kazachstanie. Do końca marca 1945 r. z obwodu wołyńskiego zesłano w głąb ZSRR łącznie 1949 rodzin. Deportacje kontynuowano również w późniejszych miesiącach, choć już na nieco mniejszą skalę. 10 kwietnia 1945 r. z Kowla do stacji Swietik koło Kotłasu odjechał liczący 35 wagonów eszelon nr 47 514, którym wywieziono 246 rodzin (673 osoby), w tym 310 kobiet i 233 dzieci.

Transporty w „oddalone rejony ZSRR” trwały także w następnych miesiącach, jednak dotyczyły one w zdecydowanej większości osób skazanych przez różnego rodzaju sądy. Na zesłanie oprócz rodzin członków OUN i UPA trafiali także „zdrajcy ojczyzny”, członkowie ich rodzin, volksdeutsche, byli policjanci, własowcy i inne osoby służące w formacjach kolaboracyjnych bądź tylko o to oskarżone.

Oprócz typowych deportacji przeprowadzanych w trybie administracyjnym stosowano również wywózki mające na celu rozładowanie przepełnionych więzień. 15 marca 1945 r. zastępcy komisarzy ludowych: spraw wewnętrznych Siergiej Krugłow i bezpieczeństwa państwowego Bogdan Kobułow, podpisali wspólną dyrektywę dotyczącą więzień w zachodnich obwodach Ukraińskiej i Białoruskiej SRR, nakazującą wysłanie części aresztowanych do obozów NKWD położonych w republice Komi oraz obwodach archangielskim, swierdłowskim, kirowskim i kujbyszewskim. Zakończenie śledztw automatycznie przekazywano organom republik i obwodów, na których terytorium znajdowały się łagry. W dyrektywie szczególny nacisk kładziono na wyłapanie spośród aresztowanych członków organizacji antysowieckich. W przypadku Polaków precyzowano, że chodzi o żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, delegatów rządu na kraj, członków cywilnych struktur państwa podziemnego i działaczy polskich przedwojennych partii politycznych.

Operacja „Sejm” na Wołyniu, represje przeciwko ludności polskiej

.Za szczególne zagrożenie Sowieci uważali byłych członków Armii Krajowej i struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Choć główne siły 27. DP wycofały się z Wołynia, to jednak pozostały tam sztaby Inspektoratów AK Łuck i Równe wraz z siatkami wywiadowczymi oraz Delegatura Rządu RP na Kraj. W pierwszych miesiącach po zajęciu Wołynia NKGB nie prowadziło masowych aresztowań, lecz zajmowało się szczegółowym rozpracowaniem polskiego podziemia. Sytuacja zmieniła się w końcu 1944 r. Podstawą do aresztowań była dyrektywa ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR Ławrientija Berii nr 524 z 20 grudnia 1944 r. o aresztowaniu „uczestników białopolskiego podziemia AK i polskich elementów reakcyjnych”.

Główne uderzenie operacji, której nadano kryptonim „Sejm”, zostało skierowane na Lwów, lecz działania czekistów doprowadziły do całkowitej likwidacji polskiej konspiracji na Wołyniu. Sukcesy organów bezpieczeństwa były możliwe dzięki masowemu zastosowaniu środków kontroli i zastraszania. Zastępca ludowego komisarza spraw wewnętrznych USRR Timofiej Strokacz zalecał podwładnym: „Wszystkie osoby, które nielegalnie przybyły z Polski, potajemnie aresztować, poddać forsownemu i szczegółowemu przesłuchaniu w kierunku wykrycia ich przynależności do nielegalnych nacjonalistycznych organizacji oraz celu ich przybycia na Zachodnią Ukrainę. […] Zdemaskowanych jako powracających z Polski na polecenie kierownictwa nacjonalistycznego podziemia w razie konieczności i w miarę możliwości wykorzystać do celów operacyjnych. Pozostałych pociągać do odpowiedzialności za nielegalne naruszenie granicy państwowej”.

Masowe zatrzymania przyniosły zamierzony skutek. W ręce czekistów wpadła Hanna Oliwa – kurierka, która przedzierała się od dowództwa 27. DP na Lubelszczyźnie na Wołyń. Na podstawie jej zeznań w marcu 1945 r. doszczętnie rozbito wszystkie struktury AK na Wołyniu. Aresztowano inspektora w Łucku kpt. Leopolda Świkła „Adama”, jego zastępcę Jerzego Gołąba „Czyżyka” oraz inspektora w Równem Stanisława Walczaka „Ryszarda”, a także delegata rządu na województwo wołyńskie Czesława Niezabitowskiego „Jeża”. Ofiarą czekistów padło łącznie dwunastu członków Delegatury.

Funkcjonariusze NKWD i NKGB dokonywali aresztowań, nie dysponując żadnymi dowodami winy. Materiały obciążające zamierzano znaleźć dopiero podczas rewizji lub wydobyć siłą od zatrzymanych. Po wstępnej selekcji osoby uznane za bardziej niebezpieczne odsyłano do więzienia w Kijowie, pozostałe zaś wywożono do obozów filtracyjnych w Donbasie. Do 20 marca 1945 r. w obwodzie wołyńskim aresztowano 403 osoby, a w rówieńskim 292. Ponad 280 zatrzymanych z Wołynia bez żadnego śledztwa wysłano do łagrów. Jednocześnie wzmożono obserwację całego polskiego środowiska, a reakcje na aresztowania pilnie śledzono i zapisywano.

Bliższe przyjrzenie się działalności czekistów pozwala w pełni zrozumieć istotę „sowieckiej sprawiedliwości”, która na równi ze zbrodniarzami wojennymi traktowała osoby prowadzące w czasie okupacji hitlerowskiej m.in. tajne nauczanie. Zdecydowana większość wykrytych i uwzględnionych w statystykach „zbrodni” przeciwko państwu sowieckiemu była po prostu wydumana przez funkcjonariuszy, a zakrojone na masową skalę aresztowania miały za zadanie zmuszenie opornych do wyjazdu do Polski. Kuriozalność stawianych polskim „zbrodniarzom” zarzutów doskonale widać na przykładzie Marii Rohowskiej – nauczycielki ze szkoły polskiej w Zdołbunowie. „Zdradziła sowiecką ojczyznę – czytamy w akcie oskarżenia – we wrześniu 1943 r. dobrowolnie wstąpiła pod pseudonimem »Szarotka« do grona członków antysowieckiej podziemnej polskiej organizacji nacjonalistycznej, tzw. Państwowej Służby Cywilnej, utworzonej przez polski rząd emigracyjny do walki o odbudowanie burżuazyjnej Polski w granicach z 1939 r. Kierowała w zdołbunowskiej organizacji PSC referatem oświaty – za pośrednictwem wciągniętych przez nią członków organizacji prowadziła nauczanie dzieci w polskim duchu nacjonalistycznym, rozpowszechniała wśród Polaków polskie nacjonalistyczne gazetki, tj. o przestępstwa przewidziane w art. 51-1 »a« i 54-11 kk USRS”.

Bardzo częstym zarzutem stawianym Polakom była rzekoma współpraca z niemieckim okupantem. Opór zbrojny przeciwko UPA przedstawiano jako kolaborację z Niemcami, a zakładane po napadach na polskie wsie placówki samoobrony traktowano na równi z agenturą Sicherheitsdienst (Służby Bezpieczeństwa Reichsführera SS) i Gestapo (Tajnej Policji Państwowej). Przykładem jest los robotnika kolejowego Stefana Kajdzika, który należał do samoobrony w Sitarówce koło Rożyszcz. Po wkroczeniu Sowietów na Wołyń został on aresztowany i skazany na 10 lat łagrów za współpracę z Sicherheitsdienst.

Represje przeciwko Polakom na Wołyniu przyniosły zamierzony skutek. Rozbicie podziemia całkowicie odcięło region od kontaktów z krajem. Aresztowania nielicznych ocalałych z wojennej pożogi elit oraz osób mogących stawiać opór pozbawiły polską społeczność przywództwa i wywołując efekt zastraszenia, skłoniły pozostających na wolności do podjęcia decyzji o jak najszybszym wyjeździe na zachód.

Deportacja „rodzin bandytów” w 1947 r.

.Kolejna masowa deportacja przeprowadzana w trybie administracyjnym odbyła się jesienią 1947 r. Miała charakter wybitnie represyjny, gdyż dotyczyła głównie rodzin członków podziemia oraz osób w jakikolwiek inny sposób sprzeciwiających się sowietyzacji regionu.

Przygotowania do wysiedlenia rozpoczęto w miesiącach letnich. Organy bezpieczeństwa wraz z lokalnymi strukturami partyjnymi stworzyły dokładne spisy rodzin przeznaczonych do deportacji, a także przygotowały zaplecze organizacyjno-logistyczne. Pełnomocnikiem MGB ds. deportacji w obwodzie wołyńskim został gen. mjr Mieszanow (z zastępcą płk. Matwijenką oraz zastępcą ds. wojskowych gen. mjr. Gorodniczenką), a w obwodzie rówieńskim płk Gołowkow (z zastępcami płk. Szewczenką i płk. Szarokiem oraz zastępcą ds. wojskowych płk. Fakiejewem). W celu wzmocnienia lokalnych sił przeprowadzono mobilizację jednostek z głębi ZSRR. Według planów wsparcie miało przybyć na Wołyń nie później niż 15 września (pracownicy operacyjni) i 5 października (Wojska Wewnętrzne). Wyznaczono również punkty załadowcze.

Termin wywózki utrzymywano w ścisłej tajemnicy, jednak ludzie spodziewali się jej i w wielu przypadkach nie nocowali we własnych domach bądź wystawiali warty. Naczelnicy wydziałów rejonowych MWD o akcji, którą mają przeprowadzić, dowiadywali się na trzy dni przed planowanym terminem. Sekretarzy rejonowych KP(b)U informowano o dacie z dwudniowym wyprzedzeniem, a pomagający w wysiedlaniu aktyw partyjny zaledwie na kilka godzin przed rozpoczęciem działań. Według oficjalnych danych w obwodzie wołyńskim do akcji deportacyjnej zaangażowano 2 tys. miejscowych aktywistów oraz 200 z Łucka i po 75 z Kowla i Włodzimierza Wołyńskiego.

Ostatecznie operacja rozpoczęła się rankiem 21 października 1947 r. W większości przypadków nie natrafiono na opór i już po kilku godzinach dostarczono wysiedlanych na punkty zbiorcze, gdzie ładowano ich do wagonów. W porównaniu z poprzednimi deportacjami kolej działała wyjątkowo sprawnie, gdyż pierwszy eszelon nr 20 066 z 1293 osobami ruszył z Kowla już 22 października o 6.38, czyli w niespełna dobę po rozpoczęciu akcji. Następne transporty w kilkudziesięciominutowych odstępach ruszały z kolejnych stacji. Wywózka zakończyła się 26 października.

We wsi Zabłocie aktyw partyjny był na tyle gorliwy, że po trzech, czterech godzinach wszystkie rodziny członków OUN zostały dostarczone na stację kolejową. Według sprawozdań najaktywniej działała A. Szwydiuk, której męża zabili banderowcy. Ludzie, którzy stracili bliskich, pozytywnie odnosili się do zsyłki, często traktowali ją jako osobistą zemstę. W Ostrogu na punkcie zbiorczym jedna z wysiedlanych usiłowała uciec, jednak została złapana przez okolicznych mieszkańców. Kobieta o nazwisku Babiuk, której banderowcy w 1944 r. zabili męża, krzyczała: „Czego się drzesz, trzeba było płakać wcześniej, jak twój syn mordował mojego męża, wtedy to się pewnie śmiałaś, ale ja cicho płacząc przy osieroconym dziecięcym łóżeczku, wiedziałam, że za moje cierpienia odpowiecie podwójnie, i się nie pomyliłam”.

W obwodzie rówieńskim przekroczono plany – wysiedlono więcej rodzin, niż zakładano. Co prawda nie zdołano schwytać 338 rodzin, które w dniu akcji przebywały poza miejscem zamieszkania, ale deportowano 401 rodzin z listy rezerwowej. Ze względów operacyjnych spośród aresztowanych wypuszczono 33 rodziny, a osiem pozostawiono na miejscu z powodu chorób zakaźnych. Oficjalne plany przekroczono również w obwodzie wołyńskim, gdzie wysiedlono 2716 rodzin. Najwięcej pochodziło z „porażonych bandytyzmem” rejonów: kołkowskiego – 240, kowelskiego – 172, koszyrskiego – 150, starowyżewskiego 14636. Zdecydowaną większość deportowanych stanowiły kobiety.

Wywózka z 1947 r. była połączona z kolektywizacją rolnictwa. Dzięki odpowiedniemu rozpropagowaniu wiadomości o zsyłce starano się zastraszyć opornych mieszkańców wołyńskich wsi. Władze z zadowoleniem podkreślały, że niemal natychmiast po wywózce znacznie wzrosła liczba chętnych do zapisana się do kołchozów. Majątek osób wysiedlanych konfiskowano i przekazywano istniejącym i nowo tworzonym gospodarstwom kolektywnym. Według szacunkowych danych w obwodzie wołyńskim skonfiskowano deportowanym ponad 600 ton zboża i 15 ton kartofli. Efekty konfiskat byłyby zapewne znacznie większe, jednak na skutek złej organizacji i masowych kradzieży większość dobytku wysiedlanych przepadła. W rejonie kołkowskim np. władze przejęły 68 ton ziemniaków pozostawionych przez deportowanych, lecz w wyniku deszczu i niewłaściwego przechowywania wszystkie kartofle zgniły.

Łupem aktywistów i przedstawicieli władz dokonujących wysiedleń najczęściej padały przedmioty gospodarstwa domowego oraz żywy inwentarz. We wsi Małe Hołoby koło Kamienia Koszyrskiego członek komisji opisującej skonfiskowane mienie podmienił krowę, a w położonym w tym samym rejonie Kaczynie aktyw partyjny nie uwzględnił w ewidencji jednej świni, którą zabito i zjedzono w trakcie inwentaryzowania pozostawionego majątku. Do dramatycznych zdarzeń doszło w obwodzie rówieńskim. We wsi Nowosiółki w rejonie zdołbunowskim jeden z funkcjonariuszy zastrzelił sześcioletnią Zosię Kowalczuk, która nie podlegała wysiedleniu, ale przypadkowo znalazła się w strefie działań. Ofiary śmiertelne zdarzały się również wśród przeprowadzających deportację. Pewien aktywista popełnił samobójstwo, a we wsi Piczałowka w rejonie kostopolskim w wyniku nieostrożnego obchodzenia się z bronią zginął kpt. Sułabaridze, dla wzmocnienia kadrowego przysłany z Zakaukaskiego Okręgu Wojskowego.

Wysiedlenia szczególnie mocno uderzyły w głęboko zakonspirowane siatki OUN. Niespodziewane zniknięcie całych komórek organizacyjnych poważnie naruszyło system łączności, a próby jego odbudowania dawały prowokatorom okazję do przenikania w poważnie nadwyrężone struktury. Deportacje wykorzystywano także w grach operacyjnych przeciwko podziemiu. Dzięki precyzyjnym informacjom o zaangażowaniu poszczególnych osób w działalność w OUN i UPA czekiści jako głównego argumentu przy werbunku agentów niejednokrotnie używali obietnicy zwolnienia rodziny z zesłania. Ponadto NKWD odstępowało od zesłania rodziny członka OUN, który poszedł na współpracę lub dobrowolnie ujawnił się w ramach amnestii. Co ciekawe, czekiści dotrzymywali danego słowa, co znalazło potwierdzenie w wytycznych zalecających usuwanie ze spisów wysiedleńczych rodzin osób amnestionowanych.

Różnego rodzaju zwolnienia z zesłania oraz omyłkowe zatrzymania, które również były odnotowywane w statystykach, sprawiają, że dokładna liczba deportowanych jest niezwykle trudna do ustalenia. Problem pogłębiają także sami historycy, którzy w swoich badaniach opierają się na dokumentach pochodzących z różnych szczebli sowieckiej administracji, w opracowaniach dotyczących tego samego zagadnienia figurują więc różne liczby. Dotychczas najpewniejszym źródłem pozostaje ukraińska monografia Deportaciji. Zachidni zemli Ukrajiny kincia 30-ch poczatku 50-ch rr. Dokumenty, materiały, spohady, na podstawie której można stwierdzić, że według zbiorczych danych z lat 1944–1948 z Wołynia wywieziono prawie 37 577 osób uznanych za „członków rodzin bandytów”. Z całej zachodniej Ukrainy deportowano wówczas 131 935 osób.

Deportacja w 1948 r. „za antyspołeczny i pasożytniczy tryb życia” oraz późniejsze wywózki w głąb ZSRR

.Kolejna deportacja z Wołynia, zarządzona w trybie administracyjnym, objęła osoby oficjalnie niepasujące do sowieckiego modelu społeczeństwa. Choć nie przybrała tak masowego charakteru jak poprzednie, to znacznie przyczyniła się do postępów kolektywizacji rolnictwa oraz dodatkowo zastraszyła i tak już sterroryzowane społeczeństwo. Jej podstawą prawną był dekret Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z 21 lutego 1948 r. „O wysiedleniu z Ukraińskiej SRR osób, które złośliwie uchylają się od pracy w rolnictwie i prowadzą antyspołeczny oraz pasożytniczy tryb życia”. Początkowo dekret obejmował jedynie wschodnie obwody Ukrainy, ale w listopadzie 1948 r. rozszerzono jego zakres na zachodnią część kraju. Osoby podlegające zesłaniu były typowane przez lokalną administrację i przewodniczących kołchozów. Po wprowadzeniu nowych przepisów oraz przekazaniu decyzji o deportowaniu poszczególnych ludzi na najniższe szczeble administracji w bardzo wielu przypadkach oskarżenia o antyspołeczny tryb życia stały się okazją do załatwienia osobistych porachunków oraz usunięcia osób skonfliktowanych z kołchozową i lokalną wierchuszką. Fabrykowanie oskarżeń o pasożytnictwo przybrało na tyle masowy charakter, że z zesłania zwolniono 17 proc. osób, uznanych za niesłuszne posądzone. Według oficjalnych danych z całej USRR deportowano łącznie 11 991 osób.

Od 1948 r., po zakończeniu kolektywizacji i zdławieniu oporu podziemia, masowe deportacje przeprowadzane w trybie administracyjnym nie były już stosowane. Nie zmniejszyło to bynajmniej liczby represjonowanych. W 1949 r. w drodze sądowej tylko z obwodu rówieńskiego zesłano 797 rodzin liczących łącznie 2389 osób. Wyroki wydawane przez sądy karne oraz trybunały wojskowe najczęściej kończyły się transportem do łagrów oraz konfiskatą majątku i deportowaniem rodziny skazanego w oddalone rejony ZSRR. Pod pojęciem konfiskaty najczęściej kryła się zwykła grabież dokonywana przez lokalnych funkcjonariuszy partyjnych i milicjantów. Jak wspominała skazana w 1948 r. za pomoc ukrywającym się członkom UPA Pelagia Ohrodczyna, kradziono nawet całe domy, które rozbierano na części i wywożono: „Nie zdążyli mnie jeszcze osądzić, a mojej chaty już nie było, nawet młode drzewka owocowe z sadu powykopywali. Nikt nie zwracał uwagi na to, że został mój 12-letni syn. Współmieszkańcy wsi nie dali mu zginąć z głodu. Tak nie robili nawet Niemcy”.

W 1949 r. ze względów logistycznych utworzono przy stacjach węzłowych specjalne punkty zborne, w których przetrzymywano rodziny skazanych do czasu sformowania transportu i uprawomocnienia się decyzji o zesłaniu. Według oficjalnych danych do czerwca 1950 r. przez punkty zbiorcze w obwodzie rówieńskim przeszło 2506 rodzin liczących łącznie 9162 osoby. Wiele rodzin tygodniami przetrzymywano w prowizorycznych barakach. Normą było przekraczanie 25-dniowego okresu oczekiwania na deportację. Wskutek fatalnych warunków sanitarnych wśród uwięzionych szerzyły się choroby zakaźne oraz wszawica. Nie należały do rzadkości sytuacje, w których po kilkunastu tygodniach przetrzymywania w punktach zbornych część rodzin wypuszczano ze względów sanitarnych lub z powodu zmiany decyzji sądu. Tylko w 1950 r. w obwodzie wołyńskim z punktów zbornych zwolniono 10 rodzin liczących 36 osób, a w obwodzie rówieńskim 23 rodziny liczące 83 osoby.

Równolegle z ograniczaniem liczby deportowanych stale zaostrzano przepisy dotyczące przetrzymywania osób skazanych na spiecposielenije. Na podstawie rozporządzenia Rady Ministrów ZSRR z 6 kwietnia 1950 r. okres zesłania, najczęściej dziesięcioletni, zamieniono na dożywotni. Równocześnie zaostrzono kary za próbę ucieczki.

W 1951 r. na krótko powrócono do deportacji w trybie administracyjnym. Pierwsza z nich, do obwodu irkuckiego, dość ograniczona liczebnie, objęła rodziny „andersowców”. Drugą była wymierzona w Świadków Jehowy operacja „Północ”. W 1949 r. zamieszkujący Wołyń Świadkowie Jehowy podjęli próbę zarejestrowania wspólnoty religijnej, jednak wnioski zostały odrzucone, a autorzy pism dotyczących rejestracji aresztowani i skazani na 25 lat łagrów za działalność antysowiecką. Pomimo to Świadkowie Jehowy kontynuowali działalność, zostali więc uznani za poważne zagrożenie dla władzy. Ostatecznie w 1951 r. MWD ZSRR przeprowadziło deportację wszystkich podejrzanych o przynależność do „antysowieckiej sekty” Świadków Jehowy. Z USRR wywieziono 2200 rodzin, łącznie 6140 osób. Według szacunkowych danych jedna trzecia z nich pochodziła z Wołynia.

W kolejnych latach nie prowadzono już masowych deportacji, ograniczano się do zsyłania wrogów władzy w niewielkich partiach, liczących do kilkudziesięciu ludzi, lub pojedynczych osób w obstawie kilkuosobowego konwoju. Jednym z ostatnich zorganizowanych transportów z Wołynia był złożony z jedenastu wagonów eszelon nr 97 467, odprawiony ze Zdołbunowa 22 listopada 1952 r. Jechały nim 102 osoby, w większości nastolatkowie, którzy jako dzieci uniknęli wcześniejszych wywózek, jednak po osiągnięciu szesnastego roku życia jako pełnoletni członkowie „rodzin bandytów” podlegali deportacji.

Podanie dokładnej liczby osób deportowanych po 1948 r. jest w chwili obecnej niemożliwe z powodu braku szczegółowych źródeł. Szacunkowe dane opracowane przez ukraińskich badaczy mówią, że do 1952 r. z całego Wołynia deportowano w głąb ZSRR do 80 tys. ludzi (w tym z Rówieńszczyzny blisko 34 tys.), co stanowiło ponad 10 proc. całej ludności.

Sytuacja deportowanych zmieniła się dopiero po śmierci Stalina i nastaniu odwilży. Pomimo formalnej amnestii i zwolnienia z zesłania tylko nielicznym udało się powrócić na Wołyń, gdyż władze, wykorzystując obowiązek meldunkowy, skrupulatnie pilnowały, aby niepożądane osoby nie powracały w rodzinne strony.

Wysiedlenie ludności polskiej 1944–1946

.Przesiedlenia polskiej ludności z Wołynia doczekały się licznych opracowań i są jednym z najlepiej zbadanych zagadnień powojennej historii regionu. Podstawą prawną przesiedlenia stał się podpisany 9 września 1944 r. w Lublinie „Układ pomiędzy Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego a Rządem Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Rad o ewakuacji obywateli polskich z terytorium USRR i ludności ukraińskiej z terytorium Polski”. Postanowienia umowy obejmowały Polaków i Żydów, którzy przed 17 września 1939 r. byli według sowieckiej wykładni prawnej obywatelami polskimi. Przesiedleńcy mieli prawo do zabrania rzeczy osobistych, sprzętów domowych i innych przedmiotów o wadze do 2 ton na rodzinę. Fachowcom zezwalano na wywóz narzędzi niezbędnych do wykonywania zawodu, a chłopom bydła, trzody i ptactwa domowego. Ograniczenia wywozowe dotyczyły gotówki (do 1000 rubli, resztę należało złożyć w banku, na co wydawano stosowne poświadczenia), broni, elementów wyposażenia wojskowego, dzieł sztuki – jeśli nie stanowiły własności rodzinnej, mebli, samochodów i motocykli oraz fotografii (poza zdjęciami osobistymi), planów i map. Majątek pozostawiany na Kresach miał być szczegółowo opisany i wyceniony, a jego równowartość zwracana repatriantom na nowym miejscu osiedlenia. Ludność zapisana na wyjazd powinna być zwolniona z wszelkich opłat, kontyngentów i obciążeń podatkowych.

Do przeprowadzenia akcji przesiedleńczej powołano specjalnych pełnomocników reprezentujących władze polskie i sowieckie. Po stronie polskiej przebiegiem repatriacji kierował główny pełnomocnik PKWN (następnie Rządu Tymczasowego i Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej). W sierpniu 1944 r. po rozszerzeniu kompetencji pełnomocnika o repatriację ludności polskiej z głębi ZSRR i innych państw utworzono Urząd Generalnego Pełnomocnika Rządu ds. Repatriacji, który następnie włączono do Ministerstwa Administracji Publicznej. Ostatecznie w październiku 1944 r. powołano do życia Państwowy Urząd Repatriacyjny, jego dyrektorem mianowano Władysława Wolskiego. Równocześnie z pracami organizacyjnymi na szczeblu centralnym tworzono sieć rejonowych przedstawicielstw na terenach objętych akcją repatriacyjną. Na Wołyniu usytuowano zastępcę głównego pełnomocnika Stanisława Pizłę, obejmującego kompetencjami USRR, oraz pięciu rejonowych pełnomocników tworzących przedstawicielstwa urzędu w Kowlu, Włodzimierzu Wołyńskim, Łucku, Równem oraz Dubnie. Informacje o lokalizacji poszczególnych komisji i zapisach na wyjazd do Polski podawano w lokalnej prasie oraz na afiszach rozklejanych na słupach i tablicach ogłoszeniowych.

Początkowo rejestracja na wyjazd miała się rozpocząć 15 września 1944 r. i trwać zaledwie miesiąc, ale ze względu na problemy organizacyjne i braki kadrowe dotrzymanie założonych terminów okazało się nierealne. Zastępca głównego pełnomocnika dotarł do Łucka dopiero 23 października 1944 r., a kompletowanie obsady poszczególnych przedstawicielstw rejonowych zajęło jeszcze kilka tygodni. Nawet po uzupełnieniu braków kadrowych trudności wciąż się piętrzyły. Na skutek wojennych zniszczeń oraz totalnego deficytu funkcjonowanie urzędów było praktycznie niemożliwe. Brakowało pomieszczeń, papieru, bardzo często także dobrej woli ze strony władz sowieckich, które sabotowały pracę polskich urzędników. Brak łączności pomiędzy przedstawicielstwami rejonowymi paraliżował działania pełnomocnika, podobnie jak inwigilacja ze strony sowieckiej oraz stałe zagrożenie ze strony UPA. Dopiero w kwietniu 1945 r. po wielu interwencjach udało się uzyskać broń do ochrony osobistej.

Władze miały wielkie trudności z ustaleniem liczby osób uprawnionych do wyjazdu do Polski. W samym tylko Łucku w chwili zajęcia go przez Sowietów znajdowało się blisko 10 tys. uciekinierów, których większość pragnęła jak najszybciej uciec przed banderowskim zagrożeniem, lecz nie miała gdzie się podziać. Według danych sowieckich do 15 grudnia 1944 r. do placówek repatriacyjnych na Wołyniu zgłosiły się 22 392 rodziny, liczące łącznie 73 348 osób.

Pomimo problemów organizacyjnych władze USRR stale naciskały na przyspieszenie repatriacji. Pierwszy kontyngent przesiedleńczy z listopada 1944 r. pod wpływem presji sowieckiej zwiększono z 3500 do 4100 osób, jednak liczby te były kompletnie oderwane od rzeczywistości ze względu na brak możliwości przejęcia repatriantów oraz deficyt środków transportu. W momencie rozpoczynania wysiedleń z Wołynia ponad połowa przyszłego terytorium Polski znajdowała się pod niemiecką okupacją lub w bezpośredniej strefie działań wojennych. Sytuację komplikowała dodatkowo nieokreślona do końca przynależność państwowa Kresów oraz niechęć znacznej części ludności polskiej do opuszczania ojcowizny. Jednak na Wołyniu opór przed wyjazdem „do Polski” był znacznie słabszy niż we Lwowie i Galicji. Strach przed śmiercią z rąk banderowców, utrata domostw i środków do życia oraz traumatyczne przeżycia osób ocalałych z rzezi sprawiły, że wyjazd z Wołynia wydawał się jedynym możliwym rozwiązaniem. Choć większość polskiej ludności nie wierzyła w możliwość zmiany granic i łudziła się nadzieją na pozostanie Kresów w obrębie Rzeczypospolitej, to skutki dokonanego rok wcześniej ludobójstwa okazywały się silniejsze.

Niechęć do wyjazdu z Wołynia – przynajmniej w pierwszych miesiącach po podpisaniu umowy o wymianie ludności – wynikała w znacznej mierze z przyczyn bytowych. Obawa przed podróżą w nieznane połączona z faktycznym ograbieniem z posiadanego majątku działała dużo bardziej skutecznie niż odezwy rządu londyńskiego wzywające do pozostania na dotychczasowych terenach. Już po otrzymaniu dokumentów wyjazdowych z przesiedlenia z powodów losowych i majątkowych zrezygnowało 810 osób w obwodzie wołyńskim, a 897 w rówieńskim. Do wyjazdu nie zachęcały również katorżnicze warunki charakteryzujące pierwsze transporty repatriantów oraz grabieże, których dopuszczali się sowieccy pogranicznicy i kolejarze.

Szansa wyjazdu „do Polski” była niezwykle kusząca dla Ukraińców, którzy za wszelką cenę chcieli uniknąć życia w sowieckim raju. Normą stało się kupowanie dokumentów umożliwiających wyjazd i zawieranie fikcyjnych małżeństw. W niektórych rejonach rozmiary fałszerstw i korupcji osiągały tak znaczne rozmiary, że władze decydowały się na interwencję. W wyniku kontroli przeprowadzonej w rejonie łokackim ujawniono, iż na 619 osób zapisanych na wyjazd zaledwie 170 było Polakami, reszta zaś pochodziła z rodzin mieszanych lub po prostu kupiła odpowiednie dokumenty.

Prawdziwą zmorą na przygotowawczym etapie repatriacji było celowe przeciąganie procedur rejestracyjnych na szczeblu lokalnym oraz ogólny chaos potęgowany brakiem rzetelnej informacji. Głównym problemem w kontaktach z sowieckimi urzędnikami była wycena pozostawianego mienia, którego wartość najczęściej wielokrotnie zaniżano lub klasyfikowano je wedle uznania skorumpowanych urzędników. Zazwyczaj też egzekwowano kontyngenty, podatki i opłaty, z których osoby zapisane na wyjazd były zwolnione. Szczególnie utrudniano wywóz bydła oraz przedmiotów gospodarskich. W jednym z raportów kpt. Pizło pisał: „Ustosunkowanie się władz sowieckich miejscowych do ewakuacji da się streścić »Niech jadą, byle jak najmniej wywieźli«, stąd po rejonach ciągłe wyskoki najrozmaitszych »naczalników« sielsowietów, gorsowietów i rejonów”.

Równie poważnym problemem był brak środków transportu, niemalże w całości zastrzeżonych na potrzeby Armii Czerwonej. Dopiero po zakończeniu działań wojennych Ludowy Komisariat Komunikacji ZSRR przeznaczył na wymianę ludności pomiędzy Polską a USRR 270 wagonów, z czego 70 przypadło obsługującej Wołyń Kolei Kowelskiej. Jednak liczba dodatkowych wagonów była niewystarczająca. Zdarzało się, że do przewozu przesiedleńców wykorzystywano nawet otwarte platformy towarowe i węglarki. Zgodnie z oficjalnymi rozporządzeniami pociągi wysyłano do miejscowości oddalonych od granicy o co najmniej 100 km, wiele osób wysiedlanych z rejonów przygranicznych wyjeżdżało więc na zachód wozami, pędząc obok bydło.

Pod wpływem nacisków strony sowieckiej pierwszy transport z repatriantami z Wołynia wyruszył z Równego do Zamościa 6 grudnia 1944 r. Organizacja transportu i sam przebieg podróży wykazały, że władze są kompletnie nieprzygotowane do zabezpieczenia akcji przesiedleńczej. Podróż w zimowych warunkach była wyjątkowo ciężka, a władze sowieckie, które nie pozwoliły zabrać nie tylko żywego inwentarza, ale także wielu najpotrzebniejszych sprzętów, nie zapewniły wysiedlanym ludziom żadnego wyżywienia.

Kolejne transporty traktowano w podobny sposób. Ludzie musieli przez wiele dni czekać na rampach kolejowych oraz walczyć o miejsce w zdezelowanych wagonach. Oto jak moment załadunku wspominał Tadeusz Cieślak: „Na rampie wielki tłok. Rodziny walczą o najlepsze miejsca do załadunku. Wyjazd był wyznaczony na 25 kwietnia, ale nikt nie był całkowicie pewny tego terminu. Niejeden raz termin przesuwano […] Do jednego wagonu ładowano po kilka rodzin. W naszym było chyba siedem. Małe dzieci pilnowały tobołów, siedząc na nich. Przynajmniej w tym były pomocne. Większe pilnowały krów, koni, świń i kur porozmieszczanych w innych wagonach. […] Konie z całego transportu umieszczono w kilku wagonach. Do ich pilnowania matki wysyłały kilkunastoletnich synów. Starsi byli na wojnie lub w Niemczech na przymusowych robotach, tak więc mój brat poszedł pilnować kasztanki. W efekcie spotkało się tam wielu chłopców w wieku mego brata z innych rodzin. Wszyscy mieli za zadanie pilnować swego konia”.

Prawdziwą plagą były kradzieże oraz żądanie pieniędzy za wpuszczenie do wagonów. Często przy załadunku żądano po 100 rubli za krowę i 200 za konia. Wymuszeniami parali się nie tylko sowieccy urzędnicy i funkcjonariusze, ale także kolejarze.

Nagminnie żądano opłat za rozpalenie pod lokomotywą i rozpoczęcie jazdy. Często transporty z repatriantami stawały w szczerym polu, gdyż obsługa pociągu domagała się odpowiedniego „smarowania”. W styczniu 1945 r. w trakcie inspekcji na stacji kolejowej w Kiwercach pełnomocnik por. Borys Muller napotkał koczujące na rampie załadowczej rodziny Polaków, od których zażądano horrendalnej sumy 60 tys. rubli za wejście do wagonów. Ponieważ nie dysponowali pieniędzmi, pozostawiono ich na peronie. Licznych grabieży dopuszczali się także sowieccy pogranicznicy, którzy w wypadku odmowy oddania kosztowności grozili aresztowaniem i zesłaniem na Syberię.

Kłopoty stwarzali też urzędnicy wyższych szczebli. Złą sławą otoczony był sowiecki pełnomocnik w Rożyszczach o nazwisku Carenko. W trakcie jednego ze spotkań z jego polskim odpowiednikiem Staniukiewiczem, słysząc skargi dotyczące przebiegu przesiedlenia, wpadł w furię, wyciągnął broń i groził polskiemu urzędnikowi śmiercią. Krzyczał: „Polacy na terenie USRR głosu nie mają i jeśli zechcemy, to wyślemy was do Polski gołych!”, później zaś groził, iż „zastrzeli go jak psa, jeżeli nie będzie się słuchać”. Sytuację uratowała interwencja innego ukraińskiego referenta, który wyrzucił Carenkę z pokoju. Pełnomocnik słynął także z brutalnych działań wobec polskich repatriantów; we wsi Wsiewłodówka, wkraczając do dworku, bez żadnych powodów zastrzelił psa uwiązanego na łańcuchu.

Dla władz sowieckich, dążących do jak najszybszej depolonizacji Kresów, repatriacja przebiegała zbyt wolno. Oprócz nacisków wywieranych na polskich komunistów najwyższe władze sowieckie postanowiły zachęcić ludność pozostającą na terenach włączonych do USRR. Podpisanie porozumienia o wymianie ludności stało się dla Chruszczowa pretekstem do zaostrzenia kursu wobec Polaków. W liście do Stalina pisał, że należy prowadzić politykę, która „sprzyjać będzie przyspieszaniu ewakuacji ludności Polskiej z zachodnich obwodów USRR do Polski”. Skłanianie Polaków do wyjazdu polegało na aresztowaniach i szykanach administracyjnych, obejmujących m.in. przymusową mobilizację do pracy w przemyśle we wschodnich obwodach USRR, wcielanie do Armii Czerwonej oraz całkowitą eliminację języka polskiego ze szkół średnich i uczelni. Podstawą wielu aresztowań były sprawy gospodarcze oraz te związane z narzuconą przez władze sowieckie dyscypliną pracy. Dość często pod zarzutem spekulacji zatrzymywano osoby sprzedające przed wyjazdem do Polski swoje mienie. Na przykład Feliks Sobczak z Łucka został skazany na pięć lat więzienia za ukrywanie własnego warsztatu, Leon Głowiński zaś, który z powodu choroby przez miesiąc nie stawiał się w pracy, dostał wyrok siedmiu lat łagru. Aresztowania nasiliły się w styczniu 1945 r. Do końca lutego w rejonie łuckim aresztowano 230 Polaków, a z obwodu rówieńskiego wywieziono na wschód 87082. W celu zastraszenia pozostałych dokonywano aresztowań bezpośrednio na ulicach i w miejscach pracy.

Wybór aresztowanych nie był przypadkowy. Sowieckie organy uderzały w osoby o wyższej pozycji społecznej i majątkowej. Bardzo często aresztowania miały charakter usankcjonowanego sowieckimi przepisami prawa rabunku, dzięki któremu lokalni funkcjonariusze partyjni i oficerowie służb zyskiwali wygodne mieszkania oraz sprzęty domowe, niedostępne w normalnych warunkach sowieckiej codzienności. Formalnie mienie aresztowanego było konfiskowane na rzecz państwa, które w majestacie sowieckiego prawa kwaterowało w takim mieszkaniu własnych funkcjonariuszy. Aresztowanie jednej osoby na ogół skutkowało zablokowaniem szansy na wyjazd pozostałych członków rodziny.

Sowieckie represje dotykały również personel misji przesiedleńczych. W lutym 1945 r. został aresztowany wraz z trzema podwładnymi rejonowy pełnomocnik z Równego Henryk Nejman. Stanisławowi Piźle zarzucano nacjonalizm, kontakty z klerem, a także rekrutowanie kadr podległego mu urzędu z członków AK. Sowieci domagali się również usunięcia pełnomocnika rejonowego z Łucka Jana Laskowskiego, jego zastępcy Władysława Zienowicza oraz zastępcy rejonowego pełnomocnika z Włodzimierza Wołyńskiego Pawła Kokoruzy.

Aresztowania przyniosły zamierzony efekt – oficerowie sowieckich służb w raportach stwierdzili zdecydowaną zmianę nastrojów. Jednak wyjazd Polaków nie przyspieszał. W styczniu 1945 r. planowano przesiedlenie 5 tys. rodzin, lecz z powodu braku możliwości ich rozsiedlenia w Polsce Rząd Tymczasowy wydał swojemu pełnomocnikowi w Łucku polecenie wstrzymania akcji. Ostatecznie po interwencjach sowieckich zgodzono się na przyjęcie 2 tys. rodzin, choć dane liczbowe wskazują, że realnie wyjechało z Wołynia nawet ponad 3 tys. osób.

Przesiedlenia nabrały tempa po zakończeniu działań wojennych. Oprócz udostępnienia taboru przez sowieckie koleje dodatkowym czynnikiem przyspieszającym wyjazd polskiej ludności stała się sprzyjająca pogoda i możliwość osiedlania się na ziemiach zachodnich. Według oficjalnych danych od kwietnia do 1 lipca 1945 r. wyjechało 35 467 osób z obwodu wołyńskiego i 31 852 z rówieńskiego. Szczególny wzrost chęci do repatriacji sowieckie ograny bezpieczeństwa odnotowały w czerwcu 1945 r. NKGB szacowało, że dnia 30 czerwca prawo do przesiedlenia ma 64 426 osób w obwodzie wołyńskim i 69 337 w obwodzie rówieńskim. Według oficjalnych danych na wyjazd do Polski zarejestrowało się odpowiednio 63 808 i 66 520 osób.

Czekiści zbierali i analizowali informacje o nastrojach wśród wyjeżdżającej ludności. W archiwach zachowały się donosy i raporty zawierające dokładne wypowiedzi repatriantów. Bolesław Romanowski, wysiedlany z Nosaczewicz koło Rożyszcz, mówił: „Trzeba za Bug, ponieważ Sowiety za jakiś czas każą wstępować do kołchozów. Lepiej jechać za Bug, niż być na Syberii”. Ostatecznie po zakończeniu akcji przesiedleńczej z wyraźną ulgą raportowano: do Polski „wyjechała znaczna liczba kontrolowanego przez nas elementu antysowieckiego i naszej agentury, spośród której najcenniejszą przekazano I Zarządowi MGB USRR, a z częścią ustalono hasła i odzewy na wypadek łączności za granicą”.

.Zdecydowana większość ludności polskiej opuściła Wołyń latem 1945 r. W 1946 r. wyjeżdżały jedynie niewielkie grupy oraz pojedyncze osoby. Według oficjalnych danych z 1 stycznia 1946 r. w obwodzie wołyńskim z 66 736 zarejestrowanych osób wyjechało 63 695, a w obwodzie rówieńskim z 71 824 zarejestrowanych wyjechały 66 92390. Na Wołyniu pozostało niespełna 4 tys. Polaków pochodzących głównie z rodzin mieszanych (883 osoby mieszkały w obwodzie wołyńskim, 2986 w rówieńskim). Według danych sowieckich dotyczących majątku Polacy pozostawili na Wołyniu 8247 domów murowanych, 293 drewniane oraz 9549 budynków gospodarczych.

Adam R. Kaczyński

Fragment książki: Sowietyzacja Wołynia 1944-1956, wyd. IPN, 2022 [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 września 2024