Zbrodnia wołyńska. Trudna księga pojednania
Forum Historyków Polskich i Ukraińskich, które działało w latach 2015–2018, powinno zostać reaktywowane. Współprowadziłem to zgromadzenie i wiem, jak bardzo było ono ważne i pożyteczne. Forum zostało zamknięte z powodu interwencji polityków. A politycy, jak wiadomo, nie badają historii. Oni ją instrumentalizują – pisze prof. Jurij SZAPOWAŁ
.Temat zbrodni wołyńskiej wywołuje wiele emocji. Jest to kwestia istotna szczególnie w obliczu trwającej obecnie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Rosja rozpoczęła bowiem inwazję pod pretekstem „denazyfikacji Ukrainy”. Państwo rosyjskie używa wszelkich pretekstów, by ogłosić współczesnych Ukraińców nacjonalistami, a nawet nazistami, często wykorzystując do tego wybrane wydarzenia z przeszłości, które stają się elementem rosyjskiej propagandy. Jednym z nich jest rzeź wołyńska.
Federacja Rosyjska postępuje w tym względzie inaczej niż ZSRR. Propaganda sowiecka, a także osoby, które tworzyły specjalne publikacje w celu zdyskredytowania ukraińskiego ruchu narodowowyzwoleńczego, nie zwracały szczególnej uwagi na rzeź wołyńską. W Polsce socjalistycznej ten temat również został wyciszony. Wołyń nie był wówczas w centrum uwagi. Temat powrócił dopiero w niepodległej Polsce, po upadku reżimu komunistycznego. Wynikało to z faktu, że ZSRR i PRL nie chciały podważyć podstaw „przyjaźni” polsko-ukraińskiej. Doskonale wiemy, jaka to była „przyjaźń” – związek dwóch niedemokratycznych systemów, należących wówczas do „obozu socjalistycznego”.
Mówiąc o źródłach na temat rzezi wołyńskiej, trzeba stwierdzić, że z dostępem do dokumentów archiwalnych (nawet w czasie trwającej wojny) nie ma problemów. Ukraina otworzyła swoje archiwa, w tym archiwa służb specjalnych. Istnieje wiele nieopublikowanych dokumentów. Zbiór takowych przygotowałem teraz do druku wraz z pracownikami Oddziałowego Archiwum Państwowego Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Inną kwestią są jednak współczesne publikacje na temat Wołynia. Czasami niektórzy historycy ukraińscy opierają się głównie na dokumentach OUN i UPA lub głównie na dokumentach NKWD, natomiast część polskich badaczy opiera się na materiałach AK i Delegatury Rządu na Kraj (przedstawicielstwo Rządu RP na uchodźstwie). Uważam, że to jest nieodpowiednia droga i żaden tego typu dokument sam w sobie, bez kontekstu dokumentów drugiej strony, nie da realistycznego odzwierciedlenia przeszłych wydarzeń. Praca nad takimi dokumentami wymaga krytycznego nastawienia i starannej weryfikacji. Powinni o tym pamiętać ci, którzy są zaangażowani w kształtowanie pamięci o przeszłości.
Trzeba jednocześnie zaznaczyć, że tematowi Wołynia wciąż nie poświęca się na Ukrainie należytej uwagi – zwłaszcza jeśli chodzi o Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej, który powinien zostać organizatorem i koordynatorem badań na ten temat. Pewne badania zostały jednak poczynione. Najpoważniejsze z nich dotyczą analizy przyczyn, które doprowadziły do tragedii Wołynia – przyczyn terytorialnych, politycznych, etnicznych, społecznych. Do tego należy dodać badania nad aspektami militarnymi, skupiające się na działaniach takich struktur jak UPA i Armia Krajowa.
Zastanawiając się nad tym, jak doszło do wydarzeń mających miejsce na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w 1943 i 1944 r., nie należy pomijać szerszego kontekstu dziejowego. Zazwyczaj to ukraińscy badacze mówią o historycznych korzeniach rzezi wołyńskiej. Wielu historyków zwraca uwagę, że korzeni konfliktu należy szukać na długo przed podpisaniem unii lubelskiej (1569) i brzeskiej (1596), choć wówczas mowa głównie o konfliktach lokalnych. Dalsze wydarzenia – zwłaszcza polityka kolonizacyjna polskiej szlachty oraz brutalne tłumienie powstań chłopskich i kozackich w XVI–XVIII w. – dodatkowo pogłębiły istniejący już konflikt. Ziemie wschodnie Rzeczypospolitej ulegały stopniowej polonizacji przez trzy i pół wieku, w wyniku czego polskie osadnictwo sięgało w 1920 r. daleko poza granicą zwaną „linią Curzona”. Wszystko, co towarzyszyło posuwaniu się Polski na wschód, znajdowało odzwierciedlenie w nastrojach miejscowej ludności. Nie mogły być one optymistyczne w warunkach ciągłego napięcia lub obawy przed represjami ze strony władz polskich. Konflikty wybuchały i później ustępowały, ale widmo konfrontacji nigdy nie znikało. Ostatecznie II wojna światowa (czego właściwie dokonuje każda wojna) wydobyła na powierzchnię trwające od dawna napięcia polsko-ukraińskie.
Jestem przekonany, że działania na taką skalę jak na Wołyniu, nie mogły być spontaniczne. Decyzje o eksterminacji ludności polskiej zapadały na szczeblu Komendy Obwodowej banderowskiej OUN i Komendy Głównej UPA. W październiku 1942 r. we Lwowie odbyła się Pierwsza Konferencja Wojskowa OUN. Nie zachowały się na jej temat prawie żadne szczegółowe informacje, jednak na podstawie komunikatu operacyjnego, który ukazał się 23 listopada 1944 r., można się domyślić, o czym wówczas rozmawiano i co postanowiono. Otworzył ją Mykoła Łebed („Orest”). Podkreślił, że zwołał zebranie pod naciskiem oficerów OUN ze względu na warunki wojny. W związku z rozpoczęciem zbrojnej walki o niepodległość postawiono sobie wówczas zadanie rozwiązanie „za wszelką cenę” kwestii mniejszości narodowych. We wspomnianym komunikacie operacyjnym napisano: „Wszyscy Polacy zostaną przesiedleni, otrzymają możliwość zabrania ze sobą tego, co chcą, gdyż będą też chronieni przez Anglię i Amerykę. A tych, którzy nie zechcą odejść – zniszczyć. Najaktywniejsi wrogowie, w tym wszyscy członkowie organizacji antyukraińskich, muszą zostać zniszczeni na dzień przed ogłoszeniem mobilizacji. Zostaną oni wcześniej zarejestrowani przez rejonowe i powiatowe zespoły wojskowe. Zniszczenia dokona żandarmeria, a w niektórych przypadkach SB. Zabronione jest wykorzystywanie do tego celu żołnierzy armii”. Zdecydowano o tym w październiku 1942 r., a latem 1943 r. do wyniszczania pokojowo nastawionej ludności polskiej przystąpili upowcy, dla których – jak przekonuje jeden z ukraińskich historyków – antypolska akcja była „chrztem we krwi”, a według norm prawa międzynarodowego – zbrodnią przeciwko ludzkości.
Badania archiwalne dowiodły jeszcze jednej ważnej rzeczy. W samej OUN istniały różne opinie na temat antypolskich działań. Na przykład 4 maja 1944 r. ukazało się wystąpienie jednego z weteranów ruchu nacjonalistycznego, który uważał, że „akcje, które są obecnie prowadzone przeciwko Polakom, prowadzą do śmierci nie Polaków, ale samych Ukraińców”. Uważał również, że słuszne było wypychanie na zachód „Mazurów, kolonistów, których rząd polski sprowadził na nasze ziemie”, oraz zniszczenie polskich przywódców, którzy kierują walką z Ukraińcami. Jednak „zabijanie ludzi tylko dlatego, że są katolikami, bez względu na to, czy są to kobiety, dzieci czy starcy, i pozwalanie na gromadzenie się w miastach gotowego do walki żywiołu polskiego, nasyconego nienawiścią do wszystkiego, co ukraińskie, to szaleństwo”.
W postanowieniu III Nadzwyczajnego Wielkiego Zgromadzenia OUN, które odbyło się w dniach 21–25 sierpnia 1943 r., zaznaczono: „Kierownictwo OUN na III Konferencji w lutym 1943 r. rozważyło bilans sił wewnętrznych i sił wroga, biorąc pod uwagę wpływ zewnętrznych okoliczności politycznych na działania wojenne. Po tym na terenie Polesia i Wołynia pojawiły się pierwsze oddziały zbrojne Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Od tego czasu obrona ludności ukraińskiej Polesia i Wołynia została przejęta przez wojsko ukraińskie”.
Badacze ukraińscy dowodzą, że kierownictwo OUN motywowało antypolskie działania polityką strony polskiej, gdyż kierownictwo AK domagało się od Polaków nieopuszczania Wołynia w obawie przed jego całkowitą utratą. Ukraińscy nacjonaliści wskazywali także, że część mieszkających na Wołyniu Polaków współpracowała z Niemcami, że polskie wsie były bazą żywnościową dla czerwonych partyzantów, że polscy partyzanci brutalnie rozprawili się z przedstawicielami inteligencji ukraińskiej podczas przeprowadzonej przez Niemców akcji przesiedleńczej w 1942 r. itp. Krótko mówiąc, obie strony (czyli ukraińska i polska) miały swoje motywy. Dla OUN była to depolonizacja Wołynia.
Warto podkreślić, że obie strony – polska i ukraińska – mówiły i pisały o „obronie” ludności i „działaniach odwetowych”. Świadczą o tym liczne zachowane dokumenty. Słownictwo jest zbliżone, prawie identyczne. Ale ofiarami tych „działań odwetowych” padła ludność cywilna – zarówno polska, jak i ukraińska.
Nie bez znaczenia jest również sposób, w jaki Berlin i Moskwa podsyciły konflikt między Polakami a Ukraińcami. Kwestia ta została dobrze zbadana. Szczegółowo opisano między innymi, że po wejściu do lasów policji ukraińskiej na Wołyniu i Polesiu Niemcy werbowali nowych policjantów głównie spośród miejscowych Polaków. Polski batalion „Szupo” został przeniesiony na Wołyń, a żandarmeria niemiecka została wycofana z Wołynia. Jeśli dodamy do tego fakt, że w Łucku na czele wszystkich niemieckich urzędów administracyjnych stali Polacy, a podczas organizowania baz samoobrony to właśnie Niemcy dostarczali broń niektórym polskim wioskom, zyskamy nową perspektywę. W historiografii ukraińskiej widać więc, że Niemcy wykorzystywali Polaków przeciwko Ukraińcom, co czynił także reżim stalinowski. Przyznał się do tego w szczególności Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych Ukraińskiej SRR Serhij Sawczenko.
Źródła archiwalne potwierdzają również, że część winy leży po stronie polskiego rządu na uchodźstwie oraz Armii Krajowej z ich bezkompromisowością i dogmatyczną polityką wobec Ukraińców. W ubiegłych latach w ramach naszego cyklu wydawniczego publikowaliśmy dokumenty dotyczące oddziałów likwidacyjnych AK, którym powierzono następujące zadania: 1) przeprowadzanie ataków terrorystycznych wobec przeciwników politycznych AK, 2) dokonywanie napadów zbrojnych na ukraińskie wsie w celu fizycznego zniszczenia ludności ukraińskiej.
W obliczu mnogości źródeł i różnych narracji ważne jest, by ukraińscy i polscy badacze współpracowali ze sobą. Nadszedł czas, byśmy porównali to, co zostało wypracowane po obu stronach, i wspólnie postawili pytania, na które dotąd nie znaleźliśmy odpowiedzi. Powinniśmy wymieniać się zgromadzoną wiedzą, wydzielić sporne fragmenty i przedyskutować je, pamiętając, że polska historiografia na temat Wołynia jest dziś znacznie lepsza od ukraińskiej.
Sam doświadczyłem współpracy z naukowcami polskimi, jako członek wspólnej ukraińsko-polskiej grupy roboczej ds. przygotowania wielotomowej publikacji Polska i Ukraina w latach 30.–40. XX wieku. Nieznane dokumenty z archiwum służb specjalnych. Zarówno w Warszawie, jak i w Kijowie po dyskusjach (niekiedy bardzo intensywnych) zawsze znajdowaliśmy wspólny język i wspólne rozwiązania, czego efektem było wydanie dziesięciu tomów publikacji (jeden z nich, a mianowicie IV, dotyczy wydarzeń na Wołyniu). Właśnie to nasze wspólne doświadczenie daje mi podstawy do optymizmu i wiary, że razem jesteśmy w stanie odtworzyć prawdę o tragedii Wołynia bez wzajemnych oskarżeń i podejrzeń.
Nie ulega wątpliwości, że Forum Historyków Polskich i Ukraińskich, które działało w latach 2015–2018, powinno zostać reaktywowane. Współprowadziłem to zgromadzenie i wiem, jak bardzo było ono ważne i pożyteczne. Forum zostało zamknięte z powodu interwencji polityków. A politycy, jak wiadomo, nie badają historii. Oni ją instrumentalizują.
Choć temat Wołynia wydaje się trudny, w rzeczywistości rozmawianie o nim nie jest takie skomplikowane, jak może się wydawać. Po prostu trzeba nie tylko mówić, ale także słuchać siebie nawzajem. W każdym okresie historycznym i po każdej stronie była, jest i będzie partykularna prawda. Strony dyskutujące powinny o tym pamiętać. Nie należę jednak do zwolenników pisania wspólnej historii. Przypomina mi ono to, co Honoré de Balzac powiedział o sławie: „Sława to towar niepewny: dużo kosztuje i bardzo szybko się psuje”. Innymi słowy, uważam, że dyskusje poważnych badaczy są cenniejsze niż selektywny montaż fragmentów przeszłości.
.W kontekście rzezi wołyńskiej kluczowe jest to, by nie przedstawiać tego problemu jednowymiarowo. Wskazane jest także jak największe ograniczenie ingerencji polityki i polityków w sprawę Wołynia. Jestem przekonany, że jednoznaczne lub jednostronne antypolskie i antyukraińskie oceny, publikacje i wnioski w żadnym wypadku nie mogą być podstawą wypowiedzi i deklaracji politycznych naszych państw. Wszelkie napięcia polsko-ukraińskie na ten temat będą natychmiast wykorzystywane przez radykalne siły w Polsce i na Ukrainie, a także w Rosji. A więc historycy powinni prowadzić badania i nie bać się tego, co nazywam krytycznym patriotyzmem. Z kolei na poziomie politycznym w zupełności wystarczy potępienie przemocy, aby ten „wołyński lewiatan” już nigdy się nie obudził na terenie naszych niepodległych państw.