By wybaczyć, trzeba pokonać samych siebie
Czas goi rany. Nawet te powstające latami, przez wieki odsłonięte albo ukryte. Okazuje się bowiem, że nie ma wśród ludzi nic bardziej trwałego niż żal. Stracone szanse, od dawna niewyrównane rachunki krzywd, tragedie, które ciągną się przez pokolenia, przelana krew. Wołanie o pomstę do nieba – pisze Michał KŁOSOWSKI
.Wiele było takich spraw między narodami Europy Środkowo-Wschodniej. Nie bez przyczyny w końcu Timothy Snyder nazwał naszą część świata „skrwawionymi ziemiami”. Kiedy na Zachodzie kwitła w miarę uporządkowana cywilizacja, rozwijała się kultura, a w operach Paryża czy Berlina rozbrzmiewały koncerty Mozarta, Beethovena, to między Bałtykiem a Morzem Czarnym rozgrywały się dramaty, jakich mało w dziejach świata: sąsiad sąsiadowi czynił krzywdę, wbrew wszelkim prawidłom i przykazaniom, a zamiast muzyki – po pustych polach i lasach niósł się krzyk rozpaczy, a częściej jeszcze – szczęk broni i odgłosy wystrzałów. Nasza część świata zbyt często padała ofiarą rywalizacji i walk, zbyt często była krainą przelanej krwi. A najgorsze, że niewiele z tych problemów rozwiązano. Rozliczne sprawy pozostały zamiecione pod dywan wbrew słowom proroków wszystkich czasów – wygodne dla wrogów, niezrozumiałe dla sąsiadów, trudne dla nas samych. Wciąż słychać echa dawnych waśni, zaczyn kolejnych wojen. I od nowa – to samo.
***
.Sztuka wybaczania to rzecz trudna. Aby wybaczyć, trzeba przecież wznieść się wyżej, ale też, by wybaczyć, trzeba zrozumieć grzechy i winy, które zawsze są, były i będą – po każdej ze stron. Niezależnie od tego, jak świetlaną wizję cywilizacji się przedstawia i promuje, niezależnie od odpowiedzi udzielanych przez wyrocznie z Delf czy cyfrowe z Doliny Krzemowej. Polska dotknięta została jednak czymś niezwykłym. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony jednej monety możemy dostrzec własne cienie, odbicie własnych twarzy. Dziwne? Tak, bo to zupełnie inaczej niż w pozostałych częściach świata, które z tożsamością nie mają tak wiele problemów. Nie możemy od tego odbicia uciec; nie wolno się go wystraszyć. Należy się z nim zmierzyć, samym sobie spojrzeć w oczy. Zdołamy?
Ucieczka to w końcu częsta postawa. Strach i obawy zajmują miejsce nadziei, przejmują kontrolę i chcą wskazywać kierunek. Łatwo budzą resentymenty i wywołują duchy przeszłości. Sąsiad sąsiadowi wilkiem, od lat. Taka pamięć przeważnie prowadzi do zguby, a co najmniej do zagubienia. To całkiem łatwe – zagubić się, pozostając tam, gdzie się było. Stajemy okrakiem w miejscu znanym i pewnym, bo czasem tak po prostu wygodnie. Niech inni nas omijają. My pamiętamy i nie cofniemy się o krok.
Ale w końcu też nie może być wybaczenia bez zadośćuczynienia, bez przyznania się do wyrządzonych krzywd. Pamięć to jedno, ale ten mentalny poziom wybaczania jest najistotniejszy i najtrudniejszy. Jak bowiem wyciągać rękę, nadstawiać drugi policzek, kiedy wiemy, że znowu zaboli, bo znamy to z doświadczenia? Ta świadomość jest najtrudniejsza, stąd też heroizm takiej postawy. W hierarchii dóbr najpierw trzeba zadbać o samego siebie, dopiero potem o innych. Jak w samolocie – maseczkę najpierw zakładamy sobie, a później innym; najpierw rodzice, potem dzieci. Jeśli umiemy odmienić tę logikę, dzieją się cuda, naprawiane są krzywdy. Ale nie zawsze jest to możliwe. Okazuje się, że podobnie funkcjonują społeczeństwa. Jeśli znajdują się w nich długo skrywane emocje, żal czy wątpliwości – prędzej czy później wybuchną. Do tego najczęściej nie w porę. Jedyna możliwość: nadstawić drugi policzek. Aby wybaczyć, coś musi obumrzeć, jakaś część nas samych musi odejść.
Bardzo ważny jest przy tym czas. Snując delikatne nici pojednania i pokoju, trzeba brać pod uwagę to, że nie da się wszystkiego osiągnąć od razu, nagle. Konieczne jest, by to, co istotne, dojrzało, aby jakoś samo wewnętrznie się zbudowało, powoli. Czas goi rany – dopiero po latach można zdobyć się na refleksję i spojrzeć na sprawy z dystansu. Ale co, jeśli czasu nieustannie nam brakuje?
***
.Łudzimy się nadzieją, że wszystko będzie dobrze. I oczywiście, w końcu będzie. Zawsze tak jest. Ale mając na uwadze chociażby kwestię przyszłego pokoju w naszej części Europy – tej zachodniej przecież raczej nic nie grozi – trzeba patrzeć realistycznie. Wszyscy znamy dowcip o dwóch pociągach, w tym samym czasie jadących z Paryża do Moskwy i z Moskwy do Paryża. Oba jednocześnie zatrzymują się w Warszawie. I dla każdego z pasażerów, nieważne, czy tych z Moskwy, czy tych z Paryża, stolica Polski jawi się jako inny świat: trochę obcy, trochę własny, ale też autonomiczny. Pasażerowie z obu pociągów sądzą, że dotarli już do celu.
To prawda, nasza część świata jest autonomiczna, ma własną historię, swoje dzieje, bohaterów i dramaty. Ale czy narosłe po obu stronach emocje, wzmagane wojenną propagandą, pozwolą nam kiedyś usiąść przy jednym stole? Wątpliwe, choć trzeba w to wierzyć. To jedyne, co pozostaje. Nawet jeśli chęć zemsty i rewanżu przeważa, nawet jeśli słychać kolejne hasła, że tamtych trzeba bić. Bo faktycznie czasem trzeba. Ale wierzyć też należy, że się wszystko ułoży, nawet wtedy, gdy kolejne wystrzały grzmią na horyzoncie. Od zwycięstwa do klęski blisko, od rozejmu do sprawiedliwości daleko.
Wybaczać – to nie jest postawa naiwna, to nie jest postawa pacyfistyczna. Znamy przecież z historii przykłady pokojów sprawiedliwych, wiodących do pojednania i do wybaczenia. Oby takich było więcej! Ale są historie pokojów niesprawiedliwych, zawieszenia broni za wszelką cenę, które później prowadziły do większego jeszcze przelewu krwi. Jak bumerang wraca tu kwestia pokoju wersalskiego, który uspokoił Europę zaledwie na dwadzieścia lat. Nie rozwiązał nic, co powinno być wówczas rozwiązane, jedynie pozwolił kupić czas po to, aby Europa i świat stały się wkrótce świadkami jeszcze większego barbarzyństwa i jeszcze większej tragedii. Jak do tego doszło? To powinno być obowiązkowym tematem wszystkich seminariów dyplomatycznych, memento przy każdym działaniu na arenie międzynarodowej. Tak jak czas leczy rany, historia jest nauczycielką życia. Trzeba umieć wyciągnąć z niej naukę, wyprowadzić wnioski, nauczyć się czegokolwiek.
Pokój i pojednanie to bowiem więcej niż zapisy na kolejnych stronach, krzywe podpisy na dokumentach czy reguły powtarzane od wieków. To wewnętrzne tło emocji i myśli. Obserwując obecną erozję systemu bezpieczeństwa i międzynarodowych gwarancji, możemy dostrzec, że na szczęście jeszcze wszystkie strony unikają rozważań ostatecznych. Ale jak długo? Kolejne kroki są już wyraźnie widoczne; kolejne granice – także te werbalne – są przekraczane, padają słowa, które nie powinny być wypowiadane. W końcu także język stał się narzędziem walki. Podobno tak było zawsze, ale chyba jednak nie w takiej skali. Media społecznościowe, globalna agora, na której słyszany jest ten, kto krzyczy najgłośniej – wcale nie najmądrzej – są jakoś odpowiedzialne. Nasze otoczenie nie jest neutralne; żal i złość zaś są jak najbardziej prawdziwe. Prawdziwą drogą do pokoju jest środowisko myślenia.
Takich sfer, w których toczy się konflikt, jest coraz więcej. Nie jest łatwo z nich uciec, nawet jeśli czerwcowa aura koi. Może czas wyłączyć smartfon i iść na cyfrowy detoks? Tylko że wówczas pozostanie to, co już mamy w głowach. Ale też nie jest sztuką wspięcie się na wysoką wieżę i wyłącznie obserwowanie. Są momenty, w których pokój i pojednanie wymagają działania, konkretu. Największymi sprzymierzeńcami wojny są opieszałość, tchórzostwo i ucieczka. Natomiast ochroną przed nią są odwaga, pójście głębiej, spojrzenie bez lęku.
Są więc konflikty, w przypadku których ważne jest, aby po prostu działać, podnieść głowę. Tylko to doprowadzi do pojednania – na sprawiedliwych warunkach. Przykładem może być Polska i nasza otwartość na uchodźców z Ukrainy, coś, co daje szanse, aby przekreślić lata niesnasek i problemów, lata konfliktów i negatywnego nastawiania jednych do drugich. Może to też wytrącić z rąk wspólnych wrogów ich dotychczas najpotężniejszy oręż: podział. „Nie ostoi się bowiem domostwo wewnętrznie skłócone”, jak mówi Pismo. Nasz dom jest zaś większy, niż sądzimy.
Poza walką medialną są też konflikty rzeczywiste, od których nie da się uciec, wywodzące się z rachunku krzywd i win. Przede wszystkim – ograniczające widzenie. Nie ma ich na zdjęciach, nie widać ich w mediach społecznościowych. Są głęboko w nas, w ludziach, mentalności, także w języku, w traktowaniu się nawzajem nie z wyrozumiałością, ale z jakimś nieporozumieniem, przymrużeniem oka, złośliwością i dystansem, w ciągłym wracaniu do tego, co było. Nawet jeśli są one głęboko ukryte w naszych umysłach, to prędzej czy później pozwolimy im się uzewnętrznić, jeśli nie poświęcimy się lepszej, większej sprawie.
Sprawą pokoju jest bowiem stan ducha. Ostateczne przebaczenie bez warunków, bez „ale” i bez wracania do tego, co było. Choć oczywiście nie ma ucieczki przed konfrontacją – czy to z sobą, czy z drugim, czy nawet z całym światem. Ale taka walka nigdy nie będzie zwycięska, jeśli najpierw nie zapanuje pokój wewnętrzny. Ten, którego nikt nie jest w stanie zburzyć. Prawdziwy pokój jest możliwy dopiero wówczas, kiedy wiemy, co zrobić z własnym gniewem, resentymentem i wzburzeniem; kiedy jesteśmy w stanie powiedzieć: „Wybaczam” – bez względu na wszystko. Albo przynajmniej – kiedy wiemy, że te emocje są, i kiedy wiemy, gdzie są. I że nie możemy ich zamykać, unikać czy uznawać za mało ważne. To pierwszy – a może i ostatni – krok.
.Ale pokój jest też darem i zadaniem. Darem od nas z samych siebie, kiedy jesteśmy w stanie oddać tę część nas samych, która krzyczy, pragnąc zadośćuczynienia czy wręcz rewanżu – za krzywdy przeszłości. Zostawić to, wyciągnąć wnioski, nauczyć się siebie i innych – to podstawa. I to jest właśnie element zadania albo inaczej – zadaniowania samych siebie w kierunku pokoju. Bo czasem wybaczenie nie wystarczy – trzeba też opanować tę część nas samych, która wciąż chce walczyć. Oczywiście trzeba walczyć, ale są momenty, w których walka z innymi nie przyniesie rozwiązania. Najpierw trzeba pokonać samego siebie.
Michał Kłosowski
Tekst ukazał się w nr 54 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]