"Radykalizacja. Rosja patrzy na Ukrainę. Ukraina patrzy na Rosję."
Zgasł ogień olimpijski w Soczi, a wraz z nim nadzieje na polityczną odwilż. Polityka Kremla wróciła na szerokie tory – represje, wyroki w upolitycznionym procesie, masowa łapanka opozycyjnie myślących na ulicach Moskwy. Machina państwowa nieustannie wybija Rosjanom z głowy Majdan, mimo że taki scenariusz dla Moskwy to polityczna utopia.
Dzień po zakończeniu Igrzysk Olimpijskich w Soczi, w poniedziałek, 24 lutego 2014 roku, przed Zamoskworiecki Sąd Rejonowy w Moskwie przyszło kilkaset osób. Obrońcy praw człowieka, opozycjoniści, działacze społeczni i przedstawiciele wolnych zawodów chcieli wesprzeć moralnie antyputinowskich aktywistów, sądzonych za udział w „masowych rozruchach” i rzekome użycie siły wobec policji. Do ataku na funkcjonariuszy miało dojść 6 maja 2012 roku, w przededniu zaprzysiężenia Władimira Putina na prezydenta. Działo się to podczas antyputinowskiej demonstracji na placu Bołotnym w Moskwie, stąd „sprawa bołotna”, bołotnoje dieło.
Siedmiu – w większości młodych – mężczyzn dostało wyroki od 2,5 do 4 lat więzienia. Śledczy wykonali ogrom pracy. Ustalili na przykład, że skazany na 2,5 roku więzienia Jarosław Biełousow „w nieustalonym miejscu w nieustalonym czasie zdobył kulisty przedmiot koloru żółtego”. Tym przedmiotem rzucił w zabezpieczonego po zęby funkcjonariusza policji, zadając mu ból. Śledczy tego nie ustalili, ale tym niebezpiecznym przedmiotem była cytryna. Za miotanie nią 23-letni student, mąż i ojciec, spędzi w więzieniu kilkanaście miesięcy. To tylko najbardziej jaskrawy absurd z procesu, który – nie tylko według amerykańskiego Departamentu Stanu – jest motywowany politycznie.
Zanim zapadł wyrok, sprzed sądu w autobusach OMON-u wyjechało ponad 220 osób. Rosyjskie specjalne oddziały policji wybiórczo wyciągały z tłumu elementy wyglądające na opozycyjne. Powołano się na rosyjskie prawo, zgodnie z którym organizacja demonstracji musi być uzgodniona z władzami. Wzięto więc to całe opozycyjne towarzystwo za nielegalne zgromadzenie, choć nie była to manifestacja, tylko pokojowe stanie na chodniku, bez transparentów, haseł politycznych. Na „pierwszy ogień” poszli opozycyjni politycy i aktywiści – Aleksiej Nawalny, Ilia Jaszyn, Nadieżda Tołokonnikowa i Maria Alochina z Pussy Riot. Ktoś stał ze znaczkiem z napisem „wolność dla więźniów politycznych” lub miał wstążkę w kolorach flagi ukraińskiej – był elementem wrogim, więc pojechał na komisariat oddziału spraw wewnętrznych. Omonowcy działali brutalnie, ciągnęli kobiety po ziemi, powalili starszego mężczyznę, rozrywali żywy łańcuch ludzi, trzymających się pod ręce. OMON prowokował agresją do agresji, by państwo mogło wytoczyć kolejne procesy za napaść na jego funkcjonariuszy.
Omonowcy działali brutalnie, ciągnęli kobiety po ziemi, powalili starszego mężczyznę, rozrywali żywy łańcuch ludzi, trzymających się pod ręce. OMON prowokował agresją do agresji, by państwo mogło wytoczyć kolejne procesy za napaść na jego funkcjonariuszy.
Po akcji sprzed sądu opozycja skrzyknęła się na wieczór, by omówić wyrok. Spontaniczne spotkanie miało się odbyć na leżącym przy murach Kremla placu Maneżowym. Policja wyłączyła plac „z przyczyn technicznych”. Tych co przybyli wywieziono – ponad 430 osób. Łapanka była nielegalna, złamano rosyjską konstytucję, która w Art. 31 mówi, że „obywatele Federacji Rosyjskiej mają prawo gromadzić się w sposób pokojowy – bez broni oraz organizować zebrania, wiece i demonstracje, pochody i pikiety.”
Ten poniedziałek był dniem symbolicznym, pierwszym w rzeczywistości poolimpijskiej. Przed imprezą w Soczi były nadzieje, że rozluźnienie systemu to trwała tendencja, a nie olimpijski PR prezydenta. O gotowości władz do dialogu ze społeczeństwem i opozycją miała dowodzić prezydencka amnestia dla m.in. członkiń Pussy Riot i ekologów z Greenpeace’u, a także ułaskawienie Michaiła Chodorkowskiego. Reżim dał odpowiedź, w którym kierunku zmierza państwo rosyjskie. Siedmiu mężczyzn odpowiedziało karnie za sprowokowanie przez resorty siłowe rozruchów – po to, by spacyfikować pokojową demonstrację i obwinić uczestników i organizatorów.
Przed sądem w Moskwie krzyczano na omonowców „Berkut”, krzyczano „Majdan”. Kontekst kijowskiego Majdanu jest czytelny, nie tylko dlatego, że opozycja grozi powstaniem ludowym w ukraińskim stylu. Obalona władza w Kijowie straciła kontakt z rzeczywistością, tak jak obecna w Moskwie. Opozycyjny polityk Borys Niemcow skomentował to słowami, że Putin boi się własnego narodu i postanowił wszystkich zastraszyć. Inni opozycjoniści wykrzykiwali, że Putin nie jest zdolny do dialogu i dzielenia się władzą, a rozumie tylko język siły.
Przed sądem w Moskwie krzyczano na omonowców „Berkut”, krzyczano „Majdan”. Kontekst kijowskiego Majdanu jest czytelny, nie tylko dlatego, że opozycja grozi powstaniem ludowym w ukraińskim stylu. Obalona władza w Kijowie straciła kontakt z rzeczywistością, tak jak obecna w Moskwie.
W Kijowie władza sprowokowała Majdan, był on „zasługą” Janukowycza i jego skorumpowanych rządów. Majdan był odpowiedzią na politykę władz, a nie inicjatywą opozycji. W Moskwie też władza prowokuje do radykalizacji protestu. Zdaniem opozycyjnie myślących, poprzez siłowe metody OMON-u władza przybliża scenariusz Majdanu. Brutalność funkcjonariuszy, prowokowanie do odpowiadania agresją na agresję, łamanie prawa z pozycji funkcjonariuszy stających ponad nim, może radykalizować tę mniejszość rosyjską, która chce pokojowo protestować. Przed sądem w Moskwie i nieopodal Kremla nikt nie stawiał oporu, ludzie bez zbędnych komentarzy oddawali się w ręce omonowców. Te drobne, acz nieustanne upokorzenia, brak poszanowania godności ludzkiej, zaślepienie władzy, brak dialogu ze społeczeństwem, represje, traktowanie społeczeństwa jak biomasy może przelać czarę goryczy.
Co musiałoby się stać? Póki co elektorat negatywny Putina to – upraszczając – mieszkańcy rosyjskich metropolii, głównie w wieku 25-45 lat, klasa średnia, zwana też kreatywną, statystycznie co piąty Rosjanin. Kreml musi być zaniepokojony radykalizacją protestów nie tylko na Ukrainie, ale także w Europie Zachodniej czy ostatnio w Wenezueli i Tajlandii. W Rosji radykalizacja protestu jest możliwa wtedy, gdy do protestu dołączyłyby inne grupy społeczne, a to jest możliwe w przypadku pojawienia się kwestii socjalno-ekonomicznych.
Zatem gospodarka. Rosja to nie Ukraina i skarbiec państwa nie świeci pustkami, władze gaszą pożary społeczne rezerwami budżetowymi. Jednak wraz z pogłębiającym się kryzysem finansowym zarysowuje się brak perspektyw na przyszłość. Rosjanie obawiają się stagnacji i bezrobocia. To pesymiści, którym im lepiej się wiodło w czasach boomu z początku XXI wieku, tym więcej oczekują. Słowem-kluczem do politycznego i wizerunkowego sukcesu Władimira Putina jet „stabilizacja”. Jednak w rosyjskim wydaniu, jak mawia znany socjolog Walerij Fiodorow, jest ona wtedy, gdy dzisiaj jest lepsze niż wczoraj, a jutro będzie lepsze niż dzisiaj. Takiej stabilizacji w Rosji nie ma, a jedynym motorem rosyjskiej gospodarki są surowce naturalne, których ceny na światowych rynkach spadają. Według badań Centrum im. J. Lewady z 18 lutego 2014 roku, tylko co 10 Rosjanin uważa, że w Rosji jest „stabilny rozwój”. Większość wskazuje na tymczasowe trudności, stagnację, zastój, nadchodzący kryzys i wzrastający chaos.
Co z rosyjską skłonnością do protestów? Przecież opozycja potrafiła wyprowadzić na ulice dziesiątki tysięcy osób na przełomie 2011 i 2012 roku. Jednak były to hasła polityczne, aktualne tylko wtedy, gdy są wybory parlamentarne i prezydenckie. Dlatego dynamika protestów spadła. Poza tym, na co dzień polityka Rosjan nie interesuje i mogłaby nie istnieć, choć woleliby uczciwie wybierać prezydenta i deputowanych do Dumy Państwowej. Część socjologów powie wręcz, że Rosjanie nie są narodem politycznym, takie przeświadczenie pokutuje od co najmniej XIX wieku. Poza tym, w Rosji – carskiej, sowieckiej czy putinowskiej – dominuje niedemokratyczna kultura polityczna. Według badania Centrum im. Jurija Lewady z 24 lutego 2014 roku, 39 proc. Rosjan uważa, że najlepszym systemem politycznym był model sowiecki, 19 proc. wskazuje na obecny system „demokracji sterowanej”, a tylko 21 proc. na demokrację zachodniego typu.
Według badania Centrum im. Jurija Lewady z 24 lutego 2014 roku, 39 proc. Rosjan uważa, że najlepszym systemem politycznym był model sowiecki, 19 proc. wskazuje na obecny system „demokracji sterowanej”, a tylko 21 proc. na demokrację zachodniego typu.
Rosjanie też nie rozumieją Majdanu. Wydarzenia w Kijowie wywołują u nich odczucia rozdrażnienia, oburzenia, strachu,a także współczucia (badanie Centrum im. J. Lewady z 26 lutego 2014 roku), a motywacją Ukraińców do wychodzenia na ulice ma być „wpływ Zachodu”. Dla Rosjan Ukraina jest odkrojonym kawałkiem tortu, chcieliby być z Ukraińcami w jednym bloku, ale bratni naród znad Dniepru ciągle kreuje nowe problemy i konflikty. Ich Majdany to wygłupy, a chęć wstąpienia do Unii Europejskiej to aberracja. Po co ich karmić, gdy można dać pieniądze własnym obywatelom?
I chodzi o pieniądze, które trafią do rosyjskich kieszeni. Dla Rosjan bowiem najważniejsze jest życie prywatne, szczególnie w wymiarze materialnym. Kult dolara zamienił kult Lenina. Rosyjskie społeczeństwo poradzieckie jest zatomizowane, niektórzy powiedzą, że jako takie nie istnieje, że to zbiorowość zatomizowanych jednostek. I one potrafią się organizować tylko w obronie bezpośrednich interesów – likwidacji bazaru miejskiego, odebrania świadczeń socjalnych dla emerytów, wywłaszczenia z ziemi pod Moskwą, itd.
W przeciwieństwie do aktywnych politycznie Ukraińców, Rosjanie to konformiści. Rosję też trawi problem minimum zaufania społecznego. Rosjanie ufają tylko rodzinie i najbliższemu otoczeniu, nie mają zaufania ani do państwa i jego instytucji, ani biznesu, ani rządzących, ani tym bardziej opozycji. Zresztą nie da się porównać opozycji w Moskwie i Kijowie. Rosjanie mogą pomarzyć nie tyle o wejściu do Dumy Państwowej, ale choćby o zarejestrowaniu ich partii politycznych. Mało tego, w jednej zarejestrowanej, czyli w RPR-Parnas doszło ostatnio do rozłamu i wyszedł z niej Władimir Ryżkow. Poza tym, Władimir Putin to nie Wiktor Janukowycz. Poparcie poolimpijskie dla prezydenta sięga 67,7 procent (według WCIOM) i jest to polityk inteligentny, który żyje na wyższym poziomie niż Wiktor Janukowycz, ale się z tym nie obnosi.
W Rosji nie ma też opozycyjnych massmediów, przede wszystkim telewizji. Wszystkie kanały federalne są podporządkowane Kremlowi, bo inaczej przestałyby istnieć. Rosjanie nie dojrzali też do gruntownej przebudowy państwa, czego żądają Ukraińcy. Dzisiejsza Rosja jest quasi-Związkiem Radzieckim, który się rozpadał, ale nie „dorozpadł”. Quasi-parlament, quasi-kapitalizm, quasi-sądownictwo, quasi-organizacje społeczne, tylko represje są prawdziwe. Społeczeństwo rosyjskie też nie jest „pęknięte”, jak choćby za czasów „mienszewików” i „bolszewików”. Na Ukrainie pęknięcie ideologiczne, światopoglądowe, religijne, kulturowe, językowe jest widoczne, tam jest też naród polityczny.
W 2016 roku odbędą się w Rosji wybory parlamentarne. Wygląda to na jedyną okazję, by polityczne żądania stanęły na agendzie. Władza zmieniła ordynację wyborczą, by zapewnić sobie wygraną (jak nie z list proporcjonalnych, to w jednomandatowych okręgach wyborczych), ale klimat wyborów zależy w dużej mierze od dochodów ze sprzedaży surowców. Jeżeli kryzys nie przydusi Rosjan, jeżeli kraj wróci na ścieżkę zrównoważonego wzrostu, wtedy nawet po sfałszowaniu wyborów protestujący rozejdą się do domów. Jeżeli kwestie socjalno-ekonomiczne wesprą hasła polityczne, wtedy w Moskwie może być goręcej, niż zimą z przełomu 2011 i 2012 roku.
Tomasz Kułakowski