Jan ROKITA: Dlaczego mielibyśmy się z wami liczyć?

Dlaczego mielibyśmy się z wami liczyć?

Photo of Jan ROKITA

Jan ROKITA

Filozof polityki. Absolwent prawa UJ. Działacz opozycji solidarnościowej, poseł na Sejm w latach 1989-2007, były przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wykładowca akademicki. Autor felietonów "Luksus własnego zdania", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc.: Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Donald Trump mówi językiem zapomnianej klasycznej polityki. Takim językiem, jakim mogliby przemawiać królowie macedońscy – Filip czy Aleksander – do elit politycznych skłóconych ze sobą i upadających Aten, Teb, czy Sparty: Udowodnijcie w końcu, u licha, że w interesie imperium macedońskiego leży to, żebyśmy się musieli z wami naprawdę liczyć. Bo w przeciwnym razie, dlaczego mielibyśmy tak czynić? – pisze Jan ROKITA

.Muszę przyznać, że transkrypt wywiadu, jaki Dasza Burns przeprowadziła dla „Politico” z Donaldem Trumpem, jest bodaj najbardziej pasjonującym tekstem o polityce, z jakim miałem okazję zetknąć się ostatnimi czasy. Przesłuchałem ów wywiad na YouTubie, ale to mi nie wystarczyło, więc dwukrotnie czytałem potem transkrypt i jeszcze powracałem do co mocniejszych fragmentów.

W jakiejś mierze to zasługa zdolnej, a pochodzącej z Ukrainy dziennikarki, która nie przypadkiem jest szefem teamu czołowej niemieckiej gazety internetowej, akredytowanego przy Białym Domu. Masza Burns wie zatem, iż dobry wywiad z Trumpem zrobi tylko wtedy, gdy pozwoli mu swobodnie mówić, skakać po problemach, przerywać zadawane pytania i ciągnąć własne skojarzenia. W zasadzie ogranicza się do podsuwania mu wątków, a Trump chętnie wchodzi w konwencję osobistej, szczerej opowieści na podsunięty przez nią temat.

Do Maszy Burns mam – prawdę mówiąc – tylko jedną pretensję, że podsunęła Trumpowi sposób na poprowadzenie opowieści o wojnie na wschodzie Europy z perspektywy pozycji Ukrainy. Trump został więc popchnięty w stronę oceniania polityki Zełenskiego, a nie dostaliśmy w zasadzie niczego na temat tyleż kluczowy, co ciągle niezbyt jasny: tego, co Trump sądzi o polityce Putina? A dla Polaka to byłoby najciekawsze.

Ale i tak z tego wywiadu rysuje się wyraźna wizja świata politycznego Donalda Trumpa i to właśnie ów tekst czyni mimo wszystko fascynującym, nawet jeśli większość wątków podnoszonych przez prezydenta USA nie jest nowa. Nie jest przypadkiem, że w Europie wszyscy skupili się na tym, co Trump mówi o naszym kontynencie, a to nie tylko z racji wpisanego w nasze geny „eurocentryzmu”, ale również dlatego, że na ten akurat temat Trump mówi w sposób najbardziej nowatorski, a zarazem spójny. I widać przy tym, że myślenie o Europie („Wiesz, moje korzenie są w Europie”) jest dla Trumpa kluczowym punktem odniesienia dla jego rozumieniu świata, a fakt kryzysu czy wręcz upadku Europy determinuje całą dalszą jego diagnozę.

Europejscy przywódcy „nie radzą sobie, mówią za dużo i nic nie produkują”. Ale najważniejsza jest tu prognoza, iż „to, co dzieje się z Europą, jest straszne” z powodów (tak je nazwijmy) kulturowo-demograficznych: masowej migracji i przekleństwa politycznej poprawności przywódców. Miast rozwiązywać realne problemy, patrzą oni bowiem na rzeczywistość przez pryzmat własnych ideologicznych przesądów i dlatego w efekcie „nie wiedzą, co robić”. Europa utraciła zdolność rozwiązywania problemów, które narosły na naszym kontynencie: nie wie, jak skończyć wojnę na wschodzie, nie wie, jak pozbyć się milionowych rzesz przybyszów z Azji i Afryki, nie wie, jak pogodzić wysiłek militarny z kryzysem finansów, a generalnie nie wie, jak powrócić do niegdysiejszego globalnego znaczenia. Z emocjonalnych zdań, jakie wypowiada prezydent, jedno wynika tu niezbicie: Trump nie ma już wiary w to, że Europa może odzyskać siłę i witalność. Mówi nawet, że jeśli nowa, nadchodząca w Europie prawicowa elita władzy zerwie z panującymi dziś poprawnościowymi przesądami („ludzie, którzy przychodzą, mają zupełnie inną ideologię”), to i tak, na skutek tego, co już się stało, oni też nie okażą się mocniejsi. Konkluzja Trumpa brzmi złowieszczo: „Wiele z tych krajów nie będzie już krajami zdolnymi do życia… Europa może być zupełnie innym miejscem”.

.Sam podzielam długofalowy pesymizm Donalda Trumpa co do przyszłości Europy, ale nie idzie mi o to, by argumentować w tę, czy tamtą stronę w kwestii zasadności tego rodzaju pesymizmu. Rzecz bowiem nie w tym, czy pesymizm Trumpa jest w pełni, czy też tylko częściowo uzasadniony, ale w tym, że przywódca Ameryki jest o czymś takim właśnie przekonany i z tego przekonania wyciąga wnioski kształtujące amerykańską politykę.

Fascynujący jest ten fragment rozmowy, który zaczyna się od diagnozy Trumpa, iż Europa „dochodzi do punktu, w którym nie da się tego naprawić”. I tak oto dalej rozwija się ów dialog, prostymi słowami opisujący stan geopolitycznej niepewności całego Zachodu:

Trump: Będą w pewnym momencie, i to jest bardzo blisko tego punktu…

Burns: A co to będzie oznaczać?

Trump: To będzie oznaczać, że nie będą już silnymi państwami albo…

Burns: Czy to oznacza, że ​​oni… nie będą już sojusznikami?

Trump: Albo będą… no cóż, to zależy. Wiesz, to zależy. Zmienią swoją ideologię, oczywiście, bo ludzie, którzy przychodzą, mają zupełnie inną ideologię. Ale… to ich znacznie osłabi. Będą o wiele… będą o wiele słabsi i będą kompletnie inni.

Będą sojusznikami albo nie będą. „Wiesz, to zależy”. W logice Donalda Trumpa czytelny jest powód owej niepewności – jest nim nieprzewidywalna w perspektywie kondycja Europy. Czy ta słabsza, ale zarazem kulturowo-demograficznie „inna Europa” będzie się mogła jeszcze do czegoś przydać Ameryce w jej walce o hegemonię nad światem?

To nie jest wcale nowe pytanie; w domyśle stawiał je już Europie choćby Obama, gdy próbował, choć bez sukcesu, przeprowadzić amerykański „asian pivot” albo sławetny „reset” z Putinem. Tylko że transatlantyckie konwenanse polityczne w tamtych latach były inne; ceniono bowiem wtedy nie tyle twarde i szczere słowa, ile raczej fałszywe uśmiechy i czcze obietnice. A za fasadą tamtych uśmiechów i obietnic Clinton, Bush, a potem Obama doprowadzali najpierw do całkowitego militarnego rozbrojenia Europy, skądinąd bez jej słowa sprzeciwu, a od 11 września skoncentrowali cały wysiłek Ameryki na „wojnie z terroryzmem”, czyli interwencjach w świecie muzułmańskim.

.Donald Trump różni się od nich wszystkich tym, że mówi to samo, tylko językiem zapomnianej klasycznej polityki. Takim językiem, jakim w IV wieku przed Chrystusem mogliby przemawiać królowie macedońscy – Filip czy Aleksander – do elit politycznych skłóconych ze sobą i upadających Aten, Teb, czy Sparty: Udowodnijcie w końcu, u licha, że w interesie imperium macedońskiego leży to, żebyśmy się musieli z wami naprawdę liczyć. Bo w przeciwnym razie, dlaczego mielibyśmy tak czynić?

Jan Rokita

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 grudnia 2025