
Płock - miasto z pomysłem na siebie
Sama historia – nawet najbardziej imponująca – nie wystarcza. W każdej epoce trzeba się wymyślać na nowo – pisze Agaton KOZIŃSKI
Czy miasta mogą się wymyślić na nowo? Oczywiście. Nawet te, które mają 1000 lat historii, niemal w każdym momencie mogą zacząć od początku. A przynajmniej spróbować. Przykładów miast to potwierdzających jest bez liku. Choćby Paryż przebudowany w XIX wieku przez barona Haussmanna. Po wprowadzonych przez niego zmianach miasto, które wcześniej było stolicą państwa nazywanego „najstarszą córą Kościoła”, stało się synonimem nowoczesności definiowanej przez ideały, które przyniosły Oświecenie i Wielka Rewolucja Francuska.
Albo Berlin. Dziś, gdy się odwiedza stolicę Niemiec, od razu rzuca się w oczy, że to miasto stało na pierwszej linii frontu w zimnej wojnie. Mur Berliński runął w 1989 r., ale władze miasta zrobiły bardzo dużo, by dziś każdy wiedział, jak bardzo Berlin cierpiał podzielony na dwie części, jak bardzo bohatersko walczył z imperium zła, komunizmem. Nikt nie zrobił dla tego miasta więcej niż John. F. Kennedy, gdy w 1963 r. powiedział „Ich bin ein Berliner”.
Ten cytat dźwięczy w uszach do dziś. Z perspektywy Berlina to przemiły dźwięk. Na pewno milszy niż pytania o to, w którym dokładnie miejscu znajdowały się kancelaria Hitlera czy Führerbunker (oba budynki starannie zburzono kilkadziesiąt lat temu). Bo też Berlin robi bardzo dużo, by dziś nikt nie widział w nim dawnej stolicy Tysiącletniej Rzeszy i by każdy postrzegał go jako miasto, które stało po dobrej stronie mocy w czasie zimnej wojny, a dziś jest mekką miłośników muzyki techno. Tego berlińczycy słuchają najchętniej.
Tak samo jak Liverpool dziś najchętniej słucha Beatlesów. Nie tylko dlatego, że to wybitny zespół. Przede wszystkim dlatego, że powstał w Liverpoolu. Dzięki temu miasto ma pretekst, by się Beatlesami chwalić, upamiętniać ich niemal na każdym rogu, pilnować, by na całym świecie synonimem nazwy „The Beatles” było wyrażenie „Czwórka z Liverpoolu”. Bo na pewno to miasto woli, by je kojarzono z tym zespołem – a nie z tym, że w XIX wieku było światową stolicą handlu niewolnikami. Miejscem, gdzie schodziły się wszystkie szlaki ich transportu z Afryki, i portem tranzytowym przed rejsem do Ameryki Północnej. Bo owszem, ten proceder był bardzo intratny – te ogromne pieniądze ciągle widać, gdy się spaceruje po historycznym centrum Liverpoolu. Ale wizerunkowo dużo lepiej być utożsamianym z najwybitniejszym zespołem rozrywkowym wszech czasów. Miasto tego starannie pilnuje.
Te przykłady najlepiej pokazują, że nic nie jest dane raz na zawsze. Miasta na przestrzeni dziejów mogą niemal dowolnie kształtować swoją tożsamość. Albo pozwalać, by ktoś kształtował ją za nie. Bo często procesy historyczne są nieubłagane – miasta, które kiedyś kwitły i były punktami odniesienia, popadały w przeciętność. Choćby Płock. Stolica Polski na przełomie XI i XII wieku. Siedziba książąt mazowieckich.
Najważniejsze miasto Mazowsza, jedno z najważniejszych w kraju – do czasu, aż wyrosła Warszawa. Im bardziej obecna stolica rosła w siłę, tym bardziej Płock karlał. Popadał w przeciętność. Całkiem w nią nigdy nie wpadł.
To w Płocku odbył się ostatni sejm I Rzeczypospolitej. To w Płocku działa najstarsze w kraju Towarzystwo Naukowe (od 1820 r.). To płocczanie właściwie samodzielnie (bo wojska w mieście praktycznie nie było) zatrzymali Rosjan szturmujących Warszawę w 1920 r.
Ale to miasto wciąż więdło. Brakowało pieniędzy, ubywało mieszkańców. Przed wojną mówiło się o Płocku jako o mieście „róż i emerytów”. Aż powstała Petrochemia – jedyny tego typu zakład w Polsce. Dla Płocka okazała się drugim życiem. W krótkim czasie liczba mieszkańców się podwoiła, a podatki płacone przez kombinat pozwoliły miastu odżyć. Płock po raz kolejny zaczął się wzbijać do lotu.
Tyle że to był lot przez dym wydobywający się z kominów Petrochemii. Nieważne, że zakład od dawna nie truje miasta, że skutecznie zredukował szkodliwe składniki w kominowych wyziewach. Trudniej zwalczać stereotyp Płocka przysłoniętego kombinatem niż pokonać smród z kominów.
.Nie da się tego zrobić, jeśli się nie ma dobrego pomysłu. Czegoś jak Haussmannowska przebudowa Paryża czy Beatlesi w Liverpoolu. W Płocku taką funkcję będzie pełnić art déco. W przyszłym roku w przepięknie wyremontowanej kamienicy przy ul. Kolegialnej zostanie oddane imponujące muzeum poświęconej temu stylowi. Jego ozdobą będzie obraz Tamary Łempickiej – w Polsce znajdują się tylko dwa dzieła tej malarki (drugi obraz posiada Muzeum Narodowe w Warszawie). To muzeum – obok działającej od dawna ekspozycji secesji – stanie się herbem Płocka w XXI wieku. I sygnałem, że w każdej sytuacji można się wymyślić na nowo. Ta reguła dotyczy także miast.
Agaton Koziński
Tekst opublikowany w nr 23 miesięcznika „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]