Jean-Pierre POIRIER: Maria Skłodowska w Warszawie

Maria Skłodowska w Warszawie

Photo of Jean-Pierre POIRIER

Jean-Pierre POIRIER

Doktor medycyny i ekonomii na Université de Paris. Jest cenionym autorem biografii ludzi nauki: Antoine Laurenta Lavoisier, Ambroise Paré, Bernarda Palissy, Jean-Paula Marata, Anne Robert Jacques Turgot, Marie Curie. Jest także autorem "Słownika kobiet nauki Francji od Średniowiecza do czasów Rewolucji".

7 listopada 1867 roku Skłodowskim rodzi się piąte dziecko. Ich mieszkanie znajduje się wtedy na piętrze nad szkołą przy ulicy Freta. Dziewczynka otrzymuje imię Maria Salomea – zdrobniale Mania, albo też bardziej czule Maniusia. Później w Paryżu sama wybierze dla siebie imię Marie – o pierwszych latach Wielkiej Noblistki pisze jej biograf. Niepublikowana wcześniej w Polsce praca Jean-Pierre POIRIER

.Życie w Warszawie w 1867 r. nie jest łatwe dla nikogo. Polska – jedna z największych europejskich nacji – została wymazana z map świata. Kongres Wiedeński, po upadku Napoleona w 1815 roku, oznaczał dla Polski kolejny, czwarty już rozbiór pomiędzy Rosję, Prusy i Austrię. Jedynie część Polski pod zaborem austriackim zachowuje pewną autonomię. Nie można tego samego powiedzieć ani o części okupowanej przez Prusy, gdyż poddana ona jest intensywnej germanizacji, ani o części kontrolowanej przez Rosję, ponieważ tam ludność musi znosić carską opresję. Pierwsze powstanie w Warszawie w 1830 roku zostaje brutalnie stłumione i powoduje masową emigrację do Francji. Kolejne, w 1863 roku, prowadzi do wzmożenia polityki rusyfikacji i daje carowi Aleksandrowi II pełną władzę nad tym, co nazywa Krajem Nadwiślańskim. Język rosyjski staje się jedynym językiem urzędowym. Nauczanie w szkołach publicznych odbywa się więc wyłącznie w tym języku, a miejsce Polaków na rozmaitych funkcjach publicznych zajmują Rosjanie bądź Polacy usposobieni prorosyjsko.

Młode małżeństwo nauczycieli – Władysław i Bronisława Skłodowscy – stara się, mimo trudnych czasów, nie tracić nadziei. Oboje małżonkowie pochodzą z drobnej i niemajętnej szlachty ziemiańskiej i utrzymuje się ze swoich skromnych pensji nauczycielskich. Władysław jest nauczycielem fizyki i matematyki w gimnazjum męskim, a Bronisława, z domu Boguska, prowadzi niewielką pensję dla dziewcząt przy ulicy Freta na Starym Mieście. Oboje są wykształconymi patriotami, należącymi do niepodległościowej inteligencji, ciemiężonej przez rosyjskiego zaborcę. Nie angażują się jednak, tak jak zrobił to w 1864 roku Zdzisław, brat Władysława, w ruch powstańczy. Mają pod swoją pieczą czworo ukochanych dzieci, do których zgodnie z polskim zwyczajem zwracają się zdrobniale: do najstarszej z rodzeństwa Zofii – Zosia, do Bronisławy – Bronia, do Heleny – Hela, a do Józefa, jedynego chłopca w tym gronie – Józio.

Jedynym przejawem patriotyzmu i przywiązania do polskiej kultury, jest dla całej niezwykle zjednoczonej rodziny wieczorne czytanie wierszy polskich poetów, zakazanych z powodu ich sprzeciwu wobec carskiego reżimu, i przebywających w tamtym czasie na obczyźnie w Paryżu.

Duchowym przywódcą w tamtym tragicznym okresie jest Adam Mickiewicz, który ucieleśnia wartości polskiego narodu. Cała rodzina Skłodowskich, czytając Pana Tadeusza, Mickiewiczowskie arcydzieło i jedną z ostatnich wielkich epopei, wzrusza się piękną opowieścią o miłości oraz o walce z carskim okupantem, znajdując w niej przy okazji wspaniały portret drobnej polskiej szlachty.

Czytając Zygmunta Krasińskiego współodczuwają cierpienia i zmagania lyońskich szwaczy, opisane z taką wrażliwością w arcydziele Nie-Boska Komedia. Przeżywają mocno również lekturę Irydionu, jednego ze najważniejszych dokonań polskiej poezji romantycznej.

U Juliusza Słowackiego, poety szczególnie wielbionego przez młodych Polaków, poety polskich dążeń tożsamościowych, odnajdują, pomiędzy czułością i ironią, pomiędzy rzeczywistością a fantazją, aktualne wyzwania społeczne, umiłowanie wolności, idealistyczną i szczodrą koncepcję ludzkiego losu, która będzie towarzyszyła im przez całe życie. Wieczory te rozbudzą u wszystkich dzieci w rodzinie Skłodowskich umiłowanie poezji, świadomość jej mocy do pobudzania patriotycznych uniesień i aspiracji do większej sprawiedliwości społecznej oraz większej wolności dla każdego człowieka.

7 listopada 1867 roku Skłodowskim rodzi się piąte dziecko. Ich mieszkanie znajduje się wtedy na piętrze nad szkołą przy ulicy Freta. Dziewczynka otrzymuje imię Maria Salomea – zdrobniale Mania, albo też bardziej czule Maniusia. Później w Paryżu sama wybierze dla siebie imię Marie.

Mieszkanie robi się zbyt ciasne. Władysław Skłodowski dostaje posadę w gimnazjum męskim przy ulicy Nowolipki. Pełni tam dwie funkcje: jest nauczycielem oraz podinspektorem, dzięki czemu może liczyć na dwie pensję i większe mieszkanie na parterze liceum. Żona Władysława musi jednakże porzucić posadę kierowniczki pensji przy ulicy Freta, by móc poświęcić się całkowicie wychowywaniu dzieci.

Ale jest to ponad siły Bronisławy, gdyż cierpi na gruźlicę. Wie, że jest to choroba zakaźna. Żeby nie zarazić swoich dzieci postanawia trzymać je z dala od siebie. Te muszą nie tylko mówić do niej w trzeciej osobie, ale też nie wolno im jest jej całować. To, co dzieci biorą za oschłość, jest tak naprawdę środkiem ostrożności, który uratuje im życie. Matka, świadoma zagrożeń, jakie choroba niesie ze sobą, używa swoich naczyń i swoich sztućców.

Stan żony się pogarsza, więc Władysław gromadzi wystarczającą sumę pieniędzy, by móc ją po raz pierwszy wysłać, w towarzystwie najstarszej córki Zosi, na leczenie do Nicei we Francji.

Bronisława bardzo mocno przeżywa ten przymusowy pobyt w kraju z tak odmiennymi obyczajami: „Tutaj – pisze do męża – rodziny nie spotykają się nawet na czas Wigilii; a w dzień Bożego Narodzenia, kobiety robią pranie jakby to był dzień w tygodniu jak każdy inny. O ile lepiej to wygląda w naszej biednej Polsce; jest więcej religii i moralności! Niech Bóg sprawi, by było to ostatnie Boże Narodzenie, które spędzam z dala od rodziny”.

W maju 1873 r. lekarze stwierdzają, że stan zdrowia Bronisławy niewiele się poprawił i pozwalają jej wrócić do kraju. Po jej powrocie na rodzinę Skłodowskich spada nowa katastrofa. Dyrektor gimnazjum, pan Iwanow, Rosjanin, nie znosi Władysława. Uważa, że jego uczucia względem Rosji są zbyt letnie i zwalnia go. Cała rodzina wyprowadza się do biedniejszych dzielnicy. Skłodowscy biorą na stancję kilkunastu chłopców. Blisko dwudziestu domowników spotyka się codziennie przy stole, a w każdym pomieszczeniu pełno jest chłopców, którzy uczą się, rozmawiają, kłócą a czasem nawet biją ze sobą.

W styczniu 1874 roku Zosia i Bronia chorują. Obie skarżą się na silne bóle głowy i bóle mięśniowe w całym ciele. Pojawia się bardzo wysoka gorączka, dreszcze, dziewczynki stają się coraz słabsze. Czwartego dnia matka zauważa, że dziewczynki mają na nadgarstkach, na kostkach i na przedramionach dziwne różowe krostki. Wysypka obejmuje wkrótce szyję, twarz, klatkę piersiową, a później całe ciało. Grudki powiększają się, łączą się ze sobą, tworząc krwawe i ropiejące szerokie wybroczyny. Zapada diagnoza: tyfus. Lekarz niewiele może poradzić, przepisuje jedynie jakieś specyfiki do stosowania miejscowego. Stan Zosi znacznie się pogarsza, dziewczynka powoli traci kontakt z rzeczywistością, w końcu zapada w śpiączkę i po dwunastu dniach umiera. W pogrzebowym kondukcie idą jedynie ojciec, Józio, Hela i Mania. Bronia jest jeszcze zbyt słaba a matka zbyt wyczerpana gruźlicą.

Wiosną 1876 roku Bronisława ponownie wyjeżdża na leczenie, tym razem do Szczawna na Śląsku, ale po raz kolejny leczenie nie przynosi żadnej poprawy. Bronisława umiera 8 maja 1878 roku, pozostawiając Władysława w rozpaczy: „Gdy odeszła – napisze potem – mój cały świat zmienił się w cmentarzysko”.

Jedenastoletnia Mania buntuje się przeciwko odejściu Matki. Później powie, że wtedy właśnie pojawiło się u niej pierwsze zwątpienie religijne.

Żeby móc utrzymać rodzinę, Władysław Skłodowski przyjmuje dodatkowych chłopców na stancję. Duszą całego przedsięwzięcia staje się Bronia. Mimo niesamowitego tłoku i gwaru w mieszkaniu, Marii udaje się uczyć. Jest bardzo inteligentna, ma niesamowitą zdolność koncentracji i doskonałą pamięć. Pewnego dnia, gdy zapomniała nauczyć się długiego wiersza Schillera, potrafi go bezbłędnie wyrecytować na lekcji, przeczytawszy go tylko dwa razy w czasie przerwy. Z podobną łatwością Mania kontynuuje naukę aż do osiągnięcia wieku 16 lat, najpierw w prywatnej pensji a potem w rządowym gimnazjum, które kończy 12 czerwca 1883 roku z najwyższą oceną z matematyki, historii, literatury, języków niemieckiego, angielskiego i francuskiego oraz złotym medalem przyznawanym najwybitniejszym absolwentom.

Nie jest jej jednak dane korzystać z tych wspaniałych osiągnięć. Jest chora, zmęczona, przybita. Czy jest to spowodowane przeciążeniem obowiązkami, kryzysem wieku dojrzewania, a może gruźlicą pierwotną – nie wiadomo. Maria traci definitywnie wiarę katolicką ze swoich młodzieńczych lat i zaczyna zastanawiać się nad swoją przyszłością. W Polsce kobiety nie mogą studiować na uniwersytecie, więc dla młodej dziewczyny, choćby nie wiadomo jak uzdolnionej, nie ma innej alternatywy jak małżeństwo lub wyjazd za granicę.

Władysław Skłodowski znajduje rozsądne rozwiązanie. Postanawia wysłać Manię na rok na wieś, do rodziny Boguskich, sto kilometrów na północ od Warszawy. Mania korzysta z tego pełnymi garściami: czyta mało, zarzuca robótki ręczne, robi długie spacery po lesie ze swoim psem Lancetem, je z apetytem, długo śpi i nie zasypuje swoich bliskich korespondencją. „Mogę powiedzieć, że, prócz jednej godziny lekcyi francuskiego z małym chłopczykiem nie robię nic, ale to co się nazywa nic, bo nawet robotę, którą z początku robiłam, zarzuciłam dziś prawie zupełnie. Nie mam żadnego planu dnia. Wstaję albo o dziesiątej albo o czwartej lub piątej (rano, nie po południu!). Nie czytam nic poważnego, same romansidła. Czuję się niesłychanie głupią, pomimo patentu dojrzałości i godności osoby, która skończyła naukę. Nieraz przychodzi mi ochota śmiać się z siebie i z prawdziwą przyjemnością rozważam mój brak rozumu”.

Prawdziwą nowością jest dla niej przede wszystkim fakt, że po raz pierwszy w życiu, niczym nie skrępowana, bierze udział w zabawach w towarzystwie dalekich kuzynów i koleżeństwa z sąsiedztwa. Robią długie spacery po lesie, grają w serso, palanta, kotka i myszkę, gąski, organizują podwieczorki, wycieczki, pikniki, zabawy taneczne, bale, pływają łódką, kąpią się w rzece. „W Zwoli jest niesłychanie wesoło – pisze uradowana – masa osób i jak mówimy zawsze panuje tam swoboda, równość i niepodległość, o jakiej nie możesz mieć wyobrażenia”.

Przebywa też tam aktor, pan Kotarbiński, który jest duszą towarzystwa: śpiewa piosenki, deklamuje wiersze, stroi żarty, rwie dla dziewcząt agrest. Gdy odjeżdża, dziewczęta przygotowują wianki z maków, rumianków, goździków i rzucają nimi na bryczkę wołając: „Wiwat! Wiwat Pan Kotarbiński!”

Gdy nadchodzi zima Mania wyjeżdża do Skalbmierza, rezydencji stryja Zdzisława Skłodowskiego, z zawodu notariusza. Zdzisław zgromadziłby już pokaźną fortunę, gdyby tak bardzo nie lubił kobiet i gry w karty, i gdyby nie poświęcał więcej czasu na tłumaczenie na język polski dzieł Szekspira, niż na redagowanie aktów notarialnych. Jego żona, Maria Rogowska, wysoka piękna blondynka, równie mało konformistyczna co jej mąż, jest niezależną feministką i od zajmowania się domem i wychowywania dzieci woli towarzystwo mężczyzn. Ubiera się jak oni, pali jak oni i zarządza energicznie szkółką haftu i fabryką mebli, które stworzyła niedaleko od domu.

Mania docenia piękno pejzaży oraz wolność, która panuje w tym regionie, gdzie austriackiego panowania prawie w ogóle nie daje się odczuć. Można rozmawiać i śpiewać po polsku, nie ryzykując przy tym więzieniem. Najbardziej lubi uczestniczyć w kuligach, improwizowanych zabawach w tradycyjnych strojach. Dziewczęta jadą w saniach, a eskortę zapewniają im chłopcy na koniach, którzy pochodniami i latarniami oświetlają drogę. W innych saniach jadą muzycy, grający walce i mazurki, które wszyscy chóralnie wyśpiewują. Zdarza się, że sanie się wywracają albo gdzieś pobłądzą w lesie. Wtedy wszyscy się nawołują, krzyczą i śmieją bez końca. Gdy dojeżdżają na miejsce, muzycy wchodzą na stół i zaczyna się bal, oświetlony pochodniami i latarniami. Na jednym z takich kuligów Maria zostaje wybrana na pannę młodą, a panem młodym zostaje piękny i bardzo elegancki młodzieniec z Krakowa. Maria całą noc tańczy walce, krakowiaki i mazurki.

„Tańczyliśmy ślicznego oberka z figurami i musisz wiedzieć, żem się doskonale nauczyła walca, miałam po kilka turów naprzód pozamawianych. Gdy wychodziłam odpocząć, to czekali na mnie pode drzwiami”.

Zabawę kończy biały mazur o ósmej rano, gdy już jest jasno. Ale Mania czuje jak bardzo ulotne są te przyjemności: „Jednym słowem, pewno się w życiu mojem drugi raz tak nie zabawię. Toteż okropnie mi było żal tej zabawy, zdecydowaliśmy ze Stryjenką, że jak kiedy bym poszła zamąż, to mi Stryjenka wyprawi wesele, ale krakowskie, zabawę taką jak na kuligu. Oczywiście są to tylko żarty, ale to pewne, że ten pomysł przypadłby mi bardzo do gustu”.

Mija rok. Mania wraca do Warszawy odmieniona. Pomysł ojca, by wysłać ją na wieś, odnosi swój zamierzony skutek. Teraz jest młodą, wysoką, dobrze zbudowaną siedemnastolatką w rozkwicie kobiecości. Częściej się śmieje, można wręcz powiedzieć, że jest uwodzicielska: jest dość ładna, po matce odziedziczyła lekko kwadratową twarz, z wystającymi kośćmi policzkowymi, jej rysy są regularne, ma pięknie zarysowany nos, jasne kręcone włosy, szerokie czoło ukryte w części pod podkręconą grzywką, włosy spięte w kok, wąskie usta, jasnoszare oczy o głębokim i poważnym spojrzeniu, wzbudzającym należny szacunek u chłopców.

W lipcu 1884 roku ma miejsce niezwykle miłe zdarzenie. Hrabina de Fleury, była uczennica pani Skłodowskiej, która wyszła za mąż za Francuza, zaprasza Bronisławę i Marię na dwa miesiące wakacji do swojego dworu w Kępie.

Kępa znajduje się u zbiegu dwóch rzek: Narwi i Biebrzy, i z okien posiadłości można dostrzec meandrujące aż po horyzont rzeki z ich brzegami wysadzanymi topolami i wierzbami. Hrabina i hrabia są serdecznymi ludźmi, sprawują troskliwą pieczę nad gromadką rozszalałych chłopców i dziewczynek, dla których organizują bale, zabawy w plenerze, wycieczki, kąpiele, przejażdżki łódką. Na czternastą rocznicę ich ślubu, młodzież urządzą fetę a Mania recytuje okolicznościowy wierszyk:

„Otóż przy świętym Ludwiku
Spodziewamy się pikniku –
O chłopców się więc starajcie
Jak najprędzej nas swatajcie,
Byśmy za waszym przykładem lecieli
I wnet na ślubnym kobiercu stanęli…”

Po czternastu miesiącach rozjazdów i nieustannych zabaw wracają troski rodzinnego życia. Maria wie, że musi zdecydować co dalej z jej życiem. Schorowany ojciec musi zrezygnować z prowadzenia stancji i mieszka teraz w jeszcze biedniejszej dzielnicy. Brat Józio studiuje medycynę na Uniwersytecie Warszawskim, Hela – najpiękniejsza z sióstr – uczy się śpiewu z nauczycielem, który nie chce za to pieniędzy. Bronia marzy o studiach medycznych w Genewie lub w Paryżu, jedynych miastach, w których uczelnie medyczne przyjmują dziewczęta.

Mania jest prawdziwą, nieco egzaltowaną patriotką. Marzy o poświęceniu swojego życia na rzecz ojczyzny i jej przyszłości. Chce uczyć, by zapewnić lepszy los przyszłym pokoleniom w wolnej Polsce. Jedna z jej znajomych, pani Piasecka, proponuje jej przystąpienie do Latającego Uniwersytetu – nielegalnej organizacji proponującej wieczorowe kursy samokształceniowe w niewielkich, dwunastoosobowych grupach, cztery razy w tygodniu. Zajęcia odbywają się na strychach domów lub w piwnicach, nigdy dwa razy w tym samym miejscu. Uczestnicy wymieniają się wiadomościami i nowinkami naukowymi, technicznymi i politycznymi. Spotkania te są niebezpieczne, gdyż narażają ich uczestników na więzienie lub nawet zsyłkę na Syberię. Poruszane są na nich pasjonujące tematy, komentowane nowe idee: filozofia pozytywistyczna Auguste’a Comte’a, darwinowska teoria ewolucji gatunków, materializm dialektyczny Karola Marksa i Engelsa.

Maria kształtuje w ten sposób swój światopogląd, który będzie jej drogowskazem przez całe życie: wiara w naukę i postęp, uświadomiona laickość i łagodny antyklerykalizm, ostry sprzeciw wobec wszelkich przywilejów klasowych i wobec antysemityzmu.

Także przekonanie, że nauka oraz oświecony socjalizm mogą przyczynić się do stworzenia bardziej sprawiedliwego społeczeństwa, gwarantującego wszystkim równe szanse, równość płci oraz emancypację kobiet.

Dwa razy w tygodniu prowadzi zajęcia dla robotnic z fabryki odzieżowej. Napisze później: „Bardzo żywe wspomnienie zachowałam z owych zebrań. Pamiętam ich miłą atmosferę koleżeństwa i współpracy intelektualnej. Nasze środki były wprawdzie bardzo skromne, a wyniki pracy również znaczne być nie mogły, mimo to jednak do dzisiaj sądzę, że idee, którymi kierowaliśmy się wówczas, są jedyną podstawą, na jakiej można budować istotny postęp społeczny. Nie można bowiem mieć nadziei na skierowanie świata ku lepszymi drogom, o ile się jednostek nie skieruje ku lepszemu. W tym celu każdy z nas powinien pracować nad udoskonaleniem się własnym, jednocześnie zdając sobie sprawę ze swej osobistej odpowiedzialności za całokształt tego, co się dzieje w świecie, i z tego, że obowiązkiem bezpośrednim każdego z nas jest dopomagać tym, którym możemy stać się najbardziej użyteczni”.

Praca jako nauczycielka wolontariuszka nie rozwiązuje problemów finansowych, z którymi boryka się rodzina. W 1885 roku Józef powoli kończy studia medyczne, a niesłychanie piękna i uzdolniona Hela, waha się między karierą śpiewaczki a dobrym zamążpójściem. Przyszłość tych dwojga rysuje się dobrze, ale Bronia, która ma 20 lat, i która od wielu lat zastępuje matkę w zarządzaniu domem rodzinnym, oddala się od realizacji swojego marzenia, by wyjechać na studia medyczne do Paryża i by potem, po latach, wrócić do Polski i zajmować się leczeniem ludzi na wsi. Od miesięcy odkłada pieniądze na studia, ale zgromadziła jedynie kwotę pokrywającą podróż w jedną stronę i zapewnienie utrzymania przez kilka pierwszych miesięcy pobytu w Paryżu. W takim tempie potrzebowałaby wielu lat, by móc wyjechać.

Po długich dyskusjach w gronie rodzinnym zdecydowano, że Bronia wyjedzie do Paryża natychmiast. Na początku będzie się utrzymywać ze swoich oszczędności, a potem Mania przejmie utrzymanie Broni na siebie, i będzie jej wysyłać co miesiąc pieniądze. Praca jako prywatna nauczycielka z wiktem i opierunkiem zapewni jej stałą pensję w wysokości 400 rubli rocznie, co pozwoli jej regularnie wysyłać pieniądze siostrze. A gdy Bronia obroni dyplom, wtedy Mania wyjedzie za granicę a jej studia będą opłacane przez Bronię.

Pierwszą pracę, którą Mania znajduje u pewnego adwokata, okazuje się pomyłką: dziecko, którym się zajmuje, w ogóle nie chce się uczyć, a jej mocodawczyni traktuje ją nie jak nauczycielkę ale jak opiekunkę. Maria, którą dotąd spotykała jedynie osoby dobrze wychowane i uprzejme, jest przerażona takim brakiem kultury. „Jest to jeden z tych domów pańskich, gdzie w towarzystwie mówi się po francusku (nota bene jakąś kominiarską francuszczyzną), rachunków się nie płaci po pół roku, ale wyrzuca się pieniądze za okno, skąpi się na naftę do lamp, a służby pięcioro, pozuje się na liberalizm, a w gruncie najbrudniejsze zacofanie, wreszcie obmawia się (naturalnie jak najsłodziej) tak, że suchej nitki na nikim się nie zostawia”.

Mania porzuca tę pracę po sześciu miesiącach. „Zawsze skorzystałam na tem, przyczyniło się to do mojej znajomości ludzi, dowiedziałam się, że typy powieściowe istnieją naprawdę i że nie trzeba włazić w kółko ludzi zdemoralizowanych przez bogactwo”.

Pojawia się nowa propozycja, dużo bardziej interesująca: trzyletnia umowa, z pensją 500 rubli rocznie. Maria ma zajmować się edukacją dwóch córek rodziny Żurawskich, mieszkającej w Szczukach. To nieduża miejscowość niedaleko Przasnysza, w guberni płockiej, na północ od Warszawy. Ojciec rodziny kieruje wielkim, dwustuhektarowym gospodarstwem buraczanym należącym do Książąt Czartoryskich oraz cukrownią przynależącą do majątku. Żeby tam dojechać, trzeba trzech godzin jazdy pociągiem, potem czterech godzin jazdy powozem przez opuszczony step, którego jedyną ozdobą są pola buraczane. Ale gościna państwa Żurawskich okazuje się bardzo serdeczna.

Mania, której nie brakuje ani autorytetu ani umiejętności, ma tam dwie uczennice: Bronkę, dziewczynę czarującą i o rok młodszą od Mani, oraz Andzię, posłuszną ale nieuporządkowaną i rozpieszczoną dziesięciolatkę. Pierwszej z nich poświęca dziennie cztery godziny, a drugiej trzy, i dosyć szybko osiąga bardzo dobre rezultaty. Rodzice dzieci są bardzo zadowoleni.

Nie ma tam w sąsiedztwie zbyt wielu możliwości, by myśleć o rozrywkach po pracy. Jest jedynie fabryka, w której produkuje się cukier z buraków, oraz niewielka wioska, w której mieszkają chłopi pracujący w gospodarstwie. Okoliczni duzi właściciele ziemscy czasem urządzają zabawy dla młodzieży, ale Mania uznaje je za mało interesujące: „Panny albo gąski, nic nie mówiące, albo też prowokujące w wysokim stopniu”.

Dwa miesiące później jej ocena jest już jednak bardziej wyważona: „Jeśli chodzi o taniec, to nie znajdziesz lepszych tancerek niż tutejsze panny. Wszystkie świetnie potrafią tańczyć. Zresztą jak sądzę są to dobre dziewczyny, i niektóre nawet inteligentne, ale wychowanie nie rozwinęło umysłu, a te szalone zabawy tutejsze zupełnie go rozproszyły. Z młodzieży mało też bardzo miłych i jako tako inteligentnych. Dla wszystkich wyrazy takie, jak pozytywizm, kwestyja robotnicza itd. są prawdziwą bête noire, naturalnie dla tych, co o takich wyrazach słyszeli, bo tych nie jest wielu!”.

Mania nudzi się i tęskni za rodziną oraz przyjaciółmi. Pozostaje jej niewielkie środowisko inżynierów i dyrektorów z fabryki. Świadoma własnych braków korzysta z zasobów biblioteki, wypożyczając czasopisma i książki: Fizykę Daniela, Socjologię po francusku oraz Kurs anatomii i fizjologii zwierzęcej Paula Berta po rosyjsku. A gdy ma problemy z koncentracją, rozwiązuje zadania z algebry i z trygonometrii, które wymagają skupienia, i dzięki którym Maria przestaje się rozmarzać. Chcąc wprowadzać w życie idee postępowe, prowadzi potajemne zajęcia z języka polskiego dla niepiśmiennych chłopów z wioski. Ma 18 uczniów i z pomocą Broni, która podchodzi do tej inicjatywy z dużym entuzjazmem, odnosi pewne sukcesy, które są dla niej pocieszeniem w samotności.

Kiedy nadchodzi lato 1886 roku Maria nie prosi o urlop, by wrócić do Warszawy. Mogłaby to zrobić, ale woli wysłać jeszcze trochę więcej pieniędzy siostrze. W ten sposób dochodzi do jej spotkania z Kazimierzem, najstarszym z synów państwa Żurawskich, który przyjeżdża na lato do domu rodzinnego. Czarujący, dobrze wychowany, inteligentny i uzdolniony matematycznie Kazimierz chce zostać inżynierem agronomem. Bardzo sobie ceni towarzystwo Marii, wykształconej i błyskotliwej dziewczyny, równie mądrej jak jego koledzy z uniwersytetu, która potrafi improwizować wiersze równie dobrze jak jeździć konno, która cudownie tańczy, świetnie wiosłuje i jeździ na wrotkach. Długie rozmowy, najpierw na tematy naukowe, potem coraz bardziej prywatne zbliżają ich do siebie. Mania jest bardzo wrażliwa na czar i inteligencję młodego, a co więcej przystojnego mężczyzny. Zakochuje się w nim bez pamięci i zaczyna snuć plany o zamążpójściu.

Żurawscy bardzo lubię nauczycielkę ich córek. Ale wiedzą również, że ich syn nie będzie miał z pracy na uniwersytecie wielkich dochodów. Wolą wydać go za bogatą dziedziczkę zdolną zapewnić utrzymanie swojej rodzinie i nie przyjmują do wiadomości, żeby mógł wziąć ślub z intelektualistką bez zawodu i bez majątku, tym bardziej, że w okolicy nie brakuje dużo bardziej atrakcyjnych partii. Oznajmiają więc synowi, żeby przestał myśleć o ślubie z Manią.

Kazimierz nie ma odwagi sprzeciwić się rodzicom. Przed nadejściem nowego roku akademickiego i wyjazdem do Warszawy zrywa z Manią. Jej rozpacz jest ogromna. Pisze do swojej przyjaciółki Kazi Przyborowskiej: „Ja w ciągu wakacyj przebyłam takie tygodnie, jakich Ty nigdy nie zaznasz. Przeszłam bardzo ciężkie dni i, jeżeli mi co pamięć ich osładza, to tylko to, że bądź co bądź, wyszłam z tego wszystkiego uczciwie i z podniesioną głową”.

Choć mogłaby zerwać umowę i wrócić do Warszawy, to nie robi tego. Wie, że zobowiązała się uczyć u Żurawskich przez dwa kolejne lata, a poza tym Bronia bardzo liczy na jej pomoc. Podejmuje mężną decyzję i zostaje na miejscu, pogodzona ze swoją pełną wyrzeczeń egzystencją. „Plany moje dalsze są żadne, albo jeżeli chcesz zbyt proste i banalne, by o nich mówić warto było. Belfrować, póki się da, a jak się już nie da, to puścić świat kantem i mała szkoda, krótki żal będzie po mnie, jak po tylu innych. Są to jedyne moje plany obecne, niektórzy ludzie utrzymują jednak naiwnie, że muszę przejść przez rodzaj gorączki zwanej zakochaniem. Ta absolutnie nie wchodzi w moje zamiary; jeżeli zaś dawniej miałam inne, to poszły z dymem, pogrzebano, pochowano, przypieczętowano i zapomniano”.

Wieczory spędza na lekturze książek wypożyczanych z biblioteki, prowadzi z ojcem ożywioną korespondencję, w której porusza zagadnienia matematyczne. Bierze lekcje z chemii u chemika z cukrowni, Jana Wortmana. Powoli odzyskuje psychiczną równowagę. „Dla nikogo z nas życie łatwym nie jest. Ale co począć? Musimy być wytrwali i mieć wiarę w siebie. Musimy wierzyć, że mamy dar do czegoś, a cel nasz musi być osiągnięty, jakiej by on od nas nie wymagał ofiary”.

Na Wielkanoc 1889 roku Mania bez żalu opuszcza Szczuki i wraca do Warszawy. Ojciec jest już na emeryturze, zgodził się przyjąć posadę dyrektora domu poprawczego dla młodych przestępców w Studzienicach pod Warszawą. Praca nie należy do przyjemnych, ale jest raczej dobrze płatna i pozwala na wysłanie więcej pieniędzy Broni. Bronia wkrótce zresztą prosi Manię, żeby przestała jej wysyłać pieniądze a zaczęła oszczędzać na swój wyjazd do Paryża.

Mania podejmuje jednak nową pracę na kolejny rok, dokształcając się z matematyki, chemii i fizyki w skromnym Muzeum Przemysłu i Rolnictwa założonym przez jej kuzyna Józefa Boguskiego i mieszczącym się na Krakowskim Przedmieściu pod numerem 66. Boguski widzi, że Manię pociągają nauki ścisłe. Opowiada jej więc o latach spędzonych w Petersburgu u Dymitra Mendelejewa – twórcy tablicy okresowej pierwiastków chemicznych. U innego nauczyciela z Muzeum – Napoleona Milicera – niegdyś asystent Roberta Bunsena, słynnego niemieckiego chemika, który stworzył podstawy analizy widmowej, Mania przechodzi pełny kurs chemii. A Ludwik Kossakowski pozwala jej zrealizować pierwsze doświadczenia chemiczne

Mania nie ma jednak zbyt wiele czasu, by pracować w laboratorium na Krakowskim Przedmieściu. Udaje się tam tylko wieczorami, po kolacji, albo w niedzielę. Sama pośrodku elektrometrów, próbówek i precyzyjnych wag, próbuje powtarzać doświadczenia opisane w fizycznych i chemicznych traktatach. Rezultaty jej eksperymentów są czasami zupełnie nieoczekiwane, a małe sukcesy zachęcają ją do dalszej pracy. Kiedy indziej znów popada w zniechęcenie, które przynoszą niepowodzenia wynikające z braku doświadczenia. „ W sumie jednak zaczęłam w sobie rozwijać powoli zamiłowanie do badawczej naukowej pracy, przekonywując się jednocześnie własnym kosztem o tym, że postępy w tej dziedzinie robi się z trudem i bardzo powoli”.

Pod koniec roku Bronia oznajmia, że zamierza wyjść za mąż za Kazimierza Dłuskiego, 34-letniego studenta medycyny, polskiego emigranta z Paryża. Przy okazji zaprasza Manię do Paryża na wrzesień 1891 roku, na inaugurację nowego roku na Sorbonie. Proponuje jej zamieszkać z nimi w ich mieszkaniu.

Ku powszechnemu zaskoczeniu Mania odmawia siostrze. Chce bowiem pomóc bratu Józefowi usamodzielnić się, a siostrze Heli znaleźć męża. Nie chce też zostawiać ojca samego. Jest też inny ukryty powód: na wakacjach w Zakopanem Mania spotyka ciągle w niej zakochanego Kazimierza Żurawskiego, który nie przestaje tracić nadziei na zgodę rodziców na poślubienie jej. Czas mija, a rodzice Kazimierza pozostaję nieustępliwi.

Władysław jest zaniepokojony tą decyzją Mani i tak pisze do Broni: „Napisała mi, że dręczy się i gryzie. Boję się, żeby jej zgryzota i niepewność względem przyszłości jej położenia nie zniechęciły jej. Nie wie co począć ze swoją przyszłością. Powie mi o tym dopiero po powrocie. Prawdę mówiąc, domyślam się o co się rozchodzi, i nie wiem czy mam się smucić czy cieszyć. Jeśli dobrze widzę te sprawy, te same zgryzoty, których niegdyś doznała, czekają na nią i teraz. Ale jeśli ma z tego dla niej przyjść życie w zgodzie z jej sercem, życie dwojga szczęśliwych ludzi, to może warto przejść przez te przeszkody”.

W listopadzie 1891 roku Mania uświadamia sobie, że wszelkie nadzieje na ślub z Kazimierzem są płonne. Zrywa z nim nieodwołalnie i decyduje się na wyjazd do Paryża. Pewnego piątku, w dzień, w którym pociąg kolei transkontynentalnej na trasie Moskwa-Paryż zatrzymuje się w Warszawie, wsiada do wagonu trzeciej klasy. Cała rodzina żegna ją ze wzruszeniem. Zajmuje miejsce na wąskiej i twardej drewnianej ławce. Na granicy przesiądzie się do wagonu czwartej klasy, tańszego ale bez miejsc siedzących. Ma ze sobą stołeczek, koc i zapasy żywności. Do ogromnego kufra włożyła za radą Broni siennik, pościel, koce i ręczniki niezbędne w jej nowym życiu.

Podczas długiej trzydniowej podróży przez Drezno i Frankfurt nie potrafi skupić się na lekturze książek, które zabrała ze sobą. Rozmyśla o tym, co ją czeka w nowym życiu pełnym wolności i szans.

.Ma 24 lata, jest zdecydowana wrócić do Polski za trzy lata, z licencjatem z fizyki na Sorbonie w ręku, i kontynuować pracę nauczycielki.

Jean-Pierre Poirier

Fragment książki „Marie Curie et les conquérants de l’atome”. POLECAMY: [LINK]. Przedruk za zgodą Autora. Fragmenty listów sióstr Skłodowskich za: Ewa Curie Maria Curie, Warszawa 1969, tłum. Hanna Szyllerowa.

 

 

 

 

 

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 listopada 2017
Przekład: Andrzej Stańczyk. Fot: Shutterstock