7 listopada tego roku przypada 150. rocznica urodzin uczonej Marii Curie-Skłodowskiej. Dla mnie pozostaje ona wiecznie młoda i żywa; zawsze mi towarzysząca. Polska nigdy nie straciła i nie straci Marii Curie-Skłodowskiej, gdyż żyje ona ciągle w nas – pisze Hanna Nencka COMBE
.Był październik roku 1903, Leon Nencki, chemik, lekarz i społecznik, brat mojego pradziada, tryumfował. Jego uczennica z Uniwersytetu Latającego otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki. To najwyższe wyróżnienie przyznano trojgu uczonym: Henriemu Becquerelowi za odkrycie zjawiska promieniotwórczości oraz małżonkom Pierre’owi i Marii Curie za badania tegoż zjawiska i odkrycie polonu i radu.
Już rok wcześniej, w 1902 roku, wiedziano o leczniczym działaniu promieniotwórczego radu. Leon Nencki uważał, że jego zadaniem jest zaznajomienie polskiego społeczeństwa z istotą promieniotwórczości i odkryciami małżonków Curie, a także z możliwością zastosowania tego odkrycia w lecznictwie. Prowadził więc prelekcje na posiedzeniach towarzystw naukowych w Warszawie, spotykał się z lekarzami warszawskimi i tymi z okręgu kalisko-łódzkiego, mówiąc o możliwościach stosowania radu w medycynie. Nencki zapraszany był również przez organizacje kobiece. Pogadanki jego dotyczyły również zastosowania odkrycia Marii Skłodowskiej-Curie w leczeniu nowotworów. Wygłaszał odczyty w Łodzi, Pabianicach, Sieradzu, Piotrkowie.
Niedługo jednak śmierć zabrała Leona, ale byli już jego następcy, którzy opowiadali o słynnej Polce, jej badaniach i możliwościach jej odkryć.
Postać uczonej nabierała coraz większego znaczenia i w końcu dziewczyny ośmielone jej przykładem zaczynają się decydować na studiowanie nauk przyrodniczych oraz medycyny na różnych uczelniach europejskich.
W roku 1911 Maria Curie-Skłodowska ponownie jest laureatką Nagrody Nobla, tym razem w dziedzinie chemii, za otrzymanie metalicznego radu i udowodnienie istnienia w przyrodzie dwóch nowych pierwiastków chemicznych. W tym samym czasie w przemysłowym okręgu kalisko-łódzkim lekarze biją na alarm. W regionie tym liczba chorych na raka kobiet niezwykle wzrosła. W 1913 r. Edward i Matylda Herbstowie przekazują łódzkiemu towarzystwu dobroczynności 20 tysięcy rubli na zakup jednego grama radu celem utworzenia zakładu leczniczego stosującego curieterapię. Jednakże te 20 tysięcy rubli nie starcza na zakup bardzo drogiego grama radu. Łódzkie Chrześcijańskie Towarzystwo Dobroczynności za ten dar kupuje tylko 54 mg bromku radu, który przywieziony zostaje do Łodzi na początku 1914 r.
Tymczasem wybucha I wojna światowa. W takiej sytuacji nie ma mowy o utworzeniu zakładu leczniczego dla chorych kobiet. Trzeba na to czekać aż do 1926 roku. We Francji Maria Curie-Skłodowska zastanawia się, jak może pomóc w ciężkich czasach wojny, i myśli o możliwości stworzenia serwisu radiologicznego, by wykonywać zdjęcia rentgenowskie rannych. Zdaje sobie jednak doskonale sprawę, że brak we Francji zarówno szpitali z aparaturą rentgenowską, jak i specjalistów radiologów. Sprawdza więc, ile jest aparatów rentgenowskich, i uczy się radiologii. Francuskie Ministerstwo Wojny wydaje jej zezwolenie na utworzenie służby radiologicznej.
Zdając sobie sprawę, że przewożenie rannych jest dla ich życia niebezpieczne, Maria Curie-Skłodowska decyduje, że lepiej umożliwić przewożenie aparatury rentgenowskiej w pobliżu linii frontu. Ale jak tego dokonać? Tworzy sieć ruchomych jednostek radiologicznych, wyposażając samochody w niezbędną aparaturę. Udaje się jej zdobyć około 200 różnego typu samochodów, które zostają wyposażone w dynamo 110 woltów i 15 amperów, aparat rentgenowski, potrzebny materiał fotograficzny, zasłony, kilka ekranów oraz ochronne rękawiczki dla wykonujących zdjęcia.
Maria Curie-Skłodowska udaje się osobiście na linię frontu. W październiku 1914 r. dołącza do niej Irena, jej córka, i w czasie, gdy Maria Curie-Skłodowska szkoli służbę radiologiczną, Irena zastępuje ją na linii frontu, wykonując zdjęcia rentgenowskie rannych.
Dzięki tej, zorganizowanej przez Marię Curie-Skłodowską ruchomej sieci radiologicznej, ponad milion rannych żołnierzy zostaje ocalonych od śmierci.
Był październik 1964 roku. W maleńkim miasteczku zapadł wieczór. Siedziałyśmy przy kolacji moja mama, babcia i ja. Miałam osiem lat i tego wieczoru byłam naburmuszona i płaczliwa, wykluczono mnie bowiem kategorycznie jako dziewczynkę z zabawy. Kolega wyjaśnił mi, że dziewczyny nie mogą bawić się w odkrywców i badaczy świata, bo są dziewczynami. Tego wieczoru telewizor jak zwykle był otwarty i leciał dziennik telewizyjny. Spiker opowiadał coś i powtarzał ciągle nazwisko jakiejś pani Marii. Na ekranie telewizora roiło się od ubranych w długie ciemne suknie osób w dziwnych nakryciach na głowach. Pochód tych postaci posuwał się powoli wzdłuż korytarzy, by wreszcie zatrzymać się w bardzo dużej jasno oświetlonej sali.
Okazało się, że były to uroczystości na lubelskim uniwersytecie imienia Marii Curie-Skłodowskiej. Mama z babcią słuchały z jakimś nabożeństwem, zapominając zupełnie o ciągłym sprawdzaniu, co robię i jak robię, i oczywiście, czy jem kolację. Jak wyjaśniły mi mama z babcią, Maria Curie-Skłodowska była wielkim badaczem natury i dokonała niezwykłych odkryć. Autorytet mojego kolegi Krzysia pękł jak mydlana bańka. Zrozumiałam, że kobiety mogą również dokonywać odkryć i że istnieje wokół nas ciągle niezbadany świat, a Maria Curie-Skłodowska odważyła się wbrew wszelkim przeciwnościom na uchylenie rąbka tajemnicy natury i była tą właśnie osobą, która potrafiła zadawać sobie pytania. Od tego czasu nauczyciele mieli z moimi pytaniami urwanie głowy.
W szkole podstawowej mieliśmy doskonałego nauczyciela fizyki, prawdziwego entuzjastę. Po lekcji w czasie przerwy zostawał z nami w gabinecie fizycznym i przeprowadzał piękne eksperymenty. Był to okres, gdy z zapałem czytałam książkę o Marii Curie-Skłodowskiej. Jednego zimowego dnia po powrocie ze szkoły postanowiłam przeprowadzać eksperymenty fizyczne w domu, zaczynając od reparacji starego radia. Moje eksperymentowanie domowe skończyło się bardzo szybko i z fajerwerkami. Spędziłam jakiś czas nad lampami, nad kablem elektrycznym, coś tam podkręciłam, coś przecięłam i dumna z siebie uruchomiłam to stare urządzenie. Co stało się kilka sekund później, przekroczyło moje marzenia. Niebieski błysk, ogromna iskra, a temu wszystkiemu towarzyszył huk… no i zapadły ciemności. Nieoczekiwane fajerwerki obudziły śpiącą babcię, która zapytała spokojnie, co się dzieje. A stało się to, że wysadziłam korki w całym naszym ogromnym bloku mieszkalnym. Na klatce schodowej powstało zamieszanie. Wszyscy sąsiedzi debatowali, ściągnięto wkrótce pogotowie elektryczne, szukano przyczyn awarii. Nikt nie zgadł, że przecież przyczyną awarii była w pewnym stopniu Maria Curie-Skłodowska.
Ciemności trwały długo. Kilka lat później rozpoczęłam studia fizyki na uniwersytecie poznańskim. Zakupiłam wiele książek, wydałam prawie wszystkie pieniądze na nie, a noce całe spędzałam na nauce, gdyż tak wielkie były moje braki w matematyce i fizyce. Jednakże przykład Marii Curie-Skłodowskiej ciągle miał nade mną wielką moc. Wkrótce zaczęłam otrzymywać wyróżnienia i przyszło pozwolenie na studia w trybie indywidualnym. Zrobiłam doktorat z fizyki matematycznej i moja praca doktorska została wyróżniona nagrodą Polskiej Akademii Nauk w roku 1984. Kiedy otrzymałam tę wielce zaszczytną nagrodę, byłam na stypendium naukowym i pracowałam nad konstrukcją modelu wczesnego uniwersum w skali Plancka razem z François Englertem (laureatem Nagrody Nobla z roku 2013). Przez wiele lat zajmowałam się rozwiązywaniem różnych zagadek przyrody, ale to dzięki temu, że jako dziecko zostałam zachęcona pięknym przykładem polskiej uczonej.
Bardzo wiele kobiet naukowców, fizyków, chemików, badaczy przyrody, matematyków, inżynierów, inspirowało się w jakimś momencie swego życia jej przykładem.
Dzięki cudownej książce Ewy Curie Maria Curie-Skłodowska mogła pozostać wśród nas na zawsze i wywierać wpływ na rozwój badań przyrodniczych.
Przez długie lata prowadziłam daleko od Polski wykłady dla studentów z fizyki jądrowej i zawsze z niesłychaną dumą opowiadałam im o odkryciu polonu i radu. Kiedyś poproszono mnie także, bym przeprowadziła kilka lekcji fizyki dla małych dzieci w wieku ośmiu i dziesięciu lat. Było to ciekawe bardzo zadanie, jak można zainteresować fizyką takie maluchy. Przyszła mi wtedy na myśl książka Marii Curie-Skłodowskiej zatytułowana Leçons de Marie Curie (Lekcje Marii Curie). Bardzo szczegółowo przeczytałam tę niewielką książeczkę i na jej podstawie z kilkoma modyfikacjami przeprowadziłam swoje własne lekcje. Ku mojej wielkiej radości dzieci były zachwycone, uczestniczyły w moich lekcjach aktywnie, oglądały z zachwytem eksperymenty, które przeprowadzałam i… zadawały pytania. Teraz, po latach, wiem, że kilkoro z nich wybrało studiowanie nauk ścisłych. Mam cichą nadzieję, że lekcje Marii Curie-Skłodowskiej były trochę tego przyczyną.
7 listopada tego roku przypada 150. rocznica urodzin uczonej Marii Curie-Skłodowskiej.
Dla mnie pozostaje ona wiecznie młoda i żywa; zawsze mi towarzysząca.
Prezydent RP Ignacy Mościcki, przesyłając Irenie Joliot-Curie kondolencje z powodu śmierci matki, pisał: Polska traci w śp. Pani Skłodowskiej-Curie nie tylko uczoną, która imię swej ojczyzny wsławiła w całym świecie, ale i wielką obywatelkę, zawsze przez całe życie czujnie stojącą na straży interesów swego narodu.
Myślę, że Polska nigdy nie straciła i nie straci Marii Curie-Skłodowskiej, gdyż żyje ona ciągle w nas.
Hanna Nencka Combe