Anna BIAŁOSZEWSKA: "Empatia i uwikłanie. Rzecz o profesorze Kieżunie"

"Empatia i uwikłanie. Rzecz o profesorze Kieżunie"

Photo of Anna BIAŁOSZEWSKA

Anna BIAŁOSZEWSKA

Redaktor prowadząca Piękna Muzyki i działu kultura. Prawniczka. Pierwsza red. naczelna "Wszystko Co Najważniejsze" w latach 2013-2016.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Sprawa profesora Witolda Kieżuna cały czas wzbudza kontrowersje i emocje, pomimo iż pierwszy szok minął i wszyscy powoli odnajdujemy się w nowej, stworzonej przez autorów tekstu o TW Tamiza – Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego, rzeczywistości.

I jakoś w tej rzeczywistości większości z nas jest smutno i szaro, choć zapewne z odmiennych przyczyn. Jedni przeżyli szok, że autorytet wykreowany w świadomości publicznej przez prasę i do niedawna otaczany nimbem herosa został gwałtownie strącony z piedestału, inni że to kolejny taki przypadek i pewnie wielu jeszcze jest podobnych.

Uważam, że nie da się obronić stwierdzenia, że tekst współautorów nie rzutuje na wartość dokonań profesora Kieżuna czy też spojrzenie na Powstanie Warszawskie i jego bohaterów. Autorzy usiłują dokonać zabiegu intelektualnego, zgodnie z którym człowieka ocenia się oddzielnie w poszczególnych etapach jego życia. Gdyby przyjąć ten sposób rozumowania, w latach wojny profesor był bohaterem, zaś oddzielnie za lata 1973-1980 był osobą niegodną podawania ręki. Jest to zabieg sztuczny, ponieważ każdego człowieka ocenia się jako całość. Nie zaczyna się bowiem kolejnych etapów życia od zera, ale z bagażem doświadczeń, które go ukształtowały. Człowiek, niezależnie w wieku lat 40 czy lat 93, jest zamkniętą całością. Jakim teraz prawem profesor będzie mógł mówić o fatalnej transformacji ustrojowej czy stać w szeregu powstańców – gdy osądzili: ten który ich zdradził?

Nie sposób uznać przesłanek, wskazanych jako bezpośrednie okoliczności przygotowania tekstu. Są nimi wyjątkowa aktywność medialna prof. Kieżuna oraz postawa tych, którzy znając prawdę nie upubliczniali jej. Przede wszystkim twierdzenie, iż rozpoznawalność, aktywność i radykalizm wygłaszanych sądów powodują, iż Witold Kieżun jest osobą publiczną, jest w mojej ocenie zbyt daleko idące.

Sam fakt występowania np. w programie telewizyjnym lub z odczytami kogoś, kto nie piastuje ani nie ubiega się o żadne funkcje publiczne – nie jest wystarczającym, aby uznać, że jest on osobą publiczną.

Radykalizm ocen, z którymi możemy się nie zgadzać – i nie zgadzają się autorzy tekstu – trudno również uznać za prawidłową przesłankę przeprowadzenia operacji, która w ocenie wielu odbiega od zasad rzetelnego i bezstronnego zrelacjonowania sprawy, jakiego można by się spodziewać po historyku i dziennikarzu. Zaś wiedza o uwikłaniu agenturalnym profesora Kieżuna wśród części środowisk prawicowych nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla jakości przedstawionego tekstu.

Podczas spotkania w warszawskim klubie Ronina autorzy wielokrotnie podkreślali, iż kierowali się empatią w stosunku do profesora przy wyjaśnianiu jego współpracy z SB. Jako czytelnikowi zależy mi przede wszystkim, aby przedstawione materiały zostały opracowane w sposób pełny, rzetelny oraz nie budzący wątpliwości. Zatem o ile empatia jest cechą bardzo cenną, nie jest ona zupełnie tym, czego oczekiwałam po tej publikacji. Podzielam też wątpliwości tych czytelników, którzy twierdzą, że podobnie jak w przypadku postępowań sądowych osoba, która pozostaje w konflikcie ze stroną, nie może rozstrzygać postępowania.

Nie jest tajemnicą ostry i publiczny spór pomiędzy prof. Kieżunem a dr Cenckiewiczem dotyczący oceny Powstania Warszawskiego. Nie tylko w sądzie, ale także w nauce, obowiązuje zasada iż należy wykluczać wszelkie sytuacje, które mogą budzić wątpliwość odnośnie bezstronności i obiektywizmu. Co więcej, echo tego sporu można znaleźć właśnie w tekście i słowach dr Cenckiewicza o radykalizmie poglądów prof. Kieżuna.

Nie sposób uznać za wiarygodne tłumaczenia Cenckiewicza i Woyciechowskiego, gdy mówią że dołożyli wszelkich starań, aby zapewnić profesorowi możliwość swobodnego wypowiedzenia się. Szczególnie gdy sami przyznają, że do ostatniego spotkania nie byli pewni czy materiał publikować.

Autorzy wskazywali, iż spotykali się z profesorem czterokrotnie w ciągu czterech miesięcy. Z publikacji wynika, iż ostatnie czwarte spotkanie było tym, o którym wspominali w Klubie Ronina – z dnia 17 września o godz.19.30. W tekście wskazują, że odbyło się ono kilka dni przed oddaniem tekstu do druku. Profesor miał więc czas na ustosunkowanie się do treści materiału do piątku do południa, co daje mniej niż 48 godzin. Brak jest informacji czy w czasie tych spotkań panowie w jakikolwiek sposób informowali profesora o tym, w jakim kierunku zmierza ich materiał. Wskazywali tylko, że w ciągu trzech pierwszych spotkań namawiali profesora do złożenia wniosku o autolustrację. W połączeniu z informacją o wielkości akt znajdujących się w IPN uważam, że jest to zdecydowanie zbyt krótki czas, aby w sposób pełny i rzetelny prof. Kieżun mógł odnieść się do sformułowanych zarzutów. Nie przekonuje mnie przy tym argument, iż przedstawienie profesorowi tekstu przed publikacją było szczególnym ukłonem w jego stronę, zważywszy czas mu dany do udzielenia odpowiedzi.

Problemem jest to, że nie wiadomo właściwie jaki jest charakter tekstu Cenckiewicza i Woyciechowskiego. Czy jest to publicystyka czy też praca naukowa, dokument, paradokument, reportaż historyczny, notatki z kwerendy po archiwach IPN uzupełnione rozmowami z bohaterem, czy inna forma?

W istocie ukazał się mix dokumentów, opinii i ogólnych stwierdzeń, które są wewnętrznie niespójne.

Przywołane dokumenty, później opublikowane w całości w Internecie, wskazują wprawdzie na współpracę profesora z SB, natomiast problematyczne staje się określenie charakteru tej współpracy. Szczególnie, że większość czytelników nie posiada dostatecznej wiedzy i warsztatu historycznego, aby w sposób prawidłowy te materiały zanalizować i wyciągnąć z nich rzetelne wnioski.

Dr Cenckiewicz pisze z jednej strony o tym, że Kieżunowi się wydawało, iż prowadzi jakąś indywidualną politykę, w której wykorzystuje kanał SB do udoskonalenia którejś z reform ekipy Gierka, z drugiej strony w opublikowanej fotokopii raportu rozmawiającego z Kieżunem oficera SB  widnieje zdanie: „Tamiza w dniu 13 września 1973 r. w czasie spotkania dodatkowo napisał i przekazał niniejsze oświadczenie z prośbą, aby załączyć je do materiałów SB które jego zdaniem o nim zebrałem”, z trzeciej upublicznienie akt wciąż nie odpowiada na rodzące się pytania, najwyżej je potęguje.

Brak mi szeregu informacji, które pozwoliłyby na zweryfikowanie treści przedstawianych przez autorów, (np rozmów z rodziną i znajomymi profesora, osobami wskazanymi w dokumentach), jak autorzy wysnuli wnioski o własnoręczności części dokumentów, ba, wskazali nawet iż część maszynopisów została sporządzona przez profesora – a nie sposób tego określić bez opinii biegłych ekspertów z zakresu kryminologii, podczas gdy z innych relacji wynika iż takie opinie nie zostały sporządzone. Autorzy postulują konieczność wznowienia postępowania lustracyjnego Wiesława Chrzanowskiego ze względu na nowe okoliczności. Pomijając inne kwestie prawne, nie bardzo rozumiem jakie nowe okoliczności powstały, skoro akta TW Tamizy były materiałem dowodowym w postępowaniu a ich ponowne przywołanie nie stworzyło w sprawie Wiesława Chrzanowskiego dodatkowych okoliczności. Co jest zatem wewnętrznym przekonaniem autorów a co faktem, który można rozpatrywać przy ocenianiu charakteru współpracy prof. Kieżuna z SB?

Tekst autorów daje ogromne pole dla przeciwników lustracji.

Bo skoro został w sposób tak nierzetelny opracowany to może i równie nierzetelnie zostały poprowadzone inne sprawy? Z drugiej strony, jeśli wszystkie osoby wskazane w procesach lustracyjnych w jakichś formach współpracowały – można postawić pomiędzy nimi znak równości?

Brak pełnego opracowania przedstawionych materiałów, forma jaką wybrano dla nagłośnienia współpracy Kieżuna z SB, spowodowały silną polaryzację środowisk nielewicowych, ludzi zainteresowanych historią i tożsamością narodową, dla których pamięć Powstania Warszawskiego jest ważna.

Faktem stało się zniszczenie dobrego imienia profesora. Pomimo zapewnień autorów, składanych po wielokroć w różnych mediach po publikacji, nie sposób patrzeć na zdjęcie młodego Kieżuna, uśmiechniętego po zdobyciu PAST-y tak, jak wcześniej.

W artykule wstępnym do dwóch ostatnich wydań „Do Rzeczy” padają słowa, iż ujawnienie dokumentów TW Tamizy było konieczne ze względu na prawdę i sprawiedliwość. Tyle, że gazeta nie wymierza sprawiedliwości, zaś tekst autorów nie pokazuje prawdy, jedynie jakąś część rzeczywistości, która dopiero wymaga zbadania – a skoro sprawa zastała upubliczniona, rezultat tych badań także powinien zostać przedstawiony publicznie. Nie z empatii do profesora – z empatii dla czytelników. Dla prawdy i sprawiedliwości, na które wszyscy zasługujemy.

Anna Białoszewska

PS

Na spotkaniu w Klubie Ronina asystent profesora Kieżuna udostępnił mi do wglądu tekst, który został przedstawiony profesorowi owego pamiętnego wieczoru. Autorzy, pytani przeze mnie w tej sprawie powiedzieli (nagranie ze spotkania jest dostępne w sieci), że treść materiału przedstawionego i opublikowanego jest identyczna, być może nastąpiły niewielkie poprawki redakcyjne. Problem w tym, że oba teksty różnią się w sposób znaczący. Dlatego skłamali w trakcie spotkania, publicznie, w sali pełnej ludzi..? Odpowiedzcie sobie Państwo na to pytanie sami. Uważam że jest to kluczowa informacja dla ustalenia pobudek działań autorów i rzetelności przedstawienia przez nich kwestii współpracy profesora z SB.

Anna Białoszewska

sierpień 2015 r.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 września 2014
Fot.: Shutterstock