Poszukajmy płaszczyzny zgody
Godziny dzielą nas od Wigilii, Świąt Bożego Narodzenia – czasu, który zwykł być jednoznaczny z łączeniem, a nie waśniami; kończeniem konfliktów, a nie ich podtrzymywaniem. Dla nas wszystkich to moment, by znaleźć spoiwo naszych więzi
.Słownik Języka Polskiego PWN podaje kilka definicji słowa „zgoda”. Jedna mówi, że to „stan, w którym nie ma zatargów, kłótni, konfliktów”. Druga, że to „stan, w którym ludzie mają wspólne zdanie lub odczucia w jakiejś sprawie”. Spójrzmy na tę pierwszą i na jej podstawie spróbujmy – każdy z nas, na swoim gruncie rodzinnym, zawodowym – w tak wyjątkowym czasie doprowadzić do zgody.
Nie trzeba wychodzić z językowych definicji. Nikt nikomu nie każe zgadzać się we wszystkich sprawach – od prozaicznych, zaczynając na kolorze włosów cioci, a kończąc na krawacie wujka, po bardziej poważne, rozumiane przez to, przy którym nazwisku w ubiegłorocznych wyborach postawiło się krzyżyk i jak postrzega się ostatnie 25 lat. Nie, tego chyba nikt nie może wymagać. Gdybyśmy zgodę postrzegali tylko przez pryzmat „stanu, w którym mamy wspólne zdanie”, świat – o ile nie jest – to byłby miejscem wszechogarniającej wojny, w której żołnierz walczyłby z żołnierzem, a zarzewiem konfliktu mógłby zostać najbardziej błahy nie tyle powód, co sąd. Na przykład taki, że biała obudowa telefonu wygląda lepiej od czarnej.
Przy wigilijnym stole powinniśmy wybrać pierwszą definicję „zgody”. Druga zamknie nas w ramach politycznych. Zamiast pytania „co dobrego u Was”, usłyszymy „jak wam się podoba ostatnia/e…” (do wyboru: działanie rządu, opozycji, decyzja Prezydenta RP, demonstracja, zamiana w Trybunale Konstytucyjnym itd.).
Poszukajmy płaszczyzny zgody. Jeśli nie mamy wspólnego zdania na temat rządów, opozycji, prezes Trybunału Konstytucyjnego, tej czy tamtej ustawy, spróbujmy znaleźć tę płaszczyznę gdzie indziej. Tak, by budować, a nie burzyć. Dotarcie do poziomu, w którym potrafimy się zgodzić, sprawi, że i w trudniejszych sprawach dotrzemy do wzajemnej akceptacji poglądów.
Akceptacja nie oznacza podzielania poglądów. Bardziej gotowość na wysłuchanie argumentów drugiej strony, próbę zrozumienia bez automatycznej negacji.
Mówi się powszechnie, że „jadem zieją” politycy, o zgrozo także dziennikarze. I tak, i nie (bez wskazywania palcem na partię, redakcję, osoby o określonych poglądach). Zarówno politycy, jak i dziennikarze, są to przedstawiciele społeczeństwa. Można powiedzieć wręcz: reprezentanci, bo w Sejmie posłowie reprezentują grupę obywateli o pewnych poglądach, a wyodrębnienie redakcji utożsamianych z takim czy innym światopoglądem też nie jest problemem. To, czy tak powinno wyglądać dziennikarstwo, to już temat na odrębną dyskusję, choć nie ulega wątpliwości, że do nich (nas) powinna należeć rola osób tonujących nastroje i wskazujących merytoryczną dyskusję jako wzór rozmowy dla wszystkich bez wyjątku.
Jeśli zaś mowa o reprezentantach społeczeństwa, to mowa także o nas samych. Może i osoby, które występują w telewizji częściej niż przeciętny Kowalski, „zieją jadem”, ale warto sobie zadać pytanie: a my nie? Nawet przed telewizorem, w rozmowie z sąsiadem, z taksówkarzem?
.Apel o zgodę to nie apel o ustąpienie, wywieszenie białej flagi. To wcale nie jest solą demokracji, nie służy nam. Nie w tym rzecz, by na odczepne powiedzieć nieszczerze „masz racje”, jeśli naszym zdaniem oponent w dyskusji wcale racji nie ma. Chodzi o to, by znaleźć jak najwięcej punktów wspólnych i wtedy debatować nad tymi, w których zajmuje się odrębne stanowisko, mając już zbudowany pewien wspólny kapitał. Ale co przy zbliżających się Świętach zdaje się być najważniejsze – by dyskutować wtedy, kiedy to konieczne i rzeczywiście prowadzi do owocnych działań.
Warto więc pomyśleć, czy dla nas wszystkich nie będzie z korzyścią osiągnięcie zgody, czyli jednomyślnego stanowiska, w tym, że polityka nie przystroi tak wigilijnego stołu jak leżące pod obrusem sianko czy babcina zastawa porozkładana między świątecznymi przysmakami. Bez względu na to, do czego dążą politycy, wyborcy mogą wskazać im drogę. Pokazać, że pole do debaty należy oprzeć choćby na zgodzie wypracowanej podczas Świąt. Zmącenie tak długiej tradycji nie tylko nie przysłuży się debacie publicznej, ale i nam wszystkim. A przecież przed nami znakomita okazja, by odłożyć na bok to, co dzieliło, a przypomnieć sobie o tym, co łączyło.
Antoni Cichy