Beata LEWANDOWSKA-KAFTAN: Kangi - komunikacja bez słów

Kangi - komunikacja bez słów

Photo of Beata LEWANDOWSKA - KAFTAN

Beata LEWANDOWSKA - KAFTAN

Z wykształcenia geograf, z zawodu wydawca, z zamiłowania kobieta w podróży. W 1999 roku wprowadzała na polski rynek książki i filmy National Geographic. Podróżowała po Kenii, Tanzanii i Zanzibarze, Ugandzie, Etiopii, Namibii, Botswanie, Zimbabwe, Mali, Burkina Faso. Ma duszę nomady, bo najbardziej lubi być w drodze.

Jeśli kobieta chce przekazać innej kobiecie jakąś trudną do zakomunikowania wiadomość, robi to, używając mowy kang. Przechadza się przed jej domem albo wpada z wizytą ubrana w taki zestaw kang, których przesłania mówią to, co jej samej nie przeszłoby przez usta. I adresatka już wie – fascynująca opowieść Barbary LEWANDOWSKIEJ-KAFTAN

.Niczym flagi Zanzibaru łopoczą na wietrze rozpięte na sznurach przed prawie każdym domem. Bajecznie kolorowe i lekkie. Jak ślubne welony powiewają na głowach kobiet idących plażą. Miękkie i delikatne. Czułym kokonem otulają nowo narodzone dzieci. Godne i dumne. Całunem okrywają ciała zmarłych na ostatnią drogę. Pełne symboli i znaczeń. Są wiadomością, życzeniem, dobrą lub złą nowiną. KANGI. Suahilijski dom, strój, życie bez nich nie istnieje. Służą bogaczom i biedakom. Towarzyszą ludziom w chwilach ważnych, wyjątkowych i każdego dnia przy pracy, podczas snu.

Na pozór nic wielkiego. Ot, prostokątny kawałek bawełny w kolorowe wzory. Skąd się wziął? Dlaczego mówią o nim „duma suahilijskich kobiet” i piszą wiersze?

.Ponoć zaczęło się – jak to często bywa – od przypadku. A raczej od pomysłu pewnej damy, której marzył się nowy, oryginalny strój. Ponad 150 lat temu w Mombasie albo na Zanzibarze. Dokładnie nie wiadomo i o to wciąż toczy się zacięty spór. Nie bez powodu! To Zanzibar od dawna był nazywany „Paryżem Afryki”. Tu krzyżowały się najważniejsze szlaki handlowe między Afryką, Indiami, Bliskim Wschodem, Zatoką Perską i Europą. Tu mieszały się języki, tędy płynęły towary z połowy świata, pojawiały się nowinki, kształtowała moda. Suahilijskie damy prześcigały się, zakładając coraz to nowe stroje i ozdoby. A to hinduskie sari z Gudżaratu, a to jedwabne szaty z Omanu, a to komoryjskie spodnie z falbanami i długą tuniką, a to indonezyjskie batiki. W dłoniach zaś często trzymały lekkie, bawełniane, kwadratowe chusteczki leso, przywiezione na wybrzeże Suahili przez Portugalczyków, którymi się wachlowały i dyskretnie ocierały z czoła pot.

A jako że kobieca inwencja nie zna granic, pewnego dnia owa legendarna strojnisia zeszyła ze sobą sześć takich chusteczek, by mieć nowy szal, jakiego nie ma nikt inny. Spodobał się bardzo kobietom, bo był lekki, kolorowy i… oryginalny. A skoro spodobał się kobietom, to i kupcom. Oni też wpadli na znakomity pomysł. Po co zszywać chusteczki, lepiej od razu wyprodukować kupon materiału o takich wymiarach. Produkcja ruszyła pełną parą, zarówno w Indiach, jak i w angielskim Manchesterze, Francji i Holandii. I tak narodziła się kanga. A ponieważ kobiety najchętniej nosiły dwie – jedną na biodrach jako spódnicę, a drugą na głowie i ramionach jako szal – tkano po dwa jednakowe kupony złączone razem. I tak jest do dziś.

.Pierwsze bawełniane kangi drukowano ręcznie za pomocą dużych kwadratowych stempli, a wzory nie były tak skomplikowane jak teraz. Dominowały desenie kropkowane, naśladujące barwione na czerwono bandhani z Radżastanu.

Kropki skojarzyły się ludziom z upierzeniem perliczek, ptaków powszechnie hodowanych na wybrzeżu Suahili i w tutejszym języku zwanych khanga. Nazwa przylgnęła do tkanin i przetrwała.

Z czasem wzory coraz bardziej się komplikowały, dodawano kolory, motywy, które spływały na kangi z dalekich krain. Z indyjskiego sari wzięto wzory czerwono-czarno-białe, rozchodzące się od środka ku bokom. Do dziś takie tradycyjne kangi, zwane kisutu, używane są podczas ślubu na wyspie Lamu. Dlaczego przy okazji ślubu? Bo czerwień symbolizuje dziewictwo, biel – męskie nasienie, a czerń – ból towarzyszący dziewicy podczas nocy poślubnej.

Holenderscy tkacze przenieśli na kangi wzory skopiowane z indonezyjskich batików, które masowo produkowali do końca epoki kolonialnej. Stąd na kangach florystyczne esy-floresy.

Z Bliskiego Wschodu, a dokładniej z Persji, przywędrował motyw orzecha nerkowca uznawanego za symbol zdrowia i pomyślności, a nawet bogactwa. Do dziś można go zobaczyć na bardzo wielu kangach. Ortodoksyjni producenci twierdzą nawet, że nie ma prawdziwej kangi bez tego motywu. Suahilijskim kobietom spodobały się również wzory tureckie, bogate, wielobarwne, przypominające tamtejsze kobierce. Wciąż cieszą się powodzeniem. Z kolei Oman podarował kangom czerwień i złoto układające się w fantazyjne pasy.

Afryka dodała motywy owoców, ptaków, zwierząt i powszechnie uprawianych roślin – sorgo czy kukurydzy – oraz mocne, gorące barwy i ich śmiałe połączenia. Stąd tak wiele kang w czerwieniach, oranżach, pomarańczach, żółciach łączonych brawurowo z soczystą zielenią, błękitem czy amarantem.

.Jednak najważniejsze wydarzyło się na początku XX wieku. Pewien suahilijski kupiec z Mombasy – z tym już Zanzibar nie dyskutuje – Kaderdia Hajee Essak, zwany Abdulla, wpadł na genialny pomysł. Na zamawianych przez siebie kangach kazał drukować mądre sentencje, aforyzmy i przysłowia w języku suahili. A że nie brak ich w tym bardzo poetycznym języku pełnym wieloznaczności i przenośni, było co drukować. Do każdego wzoru kangi przypisana była inna sentencja, tak by obraz i słowo do siebie pasowały. To była rewolucja i wielki sukces handlowy. Abdulla dorobił się na tym majątku, a inni kupcy zaczęli się domagać od producentów dodawania nadruków. I tak narodziła się kanga kompletna. Strój-symbol kultury Suahili, który nie tylko zdobi, ale także mówi.

Dziś kangi nosi cała Afryka Wschodnia od wybrzeża aż po Wielkie Jeziora i Ugandę, od północnej Kenii po Zambię. Doti, czyli podwójny kupon składający się z dwóch identycznych kang, można kupić w eleganckich sklepach Nairobi, Stone Town czy Kampali i w każdym wiejskim sklepiku czy na bazarze.

.Kanga, zawsze bawełniana, długa na metr siedemdziesiąt i szeroka na metr i piętnaście centymetrów ma wyraźne, dość szerokie obramowanie pindo, w którym mieści się główny motyw mji (co w języku suahili znaczy „miasto”), a w jego dolnej części napisaną w języku suahili sentencję zwaną jina czyli „imię”. Razem tworzą przesłanie, jakie ta kanga niesie.

Kanga to tradycyjny prezent dawany z wielu okazji. Jest wtedy tym samym, czym kartka z życzeniami czy gratulacjami w kulturze zachodniej. Obdarowujący starannie kangę dobiera, aby wyrazić swoje uczucia. Na ślub wypada dać kangę pełną symboli miłości, szczęścia i dostatku, a więc owoców, kwiatów i, obowiązkowo, orzechów nerkowca. I z właściwym jina. Na przykład: Yarabi tupe salama tuishi kwa kupendana (Niech Bóg błogosławi tej miłości) albo Upendo ni nuru ya maisha (Miłość jest światłem życia). Gdy urodzi się dziecko i po czterdziestu dniach połogu odbywa się uroczystość zwana arobaini, goście przychodzą z prezentami dla matki i dziecka. Obowiązkowo z kangą. Innądla chłopca, inna dla dziewczynki. Pogrzeb to okazja, by okazać zmarłemu szacunek, a jego rodzinie współczucie. Odpowiednia będzie na przykład kanga z sentencją: Wenye wema na hisa siyo wote duniani (Niewielu jest na świecie ludzi o tak dobrym sercu – w domyśle: jak ten, który właśnie odszedł).

Kanga to także sposób wyrażania siebie, swojej postawy. Może służyć nawet do manifestowania poglądów, nie wyłączając politycznych. W tym sensie można ją porównać do T-shirtów w naszej kulturze. Bo tak T-shirty, jak i kangi są nie tylko strojem podążającym za modą, ale też sposobem wyrażania zapatrywań, zgody lub niezgody na pojawiające się trendy lub zjawiska. Suahilijskie emancypantki chętnie noszą kangi z przesłaniem Msilala wanawake, co dosłownie znaczy: „Kobiety zbudźcie się” i jest zachętą, by przestały się biernie poddawać losowi, rodzinie czy mężowi i robiły to, co dobre dla nich.

Znaczenie kang docenili też politycy. Od lat partie „wypuszczają” na rynek kangi propagandowe, lansujące ich hasła wyborcze, zachęcające do poparcia. Ale chyba najśmielszym pomysłem – ostatnio często wykorzystywanym – jest produkowanie podczas kampanii prezydenckich kang z wielkimi wizerunkami kandydatów. Są rozdawane szerokim gestem, by zachęcić wyborców, a potem okazale prezentują się na… wypiętych pupach kobiet pracujących w polu.

.Ale kanga to przede wszystkim sposób komunikowania światu, bliskim, przyjaciołom albo konkretnej osobie czegoś, co chcemy wyrazić bez słów.

Kultura Suahili stroni od konfrontacji i agresji, ludzie wolą raczej pokazać, co myślą, niż wprost to powiedzieć, szczególnie, gdy przekaz jest trudny. Oczekują, że zostaną zrozumiani i obejdzie się bez ostrego konfliktu. To bierze się z ich otwartości i pokojowego nastawienia do innych. Jest pewne suahilisjkie przysłowie, które świetnie to ilustruje. Pojawia się także na kangach. Akufukuzae hakwambii toka, co znaczy mniej więcej: „Ktoś, kto chce, żebyś opuścił jego dom, nie powie ci: <<Wyjdź!>>”. Wyraża taką właśnie postawę: swoje uczucia okazuj zachowaniem, a nie bezwzględnymi słowami. Ale także: nie czekaj, aż ktoś będzie zmuszony wyprosić cię za drzwi. W porę odczytaj z gestów, że już nie jesteś mile widziany.

Przyjęcie tego do wiadomości, to klucz do zrozumienia kultury Suahili. Musimy się nauczyć czytać subtelne sygnały, bo inaczej będziemy często popełniać faux pas. Ale zapewne zostanie nam to wybaczone, jesteśmy przecież przybyszami, gośćmi, a im wiele się tu darowuje. W dodatku jesteśmy Mzungu (białymi), a – co znamienne – słowo mzungu w języku suahili oznacza też coś dziwnego.

Kanga bywa dosłownie sposobem komunikowania się bez słów. Celują w tym szczególnie kobiety. Podczas pierwszego pobytu na Zanzibarze zachwycałam się ich znakomitym smakiem, umiejętnością dobierania strojów, a przede wszystkim kolorów. Ale czasem widywałam kobietę ubraną tak nieskładnie, jak gdyby nie miała lustra. Kolory gryzły się ze sobą. Zaczęłam podpytywać znajome Zanzibarki, czy to brak gustu czy może coś innego. Z początku mówiły, że to czysty przypadek, w końcu jednak powiedziały, w czym rzecz.

Jeśli kobieta chce przekazać innej kobiecie jakąś trudną do zakomunikowania wiadomość, robi to, używając mowy kang. Przechadza się przed jej domem albo wpada z wizytą ubrana w taki zestaw kang, których przesłania mówią to, co jej samej nie przeszłoby przez usta. I adresatka już wie.Nie musi nawet czytać jina, bo każdy zna sentencję umieszczoną na kandze o określonym wzorze. Wystarczy, że spojrzy. Zdarza się, że za jakiś czas odpowie w ten sam sposób. Może nie paść ani jedno słowo, a rozmowa między nimi się odbyła. Mówiły ich kangi.

Barbara Lewandowska-Kaftan
Fragment książki „Zanzibar. Wyspa skarbów. Opowieści ze świata Suahili”, wyd. Edipresse Książki. POLECAMY: [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 września 2017
Fot. Autorka