Dirk SCHÜMER: Bruksela musi baczyć, by nie stać się tak arogancka jak Układ Warszawski

Bruksela musi baczyć, by nie stać się tak arogancka jak Układ Warszawski

Photo of Dirk SCHÜMER

Dirk SCHÜMER

Niemiecki autor, pisarz i dziennikarz. Publikuje m.in. na łamach Die Welt.

Z perspektywy Brukseli Europa dzieli się dziś – zupełnie niesłusznie – na cywilizowany Zachód oraz prymitywny Wschód. Krótkie spojrzenie w historię, szybka podróż pośród dynamicznymi społeczeństwami mieszkającymi między Bukaresztem a Tallinem uzmysłowiłaby każdemu w Europie jak płytkie i w istocie kolonialne jest to spojrzenie – pisze Dirk SCHÜMER

.Europa Wschodnia jest obecnie niepopularna w UE.  Można by wręcz sądzić, że w Brukseli obowiązuje konsensus: by ocalić Unię należy ją podzielić. Politycy pokroju węgierskiego premiera Viktora Orbana, czeskiego prezydenta Milosa Zemana czy Jarosława Kaczyńskiego, prezesa polskiej partii rządzącej Prawo i Sprawiedliwości, tworzą nacjonalistyczne dzielnice, które nie biorą udziału w podziale migrantów. Co więcej, Wschodni Europejczycy domagają się zabezpieczenia granic zewnętrznych i zakończenia wędrówki ludów przez Morze Śródziemne.

Elementem wspólnym prawicowo-nacjonalistycznych partii rządowych takich jak orbanowski Fidesz czy PiS Kaczyńskiego jest dążenie do przebudowy państwa prawa wedle ich wizji: wypowiedzenia umów dla dotychczasowych nadawców medialnych, przyznania koncesji partyjnym kolegom i osłabienie konstytucyjnej kontroli poczynań rządu.

Czy to wszystko da się pogodzić z europejskimi wartościami? Najwyraźniej tak, gdyż długo już unijne postępowanie ws. naruszenia przepisów UE przez Polskę, Węgry i inne krnąbrne państwa jak Słowacja nie przyniosą sukcesów.

Nowi unijni członkowie pozostają pełnoprawnymi Europejczykami, którzy inaczej rozkładają polityczne akcenty niż w Brukseli, Paryżu czy w Berlinie – kładąc nacisk na to, co narodowe, autorytarne i krytyczne wobec migracji.

Co więcej, kraje te mają dobre powody by zachowywać się inaczej: czy biedne Węgry mogą zaoferować migrantom takie same standardy opieki społecznej jak Luksemburg czy Szwecja? Jak politycy w Rumunii mają usprawiedliwić rozmieszczenie Irakijczyków, Afgańczyków czy Nigeryjczyków w domach w wiosce, z której większość mieszkańców wyjechała za granicę w poszukiwaniu pracy? Zresztą, imigranci nie zostawaliby w tych państwach dłużej niż to konieczne. Uboga gospodarka nie jest w stanie zapewnić wyższych standardów socjalnych niż podstawowe wyżywienie i dach nad głową. Pokazuje to przykład Czech czy Państw Bałtyckich, z których większość imigrantów chce jak najszybciej wyjechać.

Czyż nie jest dziwne, że UE kategorycznie odrzuca uwzględnienie narodowej specyfiki przy kwestiach migracyjnych, lecz miliony imigrantów i tak wybierają świadomie te kraje, w których najłatwiej zrealizują swe marzenia o lepszym życiu?

Obwinianie Węgrów, Polaków i Słowaków ma też ukryte podłoże kulturowe. Jak ci Wschodni Europejczycy, którzy otrzymali z UE ogromne wsparcie finansowe, śmią odrzucać islam czy imigrację jako ubogacenie?

Lecz w Europie Wschodniej  patrzy się ma kwestie narodowości i granic państwowych inaczej. Ma to historyczne powody, przecież cierpieli oni przez całe dziesięciolecia pod jarzmem transnarodowej ideologii – sowieckiego komunizmu – i ratowali się przed ingerencją politbiura ucieczką w narodowe tradycje. Unia musi uważać, by nie zachowywać się zbyt arogancko w stosunku do małych krajów na Wschodzie, niczym Układ Warszawski.

Bułgarski politolog Iwan Krastew przypomniał niedawno w jednym ze swych esejów o tej zapomnianej historii. Zdaniem Krastewa, mieszkańcy Europy Wschodniej widzą siebie jako „zagrożoną mniejszość”, która cierpi z powodu korupcji, erozji państwa dobrobytu, opuszczoną przez młodych, którzy wyemigrowali za granicę. Okazuje ona w tej własnej nędzy mało empatii dla zagrożonych mniejszości na drugim krańcu świata. Są i inne motywacje.

Polska uznaje się słusznie za ofiarę drugiej wojny światowej, za kraj, który nie tylko niewinnie wycierpiał miliony zabitych ale i cztery dekady sowieckiej dyktatury. Dla wielu Polaków Unia jest, spóźnioną i niepełną, ale jednak jakąś formą reparacji.

A czyż sama Unia nie stosuje podwójnych standardów? Budowniczy murów taki jak Wiktor Orban nigdy nie będzie w Brukseli tak lubiany jak Mariano Rajoy z Hiszpanii, który mimo to nie tylko zbudował mur na granicy z Marokiem, lecz także nie wpuścił prawie żadnego uchodźcy do siebie. Również i liberalny kosmopolita, prezydent Francji Emmanuel Macron nie wpuszcza żadnego migranta z Włoch powyżej ciężko wywalczonego limitu. A to, że we Francji od wielu miesięcy obowiązuje stan wyjątkowy wprowadzony z powodu islamskiego terroryzmu nie jest dla nikogo w Europie problemem z punktu widzenia państwa prawa.

W sposób oczywisty niektórzy politycy na Zachodzie są otwarci na podejmowanie działań, które są pariasom ze Wschodu surowo zabronione.

Z perspektywy Brukseli Europa dzieli się dziś – zupełnie niesłusznie – na cywilizowany Zachód oraz prymitywny Wschód. Krótkie spojrzenie w historię, szybka podróż pośród dynamicznymi społeczeństwami mieszkającymi między Bukaresztem a Tallinem uzmysłowiłaby każdemu w Europie jak płytkie i w istocie kolonialne jest to spojrzenie.

Ponad tym unosi się pytanie o demokratyczną legitymację czołowych brukselskich polityków takich jak Jean-Claude Juncker  (odwołany premier Luksemburga), Frans Timmermans (którego socjaldemokracji w Holandii zostali obróceni w pył) czy Donald Tusk (który utracił poparcie polskiego rządu). Naprzeciw takim eurokratom stoją partie rządzące w Polsce czy na Węgrzech, które dysponują absolutną większością i są na wskroś demokratyczne, czy ich polityka się komuś podoba czy nie.

A co z deficytem demokracji na Zachodzie? Żadnemu komisarzowi w Brukseli nigdy nie przyszłoby do głowy krytykowanie obsadzenia niemieckiego sądu konstytucyjnego przez partyjnych polityków czy też polityczne wpływy w ARD lub ZDF.  W końcu Berlin wpłaca znaczne pieniądze do budżetu UE i zajmuje wiele ważnych stanowisk w Unii. W Polsce zablokowane przez prezydenta próby spętania Sądu Najwyższego ściągnęły na Polskę frontalną krytykę, pomimo, że wiele tysięcy obywateli wyszło na ulice, żeby protestować za państwem prawa i Europą. Ci ludzie pokazują nam, że postrzeganie Wschodniej Europy, jako barbarzyńców cofa nas do rozumienia tego regionu z roku 1989. Za kilka lat zrozumiemy, czy to ludzie na Wschodzie są zacofani, czy przeciwnie – ich rzeczywistość wyprzedza naszą na kilka sposobów.

Bruksela musi baczyć, by nie stać się tak arogancka jak Układ Warszawski.

Dirk Schumer
Tekst, który pierwotnie tekst ukazał się na łamach Die Welt, publikujemy za zgodą Autora.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 sierpnia 2017