Jan ROKITA: Niezaproszeni

Niezaproszeni

Photo of Jan ROKITA

Jan ROKITA

Filozof polityki. Absolwent prawa UJ. Działacz opozycji solidarnościowej, poseł na Sejm w latach 1989-2007, były przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wykładowca akademicki. Autor felietonów "Luksus własnego zdania", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc.: Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Czy dzisiejsza polska polityka ma może jakiś realistyczny plan zakończenia tych wojen i chciałaby w związku z tym postawić sojusznikom jakieś twarde żądania? Na przykład natychmiastowego i bezapelacyjnego zaproszenia Ukrainy do NATO, jak tego jeszcze w 2008 roku na szczycie w Bukareszcie żądał prezydent Lech Kaczyński? – pyta Jan ROKITA

.Najbardziej żałosna pretensja, jaką można zgłosić w polityce, to ta, że gdzieś tam nie zostaliśmy zaproszeni. Nasza pierwszoplanowa rola i zasługi predestynowały nas przecież w sposób oczywisty do bycia zaproszonymi, a jednak nie… Właśnie nas z premedytacją nie zaproszono. Ta wołająca o pomstę do nieba krzywda wymaga tego, aby ją głośno wykrzyczeć, nie jeden raz, ale po stokroć: w publicystyce wszystkich mediów, w partyjnych oświadczeniach, w niezliczalnych szyderstwach z rządu, który jest aż tak dziadowski, że mógł dopuścić do czegoś takiego, albo też w termopilskiej obronie tegoż rządu, który przecież nie mógł być aż tak mocen, aby w rok odwrócić piekielny upadek autorytetu ojczyzny za granicą za czasów dopiero co obalonego reżimu. Dotkliwe poczucie narodowego niedocenienia przez świat jest przeżywane absolutnie wspólnie, kto wie nawet, czy nie najmocniej przez nienawidzących się nawzajem politycznych wrogów. Ale kto winien? No tak, zapewne Tusk, bo to kukiełka niemiecka, z której głosem nikt w świecie się nie liczy. Ależ nie, nie! To wina Dudy, bo to przecież on musiałby być zaproszony, a to pantoflarz nie tylko Prezesa, ale nawet faszysty Trumpa, więc na salony europejskie wstyd go komukolwiek zapraszać.

Ma się rozumieć, że idzie mi o eksplozję nagle urażonej polskiej ambicji, jaka nastąpiła po tym, jak w ubiegły piątek Scholz śmiał zaprosić do siebie na rozmowę o Ukrainie i Izraelu Bidena, Macrona i Starmera, a tego samego dnia, w identycznym narodowo kwartecie, Lloyd Austin bezczelnie naradzał się tylko z trzema ministrami obrony w kwaterze głównej NATO. Czytam i słucham już któryś dzień z rzędu tego zgiełku, dziwiąc się każdego dnia coraz bardziej, że ani jednej z tych licznych figur rozdzierających szaty nad polskim niezaproszeniem nie przychodzi do głowy postawić prostego pytania: a czego to Polska chciała dokonać na tych spotkaniach, gdyby jednak została zaproszona? Co też zostało stracone albo przegrane, gdy idzie o politykę Zachodu wobec wojen na Bliskim Wschodzie i na Ukrainie, na skutek polskiego niezaproszenia?

Czy dzisiejsza polska polityka ma może jakiś realistyczny plan zakończenia tych wojen i chciałaby w związku z tym postawić sojusznikom jakieś twarde żądania? Na przykład natychmiastowego i bezapelacyjnego zaproszenia Ukrainy do NATO, jak tego jeszcze w 2008 roku na szczycie w Bukareszcie żądał prezydent Lech Kaczyński? A może chcielibyśmy umocnić Bidena w jego poparciu dla Izraela, nadwątlonym ostatnio pod presją europejskich sojuszników, jakby to chętnie uczynili na przykład premierzy Czech lub Węgier, gdyby zostali zaproszeni? Albo też zamierzaliśmy zgłosić ofertę dostarczenia jakiejś nowej broni bądź technologii militarnej dla armii ukraińskiej, tak jak to robiliśmy z odwagą w roku 2022?

Smutna prawda o polskiej polityce względem dwóch rozdzierających świat wojennych kryzysów jest taka, że nie mamy dziś do wniesienia niczego istotnego czy ciekawego. Ani w dziedzinie idei politycznych, ani – co oczywiste – w wymiarze finansów. Jest to polityka kraju, który dobrowolnie abdykował z wpływania na te konflikty, rozpięty pomiędzy pobudzanymi od czasu do czasu nacjonalistycznymi uprzedzeniami do Ukraińców i Żydów oraz oportunistycznym posłuszeństwem wobec linii wytyczanej na danym etapie przez Waszyngton. Obojętne, czy u Scholza w Berlinie siedziałby jako ten piąty Tusk, czy też Duda, niczego dobrego by to do tego szczytu nie wniosło ani niczemu złemu by nie zapobiegło. Podobnie zresztą byłoby, gdyby z Lloydem Austinem i innymi w Brukseli siedział jeszcze „tygrys”, jako ten piąty.

.Państwo polskie jest dziś wyprute z politycznych idei, inicjatyw i pieniędzy, a to, że akurat geograficznie sąsiadujemy z Ukrainą, ma teraz znaczenie tylko takie, byśmy nie przeszkadzali w transportach wojennych (czego nie czynimy). Dlatego właśnie nikt u nas nie rozpacza nad tym, co zostało przegrane albo stracone przez polską nieobecność, a cały ten wielki zgiełk dotyczy tylko ambicjonalnej kwestii niezaproszenia. Albowiem samo sedno krzywdy i niesprawiedliwości, jaką nam wyrządzono, tkwi przecież w tym, że straciliśmy okazję po temu, aby (jak to wszyscy powtarzają) „siedzieć przy stole”, a więc dowieść samym sobie, że ciągle gramy istotną rolę, choć każdy jako tako zorientowany w polityce wie, że już jej nie gramy. Innymi słowy, tak naprawdę idzie nie o żadną politykę ani wielkie interesy narodowe, ale o stary, tak dobrze znany „kompleks polski” (by użyć tytułu sławnej powieści z czasu rozkładającego się komunizmu).

I nagle pod wpływem całego tego zgiełku o krzywdzie naszego niezaproszenia powoli zaczynam sobie zdawać sprawę z czegoś, co dla mnie samego jest niespodzianką. Że oto ja – nigdy dotąd nieceniący kabotyńskiej (jak mi się zawsze zdawało) Gombrowiczowskiej krytyki polskości – zaczynam myśleć i przemawiać w myślach do siebie samego tak dobrze mi znanymi i tak zawsze irytującymi frazami z końcówki Transatlantyku: „A dramat wasz tym bardziej dramatyczny, iż nie dojrzał do dramatu! Klęska tym okropniejsza, iż ona nawet klęską być nie jest w stanie! A nad nieszczęściem waszym i porażką wznosi się znak nieodwołalny – pieczęć wieczystej śmieszności!”.

Jan Rokita

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 25 października 2024
Fot. Fabrizio BENSCH / Reuters / Forum