Francuski los. O najnowszej książce Érica Zemmoura
Eric ZEMMOUR
OD REDAKCJI: 7 czerwca 2019 na nasze zaproszenie przybędzie do Warszawy Eric ZEMMOUR. Będzie jednym z gości 5-lecia “Wszystko Co Najważniejsze”.
Polska pojawia się na kartach najnowszej książki Zemmoura kilka razy, niestety na ogół jako ostrzeżenie i przykład nieszczęsnego losu, którego Francji udaje się in extremis uniknąć – o najnowszej książce „Destin français” (Albin Michel, 2018) Érica Zemmoura pisze Jan ŚLIWA
Po co pisać kolejną historię Francji? Bo inne, zwłaszcza nowe, są złe. Przekonują, że wszystko dobre do Francji przyszło z zewnątrz, przyjmują obcy punkt widzenia, koncentrują się na mniejszościach. Dla Zemmoura historia Francji to coś więcej niż suma losów osób przypadkiem zamieszkujących jej zmienne terytorium, bo też Francja to coś więcej niż odgrodzony teren.
Francuski los w przedstawieniu Zemmoura to prawie biblijny epos kształtowania się narodu, jego doskonalenia się, walki o przetrwanie, a jeśli można – o promieniowanie na Europę i świat. W historii tej o coś chodzi.
Autor jest algierskim Żydem, wychowanym na francuskiej kulturze i literaturze, kochający ją, identyfikujący się z nią. Mimo że jego biologicznymi przodkami byli berberscy pasterze, stając się Francuzem, akceptuje Galów jako swoich przodków duchowych. Uznaje też katolicyzm za nić przewodnią historii i kultury Francji.
Opowieść zaczyna od Chlodwiga, który przyjmując chrzest w 496 r., włączył państwo Franków do kultury łacińskiej. Dalej pojawiają się Roland i krzyżowcy jako odpowiedź na muzułmański dżihad. Otwiera to tysiącletnie zmagania ze światem islamu, po wojnę w Algierii i obecną falę migracji. Rycerze ci odznaczają się (według dominującej terminologii) toksyczną męskością, którą autor wydaje się cenić. Bo jak Roland z Saracenami, Zemmour walczy z polityczną poprawnością. Twierdzi, że nie szukał faktów w celu prowokowania, widać jednak, że lubi kwestionować ustalone poglądy. Na przykład ostro traktuje Voltaire’a, powszechnie uważanego za obrońcę wolności wypowiedzi i swobód osobistych. Pisze, jak niszczył swoich przeciwników, ośmieszając ich, a nawet doprowadzając do wtrącenia ich do więzienia. Stworzył klimat zimnej wojny intelektualnej, trwający we Francji do dziś. Miał pogardę dla słabych i schlebiał możnym, zwłaszcza dla korzyści materialnych. Cynicznie popierał zesłanie na Sybir konfederatów barskich, chwaląc Katarzynę za „wysłanie do Polski armii pokoju, chroniącej prawa obywateli”. W swojej ksenofilii był gotów nawet najgorszych – byle obcych – despotów dawać jako przykład głupim Francuzom.
Polska pojawia się na kartach książki kilka razy, niestety na ogół jako ostrzeżenie i przykład nieszczęsnego losu, którego Francji udaje się in extremis uniknąć. Podczas rewolucji i walki z wojskami interwencyjnymi państw ościennych Francuzi widzą na przykładzie rozbieranej Polski, do czego są zdolni ich wrogowie. Widzą, że chodzi o całość państwa, mobilizują się i odpierają atak. Drugi taki moment to rok 1940, kiedy wiedzą widocznie już dość o sytuacji w okupowanej Polsce i starają się uniknąć polonizacji, jak to określał sam Pétain. Nie jest zresztą prawdą, że od razu wystawili białą flagę. Stracili dziesiątki tysięcy zabitych, a widmo masakry 1914–1918 wciąż ich prześladowało. Francja nie zniknęła z mapy, a Pétain podpisał zawieszenie broni, nie kapitulację. Co prawda w tym samym wagonie co Niemcy w 1918 r., ale przecież te Niemcy po swoim poniżeniu podniosły się w ciągu dwóch dekad. Takie rozumowanie pozwalało mieć nadzieję. Posiadając część terytorium, a na nim ambasadę amerykańską, mógł myśleć o lawirowaniu i ewentualnej zmianie sojuszy. Okazało się to iluzoryczne. Decydujący moment nastąpił w listopadzie 1942 r. Alianci lądują w Afryce północnej, Niemcy przygotowują się do zajęcia wolnej strefy. Pétain jest namawiany do lotu do Algieru, samolot stoi gotowy. Jednak zostaje. Zostaje przy swoich, obawiając się sytuacji jak w Polsce. Traci kontrolę nad sytuacją, następuje wolne dogorywanie, aż do haniebnego końca na wygnaniu w Sigmaringen.
Zestawienie Pétaina z de Gaulle’em to jeden z ciekawszych fragmentów książki. Podczas gdy dla innych jeden (ukochany) jest przeciwieństwem drugiego (znienawidzonego), Zemmour podkreśla ich podobieństwo.
De Gaulle był adiutantem Pétaina, była między nimi relacja jak między ojcem a synem. Gdy w 1940 r. sąd skazał de Gaulle’a zaocznie na śmierć, Pétain zaznaczył, że nie ma zamiaru tego wykonać. Pięć lat później jego wychowanek zamienił mu karę śmierci na twierdzę. Obaj starali się zachować Francję: marszałek jej substancję ludzką i materialną, generał jej uczestnictwo w obozie zwycięzców. Mieli podobne katolickie korzenie, nastawienie do Francji oraz daleką historyczną perspektywę. Również od czasów przedwojennych, poprzez Vichy, do wolnej Francji zachodzi daleko idąca ciągłość idei i kadr, zwłaszcza wśród zarządzających krajem technokratów. To może mało honorowe, ale w końcu korzystne. Podobne też u obu jest dyktatorsko-monarchiczne nastawienie do władzy. Gaullistowska konstytucja z 1958 r. jest młodszą siostrą tej, którą zaproponować miał Pétain w r. 1944. A samo przejęcie władzy i początek wspaniałej V Republiki to zamach stanu, dokonany na oczach wszystkich. Zachowana fasada, wnętrze całkowicie przebudowane. A potem triumfalne referendum, w którym Francuzi powiedzieli tak dla osobistej władzy prezydenta i nie dla nieskutecznej demokracji parlamentarnej. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby komuś dziś coś takiego wpadło do głowy. Jednak V Republika była skrojona na postaci formatu Generała i okazuje się problematyczna, gdy mężów stanu brakuje.
Książka kończy się refleksją nad obecną imigracją muzułmańską, ze strefami szariatu, chustami i imionami koranicznymi. Kolonizacja w drugą stronę. Powstaje równoległe społeczeństwo, jest groźba wojny domowej. I tu zapętla się historia Rolanda. Choć dla historyków kluczowym momentem była rewolucja 1789 r., Zemmour uważa, że trzeba spojrzeć z szerszym oddechem – wyprawy krzyżowe mogą okazać się nam bliższe niż oświecenie.
.Autor przedstawia Francję jako Grande Nation, z misją cywilizacyjną realizowaną również zbrojnie, jak przez Napoleona. Oczywiście taka misja ma sens, jeżeli za siłą jest cywilizacja i kultura. Stąd wiele rozdziałów przedstawiających pisarzy i myślicieli, bez których Francja nie byłaby tym, czym jest. Książka zakłada, że czytelnik zna wydarzenia i ich bohaterów. Jest emocjonalna, polemiczna, jak relacja kibica. Do przerwy wynik jest niezły, co będzie dalej?
Jan Śliwa
Tekst ukazał się w nr 14 magazynu opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]