
Słowa jak pałki. Wojna demosu z populusem
O konflikcie między demosem a populusem i o tym, skąd w świecie populizm i demagogia – pisze Jan ŚLIWA
.Dla osoby o pewnej znajomości kultury klasycznej konflikt ten wyda się bezsensowny. Przecież demos i populus to jest to samo! Czyżby chodziło o wyższość greki nad łaciną?
Jeśli spojrzymy na scenę polityczną, wówczas konflikt między obrońcami demokracji a populistami okaże się jednak całkiem realny. Lingwistycznie to dalej nonsens, więc może przyczyna tkwi w znaczeniu słów. Jak wiadomo, znaczenie pojęć ewoluuje i po jakimś czasie pierwotne znaczenie trudno jest dostrzec. Zwłaszcza w sferze polityki mamy totalne pomieszanie pojęć, dlatego słowa nie są używane do określania bytów realnych, lecz jako niezbyt czyste chwyty erystyczne. Prawica ma programy socjalne, a lewica broni oligarchii. Postępowcy walczą, by było tak, jak było, a konserwatyści dokonują rewolucji.
W praktyce słowa takie są używane jak pałki. Na ogół chwyt polega na naciąganych skojarzeniach. Do (prawicowego) populizmu dorzucany jest chętnie nacjonalizm / faszyzm / nazizm, co ma sugerować, że kto się nadmiernie cieszy z rocznicy odzyskania niepodległości, jutro będzie bił Żydów, a pojutrze budował dla nich komory gazowe. Z drugiej strony lewaka można zawsze można podejrzewać o chęć wysyłania przeciwników do Gułagu. „Rozumowanie” polega na znalezieniu podobieństw i ekstrapolacji. Uczestnicy Marszu Niepodległości palą race jak SA. Tusk jak Hitler budował autostrady i lubi psy. Hitler był wegetarianinem, więc uwaga na wegetarian. Epitetami tymi szermuje się bez zastanawiania i umiaru, można więc pomyśleć, że prawdziwy Hitler był niesympatycznym facetem o dziwnej fryzurze, który nie chciał do Niemiec wpuszczać Żydów i pisał agresywne tweety.
Mimo lingwistycznego bezsensu, konflikt między demosem a populusem jest autentyczny. Demos żyje w świecie abstrakcji i jeżeli kocha proletariat, to w najwyżej w formie stalowego posągu Robotnika i Kołchoźnicy. Przyziemny populus dba o swą tradycyjną rodzinę, chodzi do kościoła i konsumuje kanapki z jajkiem na plaży. Zakłada też skarpetki do sandałów.
Lewicowy demos od buntu z roku ’68 się ustatkował i polubił dostatnie życie. Walka klas i światowa rewolucja à la Trocki mniej go interesuje. Bunt wobec społeczeństwa pozostał najwyżej w pielęgnowaniu alternatywnych skłonności seksualnych, a i jaki to dzisiaj bunt? Rozdźwięk między sytym demosem a walczącym o byt populusem pogłębiał się.
W ostatnich wyborach w USA populus z zamykanych stalowni w Ohio chciał pracować, by móc zapłacić rachunki, a demos mu oferował transgenderowe toalety. Ponieważ populus wciąż miał prawa wyborcze, skorzystał z nich według własnego uznania. Spowodowało to rozpacz i wściekłość demosu.
Ważne jest, że dyskusja o populizmie skupia na nim uwagę i odwraca ją od antypopulistów, sugerując, że są to po prostu wszyscy inni, rozsądni i uczciwi. W sądzie nie sądzi się oskarżyciela. Ponieważ krytykę populizmu można znaleźć w każdym kiosku, my zajmiemy się dokładniej antypopulizmem i walczącym pod jego sztandarami demosem.
Demos uważa się za elity – dlaczego? Oczywiście dominuje zdecydowanie w mediach i na uczelniach. Czy jest lepszy? Po pierwsze – gdy jakiś światopogląd zaczyna dominować, ma tendencję do eliminacji inaczej myślących. Stąd jednorodność głównego nurtu jest wymuszona – kto wyznaje niestandardowe, „prawicowe” poglądy, z głównego nurtu wypada. Obracający się jedynie w tym kręgu mogą drobne odcienie poglądów uznać za pluralizm, zwłaszcza że dalej rozciąga się sfera działania heretyków, z którymi się nie rozmawia. Biologowie nie dyskutują z wątpiącymi w mechanizmy ewolucji, a kosmolodzy, gdy zobaczą wierzącego, wychodzą z sali. Jeżeli populiście lub prawicowcowi uda się doprowadzić do spotkania na uniwersytecie, studenci broniący prawomyślności urządzają pikiety lub tłuką w okna sali.
Kto jednak jest populistą? To proste – ten, kogo tak nazwą antypopuliści. A ponieważ z populistami się nie rozmawia, to każda dyskusja jest wygrana przed jej rozpoczęciem. Jest to bardzo praktyczne i redukuje wysiłek umysłowy.
Czym cechują się populiści? Zobaczmy, co o nich piszą i mówią antypopuliści. Oto ich cokolwiek ironicznie sparafrazowane wypowiedzi. Populiści wsłuchują się w głos ludu i starają się ten lud zadowolić. To oczywiście karygodny błąd, bo problemy ludu są niepoważne i pozorne. Wiadomo, że miernikiem postępu cywilizacyjnego jest stosunek do mniejszości, zwłaszcza seksualnych. A lud, czyli populus, chce mieć sensowną pracę, nie zaciągać długów, bezpiecznie chodzić wieczorem po ulicy oraz by dziecko zjadło trzy posiłki. Oczywiście żaden szanujący się liberalny polityk nie może zejść do tego poziomu. Po pierwsze: kto ma mało, ten nieudacznik. Jeżeli w miasteczku zamknięto jedyną fabrykę tekstylną, to zawsze można otworzyć biznes, np. dostarczać organicznych lunchów, czesać koty lub wyprowadzać psy na spacer. A jeżeli jakiś polityk jednak zainteresuje się tymi sprawami i obieca próbę ich rozwiązania, to jest to kłamca i populista. Kłamca, bo jak powiada ją liberałowie, pieniędzy na to nie ma i nie będzie. A populista, bo chce tych ludzi omamić i dzięki nim przejąć interes korupcyjny. Gorzej, może się nawet tym wyborcom zrewanżować, przekupić ich. Wobec czego wstrętnych populistów należy zwalczać. A problemy – jakie problemy?
Gdy słucham ich wywodów antypopulistów, przypominają mi się matematyczne dowody-pułapki, że „1=0”. Zawsze jest jakieś założenie przyjęte bez dowodu lub ukryty błąd w rozumowaniu. W księgarni widzę wysyp książek o końcu demokracji i narastającym faszyzmie. Stosuję na nich prosty test. Praktycznie wszędzie w opisie sytuacji w Polsce jest używany jest przykład przejęcia Trybunału Konstytucyjnego i mediów. Z rzadka bywa wspomniana próba wepchnięcia nielegalnych sędziów przez PO, ale potraktowana jest łagodnie. Do czasu nadejścia Kaczyńskiego sądy były niezależne, a dziennikarze krytyczni wobec władzy. Wspominany bywa Wałęsa jako spolegliwa przeciwwaga dla szukającego sporu Kaczyńskiego. O Bolku, czy o agresywnych wypowiedziach Wałęsy nie pada słowo. Do tego podrasowane cytaty z Kaczyńskiego: o gorszym sorcie (że dotyczy wszystkich oponentów, a nie błagających o brukselskie sankcje) i o imigrantach przynoszących nieznane zarazki (jak gdyby epidemiologia była nauką rasistowską, a wymarcie Indian na ospę teorią spiskową – z sugestią, że Prezes uważa samych przybyszów za robactwo). Widząc to, podejrzewam, że mimo bogatej faktografii i w innych punktach fakty będą naciągane podobnie. A ponieważ antypopuliści z populistami nie dyskutują, odnoszą wrażenie, że wszyscy rozsądni podzielają ich zdanie.
Istotną cechą antypopulistów jest odporność na fakty. Po zwycięstwie Trumpa ciekawe było obserwowanie w CNN ekspertów, socjologów i politologów, którzy byli wręcz dumni, że nie rozumieją obecnej Ameryki. Taka Ameryka nie była godna ich analizy. Podobnie dyskutowano w telewizji francuskiej po wyborach prezydenckich, z zadziwieniem odkrywając, że jest jedna trzecia innych, o których nic nie wiadomo, a których może by jednak potraktować poważnie. Ale jeżeli rzeczywistość jest niepoprawna, należy ją przeczekać. Jeszcze niedawno wyglądało to dobrze: Wilders przegrał, le Pen przegrała – atak odparty, można spać spokojnie. Ale potem trzeba było przełknąć wybory w Austrii i we Włoszech. Po 2-3 latach Trump wciąż rządzi, PiS-u nie zmiotła ulica i zagranica, a Orban uzyskał większość konstytucyjną. Można by się zastanowić, co się właściwie stało.
Gdy przyjrzeć się cechom populizmu podawanych przez antypopulistów, widzimy, że świetnie daje się je zastosować w przeciwną stronę. Oni właśnie przedstawiają się jako jedyni reprezentanci demokratycznego społeczeństwa, aż po Michnikowe zawołanie „Nie oddamy Polski gówniarzom”. Dehumanizowanie przeciwników jako moherowe berety, mające wkrótce wyginąć jak dinozaury lub zostać dorżnięte jak wataha, pozostanie historią hańby. Zachwycają się statystykami, z których wynika, że są młodymi, wykształconymi z wielkich miast. Co do wykształcenia, niektórzy dyplom mają, inni należąc do właściwej grupy, posiadają go statystycznie. Podobna argumentacja stosowana była w Stanach i Francji. Przeciwnik powinien od początku poczuć jak niedokształcony prymityw i wstydzić swojego wyboru. Wyniki wyborów są kwestionowane, zarówno w Polsce, jak i w USA. Używa się argumentu, że gdyby głowy liczone by były inaczej, wynik byłby inny. Ale ordynacja była znana dla wszystkich. Przegraliśmy nie z powodu gorszych argumentów i słabszej wiarygodności, lecz przez intrygi Putina. Do tego dochodzą przedwyborcze zalecenia z Brukseli, jaki jest pożądany wynik wyborów.
Antypopuliści mają dość utylitarny stosunek do prawa. Jest ono święte, pod warunkiem, że służy słusznej sprawie.
Pamiętamy wyborcze hasło sprzed kilku lat „Zabierz babci dowód”. Jan-Werner Müller otwarcie sugeruje, by ominąć węgierskie veto dotyczące Artykułu 7 za pomocą jednoczesnego głosowania przeciw Węgrom i Polsce, co jest trudne z powodu hipokryzji (sic!) Europejskiej Partii Ludowej. Jeżeli to nie jest dopychanie prawa kolanem, to nie wiem co nim jest.
Ostatnio okazała się książka „Skin in the game” N. N. Taleba. Jest to libańsko-amerykański eseista, lubiący śródziemnomorską kuchnię i zdrowy rozsądek bardziej niż harwardzkie abstrakcje. Jest autorem takich książek, jak „The black swan” i „Antifragile”. Dziwny tytuł odnosi się do tego, że gra jest uczciwa, gdy każdy ryzykuje swoją skórę – fizyczną lub przynajmniej finansową. Antyprzykładem jest Robert Rubin, były Sekretarz Skarbu USA który jako trader przed kryzysem 2008 zainkasował 120 milionów dolarów za prowadzenie ryzykownych operacji. Po załamaniu koszty poniosło społeczeństwo. Jest to typowy przykład gry cudzymi pieniędzmi, gdy jeden ma potencjalne zyski, a drugi ponosi ryzyko.
Jaki to ma związek z populizmem? Ano taki, że populus jest zakorzeniony, nie ma innego swojego domu niż lokalny i wie, że ewentualne koszty społecznych eksperymentów będzie ponosił on. Demos wypisuje swoje teorie w Krytyce Politycznej czy Foreign Affairs, a jak coś pójdzie źle, to przez parę lat się zastanowi, czy naprawdę poszło źle, czy może jednak coś należy skorygować, a może wszystkiemu i tak winny jest Putin. Opcja, że oponenci mieli trochę racji, jest dla naprawdę zuchwałych. Szczególnie widać to na przykładzie organizacji pozarządowych. Jest wśród nich sporo zajmujących się zwalczaniem mowy nienawiści. Trudno sobie wyobrazić lżejszy chleb. Wystarczy szukać agresywnych wypowiedzi (w razie potrzeby takie prowokując), sporządzać raporty i wystawiać rachunki. Organizacja taka finansowo nie jest zależna od losu uzdrawianego społeczeństwa. Przeciwnie – żyje z wzbudzania konfliktów, a pieniądze otrzymuje z zewnątrz. Jest to wyjątkowo nieuczciwa gra i populus to czuje.
Taleb wprowadza też pojęcie IYI – Intellectual Yet Idiot. Sam bym takiego sformułowania nie użył, ale mam tu za sobą autorytet wagi ciężkiej. Są to ludzie, którzy z powodu pewnej (powierzchownej) erudycji uważają się za powołanych do decydowania o losie innych. Nietsche nazywał ich Bildungsphilister, a Sołżenicyn obrazowanszczina (wykształciuchy). Ten ostatni termin został w Polsce niegdyś przez jego desygnatów błędnie zrozumiany, co dowodzi jego poprawności i nie powinno dziwić. Dalej pisze Taleb, że IYI za demokrację uważają system, który jest dla nich korzystny, w przeciwieństwie jest to populizm. Populiści wyznają trywialną zasadę jeden człowiek – jeden głos, bogacze: jeden dolar – jeden głos, a IYI: jeden dyplom renomowanego uniwersytetu – jeden głos.
Interesująca jest tu uniwersalność problemów. Mimo różnej przeszłości, w wielu narodach wytępują podobne zjawiska.
Jakie znaczenie dla przyszłości ma ten spór? Najpierw chodzi o władzę, ale dla społeczeństwa nazwisko rządzącego nie ma znaczenia. Dobrzy populiści będą próbowali rozwiązać problemy społeczne. Wyjdzie im to lepiej lub gorzej, zależnie od determinacji, umiejętności, siły kontrataku otoczenia i umiejętności zwalczania korupcji i prywaty we własnych szeregach. Źli populiści wykorzystają zapał i energię mas dla swoich niecnych celów. Tego się obawiają antypopuliści – i słusznie, błędem jest jednak wrzucanie wszystkich populistów do jednego worka.
A antypopuliści? Ponieważ widzę wśród nich osoby o dość wiotkim kręgosłupie i przeciętnej inteligencji, spodziewam się walki o to, by było, jak było. Sukcesem jest odparcie ataku populistów (choćby przy pomocy demonizacji i demagogii) i zamiecenie problemów pod dywan. O ileż łatwiej jest powtarzać politycznie poprawne mantry i walczyć z nacjonalizmem / ksenofobią / homofobią i populizmem? Dyskusja jest prosta – wystarczy przeciwnika nazwać. Problem polega na tym, że pod dywanem problemy się zbierają, aż eksplodują. W sprawie imigrantów da się usłyszeć nieśmiałe opinie, że 2015 nie powinien się powtórzyć, ale jasnego zdania, że niekonsultowana z nikim, emocjonalna decyzja była katastrofą, nie da się wypowiedzieć. Po trzech latach dwa razy dwa dochodzi do 3.7. Przypomina to statek, gdzie majtek krzyczący „Skały na kursie!” zostaje oskarżony o skałofobię. A kapitana drugiego statku, który skały ominął, oskarża się, że straszył załogę wymyślonym niebezpieczeństwem. W niemieckim jest słowo Schönwetterkapitän, kapitan na dobrą pogodę, pięknie prezentujący się na mostku w śnieżnobiałym uniformie.
W ten sposób rozbił się kiedyś koreański samolot. Drugi kapitan nie może zarzucać pierwszemu błędu. Wobec tego zasugerował, że pewien miernik jest tu ważny, wiedząc, że wskazuje na zbliżającą się katastrofę. Pierwszy kapitan przyznał mu rację, ale nie spojrzał. Przy sporej prędkości samolotu ta uprzejma wymiana zdań trwała za długo.
Tak właśnie prowadzona jest dyskusja w Zachodniej Europie, przez ponad pół wieku izolowanej od egzystencjalnych problemów. Można rozbić rodzinę, można zniszczyć wszelkie ideały, pozostawiając islam jako jedyną silną motywację. Można dowolnie wymieszać ludność, byle się liczba zgadzała. Co pierwsze wybuchnie – zobaczymy. Ale przynajmniej na Węgrzech nie będzie rządził Orban.
.Główne założenie antypopulizmu to: „jest dobrze, tak trzymać!” W ten sposób ludzie uważający się za postępowych, są w istocie ultrakonserwatywni. Dziś do nich odnosi się tekst Dylana: Then you better start swimming or you’ll sink like a stone, for the times they are a-changin’.
Jan Śliwa