Jean RASPAIL: Rabowanie Saint-Denis

Rabowanie Saint-Denis

Photo of Jean RASPAIL

Jean RASPAIL

Francuski pisarz, podróżnik, monarchista, laureat prestiżowych nagród literackich: Grand Prix du Roman i Grand Prix de littérature przyznawanych przez Akademię Francuską. Autor wielu bestsellerów, m.in.: „Sire”, „Obór świętych” czy „Ja, Antoni de Tuonens, król Patagonii”.

Fot. Ayack

Rabowanie Saint-Denis rozpoczęło się 4 września 1792 roku, a osiemnaście dni później bazylika oficjalnie przeszła na własność republiki. Dnia 9 września ostatnią mszę odprawił Dom Verneuil, opat benedyktynów, do których przez jedenaście wieków należała ta świątynia. Wymagało to odwagi i dumy. Zakonnicy śpiewali: Manus tuas, Domine, commendo spiritum meum. Dnia 14 września wypędzeni zakonnicy rozproszyli się, ratując swe życie, ale tracąc nadzieję, że kiedyś tu wrócą. Królewska nekropolia wkraczała w agonię.

.Grabieżcy zaczęli od dachu. Jego ołowiane pokrycie zwalono do nawy głównej, na grobowce królewskie, obnażając więźbę dachową i wystawiając wnętrze świątyni na deszcz i śnieg. Dnia 6 września wnętrze bazyliki zaroiło się od żołnierzy w czerwonych beretach i robotników, zbrojnych w łomy, haki, młoty, lewary. Zebrany tłum wiwatował. Jakimś szczególnym zrządzeniem losu pierwszą kaplicą bazyliki, na którą się rzucili, była kaplica Dagoberta I, założyciela tego opactwa. Zniszczyli jego pomnik nagrobny. Inne posągi, zwłaszcza Walezjuszy, zachowali – jak głosił dekret Konwentu „ze względu na wyjątkową wartość artystyczną”. Z gruzu z pozostałych grobowców, potłuczonych na miazgę, a wcześniej splądrowanych, na placu d’Armes, u wylotu ulicy Franciade (wcześniej Saint-Denis) usypano alegoryczny kopiec, w którym urządzono grotę ku pamięci Marata i Peletiera de Saint-Fargeau, ogłoszonych męczennikami rewolucji. Rzeźbione królewskie głowy, odarte z koron, z połamanymi nosami, wyłupionymi oczami ozdobiły kolumny i fronton tej groty.

Jeszcze we wrześniu w zdewastowanym opactwie skuto ostatnie symbole monarchii, które uniknęły tamtej pierwszej republikańskiej furii, zwłaszcza te, które zdobiły organy. Zniszczono także ostatnie kalwaryjskie krzyże, które wytyczały w Saint-Denis trasę orszaku żałobnego podczas pogrzebów królów Francji. Wreszcie przyszła kolej na dzwony. Zrzucono je na dół i te, które się same nie rozbiły, kruszono żelaznymi dragami; pod ich ciosami brąz dzwonów wydawał głuche skargi, odbijające się echem we wnętrzu świątyni. Tak się zabawiali „ci złodzieje grobów, podli ludzie, którym przyszło do głowy okraść miejsce spoczynku zmarłych i porozrzucać ich prochy, by wymazać wszelkie wspomnienie o przeszłości”. Stało się to 12 października 1793 roku.

.Przy wtórze zachęcających okrzyków podnieconego tłumu, robotnicy wykopali tuż przy murach bazyliki dwa kwadratowe doły, każdy o boku trzech metrów i takiej samej głębokości. Pierwszy przeznaczono na kości Burbonów, drugi na kości Walezjuszy i Kapetyngów oraz innych królów spokrewnionych z tymi dwoma rodami, gdyby znaleziono ich szczątki. W pobliskim baraku urządzono hutę, w której przetapiano ołowiane trumny tyranów na kule dla republikańskich armat. Potem taranem rozbito drzwi do grobowców.

Pierwszym „tyranem”, wyrwanym z wiecznego spoczynku, był dobry król Henryk IV. Gdy uderzeniami młotów i łomów zerwano ciężką, dębową pokrywę trumny, a potem rozwalono dragami i oskardami samą ołowianą trumnę, napełniając grobowiec Burbonów niebywałym hałasem, ukazało się ciało króla, owinięte w biały całun, prawie nietknięty. Odsłonięto głowę i w powietrzu rozszedł się silny, aromatyczny zapach. Od zmarłego króla biła przyjemna woń, inaczej niż od obecnych tam żywych. Mimo upływu stu osiemdziesięciu trzech lat wspaniale zachowała się twarz, niemal biała broda, spokojne, ledwo zmienione rysy. Ktoś wyciągnął zwłoki z trumny i oparł o filar, jak manekina. Tłum był pod wrażeniem, wstrzymał na chwilę oddech. Może oniemiał na widok króla, jakby powstałego z grobu, nieruchomego w swym całunie. A gdyby tak padł na kolana, w dowód niegdysiejszego szacunku? Ale prawo rządzące ludzkimi masami jest nieubłagane: zawsze owładnie nimi najgłupszy. Teraz tym najgłupszym okazał się pewien żołnierz, nawet nie pijany, co stanowiłoby przynajmniej jakieś wytłumaczenie. Przepychając się do pierwszego rzędu gapiów, z miną samochwały, ów dzielny syn ludu wyciągnął szablę, uciął kosmyk białej królewskiej brody i zrobił sobie z niego sztuczne wąsy, co tłum nagrodził śmiechem i oklaskami. Stało się: teraz już tłum będzie podły. Jakaś megiera zaczęła wygrażać pięścią pod nosem dobrego króla Henryka IV, a potem pchnęła ciało, które przewróciło się na posadzkę. Działo się to w sobotni wieczór, 12 października 1793 roku. Niszczyciele grobów wrócili do swych domów, by spędzić niedzielę w rodzinnym gronie (przestrzegając tej przerwy w pracy, która zdążyła już nabrać charakteru zdobyczy związkowej), podczas gdy król Henryk IV pozostał tam, wystawiony na zniewagi ciekawskiej ludności aż do poniedziałku, 14 października. Nie wiadomo, w jakim stanie był w poniedziałek, bo już z samego rana jego pierwszego wrzucono do dołu Burbonów.

Oprzytomniawszy po tym „pierwszym razie”, przyspieszono robotę. Ludwika XIII wyekspediowano do wspólnego dołu, nie poczęstowawszy nawet żadną obelgą. Cuchnął. Przy Ludwiku XIV zachowano obyczaje republikańskie. Jeden z robotników, też dzielny syn ludu, wyciągnął nóż o długim ostrzu i jednym pociągnięciem rozpruł króla. Wyciągnął garść pakuł, które zastępowały wnętrzności i wypełniały ciało. Mniemając zapewne, całkiem słusznie, że został oszukany co do cielesnej rzeczywistości królewskiej powłoki, równie bezwładnej jak mówiąca lalka, rozpruwacz otworzył nożem także usta króla, którego szczęki były od siedemdziesięciu ośmiu lat zaciśnięte. Ciężka robota. Wreszcie się udało, a tłuszcza zaczęła bić brawo, jakby oklaskując gladiatora. Ludwik XIV, który za życia znany był z tego, że strasznie cuchnęło mu z ust, wydał ostatnie westchnienie, porażając nieliczne muchy, które latały w katakumbach. Syn ludu wydłubał jeszcze ze szczęki królewskiej jedyny ząb, czarny i spróchniały, i pokazał go ludowi, jak trofeum. Lud zaczął klaskać w dłonie i wyć z radości.

Następnie przyniesiono zwłoki Marii Teresy Austriackiej, córki Filipa IV Hiszpańskiego, małżonki Ludwika XIV, królowej Francji, kobiety kochającej, dyskretnej i odrzuconej. Ciało, w dość dobrym stanie, zadziwiło tłuszczę drobnymi i delikatnymi stopami. Staruchy w tłumie się wściekły. Obdarzone przez niesprawiedliwą naturę bezkształtnymi i krościatymi kulasami, głosowały przez aklamację za śmiercią. Ciśnięto więc Marię Teresę do wspólnego dołu, w którym pogrążyła się z wykręconą do tyłu głową i rozrzuconymi nogami — ona, która była tak cnotliwa — co oczywiście wywołało lawinę sprośnych żartów. Maria Medycejska nie została potraktowana lepiej. Okradziona z pierścionków, które „wróciły” do ludu, powoli spłynęła do dołu. Jakieś włosy, podobne do koziej sierści, pływały po wierzchu tej mazi. Patrioci spierali się, do kogo należały. Anna Austriaczka, dumna Anna, królowa płaszcza i szpady, została wrzucona do dołu w wielkim pośpiechu. Jej członki nie trzymały się już ciała. Tym razem nie pofatygowano się nawet, by poinformować, o kogo chodzi. Zebrany wokół dołów, stężały od nienawiści motłoch zaczął zatykać sobie nosy.

Myliłby się, kto by sądził, że potem lud wrócił do swych domów, nasycony zemstą, uspokojony, a przynajmniej ogłuszony całym tym okropieństwem, gdy już królowie i chamy spotkali się twarzą w twarz, żałośnie równi wobec Boga. Nic podobnego! Lud się zawziął. Im bardziej cuchnęły zwłoki – co zmuszało do częstych zmian robotników czołgających się od grobu do grobu, niemal zaczadzonych w gorącym, drgającym dymie świec – tym bardziej tłum cisnął się ku wylotom otwartych, grobowych szybów, skąd dobiegał ten dławiący odór. Wyciągano z trumien i ciskano do dołów Burbonów, następców tronu, delfinów małoletnich i dorosłych, następczynie tronu, małe i duże, i księcia, nieszczęsnego Orleańczyka, i książąt Burgundii, Anjou, Akwitanii, Bretanii, Montpensier, i zmarłych przy urodzeniu, fetowanych przez wiedźmy z ludu, „bo ci przynajmniej nie przeżyli”, i jakiegoś zabłąkanego Stuarta, i księżniczki Parmy, Artois, Angoulême, Berry i Palatynatu, i Turenii, i Wielkiego Kondeusza, i tyle innych cór Francji noszących imię Maria: Maria Zefiryna, Maria Adelajda, Luiza Maria, Maria Elżbieta, Maria Anna, które wypływały z ołowianych trumien do wspólnego dołu jak martwe już zdroje. Do wspólnego dołu Burbonów. O Mario, słodka Mario… Kloaka. W bazylice nie dało się już prawie oddychać, ale lud z lubością wdychał odór. Ci, co mdleli, traktowani byli jak bohaterowie.

.Wtedy właśnie odkryto zwłoki Ludwika XV. Bóg jeden wie, że to na niego właśnie czekano, by pokazać mu, jak bardzo o nim pamiętano i jak znienawidzono tego „umiłowanego” króla! Czyż nie mówiono, że umarł na syfilis, że zgnił już za życia, że pod koniec nie można było zbliżyć się do niego bez zatkania nosa, że można było zarazić się dżumą, oddychając tylko tym samym powietrzem, co on, i że nie zabalsamowano go tylko dlatego, że balsamiści padli trupem ledwo go dotknęli? Co za rozczarowanie! Jego trumna nie wydzielała żadnej wstrętnej woni. Dwadzieścia lat po pogrzebie ujrzano świetnie zachowane ciało, o białej skórze tak świeżej, jakby dopiero co go pochowano. Miał fioletowy nos i różowe pośladki, jak noworodek. Można powiedzieć, że był w kąpieli, gdyż ciało pływało w wodzie, która obficie wypełniała ołowianą trumnę, a wcześniej była roztworem solnym, którym napełniono ciało. Obelgi uwięzły w gardłach. Ale gdy wylano tę wodę, stało się coś strasznego: w jednej chwili zwłoki się rozłożyły. Pod wpływem poruszeń trumny ciało „Umiłowanego” jakby samo się strawiło i została z niego tylko skóra, niczym odbicie króla na dnie trumny, z której wydobył się teraz odrażający zapach, i którą co prędzej ciśnięto do dołu. Przerażony tłum uciekł. Zapalono dużo prochu, wystrzelono nawet dwa razy w nadziei, że w ten sposób oczyści się powietrze. Tak oddano hołd królowi Ludwikowi XV. Działo się to 16 października 1793 roku, między godziną dziewiątą a jedenastą rano, w tym samym czasie, gdy wieziono ma szafot królową Marię Antoninę, z rękami związanymi z tyłu i z rozpuszczonymi włosami opadającymi na kark…

Po południu, oczywiście, tłumnie powrócono do bazyliki. Gdy dół Burbonów był już zapełniony, wzięło się zaraz za Walezjuszy.

Najpierw otwarto grobowiec Karola V Mądrego, zmarłego w 1380 roku. Szkielet był nieźle zachowany, ale tym, co podniecało złodziei i podwajało ich wysiłki, był fakt, że – w przeciwieństwie do Burbonów – Walezjusze byli chowani z królewskimi insygniami. Teraz już nie będą kopać za darmochę. Przy Karolu V znaleziono koronę, srebrną „rękę sprawiedliwości”, półtorametrowe berło zdobione liśćmi akantu z pozłacanego srebra, a także zwykłą leszczynową laskę i – w grobie jego żony, Joanny de Bourbon – drewnianą kądziel, symbol pokory wywodzący się jeszcze z tradycji Faramunda i królów pogańskich.
Odnalezienie wejścia do grobowca Franciszka I wymagało wielu próbnych wykopów i męczącego, kreciego pełzania. Kiedy już go odkryto, znaleziono w nim sześć ołowianych trumien, które szybko odesłano do owej prowizorycznej huty, pracującej bez przerwy od świtu do nocy. Założyciel Collège de France spoczywał w grobie razem z całą swoją rodziną: z matką, królową Luizą, z żoną Klaudią, i z trojgiem dzieci. W zetknięciu z powietrzem wszyscy natychmiast przeobrazili się w mętny płyn o mdłym zapachu, który przelano do wiader, jak ekskrementy, a wiadra opróżniono do nowego dołu, dołu dla Walezjuszy. Potem wrzucono tam kości. Był to ostatni monarcha, który roztaczał duszącą woń, co złościło wielu, ponieważ odór podsycał nienawiść, a teraz powoli zaczynał się ulatniać. Jakiś robotnik, taksując wzrokiem rosnący poziom zawartości dołu, zauważył, że „wszyscy się tu nie zmieszczą”.

W porządku chronologicznym, w jakim rabowano groby, ci „Wszyscy” to: Karol VI, Izabela Bawarska, Karol VII, Blanka z Nawarry, Franciszek II, królowa Małgorzata, Karol VIII, Henryk II, Katarzyna Medycejska, Karol IX, Henryk III, Ludwik XII, zwany „Ojcem ludu”, Ludwik X Waleczny, Filip August, który rozczarował motłoch jeszcze bardziej niż Ludwik XV, gdyż jego sarkofag był pusty, co wyrwało z gardeł nową falę obelg, Ludwik VIII, zwany Lwem, Małgorzata z Prowansji, małżonka Ludwika Świętego, której dwie małe kości i rzepkę kolanową – wszystko, co pozostało – podawano sobie z rąk do rąk, zanim wrzucono do dołu pełnego już lepkiej mazi, dalej: Karol IV, ostatni z Kapetyngów w linii prostej, Filip Piękny, który miał na głowie koronę z pozłacanego srebra, wysadzaną szlachetnymi kamieniami, Jan II Dobry, Filip III Śmiały…

To tylko koronowane głowy Francji, bo do wspólnych dołów wrzucano także wszystkich znalezionych książąt, ministrów, opatów, konetabli, szambelanów, książąt z Poitiers, z Boulogne, seneszala Beaucaire, Ludwika de Sancerre, zwycięzcę spod Roosebeke w czasach Karola VI, rycerza de Barbazan, wielkiego Sugera, opata Saint-Denis, i Mateusza de Vendôme, także opata, którego pastorał z pozłacanej miedzi posłużył do urządzanych potem maskarad gawiedzi, Bertranda Duguesclina i Leona de Lusignan ostatniego króla Armenii Cylicyjskiej i pierwszego z długiej, nie zamkniętej listy chrześcijańskich uchodźców we Francji, oraz wielu innych, wywleczonych nawet z tej mrocznej, podziemnej kaplicy, zwanej kaplicą trędowatych, o której złodzieje grobów sądzili, że podstępnie ją tak nazwano, by ukryć jakiś skarb; zniszczyli ją więc doszczętnie, znajdując jednak tylko kości skromnej szlachcianki Sedylli de Saint-Croix, która nie była ani królową, ani księżniczką, a której zebrane babsztyle urągały do woli wskutek dziwnego przypływu zazdrości, że taka zwykła szlachcianka, a wyniesiona została tym pochówkiem ponad przeciętny stan.

Król Ludwik Święty, również pochowany w Saint-Denis, nie został nigdy odnaleziony. Można sobie wyobrazić, z jaką zaciekłością go szukano, podwójnie znienawidzonego jako króla i świętego rozwalając kolejne grobowce. Daremny trud. Jego wielki, opiekuńczy cień wciąż padał na łupioną bazylikę. Co do pozostałych… Ołowiane trumny były używane dopiero od XVI wieku, więc większość ciał była już tylko prochami. Niektóre ciała przed pochówkiem oddzielono od kości, wygotowując zwłoki i pochowano tylko szkielety obciągnięte skórą. To właśnie kości i czaszki, które tak bardzo zagęszczały ową burą maź, że, zmieszana z palonym wapnem, prawie już się wylewała z dołów stanowiły koncentrat, kwintesencję dawnych królów…

.Przedstawiciele ludu pluli do tych dołów. Znaleźli mniej kosztowności, niż się spodziewali. Francuscy książęta najczęściej byli chowani w koszuli, bez biżuterii i atrybutów władzy, na znak chrześcijańskiej pokory. Na całą zdobycz rabusiów składało się jedenaście koron z pozłacanego srebra lub miedzi, jedenaście bereł z tego samego kruszcu, cztery „ręce sprawiedliwości” ze srebra, trzy pierścienie, w tym jeden złoty, dwie agrafy do płaszczy w kształcie rombów zdobionych kamieniami szlachetnymi, oraz resztki pozłacanego pasa. Było tego akurat tyle, by urozmaicić organizowane na miejscu maskarady i wzbogacić nieuczciwych przedstawicieli Komisji Odzysku Dóbr Tyranów. O, Mario…

Było coś przerażająco świętego – jakaś niezgłębiona, święta zapamiętałość, która przeciwstawia się Boskiej świętości i powoduje zwątpienie w Boga – w zaciekłości tych złodziei grobów, z którą drążyli, jak termity, starożytne fundamenty, jak gdyby jakieś nowe prawo życia i śmierci, wynikające w sposób oczywisty z Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, miało odtąd górować nad całą przeszłością. Zmęczeni, kaszlący, plujący i niedotlenieni nekrofagowie mimo to postanowili przebić się przez najstarsze warstwy bazyliki. Kosztowało to ich wiele trudu.

.Dnia 21 października 1793 roku, splądrowawszy sarkofag Filipa Augusta, zmarłego w 1223 roku, poruszali się już po nieznanym terenie, bez planu, bez żadnego punktu orientacyjnego, pełzając i ryjąc podziemne tunele, które trzeba było podpierać i napowietrzać. Być może w miarę jak odczuwali ten ciężar wieków, odczuwali też ciężar wstydu. Nie było ich teraz już tak wielu, kiedy nadeszła ta chwila przekroczenia Rubikonu, przykrytego od setek lat francuską ziemią i ciałami królów Francji, zebranych tu i z tą ziemią złączonych. Trzeba uznać szczególną odwagę tych nekrofagów.

Jean Raspail

Fragment książki: Sire, przekład Marian Miszalski, wyd. Klub Książki Katolickiej, Wydawnictwo Dębogóra [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 sierpnia 2024
Fot. Grób Ludwika XII i Anny Bretońskiej w Bazylice Saint-Denis / Myrabella / CC BY-SA 3.0 / / Wikimedia.