François-René de CHATEAUBRIAND: O rewolucji, wolności i władzy

O rewolucji, wolności i władzy

Photo of François-René de CHATEAUBRIAND

François-René de CHATEAUBRIAND

Francuski pisarz, polityk, dyplomata i historyk, który wywarł znaczący wpływ na literaturę francuską XIX wieku.

Wybucha u nas rewolucja, przygotowana zepsuciem obyczajów i zbłąkaniem umysłów. W imię praw obala się religię i moralność; wyrzeka się doświadczenia i obyczaju ojców; kruszy się groby przodków, świętą podstawę wszelkiego trwałego rządu, aby na niepewnym rozumie wznieść społeczeństwo bez przeszłości i bez przyszłości – pisze François-René de CHATEAUBRIAND

O rewolucji, Bonapartem i monarchii

.Nie, nie uwierzę nigdy, że piszę na grobie Francji; nie mogę uwierzyć, że po dniu pomsty nie zbliżamy się do dnia zmiłowania. Starożytna ojcowizna wielce chrześcijańskich królów nie może się rozpaść; nie zginie to królestwo, które konający Rzym wyłonił ze swych ruin, jako ostatni znak swej wielkości. To nie ludzie sami są twórcami wypadków, których jesteśmy świadkami; widoczna jest w tym wszystkim ręka Opatrzności: sam Bóg kroczy jawnie na czele wojsk i zasiada na radzie królów. W jaki sposób, bez boskiego udziału, wytłumaczyć i zdumiewające wyniesienie, i bardziej jeszcze zdumiewający upadek tego, który niegdyś deptał świat nogami? Nie ma piętnastu miesięcy, jak był w Moskwie, a dziś Rosjanie są w Paryżu; wszystko drżało pod jego władzą, od słupów Herkulesa aż po Kaukaz, a dziś on sam błąka się jako zbieg bez schronienia. Potęga jego rozlała się jak przypływ morza i cofnęła się jak odpływ. Jak wytłumaczyć błędy tego szaleńca? Nie mówimy jeszcze o zbrodniach.

Wybucha u nas rewolucja, przygotowana zepsuciem obyczajów i zbłąkaniem umysłów. W imię praw obala się religię i moralność; wyrzeka się doświadczenia i obyczaju ojców; kruszy się groby przodków, świętą podstawę wszelkiego trwałego rządu, aby na niepewnym rozumie wznieść społeczeństwo bez przeszłości i bez przyszłości. Zbłąkani we własnym szaleństwie, straciwszy wszelkie jasne pojęcie sprawiedliwości i niesprawiedliwości, dobrego i złego, przebiegliśmy różne postacie republikańskich ustrojów. Powołaliśmy motłoch, aby na ulicach Paryża radził nad wielkimi sprawami, które lud rzymski roztrząsał na Forum odłożywszy broń i ukąpawszy się w Tybrze. Wówczas wyszli ze swoich nor wszyscy ci królowie, wpółnadzy, zbrukani i ogłupieni biedą, zeszpeceni i spokraczeni swą pracą, przynosząc jedynie zuchwalstwo nędzy i dumę łachmanów. Dostawszy się w takie ręce, ojczyzna okryła się niebawem ranami. Co nam zostało z naszych szałów i majaków? Zbrodnie i kajdany! Ale przynajmniej cel, którym łudzono się wówczas, był szlachetny. Nie należy oskarżać wolności za zbrodnie popełnione pod jej mianem; prawdziwa filozofia nie jest matką zatrutych nauk, które rozsiewają fałszywi mędrcy (…).

Bonaparte nie oznajmił jawnie swych zamiarów; charakter jego rozwinął się dopiero stopniowo. Pod skromnym tytułem konsula, przyzwyczaił zrazu niezależne umysły, aby się nie przerażały władzą, którą dały. Pozyskał sobie prawdziwych Francuzów, głosząc się odnowicielem ładu, praw i religii. Najroztropniejsi dali się złapać na to, najbardziej jasnowidzący dali się omamić. Republikanie patrzyli na Bonapartego jako na swoje dzieło, jako na ludowego naczelnika wolnego państwa. Rojaliści sądzili, że odgrywa rolę Moncka i pomagali mu szczerze. Wszyscy pokładali w nim nadzieje. Świetne zwycięstwa, odniesione dzięki waleczności Francuzów, okryły go chwałą. Wówczas upił się powodzeniem i jego skłonność do złego zaczęła się objawiać. Przyszłość zawaha się w sądzie, czy ten człowiek winniejszy jest przez zło, które czynił, czy przez dobro, które mógłby uczynić, a nie uczynił. Nigdy uzurpator nie miał przed sobą łatwiejszej i świetniejszej roli. Przy odrobinie umiarkowania mógł utrwalić siebie i swój ród na pierwszym tronie świata. Nikt nie walczył z nim o ten tron: pokolenia zrodzone od czasu rewolucji nie znały naszych dawnych panów, widziały jedynie zamęt i nieszczęścia. Francja i Europa były znużone; wzdychano jedynie za spoczynkiem; kupiono by go za wszelką cenę (…).

Wówczas zaczęły się wielkie Saturnalia królestwa: zbrodnie, ucisk, niewola, szły równym krokiem z szaleństwem. Wszelka wolność umiera, wszelkie chlubne uczucie, wszelka szlachetna myśl, stają się sprzysiężeniem przeciw Państwu. Kto mówi o cnocie, jest podejrzany; chwalić piękny czyn, znaczy znieważać monarchę. Słowa zmieniają swoje znaczenie: lud, który walczy za swych prawych władców, jest buntownikiem; zdrajca jest wiernym poddanym, cała Francja staje się królestwem kłamstwa: dzienniki, pamflety, mowy, proza, wiersz, wszystko zniekształca prawdę. Kiedy pada deszcz, upewniają nas, że świeci słońce; kiedy tyran przechadzał się wśród niemego ludu, twierdzą, iż posuwał się wśród oklasków tłumu. Jedynym celem jest władca: moralność polega na tym, aby się poświęcić jego kaprysom, obowiązek, aby go chwalić. Trzeba zwłaszcza wydawać okrzyki zachwytu, kiedy zrobi błąd lub popełni zbrodnię. Groźbami zmusza się pisarzy, aby sławili despotę. Układali się, ustępowali co do stopnia pochwał: szczęśliwi, kiedy, za cenę jakiegoś frazesu o chwale oręża, kupili prawo wydania paru westchnień, wytknięcia paru zbrodni, przypomnienia paru skazanych na wygnanie prawd! (…) Jeszcze jakiś czas takiego panowania, a Francja stałaby się jaskinią opryszków.

Zbrodnie naszej republikańskiej rewolucji były dziełem namiętności, które zawsze zostawiają drogę do ratunku; to był zamęt, ale nie zniweczenie społeczeństwa. Moralność była obrażona, ale nie unicestwiona. Sumienie odczuwało wyrzuty; zgubna obojętność nie mieszała niewinnego i przestępcy; toteż nieszczęścia owego czasu z łatwością dałyby się naprawić. Ale jak uleczyć ranę, którą zadał rząd stawiający jako zasadę despotyzm; który, mówiąc wciąż o religii i moralności, podkopuje bez ustanku moralność i religię swymi instytucjami i swym lekceważeniem; który nie stara się zbudować porządku na obowiązku i prawie, ale na sile i na szpiegostwie policji, który bierze tępotę niewoli za spokój dobrze urządzonego społeczeństwa, wiernego obyczajom ojców i kroczącego w milczeniu drogą starodawnych cnót? Najstraszliwsze rewolucje lepsze są od podobnego stanu. Jeżeli wojny domowe wydają zbrodnie publiczne, rodzą bodaj w zamian cnoty prywatne, talenty, wielkich ludzi. Despotyzm to przywodzi państwa do zagłady: nadużywając wszelkich środków, zabijając duszę bardziej jeszcze niż ciała, sprowadza wcześniej lub później rozkład i obcy najazd. Nie ma przykładu, aby wolny naród zginął wskutek wojny między obywatelami; kraj przygięty własnymi burzami zawsze podniósł się bardziej kwitnący (…).

Jest kwestią spokoju ludów, bezpieczeństwa korony, życia i rodu monarchów, aby człowiek, który wyszedł z niższych klas społeczeństwa, nie mógł bezkarnie zasiąść na tronie swego pana, zajmować miejsca między prawymi władcami, mienić ich swymi braćmi, i, w rewolucji, która go wyniosła, znajdować dość siły, aby przeważyć przywileje rodu. Jeżeli raz damy światu ten przykład, żaden monarcha nie może być pewnym swojej korony. Jeżeli, w cywilizowanym ustroju, tron Klodwiga może przypaść Korsykaninowi, podczas gdy potomkowie św. Ludwika tułają się po świecie, żaden król nie może dziś być pewny, że jutro będzie panował. Zważcie to dobrze: wszystkie monarchie Europy są, mniej więcej, córami tych samych czasów i obyczajów; wszyscy królowie są, w istocie, niby bracia zespoleni religią chrześcijańską i starożytnością wspomnień. Skoro raz pęknie ten piękny i wielki ustrój, skoro raz zasiądą na tronach nowe rasy, wprowadzając inne obyczaje, zasady, pojęcia, przepadła dawna Europa; w ciągu kilku lat powszechna rewolucja odmieni spuściznę wszystkich monarchów. Królowie winni tedy bronić Domu Burbonów, tak jakby bronili własnej rodziny. A nakazują to nie tylko węzły królewskości, ale tak samo i węzły naturalne. Nie ma w Europie króla, który by nie miał w żyłach krwi Burbonów i który by nie powinien w nich widzieć dostojnych i nieszczęśliwych krewnych. Aż nadto już pokazano ludowi, że można wstrząsnąć tronem. Obowiązkiem królów jest pouczyć go, że jeżeli można tronem zachwiać, nie można go zniweczyć; i że, szczęściem dla świata, korony nie zależą od powodzeń zbrodni i od igraszek losu.

Ważnym jest również dla cywilizowanej Europy, aby Francja, która jest jak gdyby duszą jej i sercem przez swego ducha i swoje położenie, była szczęśliwa, kwitnąca, spokojna; a może nią być jedynie pod swymi dawnymi królami. Wszelki inny rząd przedłużyłby wśród nas owe konwulsje, które dają się uczuć na samych krańcach ziemi. Jedni Burbonowie, majestatem swego rodu, słusznością swoich praw, umiarkowaniem charakteru, dadzą wystarczającą rękojmię traktatom i zasklepią rany świata (…).

Francuzi, przyjaciele, towarzysze niedoli, zapomnijmy o naszych sporach, nienawiści, błędach, aby ocalić ojczyznę; uściskajmy się na zgliszczach naszego drogiego kraju i wezwijmy na pomoc dziedzica Henryka IV i Ludwika XIV. Niechaj przyjdzie otrzeć łzy swoich dzieci, wrócić szczęście swej rodzinie, rzucić miłosiernie na nasze rany płaszcz św. Ludwika, na wpół podarty własnymi naszymi rękami. Pomyślmy, że wszystkie niedole, które cierpimy, strata naszego mienia, armii, klęski najazdu, rzeź naszych dzieci, zamęt i rozkład całej Francji, strata naszych wolności, są dziełem jednego człowieka, i że wszystko dobro będące przeciwieństwem tych niedoli będziemy zawdzięczali jednemu człowiekowi. Niech się tedy rozlegnie ze wszystkich stron ten krzyk, który może nas ocalić, krzyk, który ojcowie nasi wydawali w chwilach klęski, jak i tryumfu, a który będzie dla nas hasłem pokoju i szczęścia: niech żyje król! 

O Francuzach i Karcie konstytucyjnej z 1814 roku

.Francuzi, niezależnie od rozłamów politycznych, właściwych monarchii i koniecznych dla niej, dzielą się dziś na dwie wielkie klasy: tych, którzy, aby żyć, nie są zmuszeni do tego, by pracować, oraz tych, których ich sytuacja majątkowa czyni zależnymi. Ci ostatni, zajęci swą fizyczną egzystencją, potrzebują jedynie dobrych praw, tymczasem pierwsi, oprócz potrzeby dobrych praw, odczuwają również potrzebę szacunku. Pragnienie to żyje w każdym sercu. Nie ma siły będącej w stanie je zniszczyć lub zachwiać nim bezkarnie. To nieuchronna konsekwencja równości, zaczynająca rozkwitać w sferze edukacji i majątku. Każdy człowiek, który czyta, przechodzi (często ku swemu nieszczęściu) od władzy zwyczajów do władania rozumu. Ostatecznie jednak uczucie to jest szlachetne samo w sobie. Atak na nie byłby niebezpieczny.

Ponadto, należy pamiętać, że od sześćdziesięciu lat Francuzi starali się przywyknąć do wolnego myślenia na wszelkie tematy. Od dwudziestu lat wcielali w życie wszystkie tworzone z entuzjazmem teorie. Krwawe doświadczenia wyprowadziły ich z błędu. Jednak idee, których niezależny charakter był zgodny z prawem i słuszny, przetrwały i żyją wszędzie: w namiocie żołnierza i w warsztacie czeladnika. Jeśli zapragniecie sprzeciwić się tym ideom, zamknąć je w ramy, w których już nie mogą się zmieścić, eksplodują, a wybuchając, przyczynią się do nowych wstrząsów. Konieczne jest zatem, by były wprowadzane do porządku, w którym mogą rozwijać się i oddziaływać, ale w którym odnajdują jednocześnie wystarczająco mocną zaporę na wypadek, gdyby miały wystąpić ze swych brzegów.

Król doskonale to wyczuwał. O to właśnie zatroszczył się, wprowadzając swą Kartę [konstytucyjną – red.]. Zostały w niej położone wszelkie fundamenty rozsądnej wolności, zaś republikańskie zasady są w niej tak doskonale pomyślane, że służą sile i potędze monarchii.

Z drugiej zaś strony, nie możecie odebrać ludziom wspomnień, nie możecie zabrać im tęsknoty za tą przeszłością, którą kochają i którą podziwiają tym bardziej, im bardziej jest odległa. Jeśli zamierzacie podporządkować uczucia starych rojalistów aktualnym prądom, wywołacie inny rodzaj reakcji. Należy zatem odnaleźć porządek, w którym polityka ojców mogłaby zachować to, co jest w niej godne czci, nie stawiając oporu upływowi czasu. Otóż Karta stanowi odpowiedź na te wszystkie wymagania, bowiem uświęca wszystkie zasady monarchii. Spełnia oczekiwania wszystkich Francuzów. Zwolennicy nowoczesnego rządu przemawiają głosem oświecenia, które ich zdaniem zdaje się rozjaśniać dziś ciemności ludzkiego umysłu. Obrońcy dawnych instytucji powołują się na autorytet doświadczenia. Ci ostatni bronią sprawy przeszłości, tamci zaś – interesu przyszłości. Nie chcemy powrotu do feudalizmu i do przesądów średniowiecza – deklarują republikanie. Rojaliści natomiast wołają: Nie chcemy, przechodząc od jednej konstytucji do drugiej, błądzić w ustrojach, które prowadzą donikąd, nie chcemy porzucać swych moralnych i religijnych idei, które dla naszych przodków były źródłem chwały i szczęścia. W przypadku monarchii przywróconej przez króla nie musimy obawiać się żadnej z tych skrajności. W monarchii tej łączą się dwie opinie, które tłumione doprowadziłyby do kolejnych katastrof. Nowe idee nadadzą starym tę godność, która rodzi się z rozsądku, stare zaś użyczą nowym tego dostojeństwa, które przychodzi wraz z upływem czasu.

Karta nie jest zatem egzotyczną rośliną, przypadkowym zrządzeniem chwili, lecz owocem naszych obecnych obyczajów. Jest traktatem pokojowym zawartym pomiędzy dwoma stronnictwami, których poglądy podzieliły Francuzów, traktatem, w którym każda ze stron rezygnuje z części swych roszczeń, mając na uwadze chwałę ojczyzny.

O moralności

.Ministerium wynalazło nową moralność, moralność interesu; moralność obowiązków pozostawiono samym głupcom. Otóż ta moralność interesu, którą pragną uczynić podstawą rządu naszego, więcej przyczyniła się do zepsucia ludu w ciągu trzech lat niżeli rewolucja przez czwartą część wieku.

Nie gwałt to, ale ułuda gubi moralność narodów, z moralnością i ludy same, a przez ułudę rozumiem to wszystko, co fałszywa nauka ma w sobie pochlebczego i pozornego. Ludzie często biorą błąd za prawdę, ponieważ każdy przymiot serca i umysłu ma swój fałszywy pozór; oziębłość podobna jest do cnoty, mędrkowanie do rozumu, próżnia do głębokości i tak dalej.

Wiek XVIII był wiekiem burzącym; zostaliśmy wszyscy złudzeni: zdenaturowaliśmy politykę, zabłąkaliśmy się w występnych nowościach, szukając istnienia towarzyskiego w skażeniu naszych obyczajów. Rewolucja przyszła nas zbudzić: wyrzucając Francuza z łóżka, wtrąciła go do grobu. Jednakże panowanie terroryzmu jest może ze wszystkich epok rewolucji epoką najmniej niebezpieczną dla moralności, ponieważ niczyjego nie zniewalano sumienia: zbrodnia przedstawiała się w swojej otwartości. Biesiady wśród strumieni krwi, zgorszenia, które już przestawały być zgorszeniami dla swojej skromności; oto i wszystko. Kobiety z gminu gromadziły się z robotą w ręku około machiny morderczej, jakby koło domowego ogniska; rusztowania były obyczajami publicznymi, a śmierć była podstawą rządu. Nic jaśniejszego, jak położenie każdego: nie mówiono wtedy ani o specjalności, ani o pozytywności, ani o systemie interesów. Ta gadanina głów ciasnych i nieczystego sumienia była nieznaną. Mówiono do człowieka: – „Jesteś rojalistą, szlachcicem, bogatym, – umieraj!” I umierał.

Antonelle pisał, że nie znalazł żadnego zarzutu na tego lub owego więźnia, ale że go skazał jako arystokratę: potworna otwartość, która przecież utrzymywała porządek moralny; bo nie to gubi społeczeństwo, kiedy niewinnego zabiją jako niewinnego, ale kiedy go zabiją jako winowajcę.

Otóż te czasy okropne są czasami poświęceń. Wtedy kobiety szły heroicznie na rusztowanie; ojcowie oddawali się za synów, synowie za ojców; niespodziewana pomoc wciskała się do więzień i kapłan, którego szukano, pocieszał ofiarę obok kata, który jej nie poznawał.

Moralność za Dyrektoriatu więcej musiała walczyć z zepsuciem obyczajów, aniżeli z zasadami. Rzucono człowieka w odmęt rozkoszy, podobnie jak go wtrącono w przepełnione więzienia; obecność zmuszano do posuwania się rozkoszami w przyszłość, z obawy, ażeby się przeszłość nie wróciła. Każdy, nie mając dosyć czasu, ażeby sobie własny zapewnić kątek, żył tylko na ulicy, na przechadzkach, w domach publicznych. Ludzie oswoiwszy się z rusztowaniem i w połowie już na drugi świat przeniesieni, uważali, że nie było warto wracać do siebie. Każdemu szło tylko o kunszty, bale, mody; stroje i ubiory równie łatwo zmieniano, jak się wyrzekano własnego życia. Za Bonapartego rozpoczęto na nowo złudzenie; ale było to złudzenie, które miało w sobie zarazem lekarstwo: Bonaparte łudził urokiem sławy, a wszystko, co jest wielkie, ma w sobie podstawę prawodawstwa. Rozumiał on, że pożyteczną było rzeczą uczyć doktryn wszystkich narodów, moralności wszystkich czasów, religii wszelkiej wieczności.

Nie zdziwiłbym się, gdyby mi odpowiadano: Zakładać społeczeństwo na obowiązku, jest to zakładać je na urojeniu; pomieścić je w interesie, jest to ustalić je na rzeczywistości. Otóż właśnie obowiązek jest faktem, a interes urojeniem.

Obowiązek, mający źródło swoje w Bóstwie, zstępuje do rodziny, gdzie zaprowadza stosunki rzeczywiste pomiędzy ojcem a dziećmi; stąd, przechodząc do społeczeństwa i dzieląc się na dwie gałęzie, ustala w porządku politycznym stosunki króla i poddanego; zaprowadza porządek moralny, łańcuch usług i opieki, dobrodziejstw i wdzięczności. Obowiązek więc jest faktem nader rzeczywistym, ponieważ nadaje społeczeństwu ludzkiemu jedyny byt trwały, jaki ono mieć może.

Przeciwnie zaś, interes jest urojeniem, kiedy jest tak uważany, jak go dziś uważają, w jego ścisłym i fizycznym rozumieniu, ponieważ wieczorem nie jest już tym, czym był rano, ponieważ w każdej chwili zmienia swą naturę, ponieważ oparty na fortunie posiada także jej zmienność.

Przez moralność interesów każdy obywatel jest w położeniu nieprzyjaznym względem prawa i rządu, gdyż w społeczeństwie zawsze większa liczba cierpi. Ludzie nie biją się o abstrakcyjne idee porządku, pokoju, ojczyzny; albo jeżeli za nie walczą, to dlatego, że przywiązują do nich pojęcie ofiary; wtedy zaś wychodzą z moralności interesu, a przechodzą do moralności obowiązków: bo prawdą jest niezbitą, że nie można znaleźć bytu społeczeństwa za tą świętą granicą!

Kto spełnia swoje obowiązki, jedna sobie szacunek powszechny; kto słucha głosu swego interesu, ten małego doznaje poważania. Dążnością naszego wieku było szukać podstaw rządu w źródle godnym pogardy. Wychowajcie ludzi politycznych, którzy by o tym tylko myśleli, co ich obchodzi, a zobaczycie, co oni zrobią z kraju; będziecie wtedy mieli ministrów zepsutych i chciwych, podobnych do owych niewolniczych rzezańców, którzy rządzili Państwem Wschodnim i którzy pomnąc, że sami byli sprzedanymi, wszystko także sprzedawali.

Pomnijcie na to, że interesy wtedy są tylko potężne, kiedy idą pomyślnie: jeśli czasy są ciężkie, one słabną. Obowiązki zaś przeciwnie, wtedy są tylko silne, kiedy potrzeba ofiary jakiejś do ich spełnienia: jeżeli czasy są dobre i one słabną. Lubię zasadę rządu, która nabiera wielkości w nieszczęściu: jest w tym wiele podobieństwa do cnoty.

.Cóż jest niedorzeczniejszego, jak wołać do ludu: nie poświęcaj się! stłum zapał twój! myśl tylko o twoim interesie! Jest to toż samo, jak gdyby mu mówiono: Nie przybywaj nam w pomoc, opuść nas, jeżeli ci to własny interes doradza. Przy tej głębokiej polityce, gdy przyjdzie chwila poświęcenia, każdy zamknie drzwi swoje i usiądzie w oknie, przypatrując się, jak monarchia przechodzić będzie.

François-René de Chateaubriand
Fragment książki O rewolucji, wolności i władzy, wyd. Ośrodek Myśli Politycznej [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 lipca 2023