Macron potrzebuje odwagi de Gaulle’a
Kontynuacja dzisiejszej linii gospodarczej, przy braku własnej waluty, grozi dalszym spadkiem poparcia prezydenta Emmanuela Macrona. A jeszcze niedawno, do czasu wprowadzenia wspólnej waluty, Francja była wiodącą siłą polityczną w Europie – pisze Stefan KAWALEC
.Zdecydowane zwycięstwo Emmanuela Macrona w drugiej turze francuskich wyborów prezydenckich w maju 2017 roku, a następnie sukces jego ugrupowania La République en marche w wyborach parlamentarnych zostały przyjęte z wielką nadzieją przez zwolenników projektu europejskiego we wszystkich krajach Unii Europejskiej. Dziś, po dwóch latach, poparcie dla prezydentury Macrona jest bardzo niskie, a w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego ugrupowanie Macrona zostało wyprzedzone przez Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen.
Każdy prezydent Francji musi mierzyć się z wyzwaniami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Zdolność do stawiania im czoła zależy zawsze zarówno od ich obiektywnej trudności, jak i od umiejętności politycznych prezydenta i jego otoczenia. Jednakże rzadko wspomina się o egzystencjalnym zagrożeniu, jakie dla Francji i jej prezydenta stwarza euro.
Profesor Brigitte Granville, francuska ekonomistka z Queen Mary University of London, twierdzi, że Francja potrzebuje szoku konkurencyjności, jak zaleca słynny raport Louisa Galloisa, przygotowany na prośbę prezydenta François Hollande’a w 2012 roku. Profesor Granville podkreśla, że aby uratować model społeczny, stanowiący źródło dumy narodowej Francuzów, Francja powinna przejść na bardziej skandynawski model, z silnym podejściem probiznesowym. Przeszkodą dla takiej zmiany jest jednak brak waluty krajowej. Rzecz w tym, że potrzebne prorynkowe reformy w pierwszej kolejności powodują ograniczenie popytu, co oznacza impuls spowolnienia w gospodarce. Gdyby Francja miała własną walutę, wyjaśnia Granville, ten efekt recesyjny zostałby zrównoważony przez naturalne w takiej sytuacji osłabienie waluty, co przyczyniłoby się do wzrostu popytu na towary krajowe na rynku wewnętrznym i na rynkach eksportowych. W większości przypadków na świecie, gdzie takie programy dostosowawcze się powiodły, towarzyszyła im dewaluacja waluty, co poprawiało konkurencyjność gospodarki i łagodziło ekonomiczne i społeczne koszty reform. W przypadku Francji, pozbawionej własnej waluty, takie wsparcie jest niemożliwe, a w sytuacji długotrwałej frustracji społecznej spowodowanej wysokim bezrobociem trudno jest podjąć działania, których pierwszym rezultatem będzie dalsze pogorszenie samopoczucia ludzi.
W drugiej połowie prezydentury Hollande’a, w latach 2014–2016, rząd Manuela Vallsa, z Macronem jako ministrem gospodarki, próbował wdrożyć reformy strukturalne i poniósł porażkę. Poparcie dla prezydenta Hollande’a spadło z 63 proc. w roku 2012 do zaledwie 4 proc. w listopadzie 2016 roku, co sprawiło, że Hollande stał się pierwszym prezydentem w dziejach V Republiki, który zrezygnował z ubiegania się o drugą kadencję. Tak niski poziom poparcia dla urzędującego prezydenta Francji, który nie zrobił nic strasznego, co uzasadniałoby tak dramatyczną utratę̨ popularności, był zjawiskiem szokującym i dla wielu obserwatorów trudnym do wyjaśnienia. Naszym zdaniem jedną z kluczowych przyczyn – jeśli nie główną przyczyną – porażki Hollande’a było właśnie euro.
Do czasu wprowadzenia wspólnej waluty Francja była wiodącą siłą polityczną w Europie. Francuzom doskwierało jednak to, że w sprawach walutowych pierwsze skrzypce w Europie grały Niemcy. Francuskie elity, z prezydentem François Mitterrandem na czele, uważały, że wspólna waluta spowoduje wzmocnienie pozycji gospodarczej Francji w stosunku do Niemiec. Stało się jednak odwrotnie.
Niemcy sobie poradziły. Natomiast Francja znalazła się̨ w stagnacji i ma od lat wysokie bezrobocie. Pozbawiona własnej waluty nie ma możliwości manewru. Francuski prezydent okazał się w znacznej mierze bezradny i znalazł się w pozycji bezskutecznego petenta w stosunku do Niemiec.
To wszystko, to znaczy zarówno sytuacja gospodarcza, jak i degradacja pozycji politycznej Francji, przyczyniło się do dramatycznego spadku popularności prezydenta Hollande’a, a także wzrostu poparcia dla nacjonalistycznego i eurosceptycznego Frontu Narodowego.
Macron, obejmując funkcję prezydenta, zobowiązał się do przeprowadzenia reform, których Hollande nie przeprowadził. Dotychczas plany reform zostały tylko w części zrealizowane, kosztem spadku poparcia dla prezydenta i jego ugrupowania. Kontynuacja dzisiejszej linii gospodarczej, przy braku własnej waluty, grozi dalszym spadkiem poparcia prezydenta Macrona.
Co gorsza, reformy, które Macron usiłuje wprowadzić we Francji, a także te, które proponuje w Unii Europejskiej, nie wystarczą, aby poprawić sytuację kraju, który zmaga się z problemem niedostatecznej konkurencyjności w ramach strefy euro.
Aby poprawić swoją konkurencyjność międzynarodową, Francja powinna obniżyć koszty pracy w relacji do kosztów u partnerów handlowych. Być może prezydent Macron liczy na to, że jego kraj powtórzy sukces Niemiec, którym dzięki reformom rynku pracy przeprowadzonym w latach 2003–2005 przez rząd Gerharda Schroedera udało się poprawić swoją konkurencyjność w ramach strefy euro. Dlatego warto podkreślić, że ten sukces Niemiec był możliwy dzięki bardzo szybkiemu wzrostowi płac w innych krajach strefy euro w pierwszych latach XXI wieku, przed wybuchem światowego kryzysu finansowego w 2008 roku. Dzięki dużej dynamice płac w innych krajach spowolnienie wzrostu płac w Niemczech zaowocowało wówczas szybkim względnym zmniejszeniem kosztów płac w stosunku do europejskich partnerów handlowych. Natomiast w sytuacji, w której znajduje się dziś Francja, gdy u partnerów handlowych płace rosną bardzo powoli, poprawa konkurencyjności międzynarodowej wymagałaby obniżki płac nominalnych, co jest zadaniem karkołomnym.
Pouczające pod tym względem jest doświadczenie Stanów Zjednoczonych, gdzie w przypadku regionalnych kryzysów, objawiających się lokalnym wzrostem bezrobocia, późniejszy spadek bezrobocia następuje nie w wyniku obniżenia lokalnego poziomu płac, czyli skutecznej „wewnętrznej dewaluacji”, lecz w wyniku migracji ludzi poszukujących pracy do innych regionów kraju. Siłę, a zarazem skrajności amerykańskiego mechanizmu dostosowawczego pokazuje między innymi przypadek Detroit – byłej stolicy amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. Choć miasto straciło tysiące miejsc pracy, to bezrobocie nie jest tam poważnym problemem. Stopa bezrobocia jest tam zbliżona do średniej amerykańskiej i znacznie niższa niż w strefie euro. Niski poziom bezrobocia wynika z faktu, że Detroit opuściła większość ludności. Miasto jednak bankrutuje, gdyż przy zmniejszonej liczbie mieszkańców nie jest w stanie finansować kosztów funkcjonowania infrastruktury i spłacać starych zobowiązań. Fakt, że nawet w Stanach Zjednoczonych, które pod względem elastyczności rynku pracy stanowią niedościgły wzór dla Europy, nie dochodzi do rozładowania lokalnych kryzysów poprzez dostosowanie poziomu płac, wskazuje, że reformy rynku pracy nie wystarczą do rozwiązania problemu niekonkurencyjności gospodarki francuskiej.
Drugim pomysłem Macrona jest wspólny budżet strefy euro i przeznaczenie środków na inwestycje mające ożywić gospodarki krajów mających kłopoty. Jest to jednak droga donikąd. Dobitnie pokazują to doświadczenia Niemiec i Włoch, które od lat usiłują przez politykę strukturalną podnieść konkurencyjność swoich zacofanych regionów. Przez wiele lat transfery fiskalne z zachodniej części Niemiec stanowiły corocznie 25 proc. PKB Niemiec Wschodnich. W południowych Włoszech transfery fiskalne z pozostałych części kraju stanowią 16 proc. lokalnego PKB. W obu przypadkach proces konwergencji się zatrzymał – zacofane regiony mimo stałych transferów nie są w stanie poprawić swojej konkurencyjności. Podobnie jest w USA, gdzie ubogie stany i terytoria zależne od dziesiątków lat otrzymują z budżetu federalnego transfery sięgające netto 10 proc. lokalnego PKB, lecz to nie poprawia ich konkurencyjności. Ta nieskuteczność transferów nie powinna być dla nas zaskoczeniem, gdyż próba poprawy konkurencyjności niekonkurencyjnego regionu w ramach jednego obszaru walutowego poprzez transfery fiskalne jest sprzecznością samą w sobie. Przecież polityka „wewnętrznej dewaluacji”, oficjalnie zalecana dotkniętym kryzysem krajom strefy euro, polega na ograniczeniu popytu wewnętrznego, aby wymusić obniżki płac i cen. Tymczasem przychodzące z zewnątrz transfery fiskalne zwiększają popyt wewnętrzny i tym samym utrudniają odzyskanie konkurencyjności.
Unia fiskalna w strefie euro może ułatwić gromadzenie środków na finansowanie permanentnych deficytów niekonkurencyjnych krajów członkowskich, lecz nie dostarczy instrumentów dla podniesienia konkurencyjności takich krajów.
Ponadto masowe stałe transfery do niekonkurencyjnych krajów strefy euro spowodowałyby niebezpieczną reakcję polityczną, prowadząc do wzmocnienia antyunijnych ugrupowań w krajach, które stałyby się permanentnymi płatnikami. Już dziś obawa przed stworzeniem mechanizmu takich stałych transferów budzi niepokój i opór rządów krajów konkurencyjnych, czego przejawem były deklaracje tzw. Nowej Ligi Hanzeatyckiej, grupującej 10 państw UE pod przywództwem Holandii, przy milczącym poparciu Niemiec.
Plany prezydenta Macrona dotyczące reformy euro nie są w stanie poprawić sytuacji w strefie euro i przywrócić francuskiego dobrobytu. Natomiast w przypadku powrotu do własnej waluty Francja będzie mogła poprawić konkurencyjność międzynarodową poprzez dostosowanie kursu walutowego i jednocześnie łatwiej jej będzie przeprowadzić niezbędne reformy strukturalne, których dokonanie w ramach strefy euro może być w praktyce niemożliwe.
Przywiązanie prezydenta Macrona do projektu europejskiego zasługuje na uznanie i poparcie. Jednakże wspólna waluta, która przyczynia się do niskiego wzrostu, wysokiego bezrobocia i animozji między narodami europejskimi, jest najlepszym sprzymierzeńcem sił antyunijnych w Europie. Euro może pogrążyć nie tylko prezydenturę Macrona, lecz również cały projekt europejski. Europa może stać się ofiarą niedostatecznego rozumienia przez polityków i opinię publiczną ekonomicznych konsekwencji wspólnej waluty i wynikających z tego politycznych skutków.
Jest wiele uzasadnionych obaw związanych z rozpadem euro, lecz istnieje wielka strategia przedstawiona przez grupę ekonomistów z kilku krajów Unii Europejskiej, którzy podpisali Manifest solidarności europejskiej. Postulują oni kontrolowane rozwiązanie strefy euro, aby uratować najcenniejsze osiągnięcia integracji europejskiej, jakimi są Unia Europejska i wspólny rynek. Pierwszym etapem powinno być opuszczenie strefy euro przez najbardziej konkurencyjne kraje – przede wszystkim Niemcy. Taka sekwencja ma zapobiec panice bankowej, która mogłaby wystąpić w mniej konkurencyjnych krajach, gdyby miały one opuścić strefę euro jako pierwsze. Euro pozostałoby przez pewien czas wspólną walutą mniej konkurencyjnych krajów, a w kolejnych etapach poszczególne kraje, w tym Francja, powróciłyby do walut narodowych lub wspólnych walut dla grup homogenicznych gospodarek. Od początku zostałby uzgodniony nowy system koordynacji walutowej, mający zapobiegać wojnom walutowym i nadmiernym wahaniom kursów między walutami europejskimi. Strategia ta została dalej rozwinięta m.in. w książce Paradoks euro. Jak wyjść z pułapki wspólnej waluty (S. Kawalec i E. Pytlarczyk, Wydawnictwo Poltext, Warszawa 2016; zaktualizowana wersja angielska, The Economic Consequences of the Euro and the Safest Escape Plan, S. Kawalec, E. Pytlarczyk i K. Kamiński, ukaże się wkrótce). Zaproponowano tam konkretne rozwiązania mające ograniczyć ryzyka i pozwolić na budowę zaufania w procesie segmentacji strefy euro. Między innymi proponuje się, by w okresie przejściowym Europejski Bank Centralny pełnił funkcję banku centralnego, odpowiedzialnego za emisję pieniądza i politykę monetarną we wszystkich byłych krajach strefy euro. EBC byłby również odpowiedzialny, zarówno w okresie przejściowym, jak i docelowo, za zarządzanie nowym systemem koordynacji walutowej w Europie, a także mógłby kontynuować pełnienie funkcji instytucji nadzoru bankowego. Przy tych zabezpieczeniach proces przywracania walut narodowych mógłby być skutecznie kontrolowany, a koszt całej operacji byłby niski w porównaniu z innymi scenariuszami.
Francja jest najbardziej naturalną i właściwą stroną, która może wyjść z inicjatywą kontrolowanego rozwiązania strefy euro i poprosić Niemcy, aby jako pierwsze powróciły do własnej waluty dla ratowania projektu europejskiego.
Ze względu na historyczne winy niemieckim elitom trudno byłoby samodzielnie zainicjować działanie, które mogłoby być przez wielu odczytane jako porzucenie krajów pozostających w kryzysie i krok wymierzony przeciwko jedności Europy. Jednakże gdyby nastąpiło to na prośbę proeuropejskiego przywódcy Francji i było prowadzone w duchu europejskiej solidarności, która obejmowałaby redukcję zadłużenia niektórych krajów, strategia ta byłaby zwycięstwem sił prounijnych. Unia Europejska nie potrzebuje euro, aby osiągnąć sukces, przeciwnie, dalsze istnienie wspólnej waluty jest dla niej egzystencjalnym zagrożeniem. Nie oznacza to, że UE powinna zostać zredukowana do jednolitego rynku. Istnieje wiele obszarów, w których pożądana jest ściślejsza współpraca, jak choćby polityka obronna lub migracja.
.Prezydent Macron potrzebuje dziś odwagi swojego wielkiego poprzednika Charles’a de Gaulle’a, który przed sześćdziesięciu laty powiedział swoim rodakom, że przyszłość Francji wymaga wyjścia z Algierii. Najwyższy czas, aby Macron powiedział Francuzom, Niemcom i wszystkim Europejczykom, że przyszłość projektu europejskiego wymaga wyjścia z euro.
Stefan Kawalec
Tekst opublikowany w nr 15 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK], także równolegle w dzienniku opinii „L’Opinion” [LINK].