Jerzy KWIECIŃSKI: Możemy się zaliczyć do szczęściarzy

Możemy się zaliczyć do szczęściarzy

Photo of Jerzy KWIECIŃSKI

Jerzy KWIECIŃSKI

Minister inwestycji i rozwoju.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Fundusze unijne, które płyną do nas szerokim strumieniem z Brukseli, wcale nie są najważniejszą korzyścią z integracji europejskiej. Mówię to Państwu jako minister od funduszy. Euroentuzjazm nie może nam jednak przesłonić potrzeby zmian i poczucia zdrowego rozsądku. Każda organizacja po jakimś czasie musi przejść restrukturyzację. Mówię to Państwu jako euroentuzjasta – pisze Jerzy KWIECIŃSKI

Dołączamy do grona państw, które chcą być Neilami Armstrongami i Buzzami Aldrinami światowej polityki i procesów rozwojowych – zdecydowaliśmy 15 lat temu. Skąd to porównanie? Unia Europejska to taki mechanizm małych kroczków, które składają się na gigantyczny krok w stosunkach międzynarodowych. Śmiem twierdzić, że pomimo licznych zagrożeń Europa przeżywa teraz najlepszy okres w swojej historii. Gospodarczo, społecznie i politycznie. Jestem gotów umówić się na honorowy pojedynek, oczywiście na argumenty, z każdym, kto twierdzi inaczej.

Na wielowymiarowe skutki rozszerzenia Wspólnoty z 15 do obecnych 28 państw członkowskich warto spojrzeć z co najmniej kilku perspektyw. Szczególnie dla krajów z Europy Środkowo-Wschodniej był to akt długo wyczekiwanej sprawiedliwości dziejowej. Po kilku dekadach komunistycznego zniewolenia i swoistego wykluczenia kulturowego oraz społeczno-gospodarczego Polska i inne państwa postkomunistyczne – w sensie symbolicznym – powróciły do kręgu cywilizacji zachodniej. Akcesja do Unii Europejskiej stanowiła również ostateczny kres ery podziałów ideologicznych, która zrodziła się tuż po zakończeniu II wojny światowej. Natomiast w sferze politycznej Unia Europejska jest jednym z dwóch, obok NATO, bezpieczników pokoju, stabilności i naszego bezpieczeństwa na Starym Kontynencie.

Z perspektywy gospodarki suwerenne państwa członkowskie stanowią o sile całej Wspólnoty w jej rywalizacji z innymi podmiotami funkcjonującymi na arenie międzynarodowej. Wchodząc do Unii Europejskiej, dołączyliśmy do elitarnego klubu. Wnieśliśmy do niego spory kapitał w postaci, przepraszam za słowo, 38-milionowego rynku zbytu i potencjału gospodarczego, ale też sami otrzymaliśmy dużo. Wymienię tylko wspominane przy każdej okazji otwarte granice, dostęp do rynków pracy i rynku zamówień publicznych czy fundusze europejskie (licząc według obecnego kursu – około 700 mld zł na samą politykę spójności od 2004 roku). Do tego Polacy są jednymi z największych euroentuzjastów. Eurobarometr z jesieni 2018 roku pokazuje, że Unia Europejska wywołuje pozytywne skojarzenia u 56% naszych rodaków, u 36% neutralne i tylko u 10% negatywne. Pod względem pozytywnych opinii wyprzedzają nas tylko Irlandczycy, Bułgarzy i Luksemburczycy. Mniej negatywnych emocji pod adresem UE jest tylko w Irlandii, na Litwie i Łotwie.

Zdecydowanie więcej przemawia za tym, że mariaż Polski z Unią Europejską to klasyczna sytuacja win-win. Jednak czy to angielskie słówko można było napisać wielkimi literami? Innymi słowy: czy mogliśmy lepiej wykorzystać te 15 lat?

Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Z jednej strony wskaźniki ekonomiczne mówią, że przez 15 lat zbliżaliśmy się poziomem rozwoju do bogatszych państw Zachodu. Jeszcze w 2004 roku PKB na mieszkańca Polski nie wynosił nawet 50% średniej unijnej. W 2017 osiągnęliśmy 70%. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w tym roku przegonimy nie tylko Grecję, ale i Portugalię. Oznacza to, że i my się rozwijaliśmy, i rozwijały się inne państwa, ale u nas ten wzrost był szybszy. Z drugiej strony wśród 20 regionów charakteryzujących się poziomem PKB per capita niższym niż 50% średniej są wciąż trzy polskie województwa – warmińsko-mazurskie, podkarpackie i lubelskie. To pokazuje, że polityka rozwoju oparta na modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnym, który zakładał koncentrację inwestycji w największych miastach i ośrodkach gospodarczych, nie przyniosła spodziewanych efektów.

Podobnych przykładów świadczących o sukcesie, ale i niewykorzystanym potencjale jest więcej. Wzrost PKB Polski w latach 2004–2018 był jednym z najszybszych w UE. PKB na mieszkańca w cenach bieżących wzrósł z 24 tysięcy złotych do prawie 52 tysięcy w 2017 roku. Z drugiej strony nie do końca zadbano o przyszłość. Pokazują to na przykład nakłady na badania i rozwój, które co prawda w 2017 roku sporo urosły i stanowią teraz nieco ponad 1% PKB, ale taki wynik plasuje nas raczej w dolnych rejonach unijnej tabeli innowacyjności. Choć trzeba przyznać, że powoli pniemy się w unijnych rankingach. Patrząc na innowacyjność z lotu ptaka, można powiedzieć, że ćwicząc na siłowni, rośliśmy, ale zbyt mało uwagi poświęciliśmy mięśniom nóg, które przecież muszą nas dźwigać.

Przykład innowacyjności mógłby być dobrym początkiem dyskusji o, ujmę to dyplomatycznie, jakości niektórych inwestycji unijnych w ostatnich latach. Wiele euro, zwłaszcza tych na innowacyjność, można było wydać lepiej, ale faktem jest, że fundusze europejskie odegrały zasadniczą rolę w finansowaniu inwestycji publicznych po naszym wstąpieniu do UE. Gdyby nie one, wiele ważnych przedsięwzięć zostałoby zrealizowanych znacząco później. Mamy badania, które pokazują znaczący wpływ funduszy europejskich na procesy rozwojowe.

Faktem jest też to, że powoli stajemy także na własnych nogach i stajemy się mniej zależni od funduszy unijnych. O ile jeszcze w 2013 roku udział środków UE w publicznych nakładach inwestycyjnych wynosił prawie 52%, to w 2017 roku było to niewiele ponad 30%. Coraz więcej programów dajemy radę finansować z pieniędzy budżetowych.

Nasze potrzeby inwestycyjne są jednak wciąż ogromne. Dlatego tak duże znaczenie ma wynik negocjacji budżetowych na lata 2021–2027. Pierwsza propozycja Komisji Europejskiej z zeszłego roku nie satysfakcjonuje nas i wielu krajów naszego regionu. Wiemy też, że stajemy się bogatsi, i tylko z tego powodu będzie do nas płynąć mniej funduszy. Wiemy, że przed UE stoją nowe wyzwania. Proponowaliśmy rozwiązanie – większą składkę, właśnie po to, by nie osłabiać polityki spójności i wspólnej polityki rolnej. Poza tym nie widzimy pola do łączenia funduszy unijnych z praworządnością. To zupełnie dwa różne światy. Fundusze to planeta faktów. Ocena praworządności – planeta opinii. Czy naprawdę chcemy, by planeta opinii powodowała zaćmienie na planecie faktów? Negocjacje są w toku. Na razie mogę powiedzieć, że liczymy na to, że w polityce spójności spójność wygra z polityką.

A skoro już jesteśmy przy polityce, to trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że o ile gospodarczy bilans jest pozytywny, o tyle nie jestem entuzjastą politycznego kierunku, w którym zmierza UE.

Końcówka poprzedniej dekady to coraz silniejsze podążanie Europy w kierunku federalnej wizji Wspólnoty, która, jak sądzę, na wzór amerykański miałaby przekształcić się w Stany Zjednoczone Europy. W tym kierunku zmierzały pomysły, takie jak na przykład osobny budżet strefy euro, superminister finansów i gospodarki dla państw ze wspólną walutą czy też podejmowanie najważniejszych decyzji gospodarczych w ograniczonym kręgu państw. Mało tego, te tendencje nie słabną. One przybierają na sile. Być może należało się im mocno przeciwstawić na samym początku, kiedy jeszcze były tylko kiełkującymi ideami.

UE bezsprzecznie potrzebuje reformy. Lekiem nie są jednak centralistyczne wizje roztaczane przez niektórych polityków, choćby całkiem niedawno Emmanuela Macrona. Zamiast forsować federalistyczną ideę Wspólnoty, warto wskrzesić i uwspółcześnić wizję, którą niegdyś przez lata konsekwentnie promował francuski mąż stanu generał Charles de Gaulle. Twórca V Republiki był gorącym orędownikiem Europy opartej na silnych państwach narodowych. To „Europa ojczyzn”, która znajduje się w kontrze do – jak to określał generał – ponadnarodowej „Europy technokratów”. Według niego to nie abstrakcyjne instytucje, ale realnie istniejące narody oraz państwa, ich rządy i instytucje kształtują europejską rzeczywistość. Być może to właśnie ta abstrakcja i brak poczucia więzi były jedną z przyczyn decyzji o brexicie, która w mojej opinii jest chyba największą porażką UE w obecnym kształcie i z obecnymi tendencjami.

.Zanim powstał ten tekst, przedyskutowaliśmy jego kształt z ekspertami z naszego ministerstwa. Na końcu tej rozmowy doszliśmy do wniosku, że tak naprawdę dobre podsumowanie powinno odpowiadać na trzy pytania. Po pierwsze: czy te 15 lat jest sukcesem, czy porażką? Jest tym pierwszym, bez wątpienia, ale to sukces „z gwiazdką”. Po drugie: co się nie udało? Tutaj pozostajemy w sferze politycznej. Trudno mówić o ostatecznej porażce, bo proces wciąż trwa, ale pod koniec poprzedniej dekady nasz rząd powinien zrobić więcej, by przeciwstawić się tendencjom zmierzającym do budowy superpaństwa europejskiego i aby Unia była bliżej swoich obywateli. I wreszcie po trzecie: co jest największą korzyścią dla naszego kraju z członkostwa w UE? To, że jesteśmy członkiem organizacji stanowiącej bezpiecznik naszej suwerenności. Choć paradoksem jest to, że część tej suwerenności musieliśmy przesunąć na poziom Wspólnoty. Ale tak uczyniły wszystkie tworzące ją państwa.

Jerzy Kwieciński
Tekst ukazał się w nr 13 magazynu liderów opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 maja 2019