Kazimierz KRUPA: Euro w Polsce. Pochwała pragmatyzmu

Euro w Polsce.
Pochwała pragmatyzmu

Photo of Kazimierz KRUPA

Kazimierz KRUPA

Były redaktor naczelny Parkietu (1994–1998), Forbes'a (2007-2014), miesięcznika Manager. Dziś partner w Kancelarii Drawbridge.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Euro trzeba przyjąć w Polsce, i to możliwie najszybciej, a deklarację o chęci jego przyjęcia najlepiej złożyć już dzisiaj — by nikt nie miał wątpliwości co do naszych intencji – pisze Kazimierz KRUPA

.Pożytki z posiadania własnej waluty są tak oczywiste, że nie ma się co nad nimi długo rozwodzić. Nie bez przyczyny władcy przez wieki zazdrośnie strzegli prawa do bicia własnej monety. Podobnie jest współcześnie. Kształtowanie własnej polityki monetarnej pozwala wpływać na podaż pieniądza, regulować stabilny poziom cen, co jest podstawą długofalowego wzrostu gospodarczego, dobrobytu ludzi. Najlepszą tego ilustracją jest oczywiście amerykański dolar, który dodatkowo — jak światowa waluta tezauryzacyjna — pozwala Stanom Zjednoczonym trzymać w szachu pół świata, a może i cały.

Mając to wszystko na uwadze, zawsze byłem umiarkowanym zwolennikiem przyjęcia euro w Polsce. Pamiętając o tym, że w istocie w traktacie akcesyjnym zobowiązaliśmy się do zastąpienia złotego przez euro, bez określenia wszakże terminu, byłem za tym, by gonić tego króliczka (robić wszystko, byśmy spełniali kryteria warunkujące przyjęcie euro — bo ich spełnienie oznacza zwyczajnie zdrową gospodarkę), ale bez konsumpcji. Ot, taka trochę zabawa w kotka i myszkę. Ale do czasu! Wydarzenia ostatnich miesięcy zmusiły mnie do zweryfikowania poglądów: euro trzeba przyjąć w Polsce, i to możliwie najszybciej, a deklarację o chęci jego przyjęcia najlepiej złożyć już dzisiaj — by nikt nie miał wątpliwości co do naszych intencji.

Skąd tak radykalna zmiana stanowiska? Nie, nie z przyczyn ideologicznych (mieszanie ideologii z gospodarką zawsze źle się kończy), tym bardziej nie z miłości do Unii Europejskiej, bo jako żywo szczególnie ostatnio powodów do miłości to ona nam nie dostarcza (chociaż pieniędzy i owszem). Zdecydował czysty pragmatyzm! Pragmatyczni do bólu nasi zachodni sąsiedzi, Niemcy, kiedy zastanawiali się nad wprowadzeniem euro w swoim kraju, zastąpieniem marki, zrobili prosty eksperyment. Otóż wzięli umyślnego, wyposażyli w 1000 marek i wsadzili w samolot. Jego zadanie było dziecinnie proste: odwiedzić kilka stolic europejskich (Rzym, Paryż, Madryt, Lizbona…) i, najlepiej bez wychodzenia z lotniska, wymienić marki na, powiedzmy, liry, w kolejnej stolicy liry na franki itd. Na koniec wrócić do Berlina i posiadaną walutę na powrót wymienić na marki. Jak myślicie, ile tych marek dostał nasz zdumiony podróżnik? Mniej niż 700! Tak więc ten eksperyment kosztował go ponad 300 marek, oczywiście bez kosztów podróży. Na samych wymianach stracił ponad 30 proc. kwoty wyjściowej. To wystarczyło — Niemcy bez żalu pozbyli się marki.

Ten argument nieco się zdezaktualizował, bo we wszystkich tych stolicach posługują się euro, więc nasz umyślny dokonywałby wymiany tylko dwukrotnie, zatem i straty byłyby mniejsze. Ale są argumenty inne, znacznie istotniejsze. Jesteśmy krajem małym i biednym, na dorobku, rozwijającym się, zmniejszającym z sukcesami dystans do wielkich tego świata, ale jednocześnie jesteśmy krajem na tyle dużym i już bogatym, by nie być niezauważonym przez możnych tego świata. Nie wszyscy przychylnym okiem patrzą na nasze sukcesy. Już nie jesteśmy małym słodkim barankiem, który w kąciku pastwiska skubie sobie trawkę i wszyscy go głaszczą: „O, jaki śliczny, mały baranek, jedz sobie, baranku, jedz”. Nasz apetyt na trawkę z globalnego pastwiska zaczyna już wielu doskwierać, już nie głaszczą, ale rozglądają się za kijem, by przegonić tego szybko rosnącego barana o zbyt dużym apetycie. Doświadczają tego aż nadto boleśnie polscy przedsiębiorcy próbujący zdobyć nowe rynki dla swoich produktów.

Nie jesteśmy też anonimowi dla najróżniejszych funduszy hedgingowych.

Nawet dla nie największego z nich wysadzenie w kosmos naszej dumnej waluty narodowej, mimo rekordowo wysokich, przekraczających 108 mld euro rezerw walutowych, to bułka z masłem. Dlaczego mieliby to zrobić? A pamiętacie reklamę jednego z banków z udziałem trenera reprezentacji Polski w piłce nożnej, Leo Beenhakkera: „Leo why? For money!”. Właśnie dla zarobku, bo już nie jesteśmy tacy mali, a jeszcze nie jesteśmy tacy silni. Przejście pod skrzydła Europejskiego Banku Centralnego te ryzyka istotnie ogranicza.

No i wreszcie chyba najważniejszy powód. Nękana kryzysami strukturalnymi Unia Europejska (ofiara własnego sukcesu, ale ciągle najlepsze miejsce do życia pod słońcem — i tak z pewnością pozostanie) wymyśliła sobie, że pokona je (prezydent Macron i kanclerz Merkel nie pozostawiają żadnych złudzeń) zwiększeniem i przyspieszeniem integracji. W istocie oznacza to zawężenie UE do krajów strefy euro. Ci pozostający poza nią będą członkami drugiej kategorii, którym znacznie trudniej o płynące z Brukseli beneficja. Wtedy może okazać się, że obowiązków wynikających z członkostwa w UE to my mamy wiele, ale pożytków tyle, co kot napłakał. Łatwo wtedy będzie można powiedzieć, że taka Unia to nam się nie opłaca, i przekonać Polaków do… wyjścia z niej. Chyba że o to rządzącym, wbrew temu, co publicznie deklarują, chodzi — wiele ostatnich wydarzeń niestety uprawomocnia tę tezę. A wtedy to już naprawdę pozostanie nam tylko zawierzyć naszą ukochaną Ojczyznę Matce Boskiej Częstochowskiej, bo dobrze się to nie skończy.

Kazimierz Krupa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 5 stycznia 2018