Marek KACPRZAK: Europa. Utopijna wizja, która nie przechodzi próby czasu

Europa.
Utopijna wizja, która nie przechodzi próby czasu

Photo of Marek KACPRZAK

Marek KACPRZAK

Naukowo zajmuje się ekonomiką kultury, w szczególności zarządzaniem w mediach i ekonomiką mediów. Pracował m.in. w Wirtualnej Polsce, Polsat News, TVN24, TVP, RMF FM, Polska The Times. Od 2021 r. rzecznik prasowy Klubu Parlamentarnego Lewica.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Stało się to, co musiało się stać. Prędzej czy później ktoś jako pierwszy musiał wyciągnąć cegiełkę z tego sztucznego monolitu, który prawdziwym monolitem nie był ani przez chwilę.

Brytyjczycy pokazali, że są przede wszystkim Brytyjczykami, a nie Europejczykami, do czego próbowano ich przekonać, tak jak przekonujemy się do tego wzajemnie niemal na całym kontynencie. Bycie Europejczykiem nic nie oznacza. To „coś” oznacza bycie Brytyjczykiem, Niemcem, Francuzem, Polakiem itd., ale nie Europejczykiem.

Od czasu powstania Unii Europejskiej, a potem przez cały czas, gdy się rozszerzała i przyjmowała w swoje struktury kolejnych członków, nie zadbała ona o swoją tożsamość, o coś, co by ją realnie spajało i było budulcem, który wytrzymałby napory zmian, wiatrów i turbulencji.

.Europejczycy, czyli Europa, w swoim przekonywaniu się o zjednoczeniu poszli tak daleko, że zapomnieli, że nadal są rozproszeni i nic ich nie spaja, oprócz oczywiście powstających w Brukseli ton dokumentów i wzajemnych interesów, które wcale takie wzajemne nie są ani nigdy nie były.

Decyzja Brytyjczyków nie jest dowodem na populizm polityków, nie jest to też dowód na to, że Unia poszła za daleko w swoich regulacjach czy aktach prawnych. Głosowanie za Brexitem jest przede wszystkim dowodem na to, że twór zwany wspólnotą europejską pozostał tylko utopijną wizją, która nie przechodzi próby czasu. Zbigniew Brzeziński w swojej „Strategicznej wizji” pisał kilka lat temu, że „Unia Europejska nie wykorzystała lat »Europy scalonej i wolnej« do stworzenia Europy stanowiącej prawdziwą wspólnotę”. Rzecz w tym, że stworzyć jej nie mogła, bo nie ma ku temu żadnych podstaw ani warunków. Nie da się przecież stworzyć wspólnoty, jeśli nie ma się żadnych wspólnych odnośników, które scalają wspólnoty.

W Europie każdy podkreśla swoją odrębność, co w efekcie nie daje żadnych szans na jakąkolwiek integrację. Na poziomie domowym integrację gwarantuje palenisko i wspólne cele, na poziomie narodów musi to być chociażby język, kultura, religia czy historia. A ta dzieli jak nic innego.

.Jeśli chce się być we wspólnocie narodów, które zazwyczaj ze sobą walczyły, to właściwie o tej historii trzeba albo milczeć, albo inaczej kłaść akcenty. Dlatego chociażby my, Polacy, mamy nieustanną potrzebę rozliczania za doznane krzywdy Niemców, kraje bloku wschodniego ciągle mają poczucie krzywdy i oczekują innego traktowania. Ale już Francuzi udają, że nigdy nie toczyli krwawych wojen ze swoim współczesnym największym sojusznikiem gospodarczym. Tak jak i sami Niemcy już dawno uporali się z traumą drugiej wojny światowej, uważają, że to zamierzchła historia, która obciąża ich przodków, a nie ich samych. Dlatego dzisiejsi 35- czy 45-latkowie nie są w stanie zrozumieć retoryki wojennych rozliczeń, którą prowadzą inni.

W czasach, gdzie głównym celem jest zysk i jak najwyższy ekonomiczny bilans dodatni, oddala się sama przyczyna powstania Unii jako takiej. Mało kto już pamięta albo raczej mało kto już chce pamiętać, że „współczesna Europa to poszukiwanie wyjścia z piekła”, jak zauważył George Friedman. Nie ma się co dziwić, że tak się dzieje, bo piekło utajone, piekło, którego się nie doświadczyło, przestaje być realną groźbą. Przestaje być odnośnikiem.

Verdun, Auschwitz, wizja wojny nuklearnej — to pojęcia książkowe, encyklopedyczne, równie abstrakcyjne dla spójności i jedności, jak bitwa pod Wiedniem czy wyprawa Napoleona na Moskwę.

George Friedman w książce „Następna dekada”, którą napisał na początku dekady obecnej, gorzko stwierdza, że „przez dwadzieścia lat od upadku Związku Sowieckiego Europejczycy byli przekonani, że znaleźli swoją utopię, lecz przyszłość wydaje się niepewna”. Zwłaszcza że o bezpieczeństwo Europa wcale nie dba sama we własnym gronie. Gwarantem jest tu bardziej cały Sojusz Północnoatlantycki niż Europa.

Gdy Europejczyk jest przekonany, że nie musi bać się o swoje bezpieczeństwo, że wojna wewnętrzna mu nie grozi, a powodów do dumy z bycia Europejczykiem nie ma, o Europie jako całości zapomina. Czas powojenny został zmarnowany.

Amerykanin z dumą wciąga co rano na maszt flagę amerykańską. Co ma z dumą robić Europejczyk? Europejczyk co najwyżej z dumą mówi o własnym kraju. Bycie Europejczykiem to pusty slogan, za którym nie idą żadne wartości.

.Warto wziąć pod uwagę Friedmanowską wykładnię, według której „Unia Europejska narodziła się, by służyć dwóm celom. Pierwszym miało być połączenie Europy Zachodniej w luźną federację oraz rozwiązanie problemu Niemiec poprzez ich zbliżenie z Francją i ograniczenie w ten sposób groźby wojny. Drugim było znalezienie sposobu na ponowne zintegrowanie Europy Wschodniej ze społecznością europejską.

Unia zmieniła się z zimnowojennej instytucji, służącej wyłącznie Europie Zachodniej w trakcie napięć z blokiem sowieckim, w organizację, której zadaniem jest połączenie obu części Europy”. W ten sposób Europa wpadła we własne sidła. Integracja przerodziła się skarbonkę bez dna, z przekonaniem niektórych państw, że im się „należy”. Stąd ciągłe napięcia, tarcia, żale i pretensje. Stąd też gigantyczne ruchy migracyjne.

Ci, którzy nie chcieli czekać na długofalowe efekty, na poprawę warunków życia w odległej perspektywie, ruszali do krajów bogatszych. Chcieli od razu należeć do tej „lepszej” Europy. Bo ruchy migracyjne w zjednoczonej Europie odbywają się przecież w jedną stronę. Co doprowadziło do kolejnych napięć i pęknięć. Sen o ekonomicznej potędze jest snem pięknym, dopóki w swoim założeniu jest snem o idealistycznej równości; po przebudzeniu się widać jednak ogrom nierówności.

Europa chciała i nadal przecież chce być światową potęgą. Ma ambicje dorównywać chociażby takim potęgom jak Stany Zjednoczone. Te ambicje zdaniem Friedmana i ich realizacja poprzez budowę pozycji światowej potęgi nie w postaci suwerennych krajów, ale kolektywu sprawiło, że Europa popadła w kłopoty. Szybko się okazało, że bogaci się nie cała Europa i nie wszyscy Europejczycy. Podział dóbr odpowiada sile poszczególnych państw i gospodarek.

Pojęcie wspólnego rynku okazuje się pięknym hasłem na potrzeby finansistów i biurokratów, ale nie niesie ze sobą nic konkretnego dla przeciętnego mieszkańca czy pracownika. Zjednoczenie z pozycji workera okazuje się całkowitą fikcją, gdy ten niby jednolity rynek rządzi się na poziomie krajów inną siłą nabywczą, inną skalą podatkową, inną płacą minimalną i właściwie wszystkim innym. Nie zmieniła tego nawet wspólna waluta, na którą zdecydowali się niektórzy.

Piękne hasła o wspólnocie i budowaniu potęgi rozbijają się w zderzeniu z realnym życiem bezrobotnego z Belfastu, Sanoka czy Alicante. Zbigniew Brzeziński, przyglądając się tym rozbieżnościom, doszedł do wniosku, że „szybko starzejąca się ludność, a także ludzie młodzi bardziej przejmują się bezpieczeństwem socjalnym niż narodowym”. A tam, gdzie każdy bardziej myśli o sobie, nie ma mowy o żadnej wspólnocie czy unii.

Aż dziwne, że tak trudno dociera prawda o tym, że nie da się stworzyć mocarstwa, gdy wokół tyle własnych ambicji.

Nie da się stworzyć spójnej ponadnarodowej wizji, gdy trzeba wygrać wewnętrzne wybory krajowe. A ostatnio najłatwiej to osiągnąć, tworząc narrację o złej Unii, która ogranicza i krępuje, przedstawiając ją jako coś, z czym się w żaden sposób nie identyfikujemy, bo to ONI, a nie MY.

.W tej sytuacji właściwie niewykonalne jest zdefiniowanie, czym są korzyści płynące z bycia wspólnotą, kiedy dla każdego będzie to oznaczało coś innego. W efekcie „Unia Europejska pozostaje dobrowolnym związkiem, stworzonym dla wygody jej członków, a jeśli staje się niewygodna, członkowie mogą ją opuścić” — jak zauważa Friedman.

I nieważne, co powiedzą biurokraci, politycy, ekonomiści i wszyscy inni. Wyjęta przez Brytyjczyków ze sztucznego monolitu cegiełka musi w efekcie zmienić całą budowlę. Po tąpnięciu giełdy wystarczył tydzień, by indeksy brytyjskich spółek odrobiły straty. Szybko przyszło opamiętanie i refleksja, że bez względu na to, czy Unia będzie nadal w takim kształcie jak do tej pory, czy ten kształt będzie się zmieniał, rynek jako taki pozostaje taki sam. Wielka Brytania nadal będzie miała tylu mieszkańców, ilu ma, nadal będzie produkowała i konsumowała produkty. Nadal będzie je kupować i sprzedawać. Sama zmiana struktur nie sprawia, że znikają pieniądze. Co najwyżej zmieniają swoich właścicieli i przekładane są z innych kieszeni, trafiają na inne konta.

W swojej wizji dekady, która trwa, w czasie której doszło do pierwszego unijnego wyłomu, Friedman prognozuje, że „Unia Europejska nie rozpadnie się, a już na pewno nie w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Powstała jako strefa wolnego handlu i tym właśnie pozostanie. Nie zmieni się w wielonarodowe państwo, dużego gracza na arenie międzynarodowej. Jej członków nie łączy dostatecznie wiele, żeby byli skłonni podzielić się wojskiem, a bez tego Europie brakuje fundamentalnej siły”.

Budowanie jedności jedynie na wartości materialnej, a nie na ideach i wartościach wyższych, bez względu na to, jak one będą definiowane, musi skończyć się fiaskiem.

.Podział dóbr zawsze będzie w pojęciu ogółu niesprawiedliwy, a niesprawiedliwość i poczucie jej doświadczania zawsze kończyły się rewolucją. Bardziej lub mniej krwawą. Bardziej lub mniej dynamiczną.

Stawianie wspólnoty jako rachunku ekonomicznego nie ma w dłuższej perspektywie żadnych szans. Europejczycy już to wiedzą. Pora, by zrozumieli to też ci, którzy wspólnotę tworzą formalnie. W innym wypadku Brexit będzie tylko początkiem, a nie sygnałem ostrzegawczym.

Marek Kacprzak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 lipca 2016
Fot. EM