
Brexit. Mgła nad kanałem, kontynent odcięty
.Do 23 czerwca 2016 roku nie zdawałem sobie sprawy (podobnie jak wielu wielu innych), że nasz genialny Stanisław Wyspiański i jego wizjonerskie tezy, są tak popularne na Wyspach. Brytyjczycy, mówiąc „nie” Unii Europejskiej, właśnie sparafrazowali słynną z „Wesela” Wyspiańskiego tezę, która brzmi teraz:
„Niech na całym świecie wojna/byle angielska wieś zaciszna/byle angielska wieś spokojna”.
.Hola, hola – zawoła ktoś: czy aby się Pan nie zagalopował? Przecież, w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało: słońce dalej wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie, Wielka Brytania nie odcumowała od Europy i dalej leży tuż za kanałem La Manche, który – jak ktoś się uprze – nawet wpław da się przepłynąć (że nie wspomnę już o tunelu). To wszystko prawda, ale mówiąc o końcu Europy mam na myśli tę, którą znamy od z ponad sześćdziesięciu lat, mniej lub bardziej udolnie i udatnie dążącą do tak czy inaczej pojmowanej integracji.
Od wielu lat powtarzam, że będzie można odtrąbić pełny sukces europejskiej integracji w momencie, w którym na jakimkolwiek stadionie sportowym zobaczymy zwycięzcę, który rundę honorową wokół stadionu wykonuje dzierżąc w dłoniach flagę Unii Europejskiej (skądinąd przecież pięknej, tak w warstwie estetycznej jak i emocjonalnej). Sukces można by nawet odtrąbić gdyby miał w dłoniach dwie flagi: kraju swojego pochodzenia i Unii Europejskiej (bo przecież zdarza się niekiedy, że sportowcy tryumfują z dwoma flagami w rękach: kraju swojego pochodzenia i nowej ojczyzny w której barwach i na chwałę której odnoszą sukcesy). Teraz już wiem: nie doczekam takiego momentu! Więcej! Mam wątpliwości czy doczekają tego następne pokolenia.
Obywatele Wielkiej Brytanii, mówiąc „nie” jednoczącej się Europie, zmaterializowali nie tylko frazę z „Wesela” Wyspiańskiego, ale również tytuł z „Daily Mail” (sprzed wielu lat): „Mgła nad kanałem, kontynent odcięty”. Tylko czy aby na pewno to kontynent jest odcięty? Mające swoje źródła już u Szekspira i w epoce elżbietańskiej angielskie aroganckie poczucie wyjątkowości, wyrażające się między innymi ogromnym sceptycyzmem wobec idei jednoczącej się – w trudach, znoju, metodą prób i błędów – Europy; i ciągle żywa tęsknota za Commonwealthem, doprowadziły do realizacji eurosceptycznego argumentu: „nie traćmy tysiącletniej niezależności państwowej”. No i ją odzyskali.
Smak „zwycięstwa”
.Tylko czy nie jest to aby pyrrusowe zwycięstwo? Commonwealth jest już pięknym bo pięknym, ale tylko wspomnieniem; brytyjska korona pięknym bo pięknym, ale tylko symbolem. Z uwagą będziemy teraz obserwowali zachowanie przede wszystkim Szkotów i Irlandczyków z Północy. Przypomnijmy, że we wrześniu 2014 roku, zatem ledwie niespełna dwa lata temu, Szkoci, po kolorowej i burzliwej kampanii, w referendum w sprawie niepodległości swojego kraju zdecydowali (55 do 45 proc., przy 85 proc. frekwencji), że pozostaną częścią Zjednoczonego Królestwa. Ale Szkoci wcale nie pałają taką niechęcią do Unii Europejskiej. Wręcz przeciwnie: 62 proc. z nich opowiedziało się w referendum za pozostaniem w strukturach europejskich.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że jednym z ważkich argumentów zwolenników pozostania Szkocji pod brytyjską koroną było właśnie to, że jak zagłosują za niepodległością to automatycznie przestaną być członkiem Unii Europejskiej i cały proces akcesji będą musieli zaczynać od nowa. Co teraz? Jeszcze przed referendum w sprawie Brexitu, Nicola Sturgeon, premier Szkocji, zapowiadała: „być może czeka na wkrótce nie jedno, a dwa referenda”, mając na myśli ponowne głosowanie w sprawie niepodległości swojego kraju. By nie pozostawić wątpliwości dodała: „jeśli jak ja, pragniecie związku z Europą, nic nie powinno tego zdania zmienić”.
.Czy można mieć zatem pewność, że Szkoci wybiorą tradycję, nostalgię, historię… i pozostaną poddanymi Jej Królewskiej Mości, czy też skłonią się ku przyszłości i współpracy z jednoczącą się (podkreślmy: w bólach) Europą?
Podobnie Irlandczycy z Północy. Oni też, w stosunku 56 do 44 proc., opowiedzieli się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Co tym razem powiedzą na narzucone im rozwiązanie przez Braci Większych z południa? Podporządkują się, czy też będą próbowali znaleźć własną drogę? Jedynie Walijczycy byli zgodni z wolą większości i w stosunku zbliżonym do ogólnego wyniku referendum zagłosowali za rozwodem z Unią Europejską.
Schuman przewraca się w grobie
.Czy rzeczywiście Robert Schuman, który 9 maja 1950 roku przedstawił plan, który stał się zalążkiem procesu europejskiej integracji, poniósł klęskę, przegrał wojnę czy tylko bitwę? Jednym słowem: czy to koniec integracji europejskiej czy tylko kolejny, choć bardzo niebezpieczny zakręt na wyboistej drodze do tak czy owak zjednoczonej Europy? Nie wiemy. W swoich scenariuszach nie tylko Schuman ale i kontynuatorzy jego idei, dzieła, nie przewidzieli takiej sytuacji. Wydaje się jednak, że Wielka Brytania poradzi sobie (z mniejszymi lub większymi trudnościami) bez Europy, a tym bardziej Europa poradzi sobie bez Wielkiej Brytanii. Tym bardziej, że już widać, iż znaczenie wyniku głosowania, o ile przed referendum było demonizowane, o tyle teraz jest deprecjonowane – szczególnie na Wyspach.
Tyle tylko, że to może być już nie ta Wielka Brytania, o czym pisałem wcześniej, i – co bardziej istotne z naszego punktu widzenia – nie ta Europa. Jak wiadomo najgorsze jest nieznane. Stąd taka ogromna determinacja Europy by nie dopuścić do Grexitu, mimo tego, że przecież znaczenie gospodarki greckiej dla bytu Europy było i jest znikome, stąd rosnące wrażenie, że to ogon zaczyna machać psem. Wszystko brało się ze strachu przed niewiadomym: nie ma procedur, trzeba podejmować niestandardowe decyzje – koszmar brukselskiego urzędnika. A teraz?
Mleko się rozlało, Brytyjczycy podjęli decyzję i z jej skutkami trzeba się zmierzyć. Powstaną precedensy.
.I mimo iż prawo europejskie nie jest oparte o precedensy, mają one ogromny wpływ na kształtowanie praktyki administracyjnej i prawnej. W dyplomacji europejskiej, miast żmudnego dochodzenia do konsensusu, może pojawić się narracja: nie podoba wam się to rozwiązanie, nie zgadzacie się na nie – proszę bardzo, droga wolna, możecie podążyć „drogą angielską”.
Nie ma alternatywy dla zjednoczonej Europy – chyba, że za alternatywę przyjmiemy chaos, ciągłe spory między państwami, konflikty i spadek znaczenia tak kontynentu jak i poszczególnych krajów w świecie. Ale jak będzie wyglądała ta „zjednoczona Europa”? To już odrębne pytanie: czy to będzie powrót do szóstki założycieli, państw strefy euro, Europa dwóch czy trzech prędkości…? Ten model będzie się wykuwał w najbliższych miesiącach.
Sir, a Polska?…
… szepnęła ponoć na chwilę przed omdleniem w ramionach Napoleona, w jego łożnicy w murach Zamku Królewskiego w Warszawie, Maria Walewska. Powtórzmy za nią: a Polska? Trudne pytanie. Tym bardziej, że współczesna Maria Walewska zapewne by się znalazła, być może nawet bez trudu, ale Napoleona ewidentnie brak. Jeżeli zatem nie tą drogą, to którędy? Z pewnością nie integrowaniem mniejszych przeciwko większym, z pewnością nie przy pomocy Grupy Wyszehradzkiej (nota bene nawet z Mistrzostw Europy 2016 – w chwili kiedy to piszę – wszyscy, z wyjątkiem nas, już odpadli) ale włączeniem się w główny nurt debaty nad modelami bezalternatywnie jednoczącej się Europy. Jak jednoczącej się, w jakim modelu integracji? Na to pytanie Europa musi sobie odpowiedzieć w najbliższych miesiącach. A Polska? Polska musi się określić: czy chce grać w pierwszej lidze, z możnymi kontynentu, narażając się na częste porażki, czy iluzorycznie liderować w lidze drugiej – bez gwarancji zwycięstw, za to z gwarancją braku pożytków.
Kazimierz Krupa