
Brexit. Brytyjski problem i europejskie wyzwania.
Brytyjczycy mają problem. Emocje „święta niepodległości”, jak podkreślał Farage dzień po referendum, będą wygasać w miarę szybko. Choć zostaną postawy utrwalone przez populizm, które owocować będą hasłami adresowanymi m.in. do Polaków: „Go home”.
Odsłoni się równocześnie jałowość, by nie powiedzieć głupota brytyjskiej decyzji, z całym szacunkiem dla wyniku demokratycznego głosowania. Demokracja to mechanizm — jej obiektywne rezultaty w historii bywały różne. Ale jeśli chce się być choć trochę uczciwym w polityce, to trzeba pytać o to, co zrobią brytyjscy liderzy „leave”.
Wyniki referendum muszą unieść ci, którzy w imię populistycznych racji całą tę zabawę ze światem w imię angielskiej pychy wywołali.
.Dlaczego piszę „pychy”? Bo to była emocja wiodąca. To ona pozwalała w tabloidach wyśmiewać instytucje europejskie, przekłamywać, manipulować odczuciami masowymi. Traktować UE jak ciężar i zmorę. Dzisiaj — to uczucie pychy (ważny czynnik w populistycznej grze, bo „pycha” przybrała w komunikacji masowej obraz „dumy”) czy fałszywej dumy — gdzieś się chowa i niestety nie przekłada się po wygranym referendum na odpowiedzialność.
Bo nieodpowiedzialny jest Cameron jako lider partii konserwatystów, podając się do dymisji bez szybkiego uruchomienia procedury wyboru szefa formacji i premiera. To nieodpowiedzialność — wodzić Europę za nos przez miesiące, a teraz mówić, że wniosek o wyjście z artykułu 50 traktatu nicejskiego rząd brytyjski przedstawi nie wiadomo kiedy, choć nieformalnie chciałby zacząć negocjacje. To nieodpowiedzialność — jak przywódcze lwy konserwatywne kąsają się w walce o władzę bez poczucia, że im sprawniej by wybrano lidera, tym lepiej dla zarządzania projektem przejścia: od UK w UE do UK poza UE. To nieodpowiedzialność liderów Partii Pracy, którzy nie umieją zgodnie wyłonić nowego przywództwa. Wszystko to jest nieodpowiedzialne, bo efektem referendum jest skrajna dychotomia, podział społeczeństwa, jakiego Wielka Brytania od pokoleń nie pamięta. Podzieleni Brytyjczycy nie znajdą odpowiedniej drogi do zrealizowania Brexitu w formie dla nich najlepszej, a i dla Europy strawnej.
.Potrzebna jest jasność reguł, a nie emocje politykierskie tych, którym wydaje się, że są Wielkimi Postaciami Historii. Farage może mamić swoich kolegów od piwa z tawerny, ale nie całą Europę. Może zresztą liberałowie zaczną wracać w tej fazie goryczy na scenę polityczną Wielkiej Brytanii.
Na razie jedynie szkocka premier jest zdeterminowana, jasno przedstawia cele i zadania — wyjść z UK i wrócić do Unii, co przecież nie jest łatwe. Ale inteligentnie korzysta z prerogatyw szkockiego parlamentu. Demokracja jest demokracją, więc świadomi etnicznej odrębności Szkoci, głosujący w referendum za pozostaniem w UE, mają moralne prawo upomnieć się o kształt swojej przyszłości. Tak jak mają prawo młodzi (szkoda, że sporo z nich zostało w domu) mieć pretensje do starszego pokolenia, które urządziło im przyszłość zupełnie inną niż ta, której młode pokolenie chce i potrzebuje.
Wyłania się też z pierwszych dyskusji problem skutków i kosztów Brexitu. Firmy finansowe jasno deklarują, że będą szukały nowych siedzib i kwater w Europie — bo to większy rynek i potencjał biznesu. A to byłaby zmiana o skali skutków nie do wyobrażenia. Podobnie w dziedzinie kluczowej dla gospodarczego i geopolitycznego bezpieczeństwa Europy — w sektorze energetycznym i projekcie unii energetycznej. Wyjście Wielkiej Brytanii zmienia model planowanego wcześniej funkcjonowania wspólnoty energetycznej.
Mówi się o Wielkiej Brytanii jako technologicznej wyspie po wyjściu z UE. Ma to swoje dobre strony — własne serwery, chmury obliczeniowe i magazynowe, potencjalna bliskość relacji z firmami internetowymi z USA. Ale niesie także koszty oraz straty: odrębne reguły ochrony danych i reguły dla infrastruktury (zdrożeje roaming?), koszty rozwoju infrastruktury, zerwanie rodzącej się właśnie europejskiej sieci bezpieczeństwa dla internetu, zamknięcie idei swobodnego przepływu danych na całym obszarze europejskim i w niedługiej przyszłości — transatlantyckim. Zostawiam na boku przywileje dla rolników (5. kraj w Europie co do dopłat bezpośrednich) czy oczywiste straty z tytułu braku czegoś, co zawsze dla Brytyjczyków było istotne — jednolitego rynku czy rodzącego się właśnie cyfrowego jednolitego rynku.
Już raz, chyba w latach 60. XIX wieku, Brytyjczycy przez swoje decyzje o zamknięciu granic na pewne usługi i towary — przy zmieniającej się globalnie gospodarce — stracili, osłabiając tempo rozwoju i tracąc przywództwo gospodarcze. Chcą to powtórzyć? W imię mitu Korony i Imperium?
No właśnie, im więcej dni po referendum — tym bardziej oczywisty staje się absurd wyjścia z Unii. I dlatego tak nerwowo europejskie siły antyeuropejskiego populizmu wymyślają nowe uzasadnienie — że wyszli, bo zawiniła Komisja Europejska, czy jak chce prof. Legutko: zawinił Donald Tusk. A to nie jest czas na „parujące umysły”. To czas, który wymaga „chłodnego umysłu”.
.Czy Unia jest gotowa na rozpoczęcie procesu wyjścia Wielkiej Brytanii? Unia musi zrobić dwie rzeczy.
Po pierwsze: uświadomić sobie własne słabości, deficyt demokracji, brak sprawności decyzyjnej w kluczowych sprawach — zrobić to uczciwie, ale nie populistycznie, jak chcieliby politycy z wielu krajów, winiąc Unię za wszystko. To wymaga spokojnego przeglądu tego, jak funkcjonuje dzisiaj zasada pomocniczości — kluczowa dla podziału kompetencji.
Niezbędne jest ponowne określenie: jakie sprawy najlepiej rozwiązywać na poziomie europejskim, jakie na krajowym, jakie na regionalnym czy lokalnym. A decydować o ocenie muszą fakty, dane, analizy, prognozy — a nie wyłącznie narodowe aspiracje i hasła.
.Wymaga to dobrego zdefiniowania, jak godzić narodowe interesy — bez żadnego dla nich prawdziwego uszczerbku — z interesem ogólnym. A ten interes ogólny to jest nasz wspólny interes — mieszkańców Europy, a nie żaden interes Brukseli. Trzeba przestać wmawiać, że UE jest samym złem, tylko ją zmienić, by była naprawdę nasza, wszystkich w Europie. Z równowagą interesów dużych i małych krajów, bogatszych i biedniejszych, starych w UE i nowych, Północy i Południa, Zachodu i Wschodu. Czy taka nowa solidarność jest w Europie możliwa?
Może będzie to — po szoku brytyjskim — oczyszczający, ale i jednoczący cel? Oczywiście, po drodze trzeba dać sobie radę z odśrodkowymi siłami, które dziś domagają się swoich referendów wyjścia.
Jest jasne, że Europa nie jest gotowa na projekt „Więcej Europy”. Ale powinna nauczyć się, że zasada „Więcej Europy tam, gdzie trzeba” staje się, w obliczu różnych kryzysów, fundamentalna. Są kwestie takie, jak na przykład cyberbezpieczeństwo. Choć sprawy bezpieczeństwa leżą traktatowo w gestii państw członkowskich, powinny być ze względu na ponadgraniczność spraw cyfrowych rozwiązywane europejsko, jednolicie. Jak mówią Amerykanie — w tych sprawach trzeba przyjąć zasadę „to push the border out”.
Są sprawy związane z bezpieczeństwem i obroną Europy, które w sytuacji zagrożeń — jakie tworzą Rosja, terroryzm islamski, chaos na Bliskim Wschodzie oraz potencjalny chaos na Kaukazie i na obszarze partnerstwa wschodniego czy niepewność losów rozwoju Afryki — wymagają wspólnej odpowiedzi na poziomie europejskim. Widoczny od dawna brak harmonizacji polityki i strategii wsparcia rozwoju Afryki skutkuje dzisiejszą sytuacją — niekontrolowaną falą uchodźców politycznych i ekonomicznych. I to nie wina instytucji europejskich, ale egoizmów państw członkowskich.
Są kwestie, jak wyzwania demograficzne, które są kluczowe dla przyszłości Europy. Starzejemy się. I to wymaga zarówno polityk na rzecz dzietności, jak i otwartości na nowe zasoby pracy, także spoza Europy. Migracja to dla niektórych zagrożenie. Ale naprawdę dobrze pomyślana migracja — to szansa. Każdy kraj, każda nacja ma swój demograficzny problem. Ale w Europie ze względu na szanse, jakie niesie jednolity rynek, demografia jest istotna dla równowagi i rozwoju całego, europejskiego rynku pracy. Potrzebne są więc omówione, wypracowane wspólnie zasady polityki wzrostu demograficznego, której elementem będą wspólne reguły europejskiej polityki migracyjnej. Powinny być one jednak realizowane odrębnie — w ramach krajowych wyborów odpowiednich narzędzi. Może w tej dziedzinie warto coś robić wspólnie i odrębnie? I może przyniesie to konkretne efekty…
Korzyści gospodarcze i ich zimna analiza dotycząca jednolitego rynku w jego wszystkich wymiarach — handel, finanse, internet, rynek pracy, etc. — powinny jasno tworzyć wspólnotę europejską. Są też rzeczy fundamentalne, jak zgoda na ład demokratyczny, monteskiuszowską zasadę rozdzielności władz: ustawodawczej, wykonawczej, sądowniczej, reguły sprawiedliwości (nie może być mowy o powrocie kary śmierci), rozwiązania antydyskryminacyjne, prawo do swobód religijnych, prawo do wolności słowa i ekspresji oraz prywatności. Ten ostatni obszar, często nazywany „miękkim” jest równie kluczowy, jak swobody gospodarcze w wymiarze europejskim. Bo nawiązuje on wprost do europejskich tradycji wolnościowych i czyni z Europy kontynent ważny dla rozwoju tych wartości w świecie. Współczesne mądre konserwatyzmy nie mają z tymi wartościami kłopotu, a to, co zachowują dla narodowych decyzji, powinno się właśnie zdefiniować przy rzetelnym przeglądzie zasady pomocniczości.
Kluczem jest powszechna, otwarta, czysta w sensie unikania nienawiści i kłamstw debata europejska. Debata obywateli, regionów, narodów, państw — wszystkich partnerów europejskiego projektu. I dopiero po tej pracy można powiedzieć, że zmieniamy traktat lub nie. Zaczynanie od hasła „zmienić traktat” zaprowadzi nas na manowce populistyczno-sloganowej gry, jaką z Brexitem wykonał bezsensownie Cameron. Sarkozy i Kaczyński chcą iść w te ślady… Po co?
.Druga rzecz, jaką musi zrobić Unia Europejska, to przygotować przywództwo europejskie, zespoły techniczne i plan oraz kalendarz działań. Nie ma być to tylko kalendarz Brexitu. To musi być kalendarz odnowienia Unii Europejskiej. Brexit jest tylko elementem gry, a nie stawką w tej grze. Stawką jest Europa.
Jeśli stawką jest Europa — to największe szanse na dobre prowadzenie tej gry ma Tusk. Nie dlatego, że nazywa się Tusk. Ale dlatego, że jest szefem Rady Europejskiej, czyli musi myśleć o wszystkich 27 członkach Unii Europejskiej. I dlatego, że jest Polakiem i jak nikt inny rozumie kraje, które dopiero co weszły do UE i nie chcą być pomijane w procesie podejmowania decyzji.
.Istotny jest kalendarz akcji. Ostatnie dni pokazują, że powstaje on szybko. Powołanie specjalnego zespołu zadaniowego z byłym szefem gabinetu van Rompuyem — to dobry ruch. Formalna Rada Europejska, która i tak miała się odbyć — ważna decyzja, bo pokazuje, że Europa pracuje. Nieformalna Rada, 27 członków Unii — także ważne posunięcie. Z tych pierwszych spotkań i konsultacji wyłonić się musi coś, co roboczo bym nazwał w ciągle jeszcze najpopularniejszym języku w Unii Europejskiej: Recovery of Europe’s Agenda.
Michał Boni
27 czerwca 2016