Marek TARNOWSKI: Polećmy na Księżyc. Czy my w ogóle mamy jakąś ideę?

Polećmy na Księżyc.
Czy my w ogóle mamy jakąś ideę?

Photo of Marek TARNOWSKI

Marek TARNOWSKI

Praktyk biznesu i innowacji. Był wiceprezesem Hortex Holding (1995-99), prezesem Strauss-Elite na Polskę, kraje bałtyckie i Ukrainę (1999-2001), prezesem i CEO Grupy Mokate (2001-2016), w której radzie nadzorczej zasiada obecnie. Autor bądź współautor wielu patentów i nowatorskich projektów. Absolwent Wydz. Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego oraz IMD Lozanna.

Musimy zdać sobie sprawę, że to nie kwestie gospodarcze dominują w naszej dzisiejszej debacie publicznej. Zawłaszczyły ją kwestie martyrologiczne. I to po obydwu stronach sceny politycznej. Wszyscy dali się w to wkręcić. Na gospodarkę nie ma już miejsca. Brakuje przestrzeni. Powietrza. Nawet wybitni specjaliści od ekonomii i rozwoju okazują większe emocje podczas wypowiedzi na temat tego, kto był agentem, niż podczas wyjaśniania podwalin ogłaszanych planów – pisze Marek TARNOWSKI

.Obecna martyrologia jest dużo prostsza do wyjaśnienia, niż się komukolwiek wydaje. Wystarczy otworzyć wszystkie archiwa PRL i w ten sposób zamknąć jątrzące tematy. Każdy, kto będzie chciał się tym interesować, przeczyta wszystko w internecie i wyrobi sobie ocenę. Rozstrzygnie, czy ktoś był podły, czy też nie. To bardzo niebezpieczne nadużycie, że do takiego otwarcia potrzebujemy specjalnych kapłanów w postaci historyków, którzy jako jedyni potrafią wyjaśnić kontekst sytuacyjny i to, jak czytać dane z teczek. Do tego najczęściej tę rolę chcą odgrywać nie historycy, ale historycy-politycy.

Minęło już tak dużo czasu od likwidacji policji politycznej, że nikt do nikogo nie będzie z powodu komunistycznego kapusiostwa strzelał. Co najwyżej przestanie podawać rękę sąsiadowi. Dzisiaj i tak często jej nie podaje, ponieważ kłóci się o historię. To są niekończące się spory. Nie mają dobrego rozstrzygnięcia, ponieważ najczęściej nie dotyczą samych faktów, ale ich interpretacji. A historycy-politycy chcą mieć monopol na tę interpretację. W takiej sytuacji jest tylko jedno dobre wyjście — sami musimy przekłuć ten wrzód naszą wspaniałą ułańską lancą.

Jeśli tego nie zrobimy, to będziemy powtarzali błędy przodków. W sferze idei bowiem ostatnie dwieście lat to przecież niekończące się dyskusje na temat nieudanych powstań. Na temat ich zasadności, przebiegu, zdrajców i bohaterów. Te niekończące się spory tworzyły naszą tożsamość i w ten sposób trochę pośrednio miały wpływ na wywoływanie kolejnych powstań. W czasach braku niepodległości miało to zupełnie inne znaczenie. Ale dzisiaj?

Zróbmy cięcie szablą. Tak, jedno porządne cięcie naszą ułańską szablą, a potem pospierajmy się o przyszłość, a nie o przeszłość.

Niechaj najinteligentniejsi przedstawiciele tego narodu, mając świadomość historyczną i oddając kilka razy do roku honor bohaterom, zajmą się przede wszystkim gospodarką. Sposobem organizacji tego społeczeństwa, tak aby mogło odnaleźć się w otaczającym, pędzącym do przodu globalnym świecie. Czyli przyszłością. Inaczej, angażując całe społeczeństwo w niekończące się spory historyczne, będziemy próbowali biec do przodu z głową odwróconą wstecz. Będzie wywrotka. Nie znajdziemy miejsca na nic innego. Będziemy słabi. Może dostąpimy finalnie zbawienia, ale w kiepskim stylu. Nie znajdziemy miejsca na budowanie przyszłości i… znowu stracimy niepodległość. I znowu rozpoczniemy historyczne spory, kto miał rację. I znowu będziemy „zdradzeni o świcie”. Lepiej spierajmy się o gospodarkę. „Gospodarka, głupku”, jak mawiał niedawny prezydent USA. A niedawno inny przedstawiciel amerykańskiego marzenia, Elon Musk z Doliny Krzemowej, twórca PayPala, zakomunikował publicznie, że jest mocno zaniepokojony tym, iż zbyt wiele najbardziej tęgich umysłów w Stanach Zjednoczonych żyje z operacji finansowych. Uznał, że to marnowanie potencjału. Najbystrzejsi powinni zająć się tworzeniem innowacji, bo operacje finansowe są wtórne w stosunku do wartości dodanej, jaką niosą innowacje produktów.

Spróbujmy znaleźć odpowiedź na pytanie, jak odnaleźć swoje miejsce w rozwijającym się tak dynamicznie świecie. W to zaangażujmy nasze najtęższe umysły. Dynamika rozwoju gospodarczego poszczególnych krajów jest dzisiaj wyznacznikiem ich pozycji na globalnym rynku. Warunkiem niezależności. Nawet nie siła militarna! Nie jesteśmy w stanie tego świata zmieniać — pomimo naszej wspaniałej moralności i mądrości. Możemy się tylko próbować w nim odnaleźć. W tym kontekście na pewno znacznie lepiej jest być księciem Machiavellego niż trzciną Pascala. Księcia, jak wiadomo, nie da się wystawić do wiatru, a trzcina pomimo swej mądrości i moralności drży na wietrze i na dodatek jest krucha.

Państwo jest jak wielka firma. Musi mieć wiodące idee, które napędzają jego rozwój. One integrują intelekty ludzi w jeden organizm.

Budowa tych idei zawsze rozpoczyna się od mitu założycielskiego, a kończy na definiowaniu misji przyszłości. Na stawianiu sobie celów. Tych krótkookresowych i długookresowych. Historia zna przypadki bardzo odważnych, pozytywnych celów, które ponieważ były konkretne, syntetyczne, jasno sprecyzowane, jasno osadzone w nieodległym czasie, politycznie bezwarunkowe, dające się zakomunikować jednym dobrym zdaniem… znakomicie zostały osiągnięte. A nawet jeśli nie zdołano ich osiągnąć, to integrowały ludzi i mobilizowały ich do działania. Przynosiły dobre efekty.

Kiedy w 1963 roku odważny prezydent Kennedy, twardo stojąc na ziemi, zaczął powtarzać Amerykanom, że są w stanie w ciągu najbliższych dziesięciu lat polecieć na Księżyc, uderzył w czułą strunę swego społeczeństwa. Zaktualizował jeden z podstawowych mitów założycielskich USA. Pionierskość. Poprzez takie odwołanie dokonał znakomitej, udanej próby aktywizacji całego społeczeństwa.

Idea wówczas wydawała się nieco odległa i nieco abstrakcyjna. Ale była konkretna i pozytywna. Wskazywała jednoznacznie nieodległy czas i konkretny cel. Była sformułowana bardzo syntetycznie. Łatwo dawała się komunikować. I co niezwykle ważne, była bezwarunkowa w odniesieniu do istniejących podziałów społecznych. I co jeszcze ważniejsze, wypowiedziana przez osobę, która dla Amerykanów była wiarygodna. Uosabiała przyszłość. W ówczesnej Ameryce targanej gigantycznymi sporami o stosunek elit do komunizmu niosła powiew świeżości. W efekcie zaktywizowała całą amerykańską gospodarkę.

Jeśli popatrzy się na komentarze prasowe, badania opinii publicznej i opinie amerykańskich elit z tamtego okresu, ze zdziwieniem można zobaczyć, jak znakomicie Kennedy obudził to społeczeństwo. Nie miał zbyt wielu krytyków, mimo że ta idea, cokolwiek by powiedzieć, była nieco abstrakcyjna i do dziś jest wielu sceptyków, wątpiących, czy Amerykanie w ogóle byli na Księżycu. Podobnie wystrzelił Regan z nierealną – jak się wydawało – ideą wojen gwiezdnych. I podobnie działo się w całej historii sukcesów tego typu idei. New Deal Roosvelta jest chyba jeszcze lepszym przykładem niż nawet Księżyc Kennedy’ego. Podobnie zachowywali się inni twórcy wielkich idei i celów, które okazywały się kluczowe dla ich państw. Przypomnijmy sobie tylko ideologię ekonomicznych reform Ludwiga Erharda w Niemczech lub Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. A twórcy idei zjednoczonej Europy?

Wszystkie wspomniane powyżej idee i cele miały dwie znakomite cechy poza tym, że były ambitne. Pierwsza to to, że dotyczyły relatywnie nieodległego czasu. Nie przekraczały perspektywy kilku, najdalej dziesięciu najbliższych lat. A druga, że zamykały się w jednym, celnym marketingowo zdaniu. Prawdopodobnie właśnie tego potrzebuje ludzka natura, aby się obudzić — mieć nieodległe w czasie przesłanki do weryfikacji oraz celne i krótkie podsumowanie. Im dłuższych okresów dotyczą wytyczane cele, tym trudniej w nie uwierzyć. Natomiast krótka i wiarygodna komunikacja jest w stanie uruchomić nawet elementy samospełniającego się proroctwa i dokonywać w efekcie rzeczy niemożliwych. A takim były w 1979 słowa papieża Jana Pawła II, aby „Duch Święty zstąpił i odnowił oblicze tej ziemi”, i takim proroctwem była Solidarność. Tak działają wielkie idee (dla niewierzących też!). Potrafią być tak atrakcyjne, że podziały polityczne stają się nieistotne. Wielkie idee są bezwarunkowe.

My, Naród, mieliśmy w ostatniej historii jeszcze kilka znakomitych politycznie bezwarunkowych idei budujących przyszłość. One nas świetnie mobilizowały i integrowały. Tworzyły przestrzeń, w której porozumiewaliśmy się ponad politycznymi podziałami. Po 89 roku była to naprawa upadającej gospodarki i wprowadzenie jej do międzynarodowych struktur wolnego świata. Spełniło się. Polska jako pierwszy kraj demoludów wprowadziła wymienialność swojej waluty! Już mało kto o tym pamięta. Byliśmy primus inter pares. Równolegle wielką ideą było oderwanie się od Rosji i wstąpienie do NATO. Spełniło się. Potem znakomitym celem była Unia Europejska. Wyszło! I… A dalej? Jaki wielki, ambitny i atrakcyjny cel mógłby zintegrować nas teraz? „Ciepła woda” w kranie? Niestety, jest tak samo miałka jak 500 PLN na dziecko.

Nie ma idei, więc „budzą się upiory”. Nie ma myślenia o przyszłości. Otacza nas myślenie o przeszłości. Zamiast Idei „do przodu” są idee „do tyłu”. To niekończące się spory o prawo, o politykę, o historyczną prawdę. Akurat ta prawda okazuje się bardzo wieloznaczna. Ona nas wcale nie wyzwoli. Ona nas zniewala i zabiera nam powietrze.

A tymczasem znaleźliśmy się na końcu krajów Unii ze wskaźnikiem liczby patentów na tysiąc mieszkańców. Nasz wzrost eksportu wynika głównie z niskiego kosztu wytworzenia w oparciu o niskie płace pracowników. Eksportujemy w 95% półprodukty, produkty „no name” lub efekty wytwarzania na terenie naszego kraju produktów w firmach zachodnich koncernów w oparciu o ich know-how. Kulturowy model nieparametrycznego zarządzania firmami w Polsce blokuje ich rozwój i wyjście na świat. Ale jeśli nie ma na te problemy czasu i przestrzeni, to na bezrybiu…

.Niedawno w trakcie dyskusji publicznej o gospodarce jeden z działaczy polskiego stowarzyszenia producentów przemysłu spirytusowego ogłosił, również publicznie, że już mamy polską Nokię i jest nią nasza rodzima wódka. Ona swoją jakością i „skutecznością” jest w stanie podbić świat. No… zuch! Szkoda tylko, że ktoś nie zaproponował jeszcze karabinu, bo wówczas całkowicie poszlibyśmy śladem wschodniej wersji rozwoju, gdyż „Stolicznaja” i kałasznikow to dwa jedyne brandy ze środka i wschodu Europy, które funkcjonują w globalnej świadomości, w globalnej gospodarce. Ale na Wschodzie takie właśnie są idee.

A, my, Naród? Czy my jesteśmy w stanie polecieć na Księżyc?

Marek Tarnowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 25 marca 2016