Prof. Gilbert RIST: Urojenia ekonomii

Urojenia ekonomii

Photo of Prof. Gilbert RIST

Prof. Gilbert RIST

Profesor Instytutu Studiów Międzynarodowych i Rozwojowych w Genewie. Zajmuje się historią i krytyczną analizą pojęcia rozwoju oraz odwołujących się do niego polityk ekonomicznych. Autor m.in. głośnej książki Le développement. Histoire d'une croyance occidentale (Presses de Sciences Po, Paryż 1996).

.Dla zwyczajnego myślenia ludzkie działania podporządkowane są już w całości logice ekonomicznej. Tak skrajnie banalne stwierdzenie rodzi jednak pytanie. Skąd bierze się to podporządkowanie? Na czym oparty jest ten szacunek, który okazuje się “prawom” ekonomii? Dlaczego urojenie ekonomiczne stało się centralną kategorią życia społecznego? Dlaczego “wymogi” ekonomii przywoływane są stale do formułowania sądów nie znoszących sprzeciwu, gdy chodzi o podjęcie jakiejkolwiek decyzji, zwłaszcza w sferze politycznej? W imię czego twierdzi się, że “prawa” ekonomii narzucają się “z żelazną konsekwencją”, jak powiedziałby Marks? Skąd te wątpliwości co do powszechnie akceptowanej wizji świata, zgodnej do tego z powszechną na świecie praktyką?

Ponieważ nie da się od razu odpowiedzieć wprost i w sposób szczegółowy na wszystkie te pytania, należy na wstępie sprecyzować przynajmniej cel, który sobie stawiamy. Chodzi o to, by uwolnić się od uczucia nieuchronności towarzyszącego logice ekonomicznej, której wnioski przedstawiane są jako konieczne.

Ekonomia jest bowiem tylko jedną z możliwych wizją świata. Widzenie świata inaczej jest więc nie tylko uprawnione, ale stało się wręcz konieczne. Żeby zbudować inną wizję świata, trzeba zaś, żebyśmy wyzwolili się od ograniczeń, jakie narzuca ekonomia.

.Tym bardziej, że ograniczenia te są, z grubsza biorąc, fikcyjne, a założenia, na których są one oparte – często nierealistyczne[1]. To, co uznaje się za “naukę”, stanowi w istocie tylko zbiór wierzeń[2]. Skądinąd jednak jest to pocieszające tylko w połowie, wiadomo bowiem, że wierzenia zmieniają się wolniej niż prawdy naukowe. Ale nie przeszkadza to spróbować szczęścia.

Do obecnego stanu rzeczy doszło niewątpliwie dzięki temu, że w toku historii uznaliśmy hipotezy standardowej “nauki” ekonomicznej nie za jedynie wiarygodne czy też prawdopodobne, ale za prawdziwe, i przystaliśmy na nie bez podawania w wątpliwość założeń, na których się one opierają. Wszystko zdaje się toczyć tak, jakby wszyscy nawrócili się na wulgarny marksizm, który obstaje przy tym, że w ostatecznej instancji nadbudowa jest zdeterminowana przez bazę ekonomiczną[3]. Ekonomia jest więc “wszystkim” i jest obecna wszędzie. Nic jej się nie wymyka i sprawuje ona coraz większą (wręcz imperialistyczną) władzę nad naszym sposobem widzenia świata[4].

Na początku “nauka” ekonomiczna była zapewne projektem szlachetnym: sławiony przez Monteskiusza “łagodny handel” miał zapewnić pokój obywatelski i wzrost ogólnego dobrobytu, poważnie nadszarpniętego przez wojny religijne, w wyniku których Europa spłynęła krwią. Dlaczego ta optymistyczna wizja wciąż jest tak szeroko uznawana wbrew temu, że warunki życia większości mieszkańców planety się pogarszają, nierówności społeczne wzrastają, a środowisko naturalne ulega nieodwracalnej degradacji? Jak nie dostrzegać, że następstwem pokojowego projektu rozwijania handlu była wojna ekonomiczna, usprawiedliwiana konkurencją, a towarzyszyła jej druga wojna – wydana przyrodzie?

Jest w tym coś zagadkowego, bo w istocie teoria ekonomiczna nadal sprawuje rządy nad umysłami i praktyką – tak jakby jej formułom należny był autorytet równie bezdyskusyjny jak formułom astronomów, którzy przewidują fazy Księżyca i pojawianie się planet na niebie.

.Siła tej teorii ekonomicznej bierze się stąd, że, po pierwsze, jako odzwierciedlenie świata dotyczy ona – na pierwszy rzut oka – “obiektów” materialnych (wymienianych i konsumowanych towarów), które dają się ujmować ilościowo, co ma jej zapewnić powagę. Po drugie zaś (i przede wszystkim) stąd, że stała się ona z czasem narzędziem dostosowywania naszych zachowań do formułowanych przez siebie zasad jako opisujących świat taki, jakim być powinien. Ekonomia twierdzi na przykład – jakby chodziło o jakąś oczywistość – że każdy w każdych warunkach kieruje się własnym interesem. Na początku było to tylko hipotezą roboczą, ostatecznie jednak uznane zostało za prawdziwe a priori.

A poza tym, jeśli odchodzi się od pytań teoretycznych, żeby przejść do badania praktyki, to czyż nie jest konieczne podanie w wątpliwość wszystkich tych doktryn, które ostatecznie doprowadzają ogół społeczeństw do podwójnego impasu – ekologicznego i społecznego? Czyż nieskrępowany wzrost ekonomiczny, który wydaje się rządom lewicowym i prawicowym – z punktu widzenia owych teorii ekonomicznych, które chcą stosować – panaceum na podtrzymanie aktywności ekonomicznej i rozwiązanie problemów zatrudnienia, nie jest również przyczyną zagrożeń ekologicznych?[5] Czyż można społecznie i politycznie zaakceptować wzrastające nierówności, jakie się stwierdza pomiędzy bogacącymi się a biedniejącymi, których liczba się zwiększa?[6]

Niniejsza praca jest kontynuacją naszej rozprawy poświęconej krytyce “rozwoju”[7], określonego jako postępujące utowarowienie przyrody i stosunków społecznych. Z dzisiejszej perspektywy krytyka ta wydaje się nam nie dość radykalna i uważamy, że należało objąć nią także same zasady, które pozwalają na to utowarowienie świata. Istotnie, gdyby “rozwój” nie był wewnętrznie wpisany w “naukę” ekonomiczną, nigdy byśmy go nie ujrzeli, ani też nie byłoby co do niego zgody, której nadal jest przedmiotem – na przekór powtarzającym się z jego powodu stratom. Należało więc rozszerzyć pole i zapytać – bez wdawania się w wewnętrzne spory właściwe tej dyscyplinie – o same podstawy owej “nauki”, opierając się na tym, czego uczy historia i antropologia. Jest to według nas właściwa metoda włączenia w nowy sposób ekonomii do całokształtu nauk społecznych (i ekologii). Krok tym bardziej konieczny, że to właśnie przez dążenie do uzyskania autonomii “nauka” ekonomiczna popełniła niektóre ze swoich najcięższych błędów.

Trzeba teraz sprecyzować przedmiot krytyki. Jest rzeczą jasną, że “nauka” ekonomiczna nie stanowi jednorodnego korpusu doktrynalnego. Jest ona w istocie podzielona na różne rywalizujące ze sobą szkoły, które następowały po sobie w czasie albo też współistnieją w swej wzajemnej przeciwstawności (klasyczne, marksistowskie, neoklasyczne albo marginalistyczne, keynesowskie, instytucjonalistyczne, konwencjonalistyczne, monetarystyczne, regulacjonistyczne, neoliberalne, społeczno-ekonomiczne czy też hołdujące ekonomii ewolucyjnej). Skądinąd nasuwa to pytanie o “naukowy” status tej dyscypliny, ponieważ “prawdy”, które ona wyznaje, zmieniają się nie tylko w trakcie historii – zmiany całkowicie normalne – ale również w zależności od “prądu”, do którego dołączają i który często związany jest z odmienną wrażliwością polityczną, co musi zdumiewać w sytuacji, gdy każdy z nich ma pretensje do tego, że opiera się na “prawach” albo na teorematach potwierdzonych przez fakty.

.Nawet w branży ekonomistów toczą się więc żywe dyskusje, a krytyki, z jakimi jedni występują wobec drugich, często są bardzo ostre. I dlatego nie będzie z naszej strony ani przesadą, ani świętokradztwem wzięcie udziału w tych sporach – nie po to wszakże, żeby bronić jednej szkoły przed inną, ale po to, żeby podać w wątpliwość pewną liczbę aksjomatów podzielanych przez wszystkich, a nigdy nie dyskutowanych. Jedną z cech charakterystycznych “nauki” ekonomicznej jest jej hierarchizacja albo podział, z jednej strony, na przywódców szkoły, badaczy, uniwersyteckich pracowników naukowych, którzy publikują w specjalistycznych czasopismach, a z drugiej strony na “ekonomistów ogólnych” – albo popularyzatorów – którzy opanowali media i ich rubryki ekonomiczne, czy też nauczają w liceach bądź na pierwszych latach studiów uniwersyteckich podstaw “nauki” ekonomicznej i często bardzo im daleko do tych pierwszych. Jakby były dwie formy albo dwa style myśli ekonomicznej: ta, która znajduje upodobanie w matematyzacji i formalizacji i stara się odtworzyć, niby w laboratorium, złożone interakcje dające się zaobserwować w przebiegu procesu ekonomicznego, żeby nad nimi zapanować i móc je przewidywać, i ta, którą określa się niekiedy jako “standardową”, “zwyczajną” bądź też jako “normalną naukę”[8], sączoną codziennie przez prasę, radio i telewizję w celu uzasadnienia zmiany lokalizacji przedsiębiorstw, wahań giełdy, zalet wzrostu, redukcji wydatków publicznych, wzrostu cen i stagnacji wynagrodzeń. Jej argumenty są na ogół proste i stereotypowe, odwołujące się do zdrowego rozsądku i “kultury ekonomicznej”, którą każdy, jak się uważa, powinien posiadać, żeby rozumieć otaczający nas świat[9].

Inaczej mówiąc, przywoływane argumenty są często tylko półprawdami. Na przykład półprawdą w tym sensie jest argument, że jeśli chce się kontynuować produkcję samochodów w takiej to a takiej fabryce, to trzeba będzie zredukować wynagrodzenia (robotników), żeby oprzeć się “presji” wywieranej przez konkurencję krajów o niskich płacach. Ale dlaczego nie dodać przy tym, że otwarcie rynków było wymuszone przez władze polityczne w imię teoretycznych dobrodziejstw “czystej i doskonałej” konkurencji, w które tylko ekonomiści jeszcze dziś wierzą?

Oto więc krytyka tej “ekonomicznej wulgaty” czyli “ekonomii standardowej”. Chodzi w niej przede wszystkim o zbadanie prawomocności podstawowych hipotez, za pomocą których wiąże się wszystko w całość i co do których panuje powszechna zgoda wśród ekonomistów reprezentujących główny nurt[10].

Po co w istocie wypunktowywać braki wyższych pięter budynku i próbować je ewentualnie poprawiać, jeśli fundamenty nie są pewne?

.Zapewne te krytyki nie są nowe. Niektóre z nich były formułowane przez samych ekonomistów, zwłaszcza tych, którzy należą do nurtów heterodoksyjnych i w rezultacie będą uważać, że jest niesprawiedliwe, a nawet nieuzasadnione, oskarżanie ogółu ekonomistów, ponieważ oni sami wskazali na pewne błędne założenia i porzucili pewniki właściwe ortodoksji tej dyscypliny. W każdym razie obfitość odniesień do ich prac wskazuje na to, że ich niepokoje nie były lekceważone. W tym kontekście trzeba wspomnieć o “Ruchu na rzecz ekonomii post-autystycznej” (albo “Ruchu ekonoklastów”), lansowanym we Francji w roku 2000 i zastąpionym w krajach anglosaskich przez International Confederation of Associations for Pluralisme in Economics (ICAPE), broniącą “ekonomii pluralistycznej”[11].

Niemniej żywe krytyki wyjdą ze strony ekonomistów “ortodoksyjnych”. Według nich istotnie podejście do kwestii ekonomicznych ulegało w ciągu ostatnich dziesięcioleci znacznym modyfikacjom pod wpływem wszelkiego rodzaju wielkich szaleńców, tym niemniej wciąż daje się obronić prawomocność dominującego modelu. Można tylko zapytać, czy te zmiany przenoszone są faktycznie na poziom nauczania “podstaw” “nauki” ekonomicznej, które niezmiennie utrwalają w sumie dość prostą wizję dobrodziejstw przypisywanych gospodarce rynkowej[12].

Będzie oczywiście budzić zdziwienie, że niniejsza słowa nie są dziełem “prawdziwego” ekonomisty, co w oczach wielu pozbawi ją wszelkiego merytorycznego znaczenia. Ale można łatwo odwrócić argument, pokazując, że “prawdziwy” ekonomista rzadko jest zdolny do atakowania zasad swojej własnej “nauki”. W rzeczy samej, jak mówi przysłowie – niewątpliwie chińskie – “z pozycji ryby odkrycie istnienia wody jest najtrudniejsze”.

Otóż ekonomiści są w większości podobni do ryb, są całkowicie niezdolni do uchwycenia ideologicznego i epistemologicznego środowiska, w którym są zanurzeni. Ich zainteresowanie skupia się na sposobie funkcjonowania systemu (albo na pewnych izolowanych fragmentach systemu, nadających się na przedmiot artykułu), którego idealny model tworzą na podstawie danych statystycznych i w ten również sposób uzasadniają swoje hipotezy.

Na podobieństwo mechaniki albo fizyki klasycznej, które – żeby ustanowić swoje prawa – nie uwzględniały oporu powietrza czy też tarcia, dociekania ekonomistów toczą się najczęściej w próżni społecznej i abstrahują od konkretnych okoliczności życia ludzkiego. “Naukowość” uzyskuje się za tę cenę. Żeby więc do niej dojść, trzeba odłożyć na bok historię, przyrodę, praktykę i stosunki społeczne, emocje, jednym słowem – życie.

Zwolennicy panującego nurtu ekonomicznego zamykają się w fortecy, do której klucze mają tylko oni. Chcą w ten sposób uniknąć sytuacji, że jacyś intruzi – ekonomiści albo i nie – ośmielą się zachwiać ich pewnikami.

.Jak to wyjaśnia Steve Keen, “jest prawie niemożliwe, żeby do któregoś z pism głównego nurtu akademickiej ekonomii został przyjęty artykuł, który nie akceptowałby pełnego wachlarza założeń ekonomicznych: racjonalnego zachowania (zgodnie z ekonomiczną definicją racjonalności!), rynku, który jest zawsze w równowadze, akceptacji ryzyka jako usprawiedliwienia niepewności i tak dalej. Jeżeli chodzi o ochronę kanałów akademickiego awansu, to poza zachowywaniem zespołu założeń określających akademicką ortodoksję niewiele więcej spraw ma znaczenie”[13]. Otóż żeby stał się możliwy inny świat, trzeba bez wątpienia zacząć od wyobrażenia sobie, że możliwa jest inna ekonomia, a nawet wielość ekonomii.

urojenia ekonomiiGilbert Rist
Fragment książki „Urojenia ekonomii” wyd.w serii „Le Monde diplomatique” (Książka i Prasa). POLECAMY: [LINK]

[1] Używam tu terminu “założenie” w jego zwykłym, a nie lingwistycznym znaczeniu. Założenie stanowi więc z góry przyjmowane twierdzenie (zakładane jako prawdziwe), którego weryfikowanie nie jest konieczne, ale na którym opiera się tok rozumowania. W tym sensie założenie może być rozumiane jako synonim aksjomatu, tzn. jako “założenie, oczywiste lub nie, którego nie wywodzi się z innego, ale na mocy decyzji umysłu umieszcza się je na początku procesu wnioskowania” (André Lalande, Vocabulaire technique et critique de la philosophie, PUF, Paryż 1962). Termin ten ma zbliżone znaczenie do “przesłanki” albo “postulatu”. Niekiedy założenie stanowi zwykły przesąd. [2] Frédéric Lebaron, La Croyance économique. Les economists entre science et politique, Seuil, Paryż 2000. [3] Ten wulgarny marksizm jest otwarcie odrzucony przez Engelsa w liście do Józefa Blocha (21 września 1890 r.): “[…] zgodnie z materialistyczną koncepcją historii decydującym czynnikiem historii jest w ostatecznej instancji produkcja i reprodukcja rzeczywistego życia. Ani Marks ani ja nie twierdziliśmy nigdy niczego więcej. Jeżeli potem ktoś zniekształca to do tego stopnia, że ma to znaczyć, iż jedynie czynnik ekonomiczny jest determinujący, to przekształca to twierdzenie w puste, abstrakcyjne, absurdalne zdanie. Sytuacja ekonomiczna jest bazą, ale różne części nadbudowy […] również oddziałują na bieg walk historycznych i w wielu przypadkach w przemożny sposób determinują ich formę.” W: F. Engels, “List do J. Blocha z 21 września 1890 r.”, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 37, Książka i Wiedza, Warszawa 1977, s. 548. [4] Większość uniwersytetów ma Wydział Nauk Ekonomicznych i Społecznych, co dobrze pokazuje (wręcz imperialistyczne) pierwszeństwo, do którego pretenduje “nauka” ekonomiczna. Skądinąd mówi się o “rynku religijnym” (albo o “rynku zbawczych dóbr”), o “rynku idei” i wiadomo, że “nowa ekonomia” (neoklasyczna) zbudowała już mikro-ekonomiczną teorię małżeństwa, rynku politycznego i altruizmu (por. Henri Lepage, Demain le libéralisme, Livre de poche, Paryż 1980, s. 26). Że nie wspomnę o “inwestowaniu w kapitał ludzki” albo o “zarządzaniu zasobami ludzkimi”. [5] “Jedną z najbardziej twardych lekcji, jakiej udziela nam zmiana klimatyczna, jest to, że model niepohamowanego wzrostu i konsumpcji, stosowany przez bogate narody, jest z ekologicznego punktu widzenia nie do utrzymania”, cytowane w PNUD, Rapport mundial sur le développement humain 2007/2008, La Découverte, Paryż 2007, s. 16. Nawet jeżeli ze względów dyplomatycznych PNUD oskarża tylko “bogate narody”, to trzeba przecież przyznać, że ten “model wzrostu” jest już stosowany wszędzie!  [6] Niektórzy twierdzą, że w wymiarze globalnym nierówności się zmniejszają, ponieważ “poziom życia” wszędzie się trochę poprawia (zwłaszcza w krajach, które zaczynają właśnie zaznaczać swoją obecność w świecie), ale wybór skali ukrywa realne problemy wewnętrzne, przed którymi stoi każdy kraj (zarówno na Południu, jak i na Północy), a są to problemy najpoważniejsze (por. Trent Scroyer, Beyond Western Economics, Routledge, Londyn 2009, s. 1-2). Tak więc studium Carola Frydmana i Ravena Saksa pokazuje, że kierownicy zarządzający przedsiębiorstwami Stanów Zjednoczonych, którzy od 1940 do 1980 r. zarabiali “tylko” 40 razy więcej niż średni pracownik pobierający pensję, stwierdzali od tego czasu stały wzrost swego wynagrodzenia aż do osiągnięcia w 2000 r. pensji 300 razy większej od średniej. Według Emmanuela Sanza, w 2006 r. 10% najbogatszych mieszkańców Stanów Zjednoczonych dysponowało połową ich globalnego dochodu. Por. Hervé Kempf, Pour sauver planète, sortez du capitalisme, Seuil, Paryż 2009, s. 27-28, a tak?e: Pierre-Noël Giraud, L’inégalité du monde. Economie du monde contemporain, Gallimard, Paryż 1966. [7] Gilbert Rist, Le Développement, histoire d’une croyance occidental, Presses de Sciences Po, Paryż 2007 [1996, 2001]. [8] Por. Thomas S. Kuhn, La Structure des revolutions scientifiques, Flammarion, Paryż 1983 [1962, 1970], s. 63 (wyd. polskie: Struktura rewolucji naukowych, PWN, Warszawa 1968): “Ustanowienie paradygmatu dostarcza społeczności naukowej […] środka do wyboru problemów, co do których można zakładać, że mają rozwiązanie, o ile traktuje się paradygmat jako wiedzę.” [9] Ci, którzy uważają się za “prawdziwych” ekonomistów – których badania stawiają niekiedy pod znakiem zapytania zdroworozsądkowe prawdy – ubolewają nad tym, że media faworyzują tych ekonomicznych “pseudoekspertów”. Można by jednak zapytać, czy to rozparcelowanie wiedzy ekonomicznej (“pole kompetencji”, do którego każdy z nich się odwołuje) nie skazuje ich na udzielanie zawsze tylko cząstkowych odpowiedzi na problemy, które są ogólniejsze? [10] “Odmowa wszelkiej dyskusji nad realnością hipotez jest jednym z punktów wiary standardowej ekonomii”, cytowane w: Jacques Sapir, Les Trous noirs de la science économique. Essai sur l’impossibilité de penser le temps et l’argent, Albin Michel, Paryż 2000, s. 35. Zmierzam w tym samym kierunku, co Stephen A. Marglin, który podejmuje kwestię “fundamentalnych hipotez” ekonomii i zauważa: “I will be accused of setting up a straw man, an ‘economics’ so drastically simplified and out of date that it caricatures the breadth and depth of the intellectual enterprise of contemporary economics. I have two responses. The first is that the enterprise of economics is better characterized by the content of elementary texts than by what goes on at the frontiers of economic theory. […] Second, even at the frontiers, there is little questioning of the fundamental assumption of economics.” [Pewnie będę oskarżony o to, że wobec szerokości i głębi intelektualnej współczesnej ekonomii to, co krytykuję, jest jakąś kukłą¹, ‘ekonomią’ tak drastycznie uproszczoną, iż jest to zgoła jej karykatura. Mam na to dwie odpowiedzi. Pierwsza, że istotę ekonomii lepiej charakteryzuje treść tekstów na poziomie elementarnym niż to, co się dzieje w dalszych rejonach teorii ekonomicznej. […] Druga, że nawet w tych dalszych rejonach znajdzie się trochę rzeczy podważających fundamentalne założenie ekonomii.] (The Dismal Science. How Thinking Like an Economist Unermines Community, Harvard University Press, Cambridge (Mass.) 2008, s. 4-5), a także: Trent Schroyer, Beyond Western Economics, Roudledge, Londyn 2009, jeśli nawet nie podzielam wszystkich jego wniosków. [11] Ich prace muszą być konsultowane na stronie www.peacon.net. Por. również: Edward Fullbrook, “De la domination néo-classique et des moyens d’en sortir”, L’Economie politique, 2005/4, n° 28, ss. 78-91. [12] “ Wybór gospodarki rynkowej w celu zastąpienia kapitalizmu czymś lepszym jest tylko absurdalną w swej kłamliwości zasłoną. […] Za pomocą tego wyrażenia nie ujawnia się żadnej władzy ekonomicznej. Nie pozostawia się żadnego tropu prowadzącego od Marksa i Engelsa. Jest tylko bezosobowy rynek. Jest to oszustwo. Bynajmniej nie takie niewinne.”, w: John K. Galbraith, Les Mensonges de l’économie. Vérité pour notre temps, Grasset, Paryż 2004, s. 22-23. Pozwolę tu sobie na anegdotę, jak sądzę, rewelacyjną. Zaproszony do przedstawienia we francuskim liceum założeń ekonomii przed setką uczniów, którzy przygotowywali się do matury z oceną z “ekonomii”, rozwinąłem pewne tezy niniejszej pracy. Audytorium słuchało z uwagą, a pytania były interesujące. Ale obawiałem się reakcji profesorów, którzy towarzyszyli swoim uczniom. Co sądzili oni o moich krytycznych wypowiedziach? Ich odpowiedź wprawiła mnie w zdumienie: “Oczywiście, mówili do mnie, zgadzamy się w znacznej mierze z pańską perspektywą, ale nie możemy jej nauczać. Nasze zadanie polega na przygotowaniu uczniów do zdania matury. Otóż kopie prac są poprawiane przez zewnętrznych egzaminatorów, przez co uczniowie oblaliby maturę, gdyby odrzucili panujący pogląd zapisany w programie.” W ten sposób przekazuje się z pokolenia na pokolenie brak ducha krytycznego i ostatecznie niewiedzę. [13] Steve Keen, Debunkind Economics. The Naked Emperor of the Social Sciences, Zed Books, Londyn 2007 [2004], s. 154: “it is almost impossible to have an article accepted into one of the mainstream academic economic journals unless it has the full panoply of economic assumption: rational behaviour (according to the economic definition of rational!), markets that are always in equilibrium, risk as an acceptable proxy for uncertainty and so on. When it comes to safeguarding the channels of academic advancement, little else matters apart from preserving the set of assumption that defines economic orthodoxy”.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 czerwca 2016