

"Do czego jest państwo?"
Dyskusja

.Państwo powinno trzymać się jak najdalej od szkoły, gimnazjum, liceum. Właściwie to powinno jedynie dawać pieniądze na utrzymywanie szkół. I to wszystko. Z resztą poradzą sobie wydawcy podręczników szkolnych, producenci tablic multimedialnych, przedstawiciele towarzystw ubezpieczeniowych, dystrybutorzy wody mineralnej i zdrowych przekąsek, którzy szkołę dofinansują. A państwu nic do tego.
Państwo nie powinno ingerować w najmniejszym nawet stopniu w życie szkoły. Trochę tak jak ministerstwo sprawiedliwości nie ma prawa zaglądać do sądów i prokuratur. Oczywiście, jakieś przykurzone „gadżety”, jakiś orzeł w koronie w każdej klasie, bo to godło, jeśli już państwo tak bardzo chce (daje przecież pieniądze na szkoły). Ale obok mamy prawo powiesić herb miasta, a przede wszystkim godło Unii Europejskiej. Jesteśmy Europejczykami, dopiero później Polakami.
Państwo nie jest od kształtowania charakteru, ducha następnych pokoleń. Państwo nie jest od podwyższania poprzeczek, stawiania wymagań, budowania kultu mądrości.
.Państwo nie powinno szkole przeszkadzać. Szkoła otwarta, tolerancyjna, to szkoła, w której koegzystują różne religie, trendy intelektualne i światopoglądowe. Obok portretu Marii Skłodowskiej-Curie wieszamy więc portret Anaïs Nin. Zresztą, wieszać możemy w szkole co chcemy. Jeśli chcemy powiesić symbole pięciu religii (bo przecież nie tylko jeden krzyż), powiesić też możemy tęczową flagę — państwu nic do tego.
Państwo nie jest też od tego, żeby wpływać na dobór lektur w szkołach. Od tego są rodzice, a właściwie to fachowcy, eksperci, bo to im rodzice – totalnie już zagubieni w meandrach współczesnej edukacji, w tych ciągłych zmianach, nowelizacjach, przeprogramowaniach szkół – powierzyli swoje dzieci. Eksperci od tolerancji i kultury gender, którzy wiedzą przecież, jak dużo zła zrodziły na świecie nacjonalizm i jego młodszy brat patriotyzm, te wszystkie Mickiewicze, Słowackie, Krasickie. To lektury zupełnie nieprzystające do naszych czasów. Czasów wielobarwnych, otwartych. Czasów nowych obywateli, nowego sortu ludzi, ludzi lepszych czasów. Czasów, w których „Polak” brzmi dziwnie, wspaniale za to brzmi „Europejczyk”.
.Państwo nie jest od tego, aby wmuszać w młodego człowieka jakiś klasyczny kanon lektur, jakiś lokalny background kulturowy. Właśnie, lokalny background kulturowy, przeżytek niemożebny.
Po pierwsze, jeśli pójdzie do pracy na budowie, taki background kulturowy jest mu zbędny. Najważniejsze są — i to one są dziś w cenie — umiejętności praktyczne. Nie ma sensu kształcić go wyżej, jeśli i tak nie da rady.
Po drugie, background kulturowy, silnie przesiąknięty wartościami, tradycją, kulturą, religią może być wręcz balastem; to coś, co osłabia Polskę w rywalizacji z innymi krajami. Dowód: kraje protestanckie mają o wiele wyższy dochód na jednego mieszkańca i o wiele szybsze tempo rozwoju niż katolicka Polska.
Po trzecie, osoba lepiej wyedukowana zadaje więcej pytań, jest nieprzyzwoicie kontestująca. Komu ma na tych pytaniach zależeć? No chyba że… państwu.
.Państwu – powtórzmy więc – nic do tego, jak wychowujemy dzieci i młodzież. Mówi Sławomir Broniarz, przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego, w „Gazecie Wyborczej”: „Chcielibyśmy, żeby kurator mógł oceniać funkcjonowanie szkoły. Ale chcielibyśmy też, żeby szkoła była wolna od polityki i ideologii. Jeśli ten urząd obsadzimy funkcjonariuszami partyjnymi, to nie wróży dobrze”.
Państwo nie jest też od tego, aby zapędzać się na uniwersytety. Mają one swoją autonomię. Są placówkami eksterytorialnymi. Jedynym fragmentem nieeksterytorialnym uczelni jest księgowość. Tam wpływają pieniądze od państwa na utrzymywanie uczelni. Ale tak naprawdę są to przecież śmieszne pieniądze. Dlatego uczelnia, każda uczelnia, dawno już przestała być Akademią, dziś jest przede wszystkim zakładem gospodarczym, produkcyjnym. Model ekonomiczny uczelni jest prosty: zatrudnia kadrę (jak najmniejszą i za jak najmniejsze pieniądze), która daje wykłady i egzaminuje studentów (jak największą, właściwie nieograniczoną ich liczbę, wiadomo przecież: każdy student i każdy rok studiów to przede wszystkim brzęcząca moneta).
Państwo nie ma prawa pytać o to, z jaką wiedzą opuszcza student mury uczelni, czego się nauczył. Państwo nie ma prawa weryfikować jakości pracy uczelni. Nie ma prawa stymulować, promować, wskazywać kierunki warte studiowania – nic tu po państwu. Uczelnie są autonomiczne. Państwo ma za to zdobywać pieniądze na sprzęt. Jak najwięcej pieniędzy, jak najwięcej. Zakup każdego sprzętu badawczego zostaje bowiem powiązany z budżetem na wynagrodzenia kadry dydaktycznej.
.Państwo nie jest od tego, aby patrzeć, co wystawiają teatry. Ma je tylko finansować, zapewnić mury, oświetlenie, ogrzewanie, gaże artystom, ale już od programu ma trzymać się jak najdalej. To samo, jeśli chodzi o produkcję kinematograficzną. To rynek, widzowie, kupujący bilety i głosujący własnymi pieniędzmi, decydują który film jest dobry, a który nie, który chcą oglądać, a który nie. A państwo ma to już tylko sfinansować.
Państwo nie ma prawa do żadnej „polityki kulturalnej”, to nie te czasy. Państwo nie może bawić się w komunistycznego dyktatora, cenzora stwierdzającego, że mu się na scenie nie podoba akt seksualny, pełny, bez zahamowań, na oczach ośmiolatka. Od tego nie jest państwo, żeby mówić, jaki seks i od jakiego wieku jest godny prezentowania w teatrze, a co powinno być skryte przed oczyma dziecka. To nie państwo będzie dopominać się o wielką sztukę. O tym, jaka sztuka jest wielka i jaka będzie prezentowana, decyduje artysta. Państwo ma tylko ją sfinansować.
Państwo nie ma prawa wchodzić na teren szkół, uczelni, teatrów i mediów publicznych. Oczywiście, powinno wykładać pieniądze na media, natomiast w najmniejszym stopniu nie powinno ingerować w treść przez nie przekazywaną. I nie ma tu różnicy, czy są to media prywatne (komercyjne), czy też publiczne (współfinansowane przez państwo). I od jednych i od drugich państwo ma się trzymać z daleka.
To dziennikarze będą definiowali, jakie wzorce zachowań będą na antenach mediów publicznych propagowane – państwu nic do tego.
.To dziennikarze stacji komercyjnych i publicznych będą wskazywali, kogo warto popierać a kogo należy zwalczać; komu kiwać głową a kogo wyśmiewać; jakim tematom nadawać priorytet, jakie zachowania i postawy pochwalać a nawet promować. O czym mówić, a co pomijać. Państwo ma wykładać na media publiczne pieniądze, a cele swego działania media będą definiowały sobie same.
Państwo jak najdalej powinno się trzymać od kształtowania postaw obywatelskich, ideowych. Nie powinno więc państwa interesować, jaki jest poziom realnego (nie tylko wykazywanego w statystykach) wykształcenia populacji, jaki jest poziom jej zbiorowej inteligencji, jakim zakresem słownictwa populacja się posługuje, o czym myśli, do czego zmierza. Państwo nie jest od kształtowania ducha narodu, to zbyt staroświeckie. Nic tu po nowoczesnym państwie.
.Państwo nie jest do myślenia, planowania, wytyczania strategii. Państwo, jego instytucje, władze nie powinny zaprzątać sobie głowy, jaka będzie Polska za lat 20. czy 30., nie mówiąc już o perspektywie lat 50. Ekonomia wolnego rynku i instytucje unijne, sojusze obronne, globalne i europejskie think tanki, przyjmowane zobowiązania takie lub inne, przyjmowane w takich czy innych strukturach, rozstrzygną to za nas. A właściwie rozstrzygają każdego dnia, i tak jest dobrze.
Do czego więc tak właściwie jest państwo?
Eryk Mistewicz
5 stycznia 2016 r.