Eryk Mistewicz zadaje prowokacyjne pytanie „Do czego jest państwo?”. Oczywiście, można w emocjach krzyknąć: do obrony nas, obywateli, społeczeństwa przed wrogiem zewnętrznym! Do dbania o interes obywateli, do administrowania krajem, do organizowania usług społecznych i bezpieczeństwa wewnętrznego!
W tym pytaniu jest przekora. To rozważania, jak daleko powinno państwo ingerować w nasze życie albo gdzie jest granica między swobodą obywatela a ograniczeniem wynikającym z interesu państwa.
.Państwo to pojęcie, które nie było i nie jest rozumiane jednoznacznie. Platon uważał, że zadaniem państwa jest „eugeniczna hodowla nowych pokoleń”. Oceniając jemu współczesne systemy polityczne, uważał, że demokracja jest doprowadzona do anarchii, ostatecznie przeradza się w swoje przeciwieństwo. Wyciągnął również wniosek, że rządzący działają zwykle jedynie w swoim własnym interesie.
To może my, obywatele, bądźmy państwem, a rząd niech będzie tylko „supportem”. Rozważmy na przykład obszar edukacji.
Państwo powinno trzymać się jak najdalej od szkoły?. Jestem za! Ale do pewnego stopnia. Uważam, że nie powinno być szkół prywatnych, natomiast szkoły publiczne powinny być uspołecznione lub może lepiej — obywatelskie. Państwo (samorząd) na przykład nie powinno decydować o zatrudnieniu dyrektora czy nauczyciela w tej czy innej szkole.
.Dlaczego nie powinno być szkół prywatnych? Ponieważ obecnie nie są to instytucje edukacji przyszłych pokoleń. To folwarki do zarabiania pieniędzy dla wąskiej grupy właścicieli. Nauczyciele czy wykładowcy, ponieważ dotyczy to również prywatnych uczelni wyższych, są słabo opłacani i sprowadzani do roli wyrobników. Gdy nauczyciel (wykładowca) widzi bizantyjskie rozpasanie grupy posiadaczy, finansowanie zachcianek zatrudnionego syna (córki, zięcia, synowej) pani rektor (pana rektora) czy pani kanclerz (pana kanclerza), to nachodzi go myśl: „W imię czego mam się wysilać?”. Przecież uczeń (student) i tak musi zdać do następnej klasy czy zaliczyć rok. Bo za tym idzie pieniądz. Na uczelniach wyższych niepublicznych oraz w szkołach średnich czy gimnazjach na ucznia patrzy się jak na chodzący po korytarzach banknot!
Szkoły prywatne o inwestowaniu w nauczycieli (wykładowców), finansowaniu badań czy stypendiów myślą dopiero na końcu. Owszem, zdarzają się szkoły prywatne, które dbają o wysoki poziom edukacji za bardzo wysokie czesne, ale tych jest zdecydowanie mniej. I dostęp do nich jest tylko dla dzieci, których rodziców stać na opłacenie wysokiego czesnego. Ale czy są one kuźniami polskich elit?
W sferze edukacji powstała proteza systemu, coś na każdą kieszeń i dla każdego (rodzica) coś miłego. Mamy szkoły bezpłatne (pozornie) i z czesnym wysokim (nie tyle co za Yale czy Oxford) lub na średnim poziomie — my udajemy, że wymagamy, a ty nam trochę zapłacisz za to nasze udawanie.
.Państwo powinno być organizatorem szkoły, interweniować w sytuacjach łamania prawa, przekazywać środki na każdego ucznia. Wyznaczyć ogólny kanon lektur i ramy programowe. I tu stop. Tu powinno się zatrzymać.
W szkołach na podstawie regulacji ustawowych powinny być tworzone rady nadzorcze, składające się z rodziców uczniów — skład rady od 11 do 21 rodziców w zależności od wielkości szkoły. Szczegóły można uregulować stosownym rozporządzeniem. Członkowie rady wybierani są w szkolnym głosowaniu powszechnym, w którym biorą udział tylko rodzice uczniów danej szkoły. Nie mogą być reprezentantami żadnej partii politycznej ani być popierani przez to czy inne ugrupowanie. Kadencja członka rady powinna być trzyletnia. Członkowie rady otrzymują diety za posiedzenia. Posiedzenia odbywają się dwa razy w miesiącu. Rada może wnioskować o odwołanie dyrektora szkoły do organu nadzorującego (powiatu, gminy).
Jakie są zadania rady? Przygotowuje wspólnie z mentorem (zewnętrzny ekspert od edukacji) oraz nauczycielami spis lektur, opiniuje ramy programowe, podejmuje decyzję, czy w szkole będzie religia, czy zostanie zawarta umowa z parafią na prowadzenie zajęć, podejmuje decyzje wspólnie z dyrekcją szkoły w formie zarządzenia o zakupie podręczników, wyborze ubezpieczenia, banku obsługującego szkołę, wyboru w drodze negocjacji jawnych podmiotów, które będą uczyć dodatkowo języka angielskiego, organizować wycieczki, robić zdjęcia, obsługiwać sklepik szkolny i stołówkę szkolną.
Rady są od poziomu szkoły podstawowej do średniej.
.Prawo zamówień publicznych w odniesieniu do edukacji i jej obsługi wiąże się ze szkodliwym założeniem, że jedynym kryterium wyboru oferty jest cena!
Chciałbym, aby był taki system, który spowoduje, że rodzice zaangażują się w proces edukacji swoich dzieci oraz zarządzania szkołą. To będzie wymagało zainwestowania czasu i wysiłku w działania wspólne również z innymi rodzicami (wyborcami). To członkowie rady i rodzice (wyborcy) wymuszą na nauczycielach i dyrektorze, aby kształcenie dzieci było wysokiej jakości. Zapewnimy tym samym dostęp do wysokiego poziomu edukacji bez względu na sytuację ekonomiczną rodziców. Ograniczony do minimum nadzór samorządu nad szkołami pozwoli na likwidację rozbudowanych wydziałów edukacji z niepotrzebną liczbą etatów, które zajmują się nadzorem i przygotowywaniem dziesiątek analiz i raportów, których prawie nikt nie czyta, nie mówiąc już o ich analizowaniu. Rodzice będą zaangażowani w proces administracyjny i edukacyjny w szkole swojego dziecka (swoich dzieci). Dziś rodzice, jeżeli ich stać, przenoszą swoje dziecko do szkoły prywatnej w oczekiwaniu, że wyjdzie z niej przynajmniej przyszły prezes korporacji. Ale to złudzenie!
Należy doprowadzić do tego, żeby dyrektorzy szkół nie byli zależni od lokalnych czy krajowych polityków.
Będzie mniej takich przykładów jak ten, gdzie bez szerszego echa przeszło mianowanie na dyrektora szkoły nauczycielki, której mąż został wiceprezydentem miasta, do tego odpowiedzialnym za edukację!
Państwo reguluje wynagrodzenia i wypłaca je, ale o nagrody dla nauczycieli i dyrektora występuje do samorządu rada rodziców.
Utopia? „Utopia” Thomasa More’a? Że nie wszystkich łączy zamiar stworzenia świata dobrych dla dobrych, dogłębnych zmian w imię lepszego jutra wszystkich ludzi? Że to „plany budowy mostów”, lecz żaden z mostów budowanych w oparciu o takie plany nie udźwignął ciężaru człowieka?
Co dalej? Likwidacja szkół wyższych niepublicznych lub ich uspołecznienie poprzez powołanie rad składających się z profesorów, adiunktów, asystentów i studentów wybieranych w drodze uczelnianego głosowania powszechnego.
.Państwo powinno ograniczać liczbę szkół wyższych; rynek wcale nie reguluje tego, ile uczelni jest faktycznie potrzebnych. Uczelnie wmawiają potencjalnym studentom: Chodź, studiuj bezpieczeństwo narodowe, na pewno dostaniesz pracę w służbach mundurowych, albo zostań drugim (?)…! Chodź na dziennikarstwo!
Pojawiają się twierdzenia, że państwo nie ma prawa stymulować, promować, wskazywać kierunków wartych studiowania — i że nic tu po państwie. Nie zgodzę się. Efekt może być taki, że uczelnie będą prowadziły te kierunki, które będą dla nich wygodne (bo proces jest ułożony, bo dydaktycy mają pracę), namawiając: „Studiuj włókiennictwo, dziennikarstwo, bezpieczeństwo itd. Będzie praca!”. Pamiętamy, jak uczelnie „naprodukowały” w latach 90. specjalistów od marketingu i bankowości? To nie rynek powiedział „stop”! Dopiero szeroka dyskusja społeczna doprowadziła do tego, że absolwenci szkół przestali się nabierać na mit „Skończ marketing, a będziesz miał super pracę!”.
.Tyle powinno być państwa w sferze edukacji. Może ktoś mi zarzucać, że to utopia, że trąci socjalizmem. Ale ja powiem: Nie. To budowanie społeczeństwa obywatelskiego. Edukacja nie może być domeną tylko państwa, tylko biznesu czy tylko wolnego rynku. To nasza wspólna odpowiedzialność.
Igor Mertyn