.Zarządzanie każdą firmą wymaga wizji i strategii. Czy podobnie jest z państwem lub miastem? Trzeba mieć wizję, żeby sformułować program wyborczy i porwać nim elektorat, wygrać wybory i mieć możliwość realizacji strategii wynikającej z tej wizji. Konsekwentna realizacja strategii powinna przynieść osiągnięcie celów nakreślonych w wizji, a to ma szansę pozwolić rządzącym na reelekcję.
.Tak to powinno wyglądać w teorii. W praktyce widzimy w naszej polityce mnóstwo przypadków rządzenia bez wizji i strategii, z wyjątkiem strategii, a raczej taktyki, utrzymania się przy władzy dla samej władzy. Czy może być inaczej? Czy państwo, województwo, miasto można konsekwentnie rozwijać według klarownie wytyczonej wizji?
Zostawmy, przynajmniej na chwilę, wymiar ogólnokrajowy. Zejdźmy na poziom tej lepszej, zwykle, polityki – polityki samorządowej. Czy prezydenci miast mają szansę realizować spójne strategie, czy korzystając z tego, że wielu z nich ma lub miało szanse na nieprzerwane rządzenie przez 8, 12 a nawet 16 lat, udało im się zrealizować swoje wizje, z którymi szli do wyborów? Które z tych wizji się sprawdziły i wytrzymały próbę czasu? Które ze strategii przyniosły sukces polskim miastom? I czy te same strategie przyniosą sukces w kolejnych dziesięcioleciach?
.Kiedy popatrzymy na historię ostatnich 25 lat przez pryzmat rozwoju polskich miast to ujrzymy dużo ciekawych procesów – czasem trwających nieprzerwanie do dziś, a czasem przełamanych odwróceniem trendu. Niekwestionowany jest rozwój Warszawy, nieporównywalny z żadnym innym miastem – stolica jest jednak skazana na sukces siłą swojej stołeczności. Polska to nie Niemcy z wieloma równoważnymi ośrodkami i stosunkowo słabą gospodarczo stolicą. Bliżej nam do Wielkiej Brytanii z absolutnie dominującą rolą Londynu. Ciekawsze zatem od analizy rozwoju Warszawy są najnowsze losy innych miast. Co spowodowało mocną pozycję Poznania i zmarginalizowaną Szczecina? Czy strategia przyjęta w ostatnich latach przez Katowice zapewni skutecznie trwały rozwój miasta wyzwolonego z przemysłowej historii? Czy ultradynamiczny rozwój sektora usług biznesowych w Krakowie to efekt przemyślanej strategii czy samoistne działanie magnesu atrakcyjnego miasta? Czy nagłe przyspieszenie Rzeszowa jako centrum Doliny Lotniczej to trwała tendencja? Czy można było zapobiec utracie znaczenia opartej na schyłkowym przemyśle Łodzi? Czy można tę tendencję przełamać?
To wszystko są ciekawe pytania dla badaczy rozwoju miast, skoncentrujmy się jednak na Wrocławiu – mieście, którego sukcesu odniesionego w latach „popowodziowych” nikt nie kwestionuje, mieście o bardzo wysokich aspiracjach i, przynajmniej do niedawna, o szczególnym poziomie dumy mieszkańców z jego osiągnięć. Przyjrzyjmy się Wrocławiowi z perspektywy jednej z głównych zadeklarowanych osi jego strategicznego rozwoju – innowacyjności.
Spektakularne jest przesuwanie się Wrocławia na “skali ważności polskich miast”.
.Miasto, które jeszcze w latach 80. byłoby, choćby z warszawskiej perspektywy, prawdopodobnie wymieniane razem ze Szczecinem jako polskie miasto numer 5, 6 lub 7, po Warszawie, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Gdańsku i być może Katowicach, jest dziś bez wątpienia miastem numer 3, a w wielu aspektach numerem 2. Świadczy o tym wiele obiektywnych czynników takich jak wysokość budżetu, średni dochód mieszkańca, poziom (a właściwie brak) bezrobocia, liczba studentów, ale również wiele niemierzalnych aspektów: powszechna percepcja Wrocławia jako miasta bardzo dynamicznego i otwartego, ilość wydarzeń kulturalnych, konsekwentnie budowany dobry PR zarówno miasta, jak i jego władz.
.Co stało się podstawą rozwoju Wrocławia? Bardzo wiele napisano o przełomowym znaczeniu powodzi w 1997 roku dla wspólnej tożsamości współczesnych wrocławian. Co ciekawe – zbieg wielu wydarzeń w tym okresie – przywrócenie blasku wrocławskiemu Rynkowi, wizyta Papieża, obrona miasta przed powodzią, dynamiczna odbudowa ze zniszczeń popowodziowych – nie tylko skrystalizowało współczesną tożsamość polskiego miasta. Pozwoliło również otwarcie przyznać się do korzeni – czeskich, austriackich i szczególnie niemieckich. Zablokowane przez kilkadziesiąt lat wspomnienia o Breslau wybuchły bardzo gwałtownie owocując odkryciem WUWY, przywróceniem nazwy Hali Stulecia czy popularnością serii Breslauerskich kryminałów z Komisarzem Mockiem. Z dnia na dzień Wrocław stał się miastem dumnym z całej tysiącletniej, a nie tylko półwiecznej, historii. Powszechna otwartość na tak wielonarodową historię miasta, w naturalny sposób wytworzyło otwartość na przybyszów zewsząd – zarówno w wymiarze krajowym, jak i zagranicznym. Wrocław stał się jednym z najbardziej kosmopolitycznych miast w Polsce.
Ale to nie jedyny czynnik sprzyjający rozwojowi miasta. Nie bez znaczenia jest jakość i styl uprawiania lokalnej polityki. Po pierwsze klasa kolejnych prezydentów miasta, po drugie ciągłość miejskiej polityki. Wrocław przez ponad 20 lat omijały polityczne burze, które w tym czasie wstrząsały całym krajem powodując zmianę opcji politycznej praktycznie co cztery lata.
Istotą polityki kolejnych prezydentów był autentyczny rozwój miasta, a nie dbałość o zmontowanie większościowej koalicji i handel stołkami.
.Oczywiście oprócz czynników socjologicznych i politycznych, kluczowe znaczenie dla sukcesu miasta miała gospodarka. Konsekwentna otwartość władz miasta na zagranicznych inwestorów, a nawet przemyślana strategia ich przyciągania, zaowocowała napływem spektakularnych inwestycji produkcyjnych w samym Wrocławiu i jego przedmieściach – Volvo, Whirlpool, Bosch, Bombardier, LG, Toshiba to tylko niektóre.
To właśnie nowe fabryki dały pierwszy impuls do gospodarczego rozwoju miasta i regionu w dekadzie lat 90. Ale już kolejna dekada to wejście na wyższy poziom – zamiast miejsc pracy dla robotników, kołem zamachowym wrocławskiej gospodarki stały się centra usług wspólnych. Miejsca pracy dla wykształconych i znających języki obce informatyków, księgowych i analityków finansowych tworzyli tacy giganci jak Hewlett Packard, Nokia, Siemens, BNY Mellon, Credit Suisse czy Ernst&Young.
.Wrocław, podobnie jak Kraków stał się nie tylko polskim, ale i europejskim centrum outsourcingu. Pojawia się jednak pytanie czy to właśnie jest paliwo, które trwale może napędzać gospodarkę Wrocławia. Czy zapewni w kolejnych dekadach tempo rozwoju porównywalne z poprzednim okresem? Alokacja fabryk motywowana była, oprócz ulg podatkowych i grantów inwestycyjnych, przede wszystkim tanią siłą roboczą. Wybuch sektora outsourcingu usług biznesowych to efekt konkurencyjnych w porównaniu z zachodnią Europą płac absolwentów. Jest oczywiste, że dalsze cywilizacyjne gonienie zachodu nie może się opierać na niższym koszcie pracy. O tym właśnie mówi teoria pułapki średniego dochodu. Wydaje się, że władze Wrocławia już dawno nakreśliły podstawę dalszego rozwoju – motorem dalszego rozwoju ma być innowacyjność miasta, jego mieszkańców i lokalnej gospodarki.
Akcent położony na rozwój środowiska akademickiego i budowę innowacyjnej gospodarki można odnaleźć już w Strategii „Wrocław w perspektywie 2020 plus” przyjętej przez Radę Miasta w 2006 r. Mniej więcej w tym samym okresie Wrocław rozpoczyna wyścig o siedzibę główną Europejskiego Instytutu Innowacji i Technologii (EIT), który ostatecznie zostanie ulokowany w Budapeszcie, ale we Wrocławiu znajdą się dwa regionalne przedstawicielstwa węzłów innowacji utworzonych przez EIT –surowcowy i klimatyczny. W 2008 roku prezydent Wrocławia – Rafał Dutkiewicz publikuje na łamach dziennika „Rzeczpospolita” swoisty manifest „Stwórzmy Polską Nokię”. Kierunek został wytyczony jednoznacznie – Wrocław ma się stać „polską Doliną Krzemową”. Tyle, że na razie, jak nieco złośliwie stwierdził odwiedzający Wrocław amerykański inwestor z branży start-upów internetowych – stolicy Dolnego Śląska znacznie bliżej do Bangalore (hinduskie miasto skupiające centra usług wspólnych) niż Palo Alto (siedziba „doliny krzemowej”). Czy to się może zmienić? Czy konsekwentna polityka samorządu to wystarczająca siła, żeby polskie miasto przełamało wspomniana pułapkę średniego dochodu i stało się prawdziwym europejskim ośrodkiem nowoczesnych technologii?
Kilka tygodni temu na łamach “Polityki” Edwin Bendyk przypomniał teorię „klasy kreatywnej” Richarda Floridy („Kreatywni Prekariusze” Polityka 14/2016). Zgodnie z tą teorią, klasa kreatywna – naturalne koło zamachowe nowoczesnych miast, potrzebuje do swojego rozwoju trzech czynników: Talentu, Tolerancji i Technologii. Według przytoczonych przez Bendyka badań, liderem w Polsce, jeśli chodzi o odsetek klasy kreatywnej (uczeni, inżynierowie, artyści, ale także kadra menadżerska) w stosunku do wszystkich czynnych zawodowo, jest Warszawa, w której współczynnik ten wynosi 50 proc. Zaskakująca jest druga pozycja Rzeszowa, gdzie już 31 proc. ogółu pracujących można zaliczyć do klasy kreatywnej. Postrzegający siebie jako lider innowacyjnej gospodarki Wrocław z wynikiem 28,5 proc. zajmuje dopiero szóste miejsce, ustępując jeszcze Krakowowi, Poznaniowi i Olsztynowi. Różnice między tymi miastami nie są wielkie, ale pojawia się pytanie, czy skoro dotychczasowa realizacja innowacyjnej strategii nie pozwoliła stolicy Dolnego Śląska, przynajmniej z perspektywy liczebności klasy kreatywnej, nie tylko dogonić Warszawy, ale nawet przegonić Rzeszowa czy Olsztyna, to czy realne jest oczekiwanie przełomu w tym zakresie w najbliższych latach. Jakie procesy i dynamiki mogą w tym pomóc?
.Przypomnijmy jeszcze raz trzy czynniki, które zdaniem Floridy stymulują rozwój klasy kreatywnej. Talent (wysoce utalentowana, wykształcona ludność), Tolerancja (zróżnicowana społeczność uznającą zasadę „żyj i daj żyć”) i Technologia (infrastruktura techniczna konieczna do nakręcania kultury przedsiębiorczej). Jaką siłę mają te czynniki w dzisiejszym Wrocławiu?
Talent. We Wrocławiu studiuje ponad 120 tys. studentów. Z jednej strony to trzecie skupisko akademickie w kraju po Warszawie i Krakowie, nieco większe od Poznania, wyraźnie większe od Gdańska czy Łodzi. Z drugiej strony udział studentów w ogólnej liczbie mieszkańców nie jest aż tak duży jak w Rzeszowie (krajowy lider) czy Krakowie – w tych miastach gdzie co czwarty mieszkaniec jest studentem. We Wrocławiu jest to tylko co piąty mieszkaniec. Zbliżoną, ale jednak lepszą od Wrocławia statystykę ma w tym zakresie Poznań, Olsztyn, a nawet Katowice. Trudno udowodnić tezę, że Wrocław jest w tym zakresie miastem wyjątkowym na tle innych dużych polskich miast, niemniej jednak ponad stutysięczna armia studentów to zdecydowanie masa krytyczna wystarczająca, żeby stworzyć zaplecze dla rozwoju nauki czy innowacyjnego biznesu.
W większym stopniu, niż sama liczba studentów czy absolwentów, o zdolności Wrocławia do kumulacji talentu stanowią zjawiska obserwowane na rynku pracy. Szczególnie interesująca sytuacja dotyczy informatyków – wydaje się, że wrocławskie centra outsourcingowe są w stanie wchłonąć każdą ich ilość.
Coraz częściej można zauważyć trend migracji fachowców od IT z Warszawy do Wrocławia.
.Generalnie rzecz biorąc bardzo dynamiczny rozwój sektora usług ściąga do Wrocławia, podobnie jak do Krakowa, absolwentów uczelni innych miast. Analizując zatem potencjał Wrocławia z perspektywy liczby absolwentów, trzeba zatem wziąć pod uwagę zarówno tych, którzy studiowali we Wrocławiu i tu zwykle pozostają, jak i tych, którzy studiowali w wielu innych, często znacznie mniejszych ośrodkach miejskich, a których do Wrocławia ściągnęła atrakcyjność metropolii i bardzo atrakcyjny rynek pracy. Te dwie grupy łącznie tworzą już potężną bazę intelektualną do tworzenia innowacji nie tylko w lokalnym wymiarze.
O szczególnej roli Wrocławia na mapie polskiej kreatywności świadczą też osiągnięcia wrocławskich firm. Już blisko dwie dekady temu Wrocław stał się centrum polskiego sektora finansowego , którego ważnym elementem stały się założone tutaj Lukas Bank, Kruk S.A., Ultimo, Europejski Fundusz Leasingowy czy pozostałe spółki z holdingu założonego przez Leszka Czarneckiego. A przykładów można szukać również poza sektorem finansowym. Założone przez wrocławian takie firmy jak Hasco-Lek, Work Service, Impel czy Selena są liderami rynków w swoich segmentach. Przykłady można mnożyć – dowodem na kreatywność wrocławian w sektorze internetowym może być sukces Naszej Klasy, a w sektorze nowoczesnych technologii osiągnięcia Filipa Granka z firmy XTPL czy Olgi Malinkiewicz z Saule, opracowujących ultranowoczesne rozwiązania w zakresie elektroniki drukowanej i fotowoltaiki. Ten ostatni przykład nie dotyczy rodowitej wrocławianki, lecz osoby, która wybrała Wrocław do realizacji kariery zawodowej. To jednak tym bardziej dowodzi zdolności stolicy Dolnego Śląska do przyciągania ludzi kreatywnych.
Pisząc o kreatywnej tkance Wrocławia nie zapominajmy też o kulturze. W tym mieście tworzyło wielu wybitnych artystów, między innymi: Tadeusz Różewicz, Eugeniusz Get-Stankiewicz, Jerzy Grotowski, Ewa Michnik, Olga Tokarczuk, Lech Janerka czy Martyna Jakubowicz. Coraz bardziej związany z Wrocławiem jest gdańszczanin Leszek Możdżer. I znowu mamy tu do czynienia zarówno z tymi, którzy we Wrocławiu się urodzili i zostali, jak i z tymi, którzy Wrocław wybrali na miejsce realizacji swojego talentu. Ale wrocławska kultura to nie tylko wybitne indywidualności. To również najmocniejsze marki wśród najbardziej utytułowanych polskich wydarzeń kulturalnych: Jazz nad Odrą, Przegląd Piosenki Aktorskiej, T-Mobile Nowe Horyzonty czy Wratislavia Cantans. Już choćby liczba festiwali, wystaw i imprez artystycznych dowodzi, że Wrocław może być dumny nie tylko z twórców, ale również, co chyba nawet jest ważniejsze, z liczby i jakości odbiorców kultury. A to chyba jest jedno z najistotniejszych potwierdzeń potencjału intelektualnego i kreatywnego miasta.
Ciężko pewnie byłoby stwierdzić, że Wrocław jest miastem absolutnie wyjątkowym na mapie Polski jeśli chodzi o koncentrację ludzi kreatywnych. Jednak zarówno te przytoczone przykłady, jak i wiele innych dowodzi, że z całą pewnością potencjał środowiska akademickiego, biznesowego i kulturalnego jest ogromny, a miasto stwarza warunki do błyskotliwego rozwoju kariery i osiągania sukcesu przez tych najbardziej utalentowanych.
Powyższa konkluzja dotycząca talentu nie wydaje się zaskakująca. Nieco ciekawsze mogą być rozważania dotyczące drugiego „T” z teorii Floridy, czyli tolerancji.
.Wrocław od lat buduje swój wizerunek miasta otwartego, zręcznie wykorzystując papieski cytat o „Mieście Spotkań”. W mieście, w którym praktycznie nikt nie ma korzeni sięgających dalej niż 1945 rok, bycie „skądś” jest czymś oczywistym. Oczywista otwartość Wrocławia na przybyszów, wyraźnie odczuwalna przez większość tych, którzy osiedlili się mieście, powinna teoretycznie przekładać się na tolerancję dla wszystkiego co inne.
Skąd zatem bierze się coraz bardziej narastające przekonanie, że Wrocław jest coraz bardziej „brunatny”, a zachowania ksenofobiczne zdarzają się tutaj częściej niż w innych miastach? Prostej odpowiedzi prawdopodobnie nie znajdziemy. Ksenofobia, różnego rodzaju zachowania rasistowskie czy nacjonalistyczne są niestety coraz częstsze w całym polskim społeczeństwie, niezależnie od szerokości czy długości geograficznej. Stoją za tym oczywiste powody – młodość polskiej demokracji, nierówności społeczne, brak tradycji obcowania z „obcymi” w monokulturowym i jednolitym rasowo społeczeństwie. Generalnie jest to margines zachowań, jednak w większych skupiskach, w tym w szczególności w dużych miastach, nawet marginalne grupy osiągają masę krytyczną, pozwalającą na przebicie się do świadomości społecznej.
To jeden z paradoksów Wrocławia – skala miasta powoduje, że zarówno środowiska i zachowania cechujące się otwartością i tolerancją, jak i te zjednoczone hasłami typu „Polska dla Polaków”, mają szansę skutecznie zaistnieć w przestrzeni społecznej. Nie bez znaczenia jest silny ruch kibicowski we Wrocławiu. W całej Polsce spotykamy silną ideologizację ruchów budowanych na poczuciu bezpieczeństwa i siły, zapewnianym przez ultrasowskie trybuny stadionów, osobom, które w innych obszarach życia nie odnoszą zbyt wielu sukcesów. Nienaturalnie żarliwy patriotyzm (obnoszenie się z symbolami narodowymi, śpiewanie czterozwrotkowej wersji Hymnu niezależnie od tego czy jest ku temu jakakolwiek okazja) niebezpiecznie zbliża się do ideologii faszystowskich. Kult Powstania Warszawskiego czy Żołnierzy Wyklętych w przerażający sposób jest wykorzystywany jako ideologiczna podbudowa zachowań, których jedyną realną treścią jest nienawiść do obcych lub innych.
Ale czy faktyczna mnogość ksenofobicznych incydentów, nagłośnionych (i słusznie) przez media daje podstawę do stwierdzenia, że Wrocław nie jest miastem tolerancyjnym? Wydaje się, że pomimo wszystko, jest wręcz przeciwnie. Przecież tysiące, a właściwie już dziesiątki tysięcy ludzi, którzy przyjechali do Wrocławia w poszukiwaniu pracy, i którzy znaleźli ją, niezależnie od narodowości i koloru skóry, w HP, Google, IBM, EY i wielu innych dowodzi właśnie tego, że to miasto przyciąga jak magnes, że pozwala realizować swoje aspiracje, zaspokajać swoje potrzeby, realizować swoje pasje. Dziś już nie tylko pełen turystów rynek, ale także kafejki w kompleksach biurowców, akademiki tętnią różnokolorowym i wielonarodowym życiem. To widzi każdy, kto do Wrocławia przyjedzie na dłużej. Ale to widzą również ci, którym marzy się Polska monokulturowa. Coraz bardziej wielokulturowy Wrocław prowokuje ludzi, którzy nie wyrobili sobie zdolności do załatwiania swoich problemów inaczej niż przez słowną lub fizyczną agresję. Stąd prawdopodobnie eskalacja zachowań ksenofobicznych. Moim zdaniem, pojawiają się one nie dlatego, że Wrocław nie jest miastem otwartym, tylko dlatego, że oczywista otwartość miasta narusza poczucie bezpieczeństwa marginesu mieszkańców nie odnajdujących się w nowoczesnej, europejskiej rzeczywistości.
Nieszczęściem Wrocławia jest to, że nietolerancyjne zachowanie oczywistej mniejszości mieszkańców rzutuje bardzo istotnie na ogólne postrzeganie miasta. Ale nie można zapominać ile Wrocław jako miasto w zorganizowany sposób robi, żeby kulturę otwartości wśród mieszkańców wzmacniać. I nie chodzi tylko o reaktywne, ale za to konkretne, działania jak demonstracje czy koncerty przeciwko ksenofobii. Przecież takie inicjatywy jak Europejska Stolica Kultury 2016, wcześniej EURO 2012, czy nawet często dziś krytykowane Word Games 2017 to jednoznaczne manifesty miasta – zaproszenie do różnych środowisk z całego świata do przyjazdu do miasta, do jego poznania i, często, pozostania.
Liczba impulsów wysłanych do mieszkańców i przybyszów promujących nieznane nam kultury, obyczaje, postrzeganie sztuki, czy dyskutujących na trudne problemy historii i współczesności, powstających dzięki programowi ESK jest ogromna.
.I bardzo wielu mieszkańców Wrocławia te impulsy odbiera i przyjmuje. To ogromny wysiłek wzmacniający otwartość, tolerancję, rozszerzający horyzonty mieszkańców. Wysiłek, który jest w stolicy Dolnego Śląska dokonywany konsekwentnie od lat i który musi budować i buduje kulturę społeczeństwa otwartego i tolerancyjnego. Na przekór wszystkim oczywistym problemom, które w mieście są.
.A co z trzecim składnikiem budującym klasę kreatywną – Technologią? Moim zdaniem trzeba to pojęcie rozumieć szeroko. Zarówno jako infrastrukturę, jak i instytucje, czy nawet programy. Czyli wszystkie namacalne, zorganizowane byty mogące być bazą dla działalności kreatywnej – nauki, biznesu, sztuki. W tym zakresie Wrocław wypada naprawdę dobrze na tle polskich miast. Po pierwsze kilka mocnych państwowych uczelni, spośród których zdecydowanie wybija się Politechnika Wrocławska – jedna z najlepszych, o ile obecnie nie najlepsza polska uczelnia techniczna. Po drugie – Wrocławski Park Technologiczny według rankingów najlepsza tego typu placówka w Polsce. Po trzecie Wrocławskie Centrum Badań EIT+ – największa inwestycja w infrastrukturę badawczą zrealizowana z funduszy unijnych.
Szczególnie ta ostatnia instytucja jest unikalna w polskich realiach. Po pierwsze to jeden z bardzo nielicznych, a już na pewno jedyny tej wielkości, instytutów badawczych w formie spółki, od początku budowany jako organizacja nastawiona na biznesową współprace z przemysłem. EIT+ to również jeden z nielicznych ośrodków badawczych, niebędących przybudówką żadnego konkretnego uniwersytetu (choć udziałowcami EIT+ jest pięć wrocławskich uczelni), który nie jest tzw. instytutem branżowym, wyspecjalizowanym w wąskim spektrum działania. W istocie EIT+ to jedna z pierwszych w Polsce organizacji typu RTO (Research and Technology Organisation), czyli organizacja badawcza o szerokim spektrum kompetencji badawczych, powołana do prowadzania badań aplikacyjnych i współpracy z przemysłem. Takimi instytucjami w Europie są m. in. niemieckie instytuty Fraunhoffera, belgijski Imec, baskijska Tecnalia czy fińskie VTT. W Polsce dotąd ten sektor nauki de facto nie istniał. Oczywiście samo sfinansowanie inwestycji w EIT+ nie jest wystarczającym impulsem do rozwoju gospodarki opartej na wiedzy. Trzeba jeszcze zapewnić rozwój takich instytucji, zapewnić finansowanie naturalnego deficytu, jaki szczególnie w okresie rozruchu generują instytuty badawcze, a przede wszystkim trwałe wbudować sposób funkcjonowania w innowacyjne strategie państwa i regionu.
Zadeklarowana kilka lat temu strategia Wrocławia, żeby postawić na rozwój innowacji i gospodarkę opartą na wiedzy, wpisuje się znakomicie w ogłoszony niedawno rządowy plan rozwoju, zwany popularnie Planem Morawieckiego.
.Polska potrzebuje wyrwać się z pułapki średniego dochodu. Tak, żeby na zawsze nie pozostać krajem tańszej, niż w zachodniej Europie, siły roboczej. Podobnie Wrocław – jeśli nie chcemy, żeby tysiące absolwentów świadczyło za pensje niewiele wyższe od średniej krajowej, wyłącznie usługi na rzec z centrali wielkich koncernów, generując przy tym minimalną marżę dla polskiej gospodarki, muszą się pojawić polskie technologie, które staną się podstawą do jakościowego, a nie ilościowego wzrostu gospodarczego. A to oznacza proces oddalania się od modelu Bangalore i obranie kursu na Palo Alto. Piekielnie trudna misja, ale jakieś podwaliny już są. Choćby wspomniane EIT+. To miejsce, gdzie dzięki unijnym pieniądzom, mogłoby od jutra pracować 300 a może i 500 naukowców w całości zajmujących się badaniami dedykowanymi dla biznesu. Miejsca pracy są urządzone – trzeba jednak zapewnić finansowanie pensji w okresie przejściowym i zacząć ściągać zdolnych Polaków, którzy w ostatnich latach masowo zostają na zagranicznych uczelniach i w ośrodkach badawczych.
Kolejny element planu Morawieckiego, który może stać się bodźcem do skokowego rozwoju kreatywnego biznesu – Start in Poland – czyli program, który ma pomóc polskim start-upom. Szczególnym punktem jest pomysł, żeby duże firmy przemysłowe, w tym spółki Skarbu Państwa wydawały część środków jakie przeznaczają na badania i rozwój na wsparcie start-upów, które rozwiązywałyby ich technologiczne problemy. Spółki skarbu państwa jako aniołowie biznesu? Start-upy jako wyoutsourcowane ośrodki badawczo-rozwojowe? Pomysł tyleż ciekawy, co kontrowersyjny. Te dwa światy dzieli przepaść praktycznie w każdym aspekcie. Jak ma się udać współpraca instytucji o minimalnej skłonności do ryzyka z organizacjami, dla których ryzyko jest elementem konstytucyjnym? Otóż może, jeśli pomiędzy tymi środowiskami pojawi się odpowiednio do tego przygotowany integrator. Ktoś, kto połączy dwie kultury organizacyjne, kto dopasuje elementy agend badawczych gospodarczych gigantów do indywidualnych kompetencji technologicznych strart-upów. Kto pomoże tym start-upom wtłoczyć ich pomysły w format komunikacyjny akceptowany przez przemysł. Kto da tym start-upom dach nad głową, dostęp do laboratoriów, pomoże w zdobyciu finansowania. Wtedy to się może udać.
W tym kontekście, jeśli zastanowimy się, co Wrocław oferuje w tym zakresie, odpowiedź nasuwa się sama – połączona oferta EIT+ i Wrocławskiego Parku Technologicznego zapewnia właśnie kompetencje takiego integratora – to dach nad głową, dostęp do laboratoriów, doświadczenia w inkubacji i finansowanie dla nowych, kreatywnych podmiotów. A wrocławskie uczelnie plus start-upowa infrastruktura stworzona przez władze Wrocławia to ogromna szansa na obudzenie kreatywności stutysięcznej rzeszy wrocławskich studentów.
.Wrocław w polskich warunkach ma wszelkie dane ku temu, żeby być jednym z najprężniejszych centrów innowacyjnej gospodarki w Polsce. Spełnione są zasadniczo wszystkie przesłanki do rozwoju klasy kreatywnej, warunkującej wzrost innowacyjności danego ośrodka miejskiego. Tylko czy sukces na polską skalę będzie miał realne znaczenie na arenie europejskiej? Dużo zależy od tego, czy Polska będzie w stanie gonić resztę Europy w zakresie rozwoju nowoczesnych technologii.
Dzisiejsze 0,8 PKB wydawane przez polską gospodarkę na badania i rozwój to wynik plasujący nas w ogonie krajów unijnych. Od strategicznego celu wyznaczonego przez Komisję Europejską wydawania na innowacje 3 proc. PKB dzieli nas przepaść. A co będzie, kiedy skończy się obecna perspektywa budżetowa i zamknie kurek z unijnymi pieniędzmi wydawanymi na badania i rozwój choćby z POIR? To już pytanie na zupełnie inną, być może nieco mniej optymistyczną analizę.
Krzysztof Sachs