"Czytając Adama Smitha (2). O bogactwie i moralności"
Ogień w kominku niemal zgasł, został prawie sam żar. Moja szklaneczka jest już pusta, chociaż wcześniej była napełniana whisky chyba więcej niż raz. Która to godzina? Trudno powiedzieć. Wiem, że siedzę tu już dobrą chwilę. Udało mi się poznać gospodarza nieco bliżej. Jest czarujący, częściowo ze względu na swój staroświecki styl bycia. Ma piękny akcent. Oczywiście na tym nie koniec. Myślał długo oraz intensywnie na temat źródła wszystkich rzeczy i wie, jak powiedzieć to, co ma do powiedzenia, tak aby przeniknęło to odbiorcę do szpiku kości. Nie zapomnę szybko tych chwil.
Mam jeszcze jedno pytanie do tego wielkiego człowieka, ale wydaje mi się, że jest trochę zmęczony. Zresztą ja też. Powinienem już iść. Zrobiło się późno. Odkładam więc szklaneczkę na stolik obok mojego krzesła i dziękuję gospodarzowi za to, że poświęcił mi czas.
.Czego dotyczy to ostatnie pytanie? Tego, nad czym zastanawia się tak wielu fanów Smitha i część jego krytyków. Otóż: jak człowiek, który przyczynił się do wyprawienia kapitalizmu we wspaniałą podróż, człowiek, który rozumie siłę troski o własny interes, człowiek, który położył fundamenty pod leseferyzm, człowiek, który napisał Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, czyli książkę o bogactwie, materializmie i stopie życiowej, a więc jak taki człowiek mógł stworzyć coś takiego jak Teoria uczuć moralnych? W Badaniach nad naturą… nie ma właściwie mowy o altruizmie, życzliwości, współczuciu, spokoju czy powabie. Jak to możliwe? Smith napisał Teorię uczuć moralnych wcześniej. Później zaś przejrzał i pozmieniał nieco tekst po opublikowaniu Badań nad naturą… Czy miał już w głowie choć niektóre z tych koncepcji, kiedy pisał swoją drugą wspaniałą książkę?
Mało tego; w Teorii uczuć moralnych prawie wcale nie broni świata handlu. Jak przekonaliśmy się wcześniej, Smith gardzi ambicjami, które mają tylko wymiar materialistyczny. Niemniej jednak, mimo że często psują one duszę i wyrządzają nam krzywdę, filozof w Teorii uczuć moralnych przyznaje, że mogą też pociągnąć za sobą wielkie korzyści — ponieważ popychają nas do walki, do wprowadzania nowych rozwiązań, do ulepszania, do gromadzenia, do produkowania.
.Zdaniem Smitha o ile wyraźnie przeceniamy znaczenie nagromadzonego bogactwa dla naszego szczęścia, o tyle należy pamiętać, że właśnie dzięki ambicji powołano do życia rolnictwo, zbudowano miasta, odkryto wielkie prawdy naukowe i stworzono dzieła sztuki, które „upiękniają życie ludzkie”. Według filozofa właściciel dużego gospodarstwa, który nadzoruje pracę na swoich polach, wyobraża sobie, że jest w stanie to wszystko skonsumować, co Smith ujmuje następująco: „Popie oczy, wilcze gardło, co zobaczy, to by żarło”. Gdy więc właściciel ten nabywa więcej ziemi, aby ją uprawiać, wówczas uważa, że robi to, aby zaspokoić swój ogromny apetyt. Tymczasem pragnienia tego człowieka okazują się tak naprawdę dość ograniczone. Ostatecznie i tak musi się podzielić nadwyżkami produkcji, zatrudniając ludzi do pracy na roli, do prowadzenia domu, do dbania o ogród i do pielęgnacji wozów. Wszystko to zapewnia godne życie dziesiątkom innych ludzi.
Oto podsumowanie tego, co zdaniem Smitha osiągają w rzeczywistości ludzie o wygórowanych ambicjach: Niewidzialna ręka prowadzi ich do dokonania nieomal takiego samego podziału artykułów pierwszej potrzeby, który by następował, gdyby podzielić ziemię na jednakowe części między wszystkich jej mieszkańców, i w ten sposób samorzutnie i bezwiednie przyczynia się do zwiększenia korzyści społeczeństwa i dostarcza środków do rozmnażania gatunków. Dzieląc ziemię między kilku właścicieli, Opatrzność nie zapomniała ani nie pominęła tych wszystkich, których jakoby pozostawiła bez przydziału. Ci ostatni także mają swój udział w tym, co stwarza Opatrzność. Jeśli chodzi o to, co wytwarza prawdziwe szczęście w życiu ludzkim, w żadnym stopniu nie są poniżej tych, co rzekomo są znacznie ponad nimi. Jeśli chodzi o wygody cielesne i spokój umysłu, wszystkie różne warstwy społeczne są nieomal na tym samym poziomie i żebrak wygrzewający się w słońcu przy gościńcu korzysta z takiego samego bezpieczeństwa, o jakie walczą królowie.
Jest to jeden jedyny raz w Teorii uczuć moralnych, kiedy Smith wykorzystuje metaforę niewidzialnej ręki. Także tylko raz wykorzystuje tę metaforę w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów. W obu przypadkach chodzi o to, że troska wyłącznie o własny interes paradoksalnie może przynosić korzyści innym ludziom — w niewielkim stopniu przypomina to jednak współczesne postrzeganie tej kwestii. Spoglądając z perspektywy XX wieku na wiek XVIII, trudno jest się zgodzić z filozofem w tym, że żebrak wygrzewający się w słońcu przy gościńcu wiedzie życie podobnej jakości co człowiek bogaty i wpływowy.
Odsuńmy to jednak na bok. Zmierzam do tego, że najdobitniejszy przykład, jakiego Smith używa w kontekście dobrobytu materialnego i świata handlu na kartach Teorii uczuć moralnych, okazuje się mało przekonujący. Filozof powiada, że nosimy w sobie silny impuls i wielkie ambicje, które nam jako jednostkom służą kiepsko, ale ostatecznie wyprowadziły nas z jaskiń do słońca cywilizacji. Myślę, że to komplement, choć dość nieoczywisty.
Co więc myślał Smith? Jak mu się udało napisać dwie książki, które wydają się tak różne? Moim zdaniem odpowiedź uczy nas czegoś zarówno o filozofie, jak i o nas samych. Dzięki spostrzeżeniom Smitha zawartych w obu tych książkach możemy się dowiedzieć czegoś przydatnego o tym, jak żyć we współczesnym świecie.
.Zanim Albert Einstein stworzył teorię względności, zanim Auguste Rodin wyrzeźbił Mieszczan z Calais, zanim powstały wieża Eiffla i budynek Chryslera, zanim Brutus założył Londyn, zanim pierwszy człowiek zdał sobie sprawę, że można zasiać ziarno i poczekać, aż urośnie, zanim zakorzeniona głęboko w nas ambicja wywołała te wszystkie zmiany w warunkach bytowania człowieka, byliśmy podobno myśliwymi i zbieraczami żyjącymi w małych bandach albo klanach. Przetrwanie stanowiło szczyt marzeń tak trudnych do spełnienia. Życie było bardzo kruche, śmierć przychodziła wcześnie i często.
W takim świecie sposób, w jaki wchodziliśmy w interakcje ze sobą, był dosłownie sprawą życia i śmierci. Nie istniały firmy ubezpieczeniowe, które chroniłyby naszą dzidę. Nie było rządów, które wypłacałyby zasiłki chorobowe, gdybyś złamał nogę w pogoni za obiadem. Ludzie musieli polegać na sobie w bardzo dużym stopniu. Podstawą było zaufanie. Niezdolność do dołożenia się, do udzielenia pomocy, do wykonania swojej części obowiązków musiała być karana cały czas i dość tanio, początkowo za pomocą wstydu i złości, a z czasem poprzez wykluczenie i wygnanie, jeżeli sytuacja nie uległa zmianie. Każda rodzina, każda większa rodzina, a może i każda grupa czy każdy klan, dzielili się ze sobą tym, co mieli, z konieczności.
Życie ludzi pierwotnych toczyło się w bardzo małych kręgach społecznych. Każdego dnia widywało się tych samych ludzi. Duża powtarzalność interakcji z nimi zaś ułatwiała zarówno karanie tych, którzy zachowywali się okrutnie lub egoistycznie, jak i nagradzanie tych, którzy pomagali pozostałym członkom klanu. Nie był to jednak żaden raj rodem z Jeana-Jacquesa Rousseau. Egzystencję fizyczną cechował niedobór. Często — a może cały czas — czegoś nie wystarczało, czegoś brakowało. Dokonywanie wymian z innymi ludźmi, czy to z rodziny, czy to z pobliskich band lub klanów, musiało się kiedyś pojawić jako sposób na zwiększenie dostępności tego, co było potrzebne. Zjawisko to zarazem powiększyło trochę krąg interakcji. Ale tylko trochę. Ostatecznie ufało się tylko tym, którzy byli najbliżej; ci, którzy przybywali z daleka, wzbudzali strach. Musiało to tak wyglądać. Granica oddzielająca życie od śmierci pozostawała niezwykle cienka. Margines błędu był bardzo mały. To, co się miało, gromadziło się wśród ludzi sobie najbliższych i w ten sposób zapewniało się, że obcy nie mogli sobie tego przywłaszczyć. Najważniejsze bowiem były relacje z ludźmi z najbliższego otoczenia.
Współcześnie życie wygląda zupełnie inaczej. Obecnie — co zresztą podkreślał Smith w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów — specjalizacja jest zarazem przyczyną i skutkiem dobrobytu, stanowi istotę współczesnej gospodarki, która pozwala nam myśleć o czymś więcej niż tylko o przetrwaniu. Małe grupki ludzi — bez względu na posiadane talenty czy umiejętności, siłę czy inteligencję — nie mogą zgodnie z nowoczesnymi standardami być tak samo bogate przez cały czas.
Wyobraź sobie, że zostaniesz porzucony na bardzo dużej bezludnej wyspie. Dobra wiadomość jest taka, że znajdują się tam bogate złoża minerałów i liczne zasoby naturalne. Wyspę zamieszkują całe stada udomowionych zwierząt. Gleba jest żyzna, klimat przyjemnie umiarkowany. W pięknych rzekach i strumieniach pływa mnóstwo ryb. Jeszcze lepsza wiadomość brzmi: nie musisz przebywać na tej wyspie sam! Możesz wybrać i wziąć ze sobą 99 ludzi, którzy są dobrzy w łowieniu ryb, wznoszeniu budynków, przetrwaniu. Ludzi, którzy się znają na elektryczności i metalurgii oraz mają wiele różnych umiejętności, od których zależy nasz współczesny styl życia. Wszystkie te osoby jako swój wkład wniosą własne doświadczenie i wiedzę. Poza tym mogą zabrać ze sobą książki i zeszyty, które zawierają szczegółowe, aktualne wiadomości z dowolnego obszaru produkcji i rolnictwa.
.Ile czasu zabierze 100 nieprzeciętnie inteligentnym, utalentowanym, zaradnym osobom osiągnięcie dobrobytu? Dekadę? Wiek? Tysiąc lat? Wyobrażam sobie, że ostatecznie na wyspie może zapanować dobrobyt, ale tylko pod warunkiem że zwiększy się populacja oraz pojawią rynki, które pomogą zagospodarować umiejętności i wiedzę mieszkańców, aby umożliwić im wydajną pracę. Dlaczego liczebność populacji jest tak ważna? Jeżeli pracuję sam, to jestem w stanie na przykład wystrugać 20 ołówków rocznie. Jeżeli zaś będę miał współpracowników i proces produkcji zostanie udoskonalony, to 20 osób będzie przez rok w stanie wyprodukować tysiące, a przy wsparciu odpowiedniej technologii nawet setki tysięcy ołówków. Będzie to możliwe, ponieważ każda z tych osób specjalizuje się tylko w pewnym odcinku procesu. Tego rodzaju specjalizacja niezwykle zwiększa produktywność. Jednostki pracują na tym odcinku procesu, na którym są dobre. Skoro się w tym specjalizują, to stają się coraz lepsze; z czasem umożliwia to wdrożenie pewnej technologii na wszystkich odcinkach procesu, co z kolei podnosi fizyczną i psychiczną wydolność wszystkich pracowników.
Zamiast więc strugać pojedynczy ołówek tylko dla siebie, pracuję w innej dziedzinie, a za zarobione pieniądze kupuję sobie ołówki. Polegając na innych ludziach w zakresie niemal wszystkiego tego, co sprawia nam przyjemność — jedzenia, ubrań, wyposażenia domu i tak dalej — możemy się cieszyć znacznie większą liczbą udogodnień niż nasi przodkowie choćby 100 lat temu. Wzrost ten wynika z wydajności oraz innowacyjnych rozwiązań, które mogły zaistnieć dzięki specjalizacji miliardów ludzi na całym świecie, jak również dzięki wymianie handlowej między nimi.
Bez specjalizacji i bez innowacyjnych rozwiązań — gdybyśmy musieli polegać na przykład wyłącznie na członkach rodziny i znajomych niezależnie od ich talentów — wciąż przede wszystkim walczylibyśmy o przetrwanie w rzeczywistości gospodarczej, w której ludzkość funkcjonowała przez większą część historii. Zresztą najbiedniejsi ludzie nawet teraz, we współczesnym świecie, muszą nadal walczyć o przetrwanie, bez względu na to, jakie posiadają talenty, bo ekonomicznie są powiązani wyłącznie ze swoim najbliższym otoczeniem.
To, co nazywamy cywilizacją — udogodnienia typu ogrzewanie, elektryczność, transport, opieka medyczna, komunikacja — wymaga od nas wchodzenia na co dzień w interakcje z milionami ludzi, których najpewniej nigdy nie spotkamy. Współczesna postać aktywności gospodarczej bardzo się różni od tej, którą znali nasi przodkowie. Obecnie konieczne są bowiem zupełnie inne normy społeczne i rozwiązania prawne, które umożliwiają nam wymianę handlową. Jak wskazał Leonard Read, nawet bardzo prosty produkt, taki jak ołówek, wymaga nieskoordynowanej współpracy milionów ludzi. Ten niezwykły rodzaj współpracy, która się wyłania bez udziału żadnego menedżera, tylko dzięki ludzkiej skłonności do „umowy, wymiany i kupna”, często określa się mianem rynku — choć jego podręcznikowa wersja pozostaje oczywiście mechanistyczna. Smith rozumiał, że proces ten ma charakter organiczny i jest bardzo złożony.
W Teorii uczuć moralnych filozof stwierdza, że bardziej się troszczymy o ludzi najbliżej nas niż o tych, którzy są daleko. Właśnie dlatego jesteśmy w stanie dobrze spać, mimo że miliony osób zginęły w trzęsieniu ziemi na drugim końcu świata. Trzęsienie ziemi po drugiej stronie miasta to zupełnie inna sprawa. Trzęsienie ziemi, w którym ginie ukochany krewny, to jeszcze inna sprawa. Teoria uczuć moralnych jest książką przede wszystkim o ludziach nam najbliższych, o tych, z którymi faktycznie jesteśmy w stanie współodczuwać — czyli o naszej rodzinie, o naszych przyjaciołach i znajomych, o otaczających nas bliźnich. Jest to też książka o osobistej przestrzeni — o tym, jak postrzegają nas inni, i o tym, jak wchodzimy z nimi w interakcje. Teoria uczuć moralnych nie jest książką o ludziach nam obcych, ale o ludziach, których widujemy często, nawet codziennie, jak również o tym, jak nasze interakcje z nimi kształtują nasze życie wewnętrzne i zachowanie zewnętrzne.
W Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów Smith opisuje nasze zachowanie w świecie anonimowej wymiany, który nieuchronnie pozostaje światem ludzi obcych. W czasach, kiedy żył filozof, prawdopodobnie znało się rzeźnika, ale już rolnik, który wyhodował krowę, był obcy. Nie znało się woźnicy, który zawiózł zwierzę do rzeźni. Nie znało się nożownika, który wytworzył narzędzie, jakim zabito krowę. W 1759 roku osoba, która zabierała się do zjedzenia właśnie podanego kawałka pieczeni albo barana, nie tylko nie znała większości ludzi, dzięki którym mogła cieszyć się posiłkiem, ale także nie miała szans ich poznać. Współcześnie znam jeszcze mniej osób, które wytwarzają produkty sprawiające mi radość; potęga specjalizacji osiągnęła rozmiary, które pewnie zaskoczyłyby nawet Smitha.
.W cywilizowanym świecie globalnego handlu, we współczesnej gospodarce transakcja ma często charakter anonimowy — z wyjątkiem jej ostatniego odcinka. Obecnie, kiedy zamawiam coś przez internet albo kupuję w Costco, kasjer bywa jedyną osobą, z którą mam bezpośredni kontakt, chociaż nawet i ten jest wypierany przez technologię. Inaczej niż w przypadku targu z produktami rolniczymi albo jarmarku z rękodziełem, mogę nie zobaczyć żadnej z osób odpowiedzialnych za stworzenie tego, co nabywam.
Jeżeli nie widzę ludzi, z którymi wiążą mnie „umowa, wymiana i kupno”, to trudno mi przejmować się ich losem. Mogę oczywiście przejawiać pewną troskę o obcych, choćby płacąc nieco więcej za kubek kawy w nadziei, że osoby, które wyhodowały jej ziarna, zarobią dzięki mnie trochę więcej. Ogólnie biorąc jednak, moje interakcje pozostają najczęściej — z samej swojej natury — egoistyczne. Mało prawdopodobne jest bowiem, że ktoś zechce zapłacić więcej za auto z troski o jego producenta lub o sprzedawcę, z którym ma bezpośrednio do czynienia w salonie samochodowym.
Niektórzy postrzegają brak bezpośredniego kontaktu jako wielką stratę. Być może faktycznie jest to wielka strata. Zarazem jest to nieuchronna cena nowoczesności i bogactwa. Handlowanie wyłącznie z ludźmi, których los nas obchodzi czy których widzimy i z którymi mamy bezpośrednią styczność, bardzo ograniczałoby liczbę potencjalnych partnerów biznesowych. To z kolei skazywałoby nas na dotkliwe ubóstwo. Akcja sprzedaży i kupowania lokalnych produktów okazała się sukcesem w przypadku bardzo niewielu towarów — głównie żywności i rzeczy robionych ręcznie. Możliwości poszerzenia zasięgu tego zjawiska pozostają bardzo małe. Kiedyś staraliśmy się kupować tylko produkty lokalne; miało to miejsce w czasach średniowiecza. Oczywiście wtedy ludzie byli biedniejsi niż teraz — z bardzo wielu różnych powodów. Jednym z nich pozostawał fakt, że handel głównie z sąsiadami skazuje na dotkliwe ubóstwo. W sytuacji ograniczonej liczby partnerów biznesowych specjalizacja okazuje się niedostateczna. Innymi słowy: samowystarczalność to droga do ubóstwa.
W Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów Smith zastanawia się, jak zachowują się ludzie, kiedy handlują na odległość. Nie pisze jednak tylko o handlu z obcokrajowcami — choć znaczna część książki dotyczy zjawiska, które obecnie nazywamy handlem międzynarodowym. Smith pisze o handlu z różnego rodzaju obcymi osobami, zarówno z naszego kraju, jak i z zagranicy. Gdy się myśli i pisze o tym świecie, wówczas najlepiej jest założyć, że ludzie dbają przede wszystkim o własny interes. Dlatego też Badania nad naturą… to książka poświęcona tej stronie naszej osobowości, która jest egoistyczna.
Zarazem nasze interakcje z innymi ludźmi wykraczają daleko poza to, co się wiąże z handlem i ze sprawami materialnymi. Mamy przecież różne kręgi znajomych i krewnych obejmujące osoby związane z naszą pracą, z naszymi zainteresowaniami, z wszelkimi sposobami, na jakie łączymy się z innymi ludźmi, aby tworzyć społeczności, a zarazem odpoczywać, robić to, co lubimy, i nadawać sens naszemu życiu. Właśnie tym interakcjom przygląda się Smith w Teorii uczuć moralnych. Absurdalnym byłoby zakładać, że w naszych wszystkich różnorodnych interakcjach — jako rodzeństwo, rodzice, kuzynostwo, współpracownicy, współwyznawcy, członkowie klubów rowerowych, bywalcy siłowni, jako osoby w każdej innej roli wymagającej bezpośredniego kontaktu — dbamy wyłącznie o własny interes.
.Smith bynajmniej nie postrzegał nas jako świętych. Widział nas bez złudzeń. Tak, nawet kiedy mamy bezpośredni kontakt z ludźmi, na których nam zależy w różnym stopniu, częściej myślimy o samych sobie niż o innych. Możemy sobie wmawiać, że nasze zachowanie jest powabne. Zarazem przejmujemy się losami osób z naszego otoczenia niejako mimowolnie, czasami nawet w dużym stopniu, a już na pewno przejmujemy się tym — jak wyjaśnia Smith bardzo precyzyjnie — co te osoby o nas myślą.
Smith w Teorii uczuć moralnych po prostu skupia się na czymś innym niż w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów. Pierwsza książka nie zawiera odmiennej wizji natury człowieka, odmiennej teorii ludzkiego zachowania czy bardziej optymistycznego obrazu ludzkości. Dotyczy tylko innej sfery interakcji międzyludzkich. Autor Teorii uczuć moralnych i Badań nad naturą… to ten sam człowiek, który ma spójną wizję ludzkości. Interesuje się przede wszystkim tym, jak ludzie postępują naprawdę, a nie jak chciałby, żeby postępowali. Pragnie zrozumieć ludzkie zachowanie. Dlatego w dwóch odrębnych książkach odmiennie rozkłada akcenty, ponieważ pisze o dwóch bardzo różnych dziedzinach życia.
.Decyzja Smitha, aby tym dwóm różnym dziedzinom życia poświęcić dwie osobne książki, skutecznie przypomina nam o wyzwaniu, jakie rzuca współczesny świat. Dorastamy chronieni przez rodziców. Jeżeli mamy szczęście, to są oni kochającymi stróżami. Pilnują, żebyśmy byli najedzeni i odziani. Chronią nad przed wiatrem i deszczem. Amortyzują ciosy zadawane przez życie. Cały czas dzielą się z nami tym, co mają. Jeżeli mamy rodzeństwo, osoby te traktowane są najczęściej tak samo jak my. Nie każdemu rodzicowi udaje się nie okazywać preferencji, ale ideałem pozostaje równe traktowanie. Rodzeństwo i my dostajemy kawałki ciasta tej samej wielkości. Na zmianę bawimy się wyjątkowymi zabawkami.
Na łonie rodziny właściwie nie ma miejsca na handel, przynajmniej dopóki jesteśmy mali. Mieszkanie mamy za darmo. Jedzenie mamy za darmo. Ubrania mamy za darmo. Cały świat, jaki znamy, jest „za darmo”. Wszystkie dzieci są równe. Jak zauważył Walter Williams, ekonomista z George Mason University, rodzina to socjalistyczny raj.
W miarę jak dorastamy, dobrzy rodzice odzwyczajają nas od zależności; stopniowo stajemy na własnych nogach. Wchodzimy do dziwnego, obcego świata. Sami musimy się chronić w warunkach wszechobecnego ryzyka i niepewności. Sami musimy podejmować decyzje. Zaczynamy konkurować z ludźmi, którzy nas otaczają, o najlepsze stanowiska pracy, o dostęp do różnych możliwości. Osiągamy nierówne wyniki.
Być może pomagasz przyjacielowi podczas przeprowadzki albo gotujesz dla niego obiad, kiedy jest przytłoczony pracą lub kiedy po prostu masz na to ochotę. Nasi przyjaciele zapewniają nam namiastkę komfortu i bezpieczeństwa rodzinnego. W pracy też zawieramy znajomości i przyjaźnie, wtedy jednak pojawia się element rywalizacji, pewna presja na odniesienie korzyści z takiej relacji. Kiedy dzwonimy do dostawcy albo nawet do kogoś z naszej firmy, lecz na drugim końcu kraju, mamy styczność z obcą osobą, której nasz dobrostan prawie na pewno jest obojętny. Oczywiście istnieją normy kulturowe, które tonują egoizm w tego rodzaju sytuacjach. Równie istotne są zasady łagodzące konkurencję — moje pragnienie wykorzystania klienta, który jest mi obcy, zostaje powściągnięte przez niebezpieczeństwo, że osoba ta pójdzie do konkurencji. Wkrótce odkrywamy, że jeżeli będziemy się zachowywali tak, jakbyśmy dbali o swoich klientów — choć tak naprawdę nie obchodzą nas ich losy — zyskamy większe szanse na sukces. Miejsce pracy jednak nigdy nie będzie przypominało naszego domu.
.Świat handlu bywa zimny i okrutny. Wiedzą o tym dobrzy menedżerowie, dlatego starają się budzić w swoich zespołach ducha wspólnoty i koleżeństwa, który czerpie z ludzkiej tęsknoty za większym zaufaniem i życzliwszą atmosferą. Niemniej jednak zaproszenie nowego pracownika do wspólnej zabawy w parku linowym nie gwarantuje zbudowania silnego zespołu.
Bank, który pragnie być Twoim przyjacielem, kłamie. Kontakty handlowe w dzisiejszym świecie wiążą się nieuchronnie z dystansem fizycznym i emocjonalnym. Wynika to z charakteru współczesnej gospodarki oraz ze stopnia specjalizacji i z liczby transakcji, które przekładają się na standard życia. Zbyt wielu ludzi, z którymi wchodzimy w interakcje, znajduje się tak daleko od nas, że nigdy ich nie zobaczymy. Jeżeli ufamy tym osobom, to tylko ze względu na kontekst konkurencji, reputacji, chęci kontynuowania kontaktów i współpracy, jak również kar przewidzianych prawem za defraudację czy kradzież.
W tym samym okresie, kiedy wchodzimy w dorosłe życie — i zaczynamy mieć styczność z właścicielami, pracodawcami, konkurentami w biznesie — często zakładamy rodzinę. Wtedy znów widzimy ostry kontrast między pełnym miłości światem małżeństwa i rodzicielstwa, gdzie wszystko jest wspólne i współpraca wyrasta z miłości, a mniej przyjaznym światem pracy, gdzie współpraca jest sprzężona z potencjalnym zyskiem i obawą przed poniesieniem strat.
Światy te są zupełnie różne. Tak naprawdę nic nie przygotowuje nas na te różnice. Jak zauważa Friedrich August von Hayek w Zgubnej pysze rozumu, nowoczesny człowiek musi mieszkać jednocześnie w dwóch światach — w świecie, który jest bliski, i w świecie, który jest daleki; w świecie, który spaja miłość, i w świecie, który spajają ceny i motywy finansowe. Zdaniem von Hayeka odczuwamy potrzebę zaczerpnięcia norm i kultury ze świata rodzinnej bliskości, aby spróbować ją rozciągnąć na bardziej zdystansowany świat handlu. Ekonomista nie miał jednak na myśli tego, że powinniśmy się grzecznie zachowywać wobec kasjera w sklepie spożywczym (przy założeniu, że w naszym spożywczaku pracuje kasjer) albo wobec współpracowników. Według von Hayeka chcemy próbować choć trochę upodobnić makroekonomię do mikrokosmosu naszej rodziny, biorąc obowiązujące w niej normy równości i przenosząc je, za pomocą ustroju politycznego, na całe społeczeństwo.
Von Hayek uważał, że wskutek rozciągnięcia norm obowiązujących w rodzinie na całe społeczeństwo znaleźlibyśmy się na drodze do tyranii. Nie wiem, czy Smith zgodziłby się z tym stwierdzeniem; socjalizm, marksizm, komunizm w 1759 roku jeszcze nie istniały. Filozof jednak przeczuwał, że nie możemy przenosić miłości i zainteresowania innymi ludźmi (zarówno bezinteresownego, jak i egoistycznego) poza krąg najbliższych nam osób. Możemy tylko udawać, że to robimy. Czy oczekiwanie to jest szlachetnym ideałem, czy też niebezpiecznym pragnieniem, nie sposób rozstrzygnąć.
.Myślę, że Smith zgodziłby się z von Hayekiem co do tego, że ludzie odczuwają pragnienie, które każe im podziwiać innych i ich wielbić oraz składać swój los w ręce wpływowych przywódców. Po opuszczeniu łona matki, a następnie łona rodziny często tęsknimy za bezpieczeństwem oraz figurą rodzica, której moglibyśmy w pełni zaufać. Problem polega na tym, że dyktatorzy pokroju Hitlera, Stalina czy Mao nie są naszymi rodzicami. Nie kochają nas jak własnych dzieci, bez względu na nasze żarliwe pragnienie, aby otoczyli nas troską. Za to głównie wykorzystują nasze potrzeby, troszcząc się o samych siebie. Smith i von Hayek przestrzegają nas przed zagrożeniem, które ukrywa się w naszej tęsknocie za potężnym i wiarygodnym politykiem. Zresztą nie dotyczy ono wyłącznie dyktatur — obywatele państw demokratycznych mają podobne tęsknoty.
Niestety, spostrzeżenia Smitha zawarte w Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów nie spotykają się z pełnym zrozumieniem. Nie uczymy naszych dzieci (a nawet studentów ekonomii), co się składa na współczesny standard życia. Albo ze względu na naszą przeszłość (życie wśród klanów i band), albo na dzieciństwo (życie pod kloszem) odnosimy się podejrzliwie do kontaktów z obcymi i wrogo do nieskoordynowanych procesów, na których zasadza się współczesna gospodarka. Von Hayek miał rację, stwierdzając, że musimy zamieszkiwać dwa różne światy jednocześnie: świat interakcji z członkami rodziny i sferę handlu, gdzie stykamy się z obcymi. Nie jest to wszystko łatwe.
Smith nie miał zamiaru idealizować świata handlu. Jeżeli już, to w Teorii uczuć moralnych obnażał nieidealną prawdę o pogoni za pieniądzem. Jak można wnioskować ze stron niniejszej książki, uważam, że filozof miał całkowitą rację, przestrzegając zarówno przed ambicją, jak i dążeniem do bogactwa, które niszczą duszę. Jednocześnie myślę, że Smith z oczywistych powodów nie docenił roli specjalizacji, która okazała się czymś więcej niż tylko sposobem na podnoszenie stopy życiowej. „Z oczywistych powodów”, ponieważ w czasach filozofa żyli przedstawiciele szlachty i zamożni wytwórcy, lecz prosperity nie była szczególnie powszechna i w większości przypadków — na przykład przedstawicieli szlachty — musiała uderzać Smitha jako raczej mało wyszukana metoda dostarczania pracy lokajom, służącym i reszcie królewskiej świty. Filozof pisał w czasach, kiedy rewolucja przemysłowa dopiero się zaczynała. Słusznie zachwycał się wydajnością fabryki gwoździ w porównaniu z wydajnością wytwarzającego je rzemieślnika. Co jednak pomyślałby Smith o współczesnej fabryce gwoździ? Albo lepiej: o współczesnej fabryce samochodów? Nie był w stanie wyobrazić sobie takiej przyszłości.
Nie był w stanie również przewidzieć rewolucji informacyjnej oraz niesamowitych warunków, jakie już stworzyła, i tworzyć będzie, dla innowacji. W 1759 roku nie mogła się pojawić choćby iskierka zwiastująca skalę innowacji i śmiałość kreatywności, które zaistniały dzięki późniejszej gospodarce. Ciemną stronę zjawiska specjalizacji uosabiał facet z fabryki gwoździ z 1759 roku, który przez cały dzień tylko prostował pręty potrzebne do produkcji tego narzędzia. Jasną stronę współczesnej specjalizacji reprezentuje ekspert w dziedzinie robotyki, który stwarza chirurgowi możliwość usunięcia pacjentowi prostaty. Albo sam chirurg, który przez cały dzień zajmuje się usuwaniem prostaty i prawie za każdym razem robi to idealnie.
.Krótko mówiąc: Smith nie mógł przewidzieć, w jaki sposób życie gospodarcze stanie się łatwiejsze dla tak wielu ludzi i — co być może ważniejsze — w jaki sposób współczesna gospodarka umożliwi ludziom odnalezienie sensu, a nawet radości w wykonywanej pracy. Fenomen ten — czyli względna łatwość współczesnej egzystencji dla kilku miliardów ludzi oraz szansa dla kolejnych miliardów na wyrwanie się z biedy — może działać na wyobraźnię. Nie ma co prawda tak głębokiego znaczenia, jakie mają dla nas rodziny czy społeczności. Niemniej pomaga nam dłużej żyć, a naszej kreatywności rozkwitać, to zaś są przecież składniki spełnionego życia. Fenomen ten pozwala, abym wsadził sobie do kieszeni wysokiej jakości muzykę i zabrał ją ze sobą; aby mój genotyp został wykorzystany do odtworzenia różnych części mojego ciała; abym mógł za pośrednictwem internetu kontaktować się z tysiącami ludzi o podobnych zainteresowaniach albo będących w stanie odpowiedzieć na moje pytania. Podejrzewam, że gdybyśmy doceniali rolę specjalizacji i wymiany handlowej w tworzeniu cudów współczesnego życia, mielibyśmy więcej wyrozumiałości dla wad i chętniej chronilibyśmy to, co daje specjalizacji jej moc.
.Nasz system gospodarczy musi mieć charakter bezosobowy, anonimowy, jeżeli ma nadal zapewniać nam rewolucyjne dla życia i afirmujące je dary w postaci lepszego zdrowia, lepszej muzyki, lepszych możliwości kontaktowania się z ludźmi na całym świecie. Możemy chcieć, żeby było inaczej. W świecie specjalizacji jednak obcy ludzie odgrywają ważną rolę w naszym życiu. I to jest w porządku. Na szczęście nie muszę kochać dyrektorów generalnych fabryk, gdzie produkuje się zastawki, samochody, które spalają sześć litrów benzyny na 100 kilometrów, albo iPhone’y. Jednocześnie owi dyrektorzy nie muszą kochać mnie. Czynią moje życie łatwiejszym i bardziej interesującym, mimo że nigdy mnie nie zobaczą ani tym bardziej nie poczują do mnie tego, co czuje moja rodzina. I dobrze. Szukasz miłości? Rozejrzyj się wokół siebie. W życiu i tak mamy bardzo mało tego cennego uczucia, więc zarezerwujmy je dla tych, z którymi się widujemy na co dzień. Kochaj lokalnie, handluj globalnie.
Russ Roberts
Fragment książki „Jak Adam Smith może odmienić Twoje życie. Zaskakujące rozważania o ludzkiej naturze i szczęściu” (wyd.Helion, 2015). POLECAMY: [LINK]