Koniec beztroski. O Europie, demokracji i polityce, jakiej nie chcemy
W sprawach europejskich elity polityczne nie potrafią dobrze odgadnąć woli politycznej obywateli. Nie potrafią wyjaśnić im zalet integracji, ani przekonać o potrzebie dalszych kroków na drodze jednoczenia Europy – pisze Petr FIALA
.Kryzys to słowo, bez którego nie obejdzie się dziś żadna wypowiedź odnosząca się jakoś do bliskiej przyszłości. Kryzys finansowy, gospodarczy czy energetyczny to zjawiska, które jak dotąd najczęściej odczuwamy jako fakty medialne, ale które mogą mieć realny wpływ na nasze działania w najbliższych latach. Poczucie kryzysu, niepewność, świadomość istnienia czegoś nieprzyjemnego i negatywnego, warunkuje nasze „planowanie” przyszłości, współdecyduje o naszych oczekiwaniach i dlatego ma znaczenie dla naszych zachowań ekonomicznych, ale także społecznych i politycznych.
Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie reagować na kryzys w sposób świadomy. Niektóre zjawiska za sprawą medialnej interpretacji możemy przeżywać zanim ich doświadczymy, podczas gdy inne są już częścią naszego życia, niepokoją nas, wywołują napięcie, ale nie uświadamiamy sobie ich istnienia. Zazwyczaj z tego powodu, że politycznie niepoprawne jest publiczne przyznanie, że naprawdę chodzi o kryzys.
Tak więc na przykład, o ile kryzys finansowy odczuwamy, choć nas jeszcze nie dotyka osobiście, to innego kryzysu, z którym mamy u nas do czynienia już od dłuższego czasu, z różnych powodów staramy się nie nazywać „kryzysem” i nie dopuszczać myśli o jego zasięgu. I to pomimo tego, że widzimy jego objawy. Mowa tu o kryzysie procesu integracji europejskiej[1]. Chociaż nie jestem zwolennikiem używania zbyt wyrazistych określeń dla opisu zjawisk społecznych, to jest oczywiste, że jeśli nazywamy obecne trudności ekonomiczne kryzysem, to nie ma żadnego racjonalnego powodu, dlaczego nie mielibyśmy robić tego samego w odniesieniu do procesu jednoczenia Europy, w przypadku którego problemy są znacznie bardziej wyraźne. Widocznymi przejawami tego kryzysu są między innymi sposób pogłębiania i poszerzania integracji europejskiej, funkcjonalność i legitymizacja struktur europejskich w różnych sferach polityki i spadek zaufania obywateli do projektu Unii Europejskiej i wspólnej europejskiej waluty.
Jedną z oznak kryzysu procesów integracyjnych jest również niska zdolność do refleksji nad nimi.
Wcale nie jest to korzystne, jak sądzi wielu z tych, którzy tak bardzo pragną zjednoczonej Europy, że nie zauważają wszystkich konsekwencji swoich wysiłków. Bez rozsądnej i realistycznej interpretacji stanu rzeczy trudno jest podejmować odpowiednie decyzje.
Niemniej jednak pozwolę sobie twierdzić, że z pewną możliwą do przyjęcia dozą lekkomyślności moglibyśmy spokojnie machnąć ręką na fakt, że ostatnio nie udaje nam się „jednoczenie Europy”, cokolwiek to właściwie znaczy. Możemy w końcu poczekać na lepsze, „proeuropejskie”, czasy lub odwrotnie – pozostać wiernymi przekonaniu, że będące wyobrażonym celem wielu ideologów integracji polityczno-kulturowe zjednoczenie Europy jest po prostu niemożliwe, co prędzej czy później się okaże.
To, czy państwa europejskie będą mniej czy bardziej zjednoczone w ramach jakiejś państwowej lub ponadpaństwowej formacji, nie jest tak istotne, jak wiele innych spraw, które kształtują jakość naszego życia politycznego. Istnieje jednak jeden powód, dla którego nie można na proces integracji europejskiej spoglądać z historyczną wspaniałomyślnością, spokojnie czekając na jego rezultat. Tym powodem jest fakt, że integracja europejska już dawno, najpóźniej od Traktatu z Maastricht, przestała być rzeczywistym procesem i ideą polityczną, ale stała się również jedną ze współczesnych ideologii. Jako taka, jest wprowadzana w życie czasem również wbrew rzeczywistości, co integrację z jednej strony popycha do przodu, ale z drugiej delegitymizuje i osłabia[2]. Proces ten ma pośredni wpływ na rozumienie polityki
w poszczególnych krajach europejskich i powoli, właściwie niezauważenie, prowadzi do osłabienia demokracji tam, gdzie demokracja naprawdę istnieje – w granicach poszczególnych krajów. Powinniśmy te procesy uważnie obserwować, szczególnie pod kątem ich wpływu na jakość polityki demokratycznej.
Akceptacja i legitymizacja
.Szczególną uwagę należy zwrócić na sposób, przy pomocy którego powstaje nowa jakość integracji europejskiej, czyli na rewizje traktatów czy próby ustanowienia zupełnie nowych stosunków traktatowych, co odnosi się do tzw. Traktatu Konstytucyjnego i wywodzącego się z niego Traktatu Lizbońskiego. Nie chodzi tu tylko o przebieg, a już zupełnie nie o techniczne aspekty całego procesu, ale o jego znaczenie polityczne. Stopniowo staje się coraz bardziej oczywiste, że jeśli decyzja o nowej jakości integracji może być podejmowana poprzez mechanizmy demokracji bezpośredniej, to zmiana zostaje odrzucona. Taki był wynik referendum w krajach, które tworzą trzon integracji (Francja, Holandia) lub są jej jednoznacznymi beneficjentami (Irlandia). Mamy więc podstawy zakładać, że podobnie wyglądałyby wyniki referendów w wielu innych krajach, ponieważ poparcie dla procesu integracji jako całości, jak również różnych jego aspektów, w ostatnich latach, uśredniając, wykazuje tendencję spadkową.
Ważne jest to, że referenda dały negatywne wyniki wbrew woli politycznej reprezentacji, w sytuacji, gdy większość liczących się aktorów politycznych (mam na myśli nie tylko partie polityczne, ale także grupy interesów, media itp.) popierała przyjęcie nowego kształtu traktatów. Proces ten nie jest zupełnie nowy, już poprzednie rewizje traktatów, najpóźniej od Traktatu z Maastricht, były przyjmowane z trudem, o ile poddano je pod głosowanie powszechne. Nowe fakty wskazują jednak, że stopień odrzucenia procesu integracji zwiększa się. To stwierdzenie zawsze można osłabić innym, że właściwie wszyscy zgadzają się z integracją, ale czasem boją się nowych podatków, czasem nie podobają się im dopłaty do rolnictwa, czasem głosowali przeciwko, bo obawiali się, że ich owce muszą mieć z powodu jakiejś europejskiej normy krótszą sierść albo z jakiegoś innego powodu. Oczywiście, powody są zawsze konkretne, możliwe do analizowania na poziomie jednostek, ale musimy zauważyć, że trend ma charakter długookresowy, powszechny i oczywisty: obywatele, kiedy ich konkretnie o to zapytać, integrację popierają w coraz mniejszym stopniu, a jej pogłębianie odrzucają.
Możemy przedstawić kilka wyjaśnień tego zjawiska i właściwie do żadnego z nich nie potrzebujemy teorii integracji. Wystarczy uważna obserwacja tego, co dzieje się w polityce europejskich krajów demokratycznych w ostatnich latach.
W sprawach europejskich elity polityczne nie potrafią dobrze odgadnąć woli politycznej obywateli.
Nie potrafią wyjaśnić im zalet integracji, ani przekonać o potrzebie dalszych kroków na drodze jednoczenia Europy. Najprawdopodobniej dlatego, że nie ma żadnej realnej potrzeby dalszej integracji.
Jedną z przyczyn „oderwania” interesów elit europejskich od interesów szerszych grup obywateli w tym zakresie jest ukształtowanie się specyficznej kultury współczesnych elit. Największym problemem jest jednak przyjęcie takiego „rozwiązania”, różnicy zdań pomiędzy elitami a resztą w kwestii integracji, które mówi, że lepiej obywateli o nic nie pytać, albo obejść ich negatywną decyzję. Referendów nie przeprowadzać, w przypadku „błędnego” wyniku referendum powtórzyć, a przede wszystkim pogłębiać integrację. Skutkiem tego jest brak akceptacji dla sposobu realizowania polityki integracyjnej, który wiedzie do kolejnych problemów. Te proste fakty wszyscy znamy, nawet jeżeli nie chcemy ich często dopuścić do swojej świadomości. Co możemy z nimi zrobić?
Przede wszystkim powinniśmy być zdolni do namysłu nad tym, do czego mogą prowadzić takie procesy i badać, czy rzeczywiście przewidywania sprawdzają się. Na podstawie dotychczasowych doświadczeń demokracji możemy na przykład sformułować następującą hipotezę: działania polityczne w kwestii integracji europejskiej opierające się na postępowaniu elit, które jest długoterminowo sprzeczne z uśpionymi albo manifestowanymi interesami szerokich grup społecznych, będą wiodły do wzrostu poczucia wyobcowania, wykorzenienia i niezrozumienia. Ta postawa polityczna wyborców będzie się konkretnie przejawiała spadkiem poparcia dla tradycyjnych ugrupowań politycznych oraz poszukiwaniem populistycznych czy radykalnych alternatyw i/lub tym, że kwestie europejskie staną się podstawowymi liniami podziałów czy rozłamów politycznych na poziomie polityki krajowej.
W kwestiach europejskich na dłuższą metę elity polityczne, które mają ogólną demokratyczną legitymizację nadaną przez wybory, utracą konkretną legitymizację dla podejmowania dalszych kroków integracyjnych. Problem polega na tym, że w sprawach europejskich ogólna legitymizacja działań politycznych reprezentantów nie wystarcza. Nie chodzi bowiem o bieżące decydowanie dotyczące umów międzynarodowych czy kwestii bezpieczeństwa, w przypadku których z różnych względów ważne jest, by bezpośrednia demokratyczna zgoda na poszczególne decyzje nie była wymagana, ale o coś dużo bardziej zasadniczego.
Nawet jeśli reprezentacja polityczna cieszy się generalną demokratyczną legitymizacją, to nadana jest ona częściowo normatywną definicją systemu konstytucyjnego i bieżącą decyzją wyborczą obywateli (te dwa wymiary są nierozdzielne), więc w przypadku pogłębiania integracji europejskiej natrafia ona na problem. Dochodzi bowiem do wewnętrznej, a w jeszcze większym stopniu zewnętrznej, redefinicji systemu politycznego. A taka redefinicja wymaga specjalnej legitymizacji, którą można osiągnąć przede wszystkim używając któregoś z narzędzi demokracji bezpośredniej.
Innymi słowy, dopóki reprezentacja polityczna porusza się w granicach danego systemu politycznego, choćby nawet w jego ramach dokonywano redefinicji (na przykład poprzez zmianę zapisów konstytucji), dopóty w zasadzie wystarcza ogólna demokratyczna legitymizacja, chociaż w niektórych krajach jakakolwiek zmiana konstytucji musi uzyskać bezpośrednią zgodę obywateli wyrażoną w referendum[3]. Jeżeli jednak przedstawiciele zmieniają system polityczny w tym sensie, że modyfikują granice obszaru polityki i czynią zewnętrznych aktorów politycznych faktycznie częścią systemu politycznego, wtedy koniecznie potrzebują specjalnej legitymizacji, gdyż krok ten kwestionuje ogólną legitymizację, którą się cieszą, czy też przestrzeń, w której ta legitymizacja działa.
Gdy przedstawiciele polityczni nie dysponują specjalną legitymizacją, podjęcie takich kroków może prowadzić do wyżej wspomnianego uśpionego lub manifestowanego braku zgody obywateli, poczucia wyobcowania, zniesmaczenia polityką, a w końcu – w najgorszym przypadku – do osłabienia generalnej demokratycznej legitymizacji elit politycznych w dłuższej perspektywie. To, co tutaj sygnalizuję, nie jest problemem normatywnym, czy nawet właściwie problemem z zakresu teorii polityki. Jest to tylko próba stworzenia prostego narzędzia, przy pomocy którego nauki społeczne mogłyby wyrazić fakty najprawdopodobniej rozgrywające się przed naszymi oczami, które powinniśmy badać i interpretować.
Jeśli idzie o przedstawioną wyżej hipotezę, że jedną z oznak takiego obrotu spraw jest wzrost znaczenia radykalnych partii populistycznych i kwestii europejskiej jako jednego z podstawowych kryteriów przy podejmowaniu decyzji wyborczych, to bardzo dobrym przykładem na jej potwierdzenie może być Austria, choć symptomy takiego obrotu spraw łatwo dostrzec i w innych krajach. Oczywiście nie można tu upraszczać, gdyż decyzje wyborców nigdy nie są podejmowane w odniesieniu do jednej tylko kwestii i swoją rolę odgrywają w nich również inne problemy, choć często również związane w jakiś sposób z integracją, jak choćby imigracja itd. Niemniej jednak jest to kolejny powód, by tymi sprawami zająć się na poważnie.
Wyobcowanie i tożsamość
.Istotne w naszych rozważaniach jest to, iż sygnały niezadowolenia przejawiające się zmianami na mapie politycznej pojawiły się już przed problemami ekonomicznymi, w okresie, kiedy dotknięte nimi kraje europejskie cieszyły się wysoką stabilnością gospodarczą i ciągłym wzrostem poziomu życia.
Załóżmy, że na podstawie dłuższych obserwacji potwierdzilibyśmy przedstawioną wyżej hipotezę i doszli do wniosku, że obecnie stosowane metody pogłębiania integracji europejskiej i rozszerzania jej zakresu prowadzą do alienacji elit politycznych od społeczeństwa, osłabienia demokratycznej legitymizacji i zmian aktorów politycznych w poszczególnych krajowych systemach politycznych. Takie ustalenie byłoby oczywiście cenne. Zadajmy jednak pytanie, czy potrafilibyśmy sformułować jakąś propozycję, jak taką sytuację przezwyciężyć.
Unii Europejskiej nie da się nagle zdemokratyzować żadną reformą, gdyż problem tzw. deficytu demokratycznego nie leży przede wszystkim w demokratycznych mechanizmach, które już istnieją i które z pewnością można usprawniać (w tym sensie i Traktat Lizboński można z pewnej perspektywy interpretować jako konstruktywny wkład).
Problem z europejską demokracją polega jednak nade wszystko na braku przesłanek, umożliwiających istnienie działającej demokracji, w rodzaju wspólnej przestrzeni publicznej.
Nie da się więc niczym zastąpić braku demokratycznego ustanawiania agendy politycznej, demokratycznej kontroli mechanizmów decyzyjnych, publicznej dyskusji o kwestiach politycznych i więzi między politycznym decydowaniem i politycznym uczestnictwem, podobnie jak braku wspólnej identyfikacji, utożsamienia się, zrozumiałości specyficznej formy politycznej, jaką jest UE. Tych brakujących czynników nie da się sztucznie wprowadzić. Musimy zaczekać, aż powstaną same, lub założyć, że nie wytworzą się.
W obu przypadkach wniosek dla działań praktycznych powinien być chyba taki sam i mógłby brzmieć mniej więcej tak: z jednej strony pogłębianie integracji ulepsza i ułatwia proces decyzyjny na szczeblu polityki europejskiej, ale z drugiej prowadzi obecnie do coraz głębszego wyobcowania czy niezrozumienia procesu integracyjnego przez szerokie warstwy społeczeństwa. I to w stopniu, który wiedzie do odrzucania propozycji dalszych kroków integracyjnych, czemu towarzyszą różne przejawy problemów z kulturą demokratyczną na poziomie państw narodowych.
Pozostaje więc dokonać oceny ryzyka, które z jednej strony kryje się w obniżeniu zdolności UE do działania i bardziej skomplikowanym procesie decyzyjnym, a z drugiej strony w problemach z demokratyczną legitymizacją i burzeniem demokratycznego konsensusu społeczeństw europejskich. Dla mnie bardziej niebezpieczna jest ta druga ewentualność, dlatego jako politolog z punktu widzenia normatywnych wyobrażeń o tym, czym jest demokracja i z punktu widzenia empirycznej wiedzy o tym, jak działają demokratyczne systemy polityczne, preferowałbym raczej zaniechanie dalszego pogłębiania procesu integracji. Obecnie nikt nie dysponuje potrzebną legitymizacją, by stawiać dalsze kroki na ścieżce integracji, więc trzeba by taką legitymizację najpierw uzyskać, co wydaje się niemożliwe w świetle wydarzeń ostatniej dekady. Obchodzenie tego problemu, bardzo widoczne w przypadku Traktatu Lizbońskiego, jest rzeczywistym źródłem kryzysu Unii Europejskiej, który stopniowo przerasta w kryzys społeczeństw europejskich.
Demokratyczną legitymizację można w pewnym stopniu zastąpić, czy osłabić jej potrzebę, jeśli dana instytucja polityczna dobrze wypełnia niektóre funkcje państwa. Wbrew temu, co wiemy o historii państw i ich podstawowych funkcjach czy atrybutach, w debacie publicznej zazwyczaj zakładamy, że konstytutywną funkcją państwa jest dobre rozdzielanie środków finansowych, regulowanie naszych zachowań i zarządzanie dynamiką społeczeństwa przy pomocy narzędzi administracyjnych. Nie jest to jednak prawdą, czy raczej są to drugorzędne funkcje państwa. Chociaż trudno jest uzgodnić w teorii polityki i naukach politycznych jakąś ściślejszą definicję państwa, jest oczywiste, że większość rozważań o podstawowej roli państwa będzie zawierała twierdzenie, że jest to organizacja, w ramach której przede wszystkim dochodzi do wytworzenia zhierarchizowanego porządku ustanawiającego związek między poszczególnymi jednostkami ludzkimi i ich majątkiem i odgraniczonego od tych, którzy pozostają poza jego ramami. Stąd można wywieść, że do pierwszorzędnych funkcji państwa należy zapewnienie zewnętrznego i wewnętrznego bezpieczeństwa obywateli, ich życia i majątku.
Państwo, że tak to określę, to stworzenie jasno zdefiniowanej chronionej przestrzeni, w której może rozwijać się życie społeczeństwa. Takiej funkcji Unia Europejska nie jest w stanie, z różnych powodów, pełnić. W dziedzinie bezpieczeństwa jest uzależniona od innych państw czy organizacji międzynarodowych, bezpieczeństwo wewnętrzne jest zapewniane z coraz większym trudem przez państwa narodowe, a otwartość Unii raczej komplikuje wykonywanie tej funkcji. UE nie dostarcza tożsamości, a ze względu na ciągłe jej jakościowe i ilościowe redefiniowanie nie tworzy nawet zrozumiale zdefiniowanej przestrzeni, w której społeczeństwa mogłyby się rozwijać[4]. Skutecznie zastępuje ona państwa narodowe właściwie chyba tylko w wykonywaniu drugorzędnych funkcji, co nie wystarcza dla zrekompensowania deficytu demokratycznej legitymizacji.
Doświadczenie historyczne
.W związku z ostatnimi trendami w rozwoju Unii Europejskiej, z jej coraz bardziej widocznymi i jak dotąd niedostatecznie przemyślanymi problemami z demokratyczną akceptacją, legitymizacją czy tym, co nazwałem wyobcowaniem obywateli, przychodzą mi na myśl dwa ostrzegawcze przykłady z historii Europy. Odnoszą się one do faktu, iż UE „już” jest trochę państwem i „jeszcze” trochę jest systemem międzynarodowym, organizacją opartą na umowie. Pierwszy z nich to monarchia austro-węgierska, a drugi – system wersalski.
Na potrzeby obecnej argumentacji uproszczę nieco historyczną interpretację tych zjawisk. Austro-Węgry były na progu nowoczesności państwem odnoszącym sukcesy w wielu dziedzinach, korzystającym z przykuwającego uwagę rozwoju gospodarczego, społecznego, kulturalnego i intelektualnego. Były państwem, w którym w drugiej połowie XIX wieku szerokie warstwy społeczne emancypowały się pod względem społecznym i politycznym, pod względem ekonomicznym ich stan wyraźnie polepszał się, a w dodatku państwo krok po kroku demokratyzowało się. Jednak wspólnoty narodowe, które państwo to obejmowało, stopniowo traciły poczucie jakiejś wspólnej tożsamości i Austro-Węgry rozpadły się w wyniku rozpętania wojny, która stała się katalizatorem wewnętrznych procesów już wcześniej łatwo zauważalnych. Nie doprowadziły do tego w pierwszym rzędzie przyczyny społeczno-ekonomiczne, ale bardziej polityczno-kulturowe.
System wersalski był pewną metodą umownego uporządkowania stosunków europejskich po I wojnie światowej. Chodziło w nim o znalezienie sposobu osłabienia (spętania) mocarstwowych ambicji pewnych krajów, przede wszystkim Niemiec, i zareagowanie na sytuację, gdy nagle powstało wiele państw nowych. System wersalski w momencie swojego powstania wydawał się racjonalny i wielu ludzi wierzyło, iż stworzy europejski ład i dobry model pokojowej koegzystencji narodów. Mimo to właśnie ten system stał się jedną z przyczyn nowego kryzysu i stworzył warunki dla przejęcia władzy przez ideologię totalitarną w Niemczech. Pośrednio stał się więc przyczyną także rozległego konfliktu, prowadzącego do zupełnej redefinicji ładu europejskiego, która została przezwyciężona dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku. Jest to przykład, jak źle, choć z dobrymi chęciami, skonstruowany system międzynarodowy, w którym tkwi narastające poczucie niesprawiedliwości, ale który nie ma wystarczających narzędzi, by przeforsować mocarstwowe interesy swoich twórców, może prowadzić do tragicznego końca.
Nie jest istotne, czy Unii Europejskiej jest bliżej do monarchii austro-węgierskiej, czy do systemu wersalskiego, czy może jest ona kombinacją ich obu, a może z żadnym z nich nie ma w ogóle nic wspólnego. Interesujące jest to, że pojawiają się w niej problemy analogiczne do tych, z którymi borykały się przywoływane tu dawne systemy i za które zapłaciły wysoką cenę. Chociaż zawsze zalecam wielką ostrożność w używaniu analogii historycznych i zakładam, że tak naprawdę z historii nie da się uczyć, to jednak doświadczenia historyczne powinniśmy również mieć na uwadze, gdy dokonujemy interpretacji w ramach nauk społecznych, choćby nawet każdy okres i każde zjawisko polityczne było w dużej mierze wyjątkowe.
Kryzys i pierwszeństwo polityki
.W naszym namyśle nad rozwojem Unii Europejskiej nie sposób pominąć obecnego kryzysu finansowego i jego możliwych skutków gospodarczych. Rozwój społeczeństw zachodnioeuropejskich po II wojnie światowej, jak również rozwój Wspólnot Europejskich i Unii Europejskiej, były w znacznej mierze warunkowane wzrastającą gospodarczą prosperity, która dzięki rozrostowi państwa dobrobytu najpóźniej od lat osiemdziesiątych XX wieku stała się udziałem wszystkich warstw społecznych w stopniu wyjątkowym na skalę historyczną. W ostatnich dwudziestu-trzydziestu latach polityka w tych społeczeństwach zeszła na drugi plan. Jako spór koncepcji stała się ona jakoby nieistotna w okresie koniunktury, globalnej dominacji, rzekomego zwycięstwa liberalnej demokracji nad wszystkimi znaczącymi konkurentami, a kluczowymi problemami stały się kwestie ekonomiczne. Troska o polis była mało interesująca, wszystko co polityczne stało się oczywiste, a ważny był dobrobyt, wzrost ekonomiczny i redystrybucja.
To, co właśnie nadchodzi, a czego jeszcze nie potrafimy w pełni opisać, sytuację tę najprawdopodobniej zmieni. Stoimy na progu trudności gospodarczych, których skutki dla państw Europy mogą być dalekosiężne. Ten nowy „kryzys” nie może nas nie dotknąć, gdyż powstał w globalnej warstwie życia ekonomicznego, w tej sferze gospodarki, gdzie realne łączy się z wirtualnym. Przy dzisiejszym stanie gospodarki krajów rozwiniętych obecny kryzys przez jakiś czas najwyraźniej będzie oddziaływał destrukcyjnie choćby z tego powodu, że koniunktura ostatnich kilku dekad, czego sobie nawet nie uświadamiamy, była oparta na konsumpcji towarów, których wcale koniecznie nie potrzebujemy, i tym odróżnia się od struktury gospodarowania w innych okresach historycznych. Gospodarka ufundowana na nie-koniecznej konsumpcji, na możliwości kupienia sobie czegoś tylko dlatego, że jest nowsze i lepsze, a zatem nie dlatego, że czegoś potrzebuję, tylko dlatego, że mogę, że jest taka oferta i stać mnie na nią, zależy w wielkim stopniu od nastrojów, oczekiwań i optymizmu. Gdy oczekiwania są negatywne, odkładamy zakup wszystkiego, czego koniecznie nie potrzebujemy i takim racjonalnym działaniem właściwie pogłębiamy problemy gospodarcze. Proces ten, wcześniej czy później, musiał się rozpocząć, zaczął się teraz i ma charakter globalny, już teraz ma szybkie i niespodziewane konsekwencje, a może mieć niszczycielskie skutki polityczne.
Kryzys gospodarczy i związane z nim zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne będą tym, co prawdopodobnie rozstrzygnie o dalszych losach Unii Europejskiej i poszczególnych krajów. Problemy bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, z którymi najwyraźniej społeczeństwa europejskie ciągle się konfrontują, procesy takie, jak stopniowa utrata pozycji światowych mocarstw przez poszczególne kraje europejskie, osłabienie znaczenia UE jako całości, możliwy koniec koniunktury gospodarczej, stabilności społecznej, a zatem i cichej akceptacji działań elit politycznych i społecznych, doprowadzą prawdopodobnie do przywrócenia pierwszoplanowej roli polityki w społeczeństwach europejskich oraz zmiany struktur i procesów, do których już w Europie przyzwyczailiśmy się.
Petr Fiala
Fragment książki Koniec beztroski. O Europie, demokracji i polityce, jakiej nie chcemy, wyd. przez Ośrodek Myśli Politycznej. POLECAMY: [LINK].
[1] Użyto fragmentów artykułu P. Fiali, Zkoumání Evropské unie na prahu krize, „Kontexty” 1/2009, s. 3-8. [2] Nie będę się tu bezpośrednio zajmował problemami, które omówiłem już w książce Evropský mezičas; dla bardziej szczegółowego wyjaśnienia niektórych z nich odsyłam Czytelnika do tej pracy, tym bardziej, że zawarte tam spostrzeżenia i pytania pozostają nadal w mocy; por. P. Fiala, Evropský mezičas. Nové otázky evropské integrace, Barrister & Principal, Brno 2007 [we wspomnianym eseju, napisanym po odrzuceniu przez wyborców w kilku krajach projektu Traktatu Konstytucyjnego, Fiala używając terminologii sportowej, wzywa do „wzięcia czasu do namysłu” przed decyzjami o dalszym ukierunkowaniu procesów integracyjnych. W 2010 roku dopisał do publikacji drugą część, bardziej odnoszącą się do kryzysu finansowego, z której pochodzi prezentowany w tej książce tekst Społeczeństwa europejskie a porządek wartości (przyp. red.)]. [3] Referendum jest obowiązkowe przy zmianach konstytucji tylko w Danii, Irlandii i Szwajcarii, ale w krajach Beneluksu czy Skandynawii zmiana konstytucji wchodzi w życie dopiero wtedy, gdy zatwierdzi ją ponownie parlament wybrany w kolejnych wyborach. Oznacza to, że decyzja o zmianie konstytucyjnej jest tematem wyborów (wybory „konstytucyjne”). [4] Na przykład Friedrich A. Hayek uznaje państwo za organizację, która „jest potrzebna, by dostarczać efektywnych zewnętrznych ram dla tworzenia się spontanicznie powstających porządków”. Dlatego dopóki dostarcza potrzebnych usług, dzięki którym mogą się tworzyć spontaniczne porządki, dopóty państwo jest dla społeczeństwa korzystne, ale już w mniejszym stopniu, gdy „przejawia tendencję, by stawać się kaftanem bezpieczeństwa, który szkodzi natychmiast, gdy tylko zaczyna używać swej władzy w celu innym niż egzekwowanie niezbędnych abstrakcyjnych reguł zachowania”, F. A. Hayek, Law, Legislation and Liberty, Vol. 3. The Political Order of a Free People, University of Chicago Press, Chicago 1979, s. 140.