Polska właśnie (30). Umarł Radny. Wybory uzupełniające
Porządny facet, wyjątkowo.
Upał był straszny. Poczuł się źle. Syn nie zdążył dowieźć go do szpitala. Usiłował utrzymać go do chwili, gdy przy poboczu drogi wylądował helikopter. Nie udało się, mimo, że Krzysztof jest po kursie ratowników medycznych.
Wiesiek miał 53 lata. Wielki dom i wielkie serce, które nie wytrzymało.
Kondukt pogrzebowy zablokował ruch w Wińsku na długo. Każdy go znał, każdy miał coś dobrego do powiedzenia, coś zawdzięczał.
Na pogrzebie przeczytałam wiersz Miłosza.
„Tak mało.
Tak mało powiedziałem.
Krótkie dni.
Krótkie dni,
Krótkie noce,
Krótkie lata.
Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem.
Serce moje zmęczyło się
Zachwytem,
Rozpaczą,
Gorliwością,
Nadzieją.(…)”
.Na stypę jechaliśmy „jego drogą” czyli ulicą Piłsudskiego, przy której mieszkał. To jego zawziętość w sprawie jej remontu (a jest to droga powiatowa, a nie gminna) przyłożyła się najbardziej do faktu, że remont ruszył. Największa inwestycja drogowa w Wińsku od zakończenia II Wojny Światowej, śmiem twierdzić.
Po pogrzebie jechaliśmy więc na stypę drogą w budowie. Maszyny zjechały wcześniej, żeby nas przepuścić. Biała podbudowa na jednym pasie, asfalt jeszcze mokry na drugim. Ścieżka rowerowa w budowie. Kawałki chodnika gotowe. Wszyscy myśleli o tym samym, mijając jego dom.
Przewodniczący Rady zebrał wśród Radnych dobrowolne datki na mszę za Wieśka. Wyszły z tego aż trzy msze.
.Nazajutrz czar prysł. Zaczęła się kampania wyborcza. Nieformalna. Obrzydliwa. Brudna. Nie wiedzieć czemu, dotyczy mnie, a dopiero potem miejsca po Radnym czyli na Radnego. Paszkwile na tablicach ogłoszeniowych, wrzucane do ogródków, wciskane w bramy. Potem wierszyki, nocą wciskane do skrzynek na listy. Praca zbiorowa, niewątpliwie. Zwrotki nierówne, niespójne stylistycznie. To, co je łączy, to nienaganna edycja w wordzie, częstochowski rym i nienawiść.
Żałosne. Słabe. Nietutejsze. Pytam tych, którzy w lokalnej polityce uczestniczą od początku, w czasach, kiedy mnie tu nie było, kiedy do Wińska wpadałam w gości. Czy tu tak było kiedykolwiek? Nie, nigdy. To jakaś nowa siła. Zła siła. Brudna.
Do Gminnej Komisji Wyborczej przychodzą mieszkańcy i mówią, że jeden z kandydatów nie jest mieszkańcem. Ma dom gdzie indziej, pracę gdzie indziej, żona ma firmę zarejestrowaną gdzie indziej. Stąd pochodzi. To wszystko. Na wójta można kandydować będąc mieszkańcem innej gminy, ale na radnego nie. Definicja „mieszkańca” jest jednak dziwaczna. „Przebywa w zamiarze”. Odmówić takiemu rejestracji na liście kandydatów to robić z niego męczennika. Nie warto.
Kolejni mieszkańcy przynoszą wyroki sądowe. Otóż inny kandydat jest karany, dlatego nie może kandydować. Otóż może, jeśli karany jest z powództwa prywatnego, a jeśli z publicznego, to nie. Jeśli wyrok z powództwa publicznego nie jest prawomocny (albo jest sprawa, a wyrok jeszcze nie zapadł) to też może. Najwyżej straci mandat w trakcie kadencji.
.Na ostatniej sesji powiedziałam do radnych i sołtysów: „Mińmy to jak coś na drodze, w co nie chcemy wdepnąć. Wierzę, że mieszkańcy tego okręgu są rozsądni i wybiorą kogoś, kto jest mieszkańcem i żyje normalnie. A kiedyś się dowiemy, czyje są te wyczyny polonistyczne w skrzynkach na listy. Skąd wziął się ten brud. Spod czyich paznokci”.
Sabina, wdowa po Wieśku, rozkłada na kuchennym stole kolejne karteluszki wyciągnięte ze skrzynki. Brzydzi się. Lżona jest pamięć jej śp. męża.
– Przecież on nawet nie szedł z twojej listy! – dziwi się – a poniewierają was oboje.
Początkowo odwodziła syna od kandydowania, ale przestała.
Jolanta Krysowata