Kongres Polska Wielki Projekt: Przyszłość europejskiej prawicy. Jaka będzie rola Polski?

Przyszłość europejskiej prawicy.
Jaka będzie rola Polski?

Photo of KONGRES POLSKA WIELKI PROJEKT

KONGRES POLSKA WIELKI PROJEKT

Najważniejsze spotkanie polskich elit intelektualnych analizujących każdego roku wyzwania dla Polski, Europy i świata - wskazuje najistotniejsze zagrożenia i szanse rozwojowe. Odbywa się corocznie od 2010 r. "Wszystko Co Najważniejsze" jest partnerem medialnym wydarzenia.

zobacz inne teksty Autora

To jedna z ciekawszych debat XI Kongresu Polska Wielki Projekt. W debacie, którą poprowadził prof. Ryszard LEGUTKO, dyskutowali Todd HUIZINGA, prof. Francisco José CONTRERAS, i prof. Renato CRISTIN

Prof. Ryszard LEGUTKO: – Obecnie rzeczą uderzającą w Unii jest język. To jest język kłamstwa. Język, który mistyfikuje rzeczywistość. Mówi się, że wszystkie państwa są równe, ale to jest oczywiście nieprawda i każdy to wie; to jest niemożliwe. Mówi się, że łączy nas pewna wspólnota europejska. To też nie jest prawda. UE jest zdominowana przez lewicę, która narzuca swój punkt widzenia. Stała się instytucją bardzo polityczną – mówię o wszystkich instytucjach europejskich – a więc tym samym bardzo partyjną.

Mówi się o rządach prawa, gdy tymczasem praktyką codzienną UE jest łamanie reguł i łamanie zapisów traktatowych. To nie jest coś, co się zdarza okazjonalnie, to jest praktyka nagminna. Żyjemy w retoryce, która nam przesłania rzeczywistość. Jak sądzę, jedną z pierwszych rzeczy, które powinniśmy zrobić, to jest dobrze opisać Unię, taką, jaka ona jest. Bez tej retorycznej otoczki, bez tego religijnego unoszenia się nad jej wspaniałością. Tak jak opisujemy maszynę, tak jak opisujemy ustrój jakiegokolwiek kraju – tak powinniśmy opisać UE.

Prof. Ryszard LEGUTKO
Ryc. Fabien CLAIREFOND

Todd HUIZINGA: – Czym jest UE? Trudno powiedzieć, ponieważ w Unii współistnieje dużo interesów, wartości i celów. Unia jest projektem bezprecedensowym, czymś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Z jednej strony nie jest ona czymś takim jak większość organizacji międzynarodowych, z drugiej nie jest też państwem federalnym. Unia to przecież nie Stany Zjednoczone Europy. Jej państwa członkowskie funkcjonują jako niezależne podmioty. Kiedy się nad tym zastanowimy, dojdziemy do wniosku, że UE jest projektem supranarodowym. Realizuje projekty w państwach członkowskich, ale też sprawuje władzę supranarodową nad państwami członkowskimi. Jest autorką projektu pokoju i dobrobytu, który nie ma precedensu, ale poprzez przejmowanie znacznej części suwerenności państw unijnych. Serce projektu UE to supranacjonalizm, czyli coś, co wywodzi swoje istnienie z popiołów II wojny światowej, kiedy zaistniała bardzo silna determinacja, by wojna już nigdy nie zniszczyła Europy. To projekt bardzo ambitny.

Unia postrzega swoje podejście ponadnarodowe nie tylko jako sprawę Europy, lecz także jako nowy sposób na wprowadzanie porządku globalnego. Chodzi o rozszerzenie władania ponadnarodowego (unijnego) na cały świat, co miałoby wprowadzić pokój na całym świecie i zapanować również nad suwerennościami poszczególnych krajów.

W jaki sposób budować tę supranarodową demokrację jako model dla całego świata? Warto pamiętać, że instytucje europejskie są zupełnie inne niż porównywalne instytucje w suwerennych państwach. Unia jest tak zachwycona ponadnarodowymi rządami, które sprawuje, że wygenerowała cały szereg instytucji hybrydowych, jak chociażby Parlament Europejski. Jest to parlament, który w żadnym znaczeniu nie jest odpowiednikiem parlamentów krajów członkowskich. PE nie inicjuje projektów ustawodawczych, to prawo ma Komisja, ale razem z Radą Europejską akceptuje różne strategie Komisji Europejskiej. Głównym wyróżnikiem Parlamentu Europejskiego jest to, że nie ma w nim partii większościowej, która byłaby partią założycielską rządu, i nie ma jasno zdefiniowanej opozycji. W gruncie rzeczy wszyscy współrządzą razem w systemie hybrydowym władztwa ponadnarodowego. Inną ciekawą kwestią z punktu widzenia mojego doświadczenia jako amerykańskiego dyplomaty jest to, w jaki sposób UE wyróżnia się na tle innych organizacji na świecie. Chociaż polityka zagraniczna ma być domeną państw członkowskich, sama UE stała się ogromnym uczestnikiem gry polityki zagranicznej. Przeprowadza comiesięczne spotkania rady ministrów spraw zagranicznych i ma tzw. wysokiego przedstawiciela UE do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, de facto ministra spraw zagranicznych. Istnieje również korpus dyplomatyczny, unijne ministerstwo spraw zagranicznych w postaci Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. Jako były dyplomata amerykański mogę powiedzieć, że UE jest dla Stanów Zjednoczonych równie ważnym podmiotem, jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Pomyślmy o tym chwilę, ponieważ jeden z najważniejszych podmiotów na światowej scenie polityki zagranicznej to byt, który nie jest państwem, nie ma formalnego MSZ-u, nie ma formalnego korpusu dyplomatycznego, a jednocześnie kreuje i realizuje politykę zagraniczną prowadzoną przez byt, który nie do końca jest zdefiniowany i nie do końca jest konsultowany. I to jest właśnie sedno problemu.

Korzenie UE i idea ponadnarodowości to z jednej strony państwa, które nie toczą ze sobą wojen, a z drugiej zarządzanie przez pewne ponadnarodowe struktury, które działają na rzecz interesów globalnych. Pomysł jest utopijny. UE to miękka utopia, będąca wynikiem bardzo dobrych chęci. Tyle że ten model jest nieosiągalny – tak jak kiedyś idee faszystowskie czy komunistyczne były utopijne i niewykonalne w praktyce. Ta utopia stara się dostosować obywateli do pewnego marzenia politycznego. Jest to projekt polityczny, który odbiega od systemu demokratycznego, który weryfikuje się poprzez próby i błędy. W państwie siła rządu wywodzi się od narodu. Suweren jest źródłem siły polityków. W zachodniej demokracji istotny jest podział władz, zapobieganie koncentracji władzy w rękach niewielkiej grupy ludzi, aby ostatecznie zapobiec tyranii. UE takich mechanizmów nie przedstawia. UE jest niewystarczająco demokratyczna, niewystarczająco odpowiada przed swoimi własnymi obywatelami. Oczywiście są bezpośrednio wybierani deputowani PE, ale jest to inny parlament. Ludzie nie do końca wiedzą, jak odbywają się tam głosowania i w imię jakich interesów.

To prowadzi do pytania, od którego powinniśmy zacząć: czym jest UE? Mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, że większość ludzi naprawdę nie ma pojęcia. Większość Europejczyków nie wie, na czym polega UE. Nawet bardzo proeuropejscy aktywiści.

Unia jest zbyt złożona i zbyt nieprzejrzysta. Nawet jeśli zagłosuje się na liderów europejskich, to deficyt demokracji i tak nie zostanie zaleczony. Trudno wyobrazić sobie, w jaki sposób wprowadzić odpowiedzialność demokratyczną w tej strukturze. To pokazuje w sposób jak najbardziej dobitny niedemokratyczne cechy UE. Jest ona niespenetrowana w swojej nieprzejrzystości, dlatego trudno o kontrolę wewnętrzną i w związku z tym wymagałaby odrębnej reformy. Czy jest zdolna do dogłębnej reformy – to już jest oddzielna kwestia.

Todd HUIZINGA
Ryc. Fabien CLAIREFOND

Prof. Ryszard LEGUTKO: – Jeśli ta charakterystyka Unii jest słuszna, to niemożliwa jest jej reforma w kierunku większej demokratyzacji, chyba że UE stanie się państwem, a państwem się nie stanie. Wobec czego ewentualny kierunek zmian mógłby polegać na doprecyzowaniu tego, czym UE może być, żeby zachowała te wszystkie zasady, które są zachowane w państwach członkowskich, np. rozdział władz, którego w Unii nie ma. Parlament Europejski jest najbardziej demokratycznym parlamentem świata – często to słyszymy w Brukseli albo w Strasburgu, i to są kolejne słowa nieprawdziwe.

Mimo iż deputowani są wybierani w demokratycznych wyborach, to nie są odpowiedzialni przed swoimi wyborcami. Jeżeli PE ma, powiedzmy, 700 członków, w tym około 50 jest z Polski, to znaczy, że około 650 posłów może decydować o tym, co dzieje się w Polsce, w żaden sposób nie odpowiadając przed polskim elektoratem. Mogą zrobić wszystko, ponieważ nie są rozliczani przez wyborców, i ich wyborców specjalnie nie interesuje to, co się dzieje w Polsce. Ten argument trzeba powtarzać, kiedy słyszy się opinię, że PE coś przegłosował w rezolucji i że to jest głos przedstawicieli ludu europejskiego – bo to głos europejski nie jest.

Prof. Renato CRISTIN: – Prof. Legutko mówi rzecz następującą: kiedy patrzę na instytucje UE, widzę, że są one coraz mniej europejskie, zarówno jeśli chodzi o idee, które są dla tych instytucji paliwem, jak i o zasady, którymi powinny się one kierować, takie jak trójpodział władz, demokratyczne procedury. Należałoby postawić pytanie, co takiego wydarzyło się z europejskim umysłem? To jest zasadnicze pytanie.

Stajemy wobec sytuacji mentalnej, którą porównałbym do tego, co opisał Allan Bloom w książce Umysł zamknięty. Moim zdaniem UE uległa swego rodzaju atrofii ze względu na to, że bardzo długo obowiązywała w niej politycznie poprawna antyeuropejska myśl lewicowa, którą lewicowi intelektualiści narzucili opinii publicznej w Europie. Umysł europejski cierpi dzisiaj na chorobę, której podstawowym powodem jest chęć wymazania tożsamości historycznej. Tę wolę duchowego unicestwienia wykazują instytucje UE we wszystkim, co robią. Kiedy instytucje popełniają jakiś błąd, być może nie od razu odbija się to w jakiś sposób na sytuacji, ale historia zawsze przedstawi rachunek. I dziś, niemal 20 lat po przyjęciu traktatu, który wprowadza konstytucję dla Europy, historia wystawia Europie rachunek. Szczególnie w art. 2, który zacytował prof. Legutko, który mówi o wartościach Unii. Historia wystawia rachunek poprzez Europę, która jest wyrażona poprzez narody pełne cnót, jak choćby Polacy. Polska w ten sposób zgłasza krytykę nie tylko samego zarządzania administracją w UE, ale w ogóle całego podejścia teoretycznego, które przyjmuje Unia.

Duża część problemów umysłu europejskiego bierze się właśnie z artykułu nr 2, który mówi o wartościach, ale w którym brak – jak wszyscy doskonale wiemy – jakiejkolwiek wzmianki o tradycji religijnej i dziedzictwie judeochrześcijańskim. Jan Paweł II walczył o to mocno, ale na próżno. Robił to nie tylko w obronie naszej tradycji religijnej, ale również dlatego, że rozumiał lepiej i wcześniej niż wszyscy pozostali, że jeśli Europa wykasuje swoje tradycje, to stanie się pustką. I ten art. 2 wylicza wiele z pewnością pozytywnych wartości, mówi o godności człowieka, o demokracji, o równości, o roli prawa, o poszanowaniu praw człowieka, w tym również praw mniejszości. Dalej czytamy, że wartości te są wspólne wszystkim krajom członkowskim. Owszem są, ale w społeczeństwie opartym na pluralizmie, a nie dyskryminacji tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz równości kobiet i mężczyzn. Jest to jak najbardziej stosowna lista, ale gdzie mamy te fundamentalne, wielkie wartości będące podstawą zachodniej cywilizacji, jak cnota, prawda, własność i nienaruszalność człowieka, poczucie transcendencji, tradycja religijna, tożsamość historyczna narodów europejskich? Tego w tym artykule nie ma. Ten artykuł jest deklaracją, ale jest też swego rodzaju zastraszeniem. Wiąże się on z art. 59, który mówi, że jeżeli Rada stwierdzi wyraźne naruszenie przez państwo członkowskie wartości, o których mowa w art. 2, to może przyjąć pewne sankcje wobec tego państwa. Ten przepis ma mieć działanie odstraszające, ale tylko wobec państw członkowskich, ponieważ sama Komisja czy Rada jako ustawodawcy traktują siebie jako instytucje będące ponad prawem przez siebie stanowionym, i to stanowi zasadniczy problem.

Instytucje UE wyposażyły się w pewne narzędzia, które mają zapobiegać naruszaniu wartości europejskich, i niezależnie od tego, że ten wykaz, który się znajduje w art. 2, jest, jaki jest, również w preambule nie ma wzmianki o wartościach chrześcijańskich; tym, kto ma ustalić, że wartości zostały naruszone, jest prawodawca – Rada, Komisja albo PE. Pamiętajmy, że ten prawodawca to jest pewien zbiór instytucji politycznych i związku z tym on sam porusza się wewnątrz pewnej dynamiki politycznej, a przez to może być stronniczy, może przyjmować pewne ideologiczne czy polityczne stanowiska, które będą sprzyjały jednej stronie, a szkodziły drugiej.

Kto ma decydować o nakładaniu sankcji? To jest ogromne zagrożenie już nie tylko dla całej Unii, ale także dla wartości europejskich, w ogóle dla wartości obywatelskich. Te instytucje mówią nam dzisiaj tak: spójność Unii Europejskiej jest niszczona, zagrażają jej te siły polityczne i te państwa, które sprzeciwiają się dyktatowi Parlamentu i KE. Ale Parlamentem i KE zarządza sojusz chadeków i socjalistów. Jasne jest, że te siły polityczne, które będą sprzeciwiały się dyktatowi tych instytucji, znajdą się po drugiej stronie sceny politycznej i będą to siły konserwatywne czy liberalno-konserwatywne. To będą siły, które przejawiają się w narodach i w państwach choćby w Grupie Wyszehradzkiej. Instytucje unijne mówią teraz tak: spójność Unii jest zagrożona, a winę za to ponoszą ci, którzy sprzeciwiają się większości. Jest to stwierdzenie z gruntu fałszywe, dlatego że rzeczywistym powodem tego rozdarcia jest sama Unia Europejska, a nie Grupa Wyszehradzka czy jakiekolwiek państwa, które po prostu reagują na pewne błędy popełniane przez Unię Europejską.

Niezrozumienie prawdziwej przyczyny tej sytuacji wiąże się z dużym ryzykiem. Ale z jeszcze większym ryzykiem wiąże się wskazywanie nieprawdziwej przyczyny, by ukryć własne błędy bądź wręcz zamaskować swoje ideologiczne intencje, a tak właśnie postępują instytucje europejskie. To stara komunistyczna teoria o sile stale powtarzanego kłamstwa, które ma zamaskować rzeczywiste zamiary. Ambasador Huizinga mówił o tym przed chwilą w swoim wystąpieniu i oczywiście to jest również teoria kozła ofiarnego – dzisiaj są to Polska i Węgry, a jutro, jak bardzo trafnie zauważył ambasador Przyłębski, może to dotknąć dowolnego innego kraju, który nie będzie chciał podporządkować się tej aroganckiej ideologii przeważającej w instytucjach europejskich. Modus operandi tychże instytucji jest tym, co ja określam jako nihilizm teoretyczny i praktyczny, ponieważ wyraźnie widać tu zamiar unicestwienia duchowej tradycji Europy i chęć zastąpienia jej pewną pustką rekonstrukcyjną ponowoczesności i technobiurokracji. Umysł europejski zakażony jest wirusem nihilizmu.

Prof. Renato CRISTIN
Ryc. Fabien CLAIREFOND

Prof. Ryszard LEGUTKO: – Polska jest krajem, który bywa przedmiotem niesłychanej krytyki. Ostatnio w Parlamencie Europejskim przegłosowano rezolucję, w której krytykowano zamach na media, wolnych dziennikarzy. Mamy problem z wolnymi dziennikarzami, bo są zastraszani, obrażani, grozi się im wyrzuceniem z zawodu, ale to nie są ci dziennikarze, o których mówi rezolucja. To ci dziennikarze, którzy są raczej nastawieni prawicowo, mają bardzo trudną sytuację. To samo dotyczy sędziów, prawników, którzy są przedmiotem niesłychanie brutalnego ataku w Polsce, ale Komisja, Parlament są tym kompletnie niezainteresowane. To jest przykład tej stronniczości. Przechodzimy do profesora Francisco José Contrerasa, który jest przedstawicielem partii VOX. Partia ta w czasie ostatniej kampanii wyborczej była przedmiotem ataków fizycznych. Kandydaci tej partii byli atakowani fizycznie przy życzliwej tolerancji rządu hiszpańskiego. Próbowałem tę sprawę poruszyć na konferencji przewodniczących w Parlamencie. Skoro biją kandydatów jakiejś partii w wyborach, to najbardziej demokratyczny parlament świata mógłby się do tego ustosunkować. Nie było żadnego zainteresowania i europarlamentarzyści nawet nie próbują się tłumaczyć, dlaczego się tym nie zajęli.

Prof. Francisco José CONTRERAS: – Większość naszych zgromadzeń w Hiszpanii odbywa się pod ochroną policyjną. Jesteśmy cały czas narażeni na ataki fizyczne. Unia do tej pory nigdy nie zwróciła na to uwagi. Ta sytuacja jest absolutnie nie do pogodzenia z zasadami praworządności i demokracji europejskiej. Mam kilka przemyśleń na temat nie tyle samej Unii Europejskiej, ile raczej moralnych i nawet duchowych wartości Europy, biorąc pod uwagę zwłaszcza sytuację mojego kraju, Hiszpanii, i losy mojej partii VOX w Parlamencie Europejskim. VOX to głos nowej hiszpańskiej prawicy. Inaczej niż tradycyjna prawica europejska, nie zgadzamy się na coraz silniejsze wpływy lewicy. Lewica przyznaje sobie prawo do moralnej wyższości.

Jesteśmy niesłusznie nazywani ekstremistyczną prawicą i ugrupowaniem nacjonalistycznym, ponieważ jesteśmy otwarci na dialog. Nasza partia powstała w 2014 roku na fali rozczarowania hiszpańskich obywateli nieusunięciem przez kolejny rząd Partii Ludowej wszystkich ustaw wprowadzonych przez poprzedni rząd socjalistyczny w Hiszpanii, legalizujących małżeństwa jednopłciowe czy prawo do aborcji. Założyliśmy VOX, aby wzmocnić prawicę, która jest zagrożona przez lewicę, ale również przez rządy poszczególnych regionów Hiszpanii. Jednocześnie reagujemy na coraz silniejsze wpływy Unii Europejskiej jako bytu ponadnarodowego. Opowiadamy się przeciwko ideologii neomarksistowskiej. W Hiszpanii jesteśmy u progu kryzysu demograficznego. Demograficzne samobójstwo to autentyczne zagrożenie. Kultura konsumeryzmu próbuje odwrócić naszą uwagę od przeszłości, zarzuca nam homofobię. Edmund Burke napisał kiedyś, że naród to partnerstwo pomiędzy tymi, którzy żyją, tymi, którzy już odeszli, i tymi, którzy dopiero się urodzą. To partnerstwo zostało w poważnym stopniu zaburzone w Europie XXI wieku, której mottem jest carpe diem.

Niektórzy zapominają, że teraźniejszość nie istnieje bez przyszłości. Przecież teraźniejszość jest również wspomnieniem przeszłości i spoglądaniem w przyszłość. Mamy w tej chwili dzietność na poziomie 1,5 proc. i ten wskaźnik nadal spada; mamy o 3,5 miliona mniej ludzi w wieku 30–40 lat niż 20 lat temu. Za kilka dekad będziemy mieli więcej emerytów niż młodzieży. Zapominamy również o świętości życia człowieka. W Hiszpanii od 2009 roku aborcja jest dostępna dla wszystkich. Świętość życia ludzkiego była kiedyś podstawową wartością europejską. Kolonizacja przez Hiszpanów Ameryki Południowej położyła kres masowym ofiarom z ludzi składanym przez rdzenne ludy tego kontynentu.

Dr Jérôme Lejeune powiedział, że jakość cywilizacji mierzy się szacunkiem wobec najbardziej bezbronnych. W Europie 20 proc. dzieci nie dożywa swojego porodu. Również eutanazja jest przejawem kryzysu rodziny. W Hiszpanii zawiera się obecnie o 40 proc. mniej małżeństw, niż było to jeszcze kilkanaście lat temu. Europejczycy już nie są w stanie obiecać sobie dozgonnej wierności, natomiast pary żyjące w związkach nieformalnych mają mało dzieci i często mają problemy z ich właściwym wychowaniem. Życie postrzegane jest jako romantyczna wolność ludzi dorosłych i w związku z tym elity Unii Europejskiej stwierdziły, że lukę demograficzną można łatwo zapełnić imigracją. Imigracja będzie napływała zwłaszcza z wybrzeży Afryki, które są zaledwie 13 km od południowych krańców Hiszpanii. Dochody na głowę mieszkańca w Europie są 17 razy większe niż w przypadku państw afrykańskich. Mamy do czynienia z depopulacją Europy, tymczasem ludność Afryki wzrośnie kilkunastokrotnie. W związku z tym presja migracyjna jest nie do uniknięcia. Może ona doprowadzić do drenażu naszych systemów opieki społecznej, ponieważ jej pracownicy nie muszą mieć wysokich kwalifikacji i ludzie niechętnie podejmują tę pracę, poza tym nie wszyscy imigranci chcą się asymilować.

Sama Europa pogardza swoją przeszłością – dlaczego mamy więc oczekiwać, że imigranci przyjmą wartości europejskie? Europa uważa, że trzeba w pełni szanować kulturę ludności napływowej. Mamy osiedla imigrantów muzułmańskich, do których się nie wchodzi. Widzimy to i we Francji, i w Szwecji. Gdyby Karol Młot widział, co się w tej chwili dzieje, doszedłby do wniosku, że jego bitwa pod Poitiers w ostatecznym rozrachunku była porażką, a nie wielkim zwycięstwem chrześcijaństwa. Każdy, kto sprzeciwia się Europie wielokulturowej, jest nazwany rasistą. Różnorodność stała się jedną z najważniejszych wartości, ale nie widzimy różnorodności ani w Norymberdze, ani w Marsylii – są to obszary homogenicznie muzułmańskie; chrześcijańscy mieszkańcy albo uciekają stamtąd, albo ulegają islamizacji. Nie zmierzamy do Europy, w której będziemy mieli harmonijne łączenie się różnych kultur. Zmierzamy raczej do Europy dżihadystycznej. 90 proc. muzułmanów żeni się z muzułmankami. Drugie pokolenie muzułmanów francuskich jest podatne na oddziaływanie krajów pochodzenia swoich rodziców i dziadków. To nazywa się asymilacją. Jest to bardzo niepokojące w kontekście masowych napływów ludności spoza Europy.

Polska i Węgry są stawiane pod pręgierzem, gdyż upominają się o swoją tożsamość i chcą podnieść dzietność w swoich społeczeństwach, a nie przyjmować imigrantów, chcą wzmocnić rodzinę i małżeństwo, ograniczyć aborcję. To powoduje wrogość biurokracji brukselskiej.

Prof. Francisco José CONTRERAS
Ryc. Fabien CLAIREFOND

Prof. Ryszard LEGUTKO: – W tych ostatnich wypowiedziach mieliśmy bardzo krytyczną diagnozę stanu europejskiego ducha. Renato Cristin użył słowa nihilizm, Todd Huizinga w swojej książce mówi o duchowej pustce czy próżni. Wszelako my, politycy, mamy dość ograniczone instrumenty, aby to zmienić, aczkolwiek trzeba działać w tym kierunku. Zastanawiające jest to, co tutaj pan profesor Contreras powiedział o hiszpańskiej Partii Ludowej, która nie znalazła w sobie wystarczającej śmiałości, żeby te zmiany odwrócić. To jest charakterystyczne dla wielu nie tylko partii, ale i organizacji, być może również w dużej części Kościoła katolickiego. Brakuje wiary, że można coś zmienić, ponieważ ten świat idzie w jednym kierunku. Mamy powtórzenie marksistowskiej koncepcji nieuchronności historycznej – „bez względu na to, czy chcemy, czy nie, muszą nastąpić nacjonalizacja przemysłu i komunizm”, „czy chcemy tego, czy nie, związki jednopłciowe będą na całym świecie, bo taka jest konieczność dziejowa”. Stąd właśnie myślenie lewicowe zdominowało Unię Europejską. Zastanawiam się, czy projekt europejski w dzisiejszej postaci nie jest z samej swojej istoty lewicowy. Pan Huizinga mówił o utopii, że to jest tworzenie nowego doskonałego porządku – i musimy się z tym mierzyć. Przypomnę, że w Unii Europejskiej panuje zasada czy może wyznanie wiary, które mówi o nieuchronnie jednoczącej się Europie. Jeżeli tak jest, to znaczy, że reguły, które obowiązują obecnie, są regułami tymczasowymi i można je łamać, pod warunkiem że to nas przybliża do tego lepszego świata. Czy nie jest tak, że ten system, który stworzyliśmy, jest w samej swojej istocie lewicowy? Jeśli tak, efekty są takie, jak tutaj panowie mówili. W takim razie jakie zmiany instytucjonalne są możliwe? Jaka jest rola sił konserwatywnych?

Todd HUIZINGA: – To pytanie można postawić inaczej: czy Unia Europejska może zostać zreformowana? Moim zdaniem zreformowanie Unii Europejskiej mogłoby polegać na odebraniu części władzy instytucjom europejskim. Tak aby Unia Europejska była tym, czego pragnęli zawsze Europejczycy, czyli organizacją bliskiej współpracy politycznej i gospodarczej pomiędzy demokratycznymi państwami Unii Europejskiej z poszanowaniem suwerenności tych państw. Odpowiedzią mogłoby tu być pytanie, od czego zależy przyszłość Unii Europejskiej.

Mówiono dużo na temat możliwości polexitu. Ze względu na polską historię i położenie geopolityczne, na to, że Polska była w strefie wpływu Związku Sowieckiego, a bardzo chciała być częścią Zachodu, Polacy nigdy nie zdecydują się na wyjście z Unii Europejskiej. Wśród polskich konserwatystów jest silna tendencja, by z determinacją próbować reformować Unię Europejską od wewnątrz. Podziwiam tę determinację i mam nadzieję, że taka reforma UE od środka jest możliwa, jednakże nie jestem do tego przekonany.

Ważne jest również, by pamiętać o innej perspektywie Polski, gdy myślimy o Europie Zachodniej, o Wielkiej Brytanii – wydaje mi się, że przekonanie co do suwerenności narodowej i potrzeby zachowania tradycji i kultury, które było podstawowym motywem brexitu, jest bardzo podobne do podstawowych motywów, którymi kierują się konserwatyści polscy, hiszpańscy i innych europejskich krajów. Te motywy są bardzo zbliżone do tego, co spowodowało, że Brytyjczycy postanowili wyjść z Unii Europejskiej. Powstaje pytanie, na które nie miałbym odwagi odpowiedzieć. Przepraszam, że mówię to jako Amerykanin, ale przyjęcie przez Unię członków z byłego bloku sowieckiego zmieniło ją na zawsze. Większość Europejczyków nie zdaje sobie z tego sprawy. To jest jedna z przyczyn konfliktu, to dlatego Unia Europejska chce walczyć z konserwatywnymi rządami w krajach takich jak Polska i Węgry. Dzieje tych państw są tragiczne. Jesteście bardziej wrażliwi, bardziej podejrzliwi wobec słabości ludzkiej, ale również wobec perfidii pewnych projektów politycznych. Polska i Węgry są celem ataków Unii Europejskiej, ponieważ ich wiedza płynąca z historii pozwala im lepiej zrozumieć, jaki jest prawdziwy duch tej utopii ponadnarodowej.

Tak naprawdę to jest dobry znak, że Polska i Węgry są poddawane atakowi, gdyż pokazuje to, że trafiacie w sedno, widzicie, na czym polega problem. Czy konserwatyści w całej Europie, a w kontekście naszej dyskusji w szczególności konserwatyści w Europie Środkowej i Wschodniej, są zdeterminowani, by pozostać w Unii Europejskiej po to, by ciągle walczyć o reformę? Czy macie energię, by ciągle tę walkę toczyć? Czy konserwatyści w całej Europie mają odwagę niezbędną do tego, by walczyć, by nie akceptować utopii progresywizmu, supernacjonalizmu? Prawo i Sprawiedliwość i VOX to znaki tego, że ta odwaga jest w Europie. Życzę wam powodzenia, jednakże obawiam się, że prędzej czy później nadejdzie moment podjęcia decyzji. Wielu konserwatystów w Europie, którzy w tej chwili nie mówią o wyjściu z Unii Europejskiej, będą musieli tę dyskusję podjąć – i to będzie musiała być otwarta, pełna debata w środowiskach konserwatywnych w różnych krajach członkowskich Unii Europejskiej.

Prof. Ryszard LEGUTKO: Myślę, że wszelkie działania integrujące siły konserwatywne w Europie powinny być kontynuowane. Jeżeli w polityce nie ma wyraźnej przeciwwagi i alternatywy, to oczywiście ci, którzy sprawują władzę, będą robili to, co będą chcieli, tak jak robili to do tej pory. Upodmiotowienie Europy Wschodniej, które nastąpiło w ostatnich latach, zmieniło ten pejzaż polityczny. W Europie Wschodniej są ciągle rezerwuary konserwatyzmu, ale są też silne kompleksy. To jest też wykorzystywane przez drugą stronę. Sądzę, że rosnące ambicje realizowane prawem lub głównie „lewem” przez instytucje europejskie biorą się stąd, że ich przedmiotem jest Europa Wschodnia, czyli te kraje, które – tego się oczywiście nie mówi publicznie – są trochę gorsze. Atak na kraj znajdujący się w obrębie Europy Zachodniej byłby znacznie utrudniony, natomiast atak na rządy konserwatywne z Europy Wschodniej dla wielu wydaje się czymś naturalnym. „Tych gości trzeba ucywilizować, nawet jak obejdziemy prawo czy troszkę przesadzimy, to i tak tylko korzyść dla Zachodu” – wydaje się, że ten tok myślenia bierze górę. Toczymy bój o równowagę kulturową w Europie. Renato Cristin – reprezentuje pan Włochy. To też nasz sojusznik po prawej stronie. Włochy wydają się krajem, który może wyraźnie zmienić siłę polityczną. Jeżeli będzie konserwatywny rząd na zachodzie czy południu Europy, to w ogóle inaczej wszystko będzie wyglądać. Czy tak jest w istocie? Jak pan to widzi? A może jakieś refleksje o możliwościach konserwatyzmu włoskiego i jego wpływu na Unię Europejską?

Prof. Renato CRISTIN: – Jeśli chodzi o same Włochy, to od 2004 roku widać tworzenie się bloku polityczno-kulturalnego, który określa się mianem liberalno-konserwatywnego. Termin „liberalny” to nie jest to samo co „liberal” w Stanach Zjednoczonych. Nasi liberałowie to wolnościowcy w sferze rynkowej i konserwatyści w sferze zasad. Taki blok kiedyś rządził Włochami jeszcze przed 15 laty. Później mieliśmy tak zwany rząd ekspercki pod przywództwem premiera Maria Montiego, potem rząd lewicowy. Następnie mieliśmy wybory, w których wygrała partia lewicowa. Mówię o Ruchu Pięciu Gwiazd. Powstała większość konieczna do stworzenia rządu, na której czele stoi były prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi. Ta koalicja w żaden sposób nie odzwierciedla większościowego głosowania, bo większość to ten blok liberalno-konserwatywny, który został stworzony w 2004 roku i zaistniał w świadomości Włochów i świadomości europejskiej. Przechodząc do Europy, myślę, że mamy dzisiaj do czynienia z pewnego rodzaju obroną zasad przez instytucje unijne. Jest to całkowicie fasadowa obrona, bo za nią kryją się interesy ideologiczne, interesy władzy, a dziś utrzymuje się ona dzięki propagandzie i groźbom. Jest to swego rodzaju soft terror ideologiczny. Mówiąc o Polsce, Węgrzech, o Grupie Wyszehradzkiej, trzeba powiedzieć, że w instytucjach europejskich jest względem nich pewien strach i pewien zamiar. Strach dotyczy tego, że państwa te zarażą kraje bardziej podatne na ideologię europejską. Z drugiej strony jest zamiar, żeby zdominować je nie tylko politycznie czy gospodarczo, ale także ideologicznie i kulturalnie.

Jeżeli komuś leży na sercu los Europy jako bytu historycznego, duchowego, jako zbioru państw i narodów, to najważniejszym aspektem jest art. 2 traktatu. Stał się on wytrychem, który prowadzi do innych celów, ma być narzędziem, które potwierdza wolę polityczną, ideologiczną, związaną z zamiarem wprowadzenia nihilizmu w Unii Europejskiej. Główny problem leży w tym, że wrogiem Europy nie są instytucje europejskie, które z całą pewnością muszą istnieć i działać, ale to, że dzisiaj działają one w sposób błędny, nieprawidłowy. Kryje się w tym de facto zdrada europejskich wartości. To jest ten główny wróg. Nihilizm europejski został zinstytucjonalizowany, choć nie pod tą nazwą. Ten urzędowy nihilizm chce narzucić narodom europejskim myślenie, że ich historia jest rzekomo pełna błędów i przemocy, więc jest koniecznością dziejową, by dokonać radykalnej zmiany. Co można zrobić wobec takiego podejścia teoretycznego i praktycznego? Należy połączyć konserwatywne siły polityczne, które dziś podzieliły się na konserwatystów reformatorów i ludowców. Tylko w ten sposób będzie można pokonać ten nienormalny sojusz rządzący Europą. Wśród konserwatystów ludowców  jest wiele osób, które żywią tradycyjne przekonania konserwatywne. Trzeba te osoby odszukać, ich wyborców i ich zwolenników, i wyprowadzić ich z tego klinczu, który niszczy Europę. Polski rząd jest pod tym względem wzorcem i przykładem.

Reakcja Polski na to, co narzuca Unia Europejska, jest naprawdę godna pochwały, bo przywraca żywotność europejskiej duszy i jest lekarstwem na obecną chorobę umysłu europejskiego. Niemniej polexit byłby dla Europy katastrofą.

Nie zapominajmy, że Polska i Europa są ze sobą bardzo ściśle powiązane – mówię o Europie rozumianej jako zespół duchowy narodów i państw. Przede wszystkim przypieczętowała to Bitwa pod Wiedniem, która stanowi kulminację polskiego wkładu w integralność Europy, w zjednoczenie Europy, a jednocześnie jej żywotność. Właśnie z tego powodu polexit byłby dla samej Europy katastrofą.

Prof. Ryszard LEGUTKO: Rzeczywiście, ten potencjał kulturowy i u nas, i w innych krajach istnieje. Trzeba działać w tym kierunku, żeby go zaktywizować. Druga strona też jest tego świadoma, stąd te ataki na nas są coraz bardziej brutalne, choćby te na poziomie języka. Na przykład jeden z naszych ministrów użył wyrażenia „pedagogika wstydu”, którą przeciwstawił „pedagogice dumy”, określenie stworzone przez naszego kolegę Bronisława Wildsteina, który – nie wiem, czy jest tego świadomy – w ten sposób narozrabiał politycznie. Zaprotestowała jedna z komisji Parlamentu Europejskiego. Ta awantura się jeszcze nie wylała na zewnątrz, ale niedługo się wyleje. To znaczy, że nie można używać takich wyrażeń. Oczywiście pani przewodnicząca komisji nie ma pojęcia, co to dokładnie znaczy, ale kiedy pojawia się rząd konserwatywny, pojawiają się pojęcia „duma”, „wstyd” – to według niej jest niedobrze i trzeba to w zarodku wytępić. Toczy się wojna kulturowa.

Prof. Francisco José CONTRERAS: – Jak słusznie zauważył Renato Cristin przed kilkoma minutami, postmodernistyczny marksizm stał się oficjalną nową pseudoreligią Unii Europejskiej, ideologią o charakterze coraz bardziej totalitarnym. Oczywiście to nie jest taki sam totalitaryzm jak komunizm czy faszyzm. To jest nowy rodzaj totalitaryzmu, który niesie ze sobą nowe strategie, nowe formy. Niemniej jednak jest tak samo nietolerancyjny. Hiszpania jest krajem, w którym ten neomarksizm poszedł najdalej, dlatego też tak ważne jest to, by te nowe partie powstawały i przeciwstawiały się mu. Polityka tożsamości w czasie tego upadku Europy zasługuje na szczególną uwagę.

W XX wieku mieliśmy do czynienia z wojną domową między trzema ideologiami: liberalizmem, faszyzmem i komunizmem. W latach 1939–1945 była wojna światowa, a w okresie po II wojnie światowej walczyły ze sobą marksizm i liberalizm. Ten konflikt w wieku XXI zmieni się w konflikt cywilizacji, podczas gdy Zachód straci swoją hegemonię, a islam, Chiny i Indie zyskają większą siłę gospodarczą, polityczną i militarną. Żyjemy w okresie, w którym cywilizacje ponownie odkrywają kwestie fundamentalne. Udział Zachodu, jeśli chodzi o liczbę mieszkańców, siłę gospodarczą, cały czas się osłabia, dlatego też ta ideologiczna wojna światowa jeszcze się nie zakończyła. Marksizm wcale nie zniknął w roku 1989, on się ponownie wymyślił jako polityka tożsamości. To jest walka pomiędzy tymi, którzy są poddawani opresji, i tymi, którzy za tę opresję odpowiadają. To już nie walka klas. W neomarksizmie mówi się o orientacji seksualnej, o płci, o walce z rasizmem – która miała sens do lat 60. XX wieku.

Cele osób walczących z rasizmem zostały osiągnięte, a teraz te ruchy stały się właściwie toksyczne. Polityka tożsamości zastępuje zasady równych praw zasadami równych wyników. Na przykład, jeżeli we wszystkich sferach będziemy mieli stosunek 50 do 50, to osiągniemy równość, a jeżeli nie będzie tego stosunku pół na pół, np. obecności kobiet we wszystkich sferach życia, to nasze cele nie będą osiągnięte. Widzimy, do czego doprowadziła polityka afirmacyjna w Stanach Zjednoczonych, choćby na uczelniach. Niektórzy kandydaci ze środowisk afroamerykańskich czy środowisk latynoamerykańskich są przyjmowani na uczelnię, gdy mają kilkakrotnie mniej punktów niż osoby o europejskich korzeniach. Widać więc, że nie są wybierani najzdolniejsi, najbardziej utalentowani. Chcemy wypracować rozwiązania, które polegają na poprawności politycznej, na równości płci za wszelką cenę. Jeżeli Stany Zjednoczone są awangardą polityki tożsamości, to Hiszpania jest w awangardzie, jeśli chodzi o kwestie płci. Na przykład przemoc wobec płci jest tak naprawdę nowym rodzajem przestępstwa, ale – żeby było zgodnie z definicją – to przestępstwo mogą popełnić tylko mężczyźni. Nie jest to zgodne z zasadą równości oraz zasadą domniemania niewinności. Bardzo wiele spraw sądowych toczy się wobec niewinnych mężczyzn. Przez ostatnie pół wieku Hiszpania cieszyła się równymi prawami kobiet i mężczyzn, a teraz okazuje się, że ten jeden z najbezpieczniejszych krajów świata zmienia te zasady. Nie mamy już równości. Nagle twierdzimy, że mamy do czynienia z przemocą wobec płci, a przecież sytuacja kobiet w Hiszpanii wcale nie była zła.

Ten sukces tożsamości należy postrzegać w świetle dwóch czynników. W 2021 roku, aby być cnotliwym, trzeba walczyć o sprawę LGBT, feminizmu i równości wszystkich płci. Niestety, ta walka toczy się z 60-letnim opóźnieniem. Mamy do czynienia z kognitywnym dysonansem. Nie ma opresji, więc musimy tę opresję znaleźć, nawet jeżeli jest ona niedostrzegalna. Kiedy nie ma już smoka, to nowy Święty Jerzy wymyśla go sobie czy po prostu walczy z powietrzem. Ta polityka tożsamości manifestuje się również w rosnącej nietolerancji osób, które walczą. Nie dowodzą tego, że nie mamy racji. Mówi się po prostu, że nie mamy prawa wyrażać swojego zdania, bo z samego założenia jest ono seksistowskie albo homofobiczne. Jest to bardzo wpływowa pseudoreligia, szkodliwa z punktu widzenia przyszłości Zachodu.

Kolejna nowa prymitywna religia polega na wierze w środowisko jako coś najważniejszego. Nasza planeta jest obiektem kultu, staje się ważniejsza niż rodzaj ludzki. Walczymy z paliwami kopalnymi, mówiąc, że ich eliminacja przyniesie nam zbawienie. Mamy w związku z tym do czynienia z błędnymi przepisami, takimi jak nowe przepisy środowiskowe w Hiszpanii. Wiemy, że od XIX wieku temperatura na Ziemi podniosła się o jeden stopień, ale tak naprawdę dzięki temu rodzaj ludzki może cieszyć się bardziej zieloną planetą, większą płodnością ziem. Oczywiście, jest pytanie o to, do jakiego stopnia ludzkość przyspiesza to ocieplanie się klimatu. Wielu zapowiadających katastrofę klimatyczną na początku XXI wieku okazało się fałszywymi prorokami. Nic takiego się nie stało, nie mamy do czynienia z katastrofalnymi zjawiskami, które były zapowiadane. Ci, którzy twierdzą, że ocieplenie klimatu ma charakter antropogeniczny, powinni promować energetykę jądrową, ale tak nie jest. Emisja dwutlenku węgla w Europie to tylko 9 proc. całości emisji na całym świecie, Chiny osiągają 30 proc. Europa od 2000 roku zmniejszyła swoje emisje o 25 proc. W tym czasie Chiny potroiły swoje emisje, ale to Europa nagle ma Zielony Ład, który sprawi, że energia będzie jeszcze droższa. Niemcy obecnie płacą najwięcej za energię elektryczną, co wpłynie na ich możliwości rozwojowe. Europa sama sobie przeczy, co może doprowadzić do jej samozniszczenia.

Europa przeprasza za swoją przeszłość, ale przecież niewolnictwo było obecne we wszystkich cywilizacjach, dlaczego więc zawsze ma za to płacić Zachód? Zachód nie chce tworzyć nowych pokoleń. Zmniejsza dzietność, otwiera swoje granice, niszcząc spójność społeczną, osłabiając gospodarkę za pomocą Zielonego Ładu, który wcale nie wpłynie na klimat, tylko zniszczy gospodarkę europejską – bo przecież Chiny i Indie mają największy wpływ na sytuację klimatyczną. Mamy do czynienia ze spiralą śmierci. Nowa prawica jest światełkiem w tunelu. Może uda się nam powstrzymać ten upadek.

Prof. Ryszard LEGUTKO: W sytuacji, w której się znajdujemy, trzeba pamiętać o kilku podstawowych kwestiach. Po pierwsze, toczy się swoista wojna na słowa. Został nam narzucony kłamliwy język. Naszym obowiązkiem – mówię tu o tych, którzy uczestniczą w życiu publicznym, ale także o akademikach, pisarzach, ludziach kultury – jest nieuleganie temu językowi, nazywanie rzeczy stosownie do tego, czym one są. Jeżeli mamy monopol ideologiczny, to trzeba to nazywać monopolem ideologicznym, a nie „konsensualną formą demokracji”. Jeżeli mamy kłamstwo, to trzeba to nazywać kłamstwem; jeżeli stosowana jest przemoc, to trzeba to nazwać przemocą. To dotyczy również sposobu funkcjonowania Unii czy tych wszystkich przejawów polityki tożsamościowej, różnych rzeczy, które docierają także do Europy Wschodniej. Jeżeli przegramy wojnę na słowa, to przegramy w ogóle.

Po drugie, wszystko wskazuje na to, że reformowanie Unii to jest ograniczanie jej zasięgu. Kolejna faza integracji, do której przygotowują się elity unijne, pogorszy istniejący stan rzeczy. Wobec tego musimy być gotowi z bardzo konkretną ofertą reform Unii, które z jednej strony ją uszczelnią, a z drugiej strony ograniczą. Wiem, że to jest potwornie trudne, ponieważ nikt nie lubi mieć swojej władzy ograniczonej. Wszyscy wiemy, że władza korumpuje, a władza nieograniczona korumpuje w sposób nieograniczony, ale jakimś dziwnym trafem nie stosuje się tego do Unii Europejskiej, gdzie im ta władza jest większa, tym lepiej. Każda inna powinna być ograniczona, ale unijna powinna być rozszerzana. Otóż nie. Władza unijna powinna być ograniczona, i to też trzeba mówić otwarcie.

Po trzecie, utworzenie większej siły politycznej w Europie. Jeżeli tej siły nie będzie, to będziemy się spotykać gdzieś w katakumbach. Ja w swoim długim życiu uczestniczyłem w podobnych spotkaniach, co miało pewien romantyzm, ale na drugą odsłonę takiego romantyzmu się nie piszę.

Tekst opublikowany w nr 33 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 grudnia 2021