Radio to społeczność słuchaczy
W projektach nowych mediów najważniejsze jest dla mnie dziś to, by się po prostu nie przejmować. Nie bać się rzeczywistości 2.0. – pisze Krzysztof SKOWROŃSKI
Nie chciałem być dziennikarzem. Studiowałem filozofię, rozglądałem się po świecie, poznawałem Platona, jako student jeździłem do Francji, nieprzejmując się specjalnie tym, co będzie za chwilę. Zostałem dziennikarzem Radia Zet nie wiedząc, na czym polega ten fach. Skąd w Gazecie Wyborczej wiedzą, co napisać następnego dnia, a wszyscy inni dopiero następnego dnia wiedzą co napisała GW. Odkrywałem powoli tajemnicę, skąd się bierze informację. Na czym polega możliwość spotkania prawie każdego, w prawie każdym momencie. Dziennikarz, to jedyny zawód który pozwala na skróty trafiać do ludzi. Czy to z górnikiem, czy z prezydentem.
Pierwsza wielka przygoda dziennikarska zaczęła się siódmego dnia pracy w radiu. Zainteresowała mnie sprawa Stana Tymińskiego, jego przyjazd do Polski, korzeni, źródeł inspiracji, finansowania, metoda kampanii wyborczej. Gdy przyleciał z Kanady, byłem jedynym dziennikarzem na jego konferencji prasowej. Potem przez trzy godziny w Domu Chłopa opowiedział mi całą strategię swojej kampanii wyborczej. Tu mam swoich żołnierzy, swoją armię, rakiety i wszystko w swoim czasie będę odpalał – mówi. Zastanawiałem się, po co się męczy? Jest Mazowiecki, Wałęsa, tysiące pracujących dla nich ludzi, przecież nie ma szans. On na to: powiem panu tak, oni mają tylu pracujących, więc jak przyjdzie podjąć decyzję, to będą ją podejmować godzinami. Ja swoją decyzję podejmę w pół sekundy.
Dziennikarstwo to przygoda, ale i szkoła myślenia. Andrzej Woyciechowski i Marysia Wiernikowska, twórcy Radia Zet w tamtych latach wychodzili z założenia, że szkoła dziennikarska w komunizmie zniekształcała obraz. Należałem do takich ludzi wolnych i nieskażonych dziennikarską „wiedzą”.
Tak, jako student filozofii umiałem pisać na maszynie, ale nawet to nie było wówczas wymogiem. W redakcji panował zwyczaj, że się przychodziło i się opowiadało. Przez pierwsze dwa miesiące funkcjonowania Radia Zet nie było wymagań dziennikarskich.
Rozmów ze Stanem Tymińskim, oprócz jednej krótkiej do audycji nie nagrywałem, spotykaliśmy się bez magnetofonu. Potem coraz bardziej się angażowałem, aż zacząłem robić wywiady w radiu. Powoli stawało się to częścią mojego życia, misją, zaangażowaniem i była w tym miłość do Polski. Do tej pory budzi to moje żywe emocje, dużo radości. Tamto radio i tamten czas.
Pomysł Andrzeja Woyciechowskiego był bowiem oto taki: radio musi mi się podobać. Ja jestem słuchaczem, nie chcę nudy i chcę mieć muzykę, którą lubię. Nasze Radio Zet miała być „Trójka bez nudy”.
Na początku radio było jak ulica w Warszawie. Na straganach była taka sama muzyka i w radiu była taka sama muzyka. Radio było zwierciadłem przechadzającym się po świecie – cytując Stendhala. Potem nastąpił rozbrat: radio było radiem, ulica ulicą. Bardzo ciekawa ewolucja. Także ewolucja reklamodawców. Przychodzi facet z pieniędzmi: mam sklep na Ursynowie, wykupuję na tydzień kampanię reklamową. Po kilku godziach dzwoni „wszyscy mi wykupili wszystko, już nie chcę”. Później im droższa reklama, tym bardziej Radio Zet stawało się medium dla „dużych”.
Dosyć szybko w polskich stacjach radiowych pojawiać się zaczęły elementy wiedzy tego „jak to się robi”. Najszybsza chyba była rewolucja RMF-u, formatowanie, targetowanie, technika opracowująca to, co jest nadawane, kiedy, o jakiej porze, dla kogo, programy komputerowe – ale to dało efekt: duży sukces tej stacji pod koniec XX wieku.
Jednak te nowe, gotowe produkty medialne stawały się nieznośne. Nieznośne dla mnie jako słuchacza. Nie można pracować w radiu, którego się nie lubi, którego nie można słuchać.
.Zasada Woyciechowskiego została złamana. Słowo było wypłukiwane z programu. Stację opanowała wiedza radiowa. A więc: nie można pozwolić słuchaczowi odejść od radia, on ma być twój. A słowem – to ważne – jeśli go nie zainteresujesz, zmieni stację. Słowo należy więc wypłukać z radia do minimum, żeby słuchacz nie wykonał tego bezwarunkowego ruchu zmiany stacji. Takie zasady wpajać zaczęto radiowcom. Oto jest radiowa play lista układana: trzy piosenki, które nikogo nie obrażają i jedna, którą lubisz.
Nie, nie odbiorcy są winni, tylko planujący radio tchórze i źle rozumiany marketing.
Wydaje się bowiem, że jeśli dwa miliony ludzi dostanie rąbankę – zostaną przy odbiornikach. Radio, które pierwsze wprowadziło ten system myślenia – wygrało. To było francuskie radio Nostalgie. Później było tylko powielanie tego schematu.
Andrzej Woyciechowski, założyciel Radia Gazeta w 1990 roku, obecnie Radio Zet, mówił mi kiedyś, że radio dla dziesięciu procent odbiorców można mieć ot tak. Wystarczy tylko muzyka. Teraz jest trochę inaczej – rozbudowany świat 2.0 i 3.0, ale w tej pracy wciąż chodzi o przyjemność z tego, co robisz. Przyjemność to mieć te dziesięć, dwanaście procent udziału w rynku – i być sobą. Jesteś, nie boisz się mówić, „pokazujesz” coś słuchaczom, jesteś autorem.
Mój bunt był skierowany przeciwko temu systemowi, który mówił: jesteś nam coraz mniej potrzebny. Spór o samą koncepcje radia, ale tez bunt o koncepcje człowieka, o szacunek do pracy. Ten bunt o koncepcję radia zakończył się przegrana. Buntownicy odeszli z Radia Zet, które nigdy się już nie odbudowało. Nie chodzi tyle o słuchalność, lecz o to, że nigdy nie stało się tym samym radiem, co kiedyś.
W radiu potrzebny jest zespół ludzi, którzy rozumieją się bez słów, mają ze sobą emocjonalny związek, jak piłkarze na meczu. Razem grają. I razem odchodzą.
.Przygotowywałem programy publicystyczne w TV Puls, Polsacie, TVP1, ale wciąż ciągnęło mnie do radia. Wróciłem do Trójki i zacząłem ją robić na nowo wbrew wszystkim „standardom nowoczesności”. W dużym uproszczeniu powiedziałem: Trojka jest słoniem i nie będzie ścigać się z psami. Od lipca 2006 do lutego 2009 r. udało mi stworzyć radio które było wszędzie, które samo stawało się rynkiem, miejscem spotkań. Myślę, że udało mi się otworzyć Trójkę na Polskę i świat.
Przygoda z „Trójką” nauczyła mnie jednak jednego. Nieważne co, ważne że u siebie. To związane jest z tym dylematem, przed którym człowiek w pewnym momencie staje. W młodości nie ma problemu, ale gdy się starzeje, dochodzi do momentu, w którym uświadamia sobie, jak wiele zależy od kłaniania się. Musisz mówić: „nie wyrzucaj mnie z pracy”, „jestem przydatny, postaram się”, „ja się zmienię”, „ja zrobię ten wywiad”, „pochwalę pana premiera”. Sama ta myśl odrzuca mnie od zapisywania się do kogoś do pracy. Lepiej mieć swój mały własny sklep warzywny, myć szklanki u siebie, znać swoich klientów. Jak zacząłem szukać, co to jest to radio w Internecie, ile osób tego słucha, no i okazało się, że pięćdziesiąt. I tak z pułapu siedmiu czy pięciu milionów słuchaczy zszedłem do 50 osób. Ale nie żałuję. Ten społecznościowy portal, który zacząłem z przyjaciółmi wznosić, to było jak płomień. Budował społeczność.
Klucz jednak zawsze w tym, by korzystając ze świata wirtualnego zbudować świat realny.
To jest dla mnie cały czas ekscytujące. Nie zmieniłem się bowiem w „człowieka Internetu”. Używam sieci, patrzę, obserwuję, musze wciąż się wszystkiego uczyć i dużo rzeczy już wiem, ale wciąż pozostałem humanistą. Nie potrafię stworzyć aplikacji, nie jestem programistą. Moja wyobraźnia działa w innym miejscu, a wirtualnego świata używa jako instrumentarium.
.Ostatnio opisywano popularny portal piszący o designie, modzie. Co jest miarą jego sukcesu? Możliwość wydrukowania pisma. Dla nich to było to. Stać ich na materie i takie właśnie spełnienie marzeń. Wyjście ze świata, w którym wszystko jest wirtualne i pokazanie: zobaczcie, nie jestem wirtualny, jestem prawdziwy. Z czego np. bracia Karnowscy są dziś dumni? Z miliona wejść na portal wPolityce.pl? Nie, ze stu tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Czy to się zmieni? Być może, wraz z pokoleniem obecnych piętnastolatków, lecz z drugiej strony za chwilę ktoś może przyjść i powiedzieć, że modne jest zupełnie coś innego. Mój syn ostatnio poprosił mnie o kupienie mu maszyny do pisania.
Dla mnie Internet to nie tylko świat wolności, ale tez iluzji wolności. Ta iluzja, że w tym wirtualnym świecie można zrobić wszystko. Chcę sobie powiesić zdjęcie na Facebooku z kimś, kogoś nagrać, zrobić portal, blog, stworzyć sklep, sprzedać, czy kupić? Wszystko jest w Internecie. Ale to jest także świat pod kontrola. To nie jest świat wolny. Świat bezpośredniej wymiany informacji? Też nie do końca Dziś każda rozmowa jest śledzona, kamery pokazują, gdzie jesteśmy. Świat Big Brothera. Czasami ta kontrola Internetu się uwidacznia. W Syrii, Białorusi, w Chinach. Unia Europejska też się do tego przymierza, już kierowane są na to coraz większe środki. To jest ważny proces.
Albo to jest świat wolności, albo to jest pułapka. Likwidacja wszystkiego co jest poza siecią, przenoszenie świata do sieci. Jak choćby sklepy internetowe. Mając sto złotych w kieszeni mam nad nimi kontrolę, a w sieci? Rozmaite wydarzenia mogą się zdarzyć. To jest czarna wizja, którą trzeba wziąć pod uwagę wchodząc do Internetu. Wniosek z tego jest dla mnie i taki: człowiek powinien budować swój własny, realny świat.
Najważniejsze są spotkania. Internet jako narzędzie wzmacniania realnych relacji jest pożyteczny, ale wciąż pamiętajmy: liczy się obecność. Jedziesz rano do pracy i obcujesz z całym światem – tego nikt Internetowi nie odbierze. Tylko że… bardzo lubię ten moment wynurzenia, kiedy spotykam kogoś i wtedy to spotkanie jest najważniejsze. Możemy usiąść, porozmawiać, zaplanować. W Internecie jest tylko fragment rozmowy, fragment relacji, ułomna komunikacja, fragment człowieka. Całość jest dopiero przy spotkaniu z nim.
Gdybym miał porównać Radio Wnet do znanych przestrzeni, to powinien być to rynek, starożytna agora, miejsce wymiany. Od wymiany handlowej, do wymiany dóbr kultury, czy dóbr intelektualnych. To jest medium, nie Facebook czy komunikator. Definicja, konstrukcja Radia Wnet wciąż się tworzy. Zaczęliśmy od portalu bardzo ludzkiego, wręcz rycerskiego – każdy zbiera drużynę dwunastu wojów, z czego tworzy się piramida drużyn. Taka była pierwotna wizja. Grona, które się rozszerzają. Potem przyszła ewolucja – to ma być portal informacyjny, akademia.
Wciąż mam w sobie naiwność dziecka. Na początku wydawało mi się, że wszystko będzie sobie tak spokojnie rosło. To nie wystarczy. Najtrudniejsze w nowych mediach jest, by ekonomicznie wszystko się zgrało. A więc biznesowa opłacalność, monetyzacja, reklama etc. Są oczywiście rozwiązania proste, czyli pójść do kogoś i poprosić, lecz jest to działanie albo jednorazowe albo uzależniające. Nie można robić coś swojego, coś z czego chcemy być zadowoleni, stać się czyimś zakładnikiem. Warto szukać dalej i wciąż kolejnych rozwiązań. Dlatego m.in. tworzymy spółdzielnię spożywców, otwieramy kawiarnię, chcemy kupić stary browar i rozpocząć produkcję piwa. Mamy akademię, wydajemy książki i płyty. Wszystkie te działania mają chronić niezależność radia i spółdzielczej agencji informacyjnej. Nasze działania ekonomiczne chcemy zakotwiczyć w realnym świecie, nad którym panujemy.
W projektach nowych mediów najważniejsze jest dla mnie dziś to, by się po prostu nie przejmować. Nie bać się rzeczywistości 2.0. Kiedy kończy się wiara i nadzieja, wówczas cały ten wirtualny świat się rozpada i nie ma już wówczas niczego.
.Prawdę widzę inaczej niż Arystoteles, jako zgodność nadziei z wyobrażeniem. Wszystko i tak dzieje się przecież w subiektywnym świecie.
Tworzę, ale uważnie obserwuję otoczenie instytucjonalne nowych mediów. Obawiam się polityki zwalczania tych niszy internetowej przez wielkich operatorów, przez wielkich graczy rynku. Dlatego mówię o iluzji wolności internetowej. Możliwości regulacji jest bowiem wiele. Tak samo w realu, jak i w Internecie. Najważniejsze – na szczęście – pozostaje w naszych mózgach.
Zrozumienie funkcjonowania nowych mediów zajęło nam w Radiu Wnet dwa i pół roku. A czy ta wiedza zamieni się w stan faktyczny, czy nam wyjdzie, to się okaże w następnym roku. Wszystko jest żywe, ale i myśl prosta. Nasza metoda spółdzielcza to filozofia: wyjście naprzeciw, wspólne działanie jest pierwszym etapem zrozumienia. Nietrudno stworzyć spółdzielnię, pytanie co dalej? Wtedy zaczyna się dziać i „co dalej” określa sposób myślenia. Wracam do filozofii, myślenia które starałem się przekuwać w Trójce. Nie jesteśmy na zawodach z innymi radiostacjami. Budujemy coś innego. Republikę, społeczność, relacje między ludźmi, nie zasięg, bo choć nadajemy naziemnie w Warszawie, Łomży, Częstochowie i Ostrołęce, a czasami w Dublinie… to przede wszystkim jesteśmy w sieci, w sieci ludzi. Jako burmistrz miasteczka, żeby rządzić, zapewniać dobre funkcjonowanie, rozbudowywać, muszę poznać osoby, które w nim żyją.
Gdy patrzę dziś na media tradycyjne, na to umęczenie, to jakbym widział windę, która cały czas jedzie w dół. Raz szybciej, raz wolniej, męczarnie mniej lub bardziej dotkliwe, ale wciąż w dół. A w nowych mediach przeciwnie. W tempie wolniejszym niż się spodziewałem, ale coraz lepiej, coraz stabilniej. Wokół Radia Wnet gromadzi się coraz więcej przyjaciół, pomagających sobie ludzi, pozytywne odczucia. To jest ważne.
.Czy lepiej docierać z sensownym przekazem do tych milionów, niż wchodzić w niszę? Często słyszę to pytanie, ale też jeden człowiek tu spotkany to zupełnie inny poziom satysfakcji, niż setki tam. Budujemy nasze radio od zera, więc każdy kto tu jest, jest tu z konkretnego powodu, wie, rozumie, czuje jest i czuje się członkiem społeczności. Bo jeśli kolega da ci apartament, to jest ci miło, wygodnie, ale przyjdzie za jakiś czas i powie: do widzenia. Gdy zaś budujesz własny dom, satysfakcja jest niewspółmierna.
Jednym słowem: warto.
Krzysztof Skowroński
Tekst pochodzi z wyd.4 kwartalnika opinii „Nowe Media”