Ks. prof. Franciszek LONGCHAMPS DE BÉRIER: Prawnik historyczny a cele edukacji prawniczej

Prawnik historyczny a cele edukacji prawniczej

Photo of Ks. prof. Franciszek LONGCHAMPS DE BÉRIER

Ks. prof. Franciszek LONGCHAMPS DE BÉRIER

Ksiądz katolicki, profesor nauk prawnych, kierownik Katedry Prawa Rzymskiego na Wydziale Prawa i Administracji UJ, członek prezydium Komitetu Nauk Prawnych PAN, wybrany do Wspólnego Komitetu Zarządzającego (kadencja 2016-2018) China-EU School of Law w China University of Political Science and Law w Pekinie.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Prawnikiem historycznym będzie praktyk, gotowy do pracy na rzecz osób lub instytucji zwracających się o pomoc, powierzających w zaufaniu swe sprawy. Będzie par excellence prawnikiem historycznym uczony, który stara się widzieć prawo w szerszym spojrzeniu. Jeden i drugi zajmuje się interpretacją, posługując się różnymi metodami: nie przede wszystkim, lecz także argumentem historycznym – pisze ks. prof. Franciszek LONGCHAMPS DE BÉRIER

Profil absolwenta studiów prawniczych

Dla wyznaczenia celów edukacji prawniczej podstawową kwestię stanowi naszkicowanie profilu absolwenta. Czy panuje zgoda na wspólne ustalenia w tej mierze? Ogólnopolska z pewnością nie. Czy potrafimy się ułożyć przynajmniej w ramach poszczególnych wydziałów? Warto również dlatego, że potem inni mają szansę skorzystać z naszego doświadczenia, nawet jeśli dokonując wyborów odmiennych od naszych. Czy planując naszym studentom curriculum studiorum mamy na uwadze szanse własnego rozwoju, czy poprzestajemy na kontynuacji tego, co dotąd, a tylko z postępującym z roku na rok znudzeniem podszytym rutyną?

Wydaje się, że warto wspólnie choć rozpocząć rozważania na temat profilu absolwenta, który przynajmniej z dwóch powodów nie musi być identyczny w każdej uczelni. Po pierwsze, jednostki uczelniane mogą chcieć siebie określać jako wydział, a mogą – próbując wyrazić przekonanie, że absolwentów trzeba przygotować przede wszystkim praktycznie do wykonywania zawodu – jako szkoła prawa. Była już o tym mowa na innym miejscu[1]. Po drugie, różni bywają kandydaci na studia prawnicze. Odmienne jest ich dotychczasowe przygotowanie, rozmaite zdolności, ale też niejednakowe marzenia, ambicje czy oczekiwania wobec studiów wyższych. W tle pozostaje masowość studiów prawniczych. Gdy rozpoczynałem w 1988 roku moją uniwersytecką przygodę na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego było nas na roku 250. Gdy kończyłem studia, na pierwszy rok przyjęto 350 osób, ale gdy w październiku 1993 roku zaczynałem pracę nauczyciela akademickiego, zastałem na roku początkowym 2000 osób. Trzy czwarte z nich przyjęto na otworzone wówczas studia płatne (czasem nazywane wieczorowymi, czasem zaocznymi czy niestacjonarnymi).

Nasz absolwent będzie praktykiem prawa lub uczonym. Tę drugą opcję, a więc podjęcie starań o karierę akademicką, trzeba brać pod uwagę, skoro do nauczania prawa dochodzi w uniwersytecie. Od zawsze dawał wykształcenie prawnicze. Jest korporacją uczonych i uczących się, gdzie uczeni stale się uczą i rozwijają, uczący się zdobywają zaś coraz wyższe kwalifikacje, dyplomy i stopnie. Grupy wzajemnie się przenikają. Jednak absolwenci studiów prawniczych będą w zdecydowanej większości praktykami.

Sporo daje tu do myślenia życie zawodowe Mikołaja Kopernika. Podczas przygotowywania o nim opracowania w ramach rozważań o prawie i chrześcijaństwie pojawiło się wiele pytań ogólnej natury. Wybór konkretnych biografii zmusił do postawienia pierwszego: kogo należy uznać za wybitnego prawnika? Bardziej podstawowe jest inne, formułowane zwłaszcza w przypadku osób znanych lepiej z innych osiągnięć niż prawnicze: kogo w ogóle można uważać za prawnika? Mikołaj Kopernik był prawnikiem praktykiem: typowym in-house counsel. Pracował dla Księstwa Warmińskiego, które było państwem biskupim. Jako kanonik (był duchownym, ale bez wyższych święceń, a zatem nie sprawował posługi duszpasterskiej) służył stale doradzając dwóm podmiotom administrującym Warmią: kapitule katedralnej i biskupowi diecezjalnemu. Nie raz pełnił odpowiedzialne funkcje administracyjne. Niemal każdy dziwi się: Kopernik prawnikiem? Wszak znamy go jako astronoma, matematyka czy ekonomistę, ewentualnie jako kartografa bądź lekarza. Studia początkowe odbył w Krakowie, prawo zgłębiał w Bolonii, medycynę w Padwie. Wielki astronom zdobył w życiu tylko jeden dyplom: doktora prawa kanonicznego – dnia 31 maja 1503 roku w Ferrarze. Podobnie jak Kopernik, całe życie z praktyki prawniczej utrzymywał się Pierre de Fermat (1607–65), znany dziś chyba wyłącznie jako matematyk. Jest uważany za twórcę współczesnej teorii liczb (mathematician who is often called the founder of the modern theory of numbers). Jego prace dały podstawy dla rachunku prawdopodobieństwa. Zresztą większość z nich ukazała się drukiem pośmiertnie. Jego chlebem powszednim było wykonywanie zawodu prawnika i sędziego.

Nic jednak dziwnego, że znamy tych wielkich uczonych nie z prawa. Osiągnięcia w tej dziedzinie nie dałyby im takiej sławy, pamięci i wdzięczności potomnych. Co bowiem mogliby w prawie odkryć bądź stworzyć nowego? W prawie prywatnym wszystko wymyślili Rzymianie z wyjątkiem własności intelektualnej i spółki kapitałowej. Podobnie można się zastanawiać nad szansami innowacyjności w filozofii czy teorii prawa. Odkąd powstała i kwitnie, wprowadza adeptów prawa w arkana podstaw wiedzy, którą przychodzi potem zgłębiać na studiach prawniczych. Do wyodrębnienia się filozofii prawa jako odrębnego przedmiotu uniwersyteckiego funkcję tę pełniło prawo rzymskie, naturalnie stwarzające środowisko do rozważań metaprawnych i filozoficznych. Powszechnie wiadomo, że do XVIII wieku na wydziałach prawa wykładano dwie tylko materie: prawo rzymskie i kanoniczne. Oczywiście filozofowie prawa zajęli się nie tylko wstępem do prawoznawstwa. Wiele uwagi poświęcili historii interpretacji. Chętnie podjęli rozważania w ramach anglosaskiej jurisprudence. Ulegali nie jednej modzie na rozwiązania interpretacyjne, zgadzając się na większe albo mniejsze relatywizacje. Zainteresowali się etyką, do dziś dając się wybierać do gremiów oceniających rozmaite projekty lub rozwiązania oraz osoby pod tym względem. Z wielką nadzieją zajęli się ekonomiczną nauką prawa, a nawet law and finance, a w końcu tak popularną i nośną neuroscience oraz podobnymi. Do tego niezwykłego bogactwa różnie się można odnosić. Ważne jednak, by nie odmawiać nikomu szans na nowe czy stare poszukiwania: także w zakresie psychologii prawa, socjologii prawa, a przede wszystkim historii prawa. Nie chodzi tylko o badania podstawowe. Te trzeba zawsze prowadzić w różnych kierunkach, gdyż nigdy nie wiadomo, co w przyszłości naprawdę okaże się przydatne. Również więc w naukach prawnych nie wolno ograniczać spektrum szans, jakie poszukiwania te mogą stwarzać. I warto wychowywać do nieodmawiania innym tych szans. Obok może pracować nowy Kopernik. Właściwym więc wydaje się szukać w różniących się naukach prawnych wspólnego gruntu. Wszak świat nie jest podzielony wedle akademickich katedr. Jeśli tedy szukać wspólnego gruntu, lepiej czynić to razem i w możliwie najdalej idącym w porozumieniu.

W poszukiwaniu słabych punktów prawniczej edukacji

Nie tylko w czasach Kopernika prawo nie należało do artes liberales. Tym oddawał się późniejszy wielki astronom jako wprowadzeniu w dalszą edukację podczas swych pierwszych studiów, tj. w Akademii Krakowskiej. Prawo było zawsze fakultetem wyższym, gdyż użytecznym dla społeczeństwa. Dlatego studiowano je później, to jest po zapoznaniu się z naukami i sztukami podstawowymi. Matryca ta zostawiła ślad na przykład w systemie amerykańskim, gdzie trzyletnie studia prawnicze dające stopień JD (juris doctor) należą do „podyplomowych” – postgraduate studies, a więc dostępne są dopiero absolwentom uniwersyteckich ogólnych studiów czteroletnich – undergraduate studies. Wszystko to przypomina jednym, a uświadamia drugim, że nie tylko rezultaty, lecz również sposób prowadzenia studiów prawniczych uważany był za społecznie doniosły. Wymaga on zatem troski i uwagi szczerszej niż jedynie danego wydziału lub szkoły prawa.

W tym kontekście pojawić się powinna cała garść uwag szczegółowych. Wszak diabeł tkwi w szczegółach. Przedstawmy kilka tytułem przykładu i dla zachęty do dołączania dalszych uwag. Wszystkich i tak nie uda się zebrać na tych kartach.

Powstaje pytanie o uzasadnienie tego, że już studentom I roku pozostawiony zostaje wybór studiowanych przedmiotów. Jakiś zakres swobody dawać trzeba, żeby adepci mieli szansę się profilować pod względem przyszłej pracy, o której marzą. Zawsze zresztą pewien wybór dawano – choćby bardzo ograniczony, jak w „naszych” czasach. Jednak pomysł, aby wyborów dokonywali studenci na najwcześniejszym etapie wydaje się chybiony. Ustalić sobie program I roku studiów mają bowiem osoby z prawem niezaznajomione. W praktyce pomysł ten się nie sprawdza z oczywistych względów – dodajmy, że przewidywalnych od początku. Nowoprzyjęci na wydziały prawa nie znają specyfiki studiowania prawa i muszą kierować się cudzymi opiniami. Te zazwyczaj formułują nieco tylko starsi studenci, będący wciąż jeszcze niedojrzałymi prawnikami. Ich porady nie zawsze dotyczą meritum wykładów czy kursów, rzeczywistej przydatności poszczególnych przedmiotów. Czasem niestety ważniejsza okazuje się łatwość „zaliczenia” materiału lub uzyskaniu wysokiej oceny czy punktacji. Prawdziwą klęskę przynoszą wtedy studentom zajęcia (classes), które służą przede wszystkim zdobywaniu konkretnych prawniczych umiejętności (skills). Tego zaocznie lub w dwa wieczory nadrobić się nie da.

Prawda, że wolność wyboru to w znacznej mierze wartość samą w sobie, jednak często obraca się przeciw studentom, którzy decydują o wyborze przedmiotów. Absolwent o średniej 4,22, nie był w stanie odpowiedzieć dostatecznie (a więc choć 3,0) na żadne z pytań podczas egzaminu magisterskiego, który wieńczy całe studia. Dodam, że ani jedno z pytań nie było trudne czy szczegółowe, a dwóch trzecich z tych pytań magistrant musiał się spodziewać z wyprzedzeniem. Wypadek przy pracy? Przypadek jednostkowy? Miejmy nadzieję, wszelako zapala on czerwoną lampkę kontrolną. Wysoka średnia musiała być wynikiem wyboru wielu „michałków” – łatwych kursów kończonych maksymalną oceną przez wszystkich niemal uczestników.

Wybór przedmiotów powinien być ograniczony, aby studenci mieli szansę volens nolens zetknąć się z najważniejszymi prawniczymi materiami. Wcześniej należy zapewnić solidne podstawy do dalszych wyborów przez sztywny program roku pierwszego, zawierający przedmioty, które przygotowują nie tylko do studium prawa publicznego, lecz także prawa prywatnego. W tej drugiej grupie najważniejszym jest prawo rzymskie. Zresztą uniwersytet w ogóle ma szansę tworzyć jedynie podstawy prawniczego wykształcenia. Wiele zależy od aplikacji, które następnie przygotowują do zawodów prawniczych oraz wieloletniej praktyki prawniczej. Dobrze, aby udało się stworzyć mocną podbudowę tych fundamentów – poczynając od pierwszego roku, którego curriculum niech ustalą i przygotują profesorowie.

Kolejna bolączka to papugowanie/naśladownictwo – swoiście snobistyczne. Uczestniczący w zajęciach chętnie posługują się mądrze brzmiącymi frazami, które wydają się fachowe prawniczo. Wypowiadający je zaczynają sobie w pewnym momencie zdawać sprawę z tego, że tak naprawdę nie wiedzą, co one oznaczają lub wyrażają. Kolejnym problemem okazuje się tedy kwestia rozumienia materii, którą naszym studentom przychodzi się zajmować. Zaczyna się to od częstego powtarzania niektórych słów, wyrażeń czy zdań. Wielką karierę robi na przykład czasownik „wskazywać” – powszechnie nadużywany. Nie raz przychodzi pytać o rzeczywistą treść wypowiedzi, w których został użyty. Gorzej jeszcze, gdy pojęcia mieszają się między wykładanymi przedmiotami, to znaczy gdy brakuje terminologicznej i merytorycznej między nimi spójności. Tu wina leży już po stronie nauczających. Osobom nauczanym pozostaje uczestniczyć w kolejnym zamieszaniu znaczeniowym, przeradzającym się nierzadko w burzę lub – jeszcze gorzej – komedię omyłek. Wraca postulat poszukiwania punktów wspólnych między nauczanymi przedmiotami, czyli pogłebionej współpracy i wzajemnego słuchania się w ramach danego wydziału czy szkoły prawa.

Merytoryczna koordynacja dydaktyki wydaje się nieodzowna, a potrafi potwornie kuleje. Wystarczy za przykład amerykańska sprawy sądowej Riggs v. Palmer z 1889 roku[2], która wciąż bywa przywoływana jako przykład poważnego dylematu wobec rozbieżnych – zdać by się mogło – regulacji prawnych. Sprawie wiele rozgłosu przyniósł Ronald Dworkin[3] w krytyce pozytywizmu prawnego Herberta L.A. Harta[4]. Orzeczenie sądowe dotyczyło kwestii problematycznej acz doniosłej: córki testatora starały się unieważnić ustanowienia dziedzicem wnuka, który wiedząc o ostatniej woli dziadka, otruł go w obawie, aby nie zmienił swych postanowień testamentowych. Powódki uważały, że wykonanie testamentu pozwoli zabójca osiągnąć zyski z przestępstwa (The plaintiffs argued that by allowing the will to be executed, the murderer would be profiting from his crime). Przeszło 1700 lat wcześniej od dylematu z common law i sędziowskiego „odkrycia” sprawiedliwego rozstrzygnięcia opartego na prawie uniwersalnym, prawo cesarskie jako rzymskie ius novum wypracowało – w ramach kształtowania kryterium podmiotowego dziedziczenia – koncepcję indignitas, czyli niegodność jako niemożność, to jest prawną niezdolność zatrzymania tego, co się nabyło ze spadku. Pozwalała, aby niegodny przyjął i nabył spadek albo zapis testamentowy, ale następnie wszystko przypadało fiskusowi. Rozwiązanie solidnie w starożytnym Rzymie przemyślano, aby w ten sposób podtrzymać rozrządzenia testamentowe. Z jednej strony postarano się o sankcję wobec zabójcy testatora, z drugiej zadbano o pozostałych, mortis causa obdarowanych przez zmarłego. Dzięki nabyciu spadku przez państwo, wszyscy inni, na których rzecz rozrządził testator, otrzymywali to, co dla nich przewidział. Według reskryptu cesarza Antoninusa Piusa nie potrzeba było nawet wyroku w sprawie karnej: zabójca spadkodawcy był niegodny dziedziczyć po nim, gdy winę udowodniono w postępowaniu z zakresu prawa prywatnego[5]. Dzięki europejskiej tradycji prawnej, indignitas weszła na stałe do siatki pojęciowej współczesnego prawa cywilnego. Prawo rzymskie okazało się po raz kolejny prawem uniwersalnym: studiowanym od wieków na uniwersytetach świata. Warto je znać, aby nie popełniać błędów, których wystrzeganiu się służy zgłębianie na studiach historii prawa.

Kształcenie znawców i praktyków prawa

Pytanie o to, kogo w istocie można uważać za prawnika, a więc iuris peritus – znawcę prawa, jest wcześniejsze od pytania o profil absolwenta. Dla edukacji prawniczej sprowadza się to najpierw do kwestii minimum: co trzeba koniecznie zapewnić podczas studiów prawniczych, to znaczy których materii nie wolno pominąć, ale też jakie opcje wyboru muszą być studentom dostępne. Z dwóch dróg – praktyk czy uczony – muszą wydziały prawa pamiętać, że kształcą prawie wyłącznie przyszłych praktyków.

Uczonymi zostają nieliczni absolwenci, zdobywający naukowe szlify głównie na seminariach. Ta forma zajęć pozwala na bliski kontakt z mistrzami. Jasne, że przyszli uczeni muszą najpierw chcieć prowadzić badania. Prawnicy niekoniecznie się w tym odnajdują, odmiennie od kandydatów innych sztuk, jak choćby medycyny. Filozofowie, socjologowie, psycholodzy, a nawet filolodzy bywają pochłonięci badaniami, czasem świata za nimi nie widząc. Prawników świat porywa i również przedstawicieli nauk prawnych przekonująco kusi do praktykowania prawa. Nie ma w tym nic złego, aby również naukowcy pomagali w załatwianiu zwykłych ludzkich spraw.

Potencjalnych uczonych musi cechować przede wszystkim ciekawość badawcza. Uniwersytet nie jest zwykłym miejsce pracy, gdzie zarabia się na utrzymanie siebie i rodziny. Alma Mater to misja, również misja cywilizacyjna. Bez niegasnącej ciekawości badawczej i nieustannie podsycanej młodości ducha, droga prawnika-naukowca to tylko kariera – w polskim znaczeniu tego słowa, które ma pejoratywną konotację. Znajduje ona rozwinięcie w słowie karierowicz, określającym człowieka, który odszedł od pierwotnej fascynacji prawdą czy chęcią poznania oraz zrozumienia świata i człowieka. Kto zachowa pierwotną fascynację mężnie kroczy drogą uniwersyteckiej kariery (tu rozumianej już neutralnie: jako życiowe itinerarium losów), która jest obarczona wysokim ryzykiem. Piramida uniwersytecka nie jest stroma. Ma rozległą podstawę, ale maleńki szczyt. Niewiele tam miejsca, toteż mało kto osiągnie wszystko, co można w danej dziedzinie i ugruntuje swą akademicką pozycję w strukturze akademickiej.

Tytuł nadmienia o prawniku historycznym. Teraz właśnie przychodzi się z tego wytłumaczyć, gdyż o uczonych zwykło się mówić raczej jako o historykach prawa. Jednak wyrażenie to okazuje się mało precyzyjne. Po pierwsze, prawem rzymskim (ale także innymi materiami naukowych poszukiwań, które nazywamy prawno-historycznymi) zajmują się prawnicy, a nie historycy. Statystyki pokazują, że liczba osób zajmujących się prawem rzymskim stale się w świecie zwiększa. Nie rośnie zainteresowanie nim historyków. Po drugie, określenie prawnik historyczny wydaje się uzasadnione klasyfikacją nauk. Prawo to dziedzina wiedzy uporządkowana – przynajmniej pod względem pojęciowym – już w starożytności przez Rzymian. Nauki prawne interesują się człowiekiem i społeczeństwem. Nie są zazwyczaj łączone z historią, lecz raczej z naukami o społeczeństwie, ekonomii czy ewentualnie o polityce[6]. Prawo – oczywiście o ile jest nauką[7] – przyjmuje prócz dogmatycznej lub prawnoporównawczej, także historyczną perspektywę dyskursu i argumentacji. Posługujący się nią, ale też każdy, który ją zna i ceni, jest zatem prawnikiem historycznym. Czy ogranicza się to do uczonych prawników? Każdy absolwent prawa, przygotowujący się do skutecznego praktykowania go, powinien uświadomić sobie, że prawo zmienia się w dziejach społeczeństw. Poznawał historyczny rozwój prawa, gdy studiował właściwie każdy przedmiot (postulaty de lege lata i de lege ferenda), stając się w konsekwencji prawnikiem historycznym.

Dwie są ścieżki pracy absolwentów prawa: ta praktyków lub ta naukowców. Zdecydowana większość to praktycy, dlatego edukacja prawnicza w szerszym wymiarze musi zadbać, aby absolwent nie był historykiem prawa, lecz prawnikiem historycznym. Prawnik historyczny potrafi odnotować błędy przeszłości i przed nimi przestrzegać. Można mieć nadzieję, że pomoże ich unikać. Prawda, że rzadko kiedy i dla kogokolwiek – jeśli w ogóle – historia est magistra vitae[8]– „historia jest nauczycielką życia”. Sama historia mało kogo uczy: jej wartość odkrywa się zazwyczaj dopiero następczo, kojarząc przeszłe wydarzenia z dopiero co przeżytymi, często łapiąc się za głowę ze zdziwienia, że z doświadczeń przeszłości nie skorzystaliśmy. Jednak historyczne spoglądanie na prawo to po prostu oczy otwarte szeroko na świat i umysł zdolny do interpretacji nawet w przypadkach trudnych oraz zmieniających się szybko okolicznościach. Wykład prawa rzymskiego jako podstaw współczesnego prawa prywatnego to proces kształtowania właśnie prawnika historycznego, dla którego mniej ważna od wiedzy historycznej jest świadomość historyczna i wrażliwość na punkcie realistycznego podejścia do historycznego rozwoju prawa.

To, że prawo cechuje historyczny rozwój, wydaje się zupełnie naturalne prawnikowi common law. Musi on być zawsze świadomy precedensów, a więc rozwoju linii orzecznictwa. Nie raz ja trzeba uwzględniać również w analizach podejmowanych w ramach prawa kontynentalnego. Gdy o historycznym rozwoju prawa się wtedy zapomina, konkretne rozstrzygnięcie: wyrok czy decyzja administracyjna, akt ustawodawczy bądź wykonawczy, potrafi urastać do rangi nieodwracalnej tragedii, jak gdyby rozstrzygnięcie to było wieczne. Jest prawem, ale w danym momencie. Prawo się zmienia i spokojnie pamięta o tym właśnie prawnik historyczny. Każdy prawnik powinien zachować spokój, dlatego każdego powinniśmy kształcić także jako prawnika historycznego.

Wielki cesarz i patron wiekopomnej kompilacji prawa rzymskiego Justynian I myślał chyba, że skutecznie zakaże zmian w prawie, które genialnie stworzył. Niezmienna jest tylko lex divina. Ludzkie prawo, jak nasze losy, podlega historycznemu rozwojowi. Prawnik historyczny to zatem prawnik realista. Prawnik common law dziwiłby się formułowaniu specjalnego postulatu wychowywania prawnika historycznego: czy mogłoby być inaczej? Przecież w programie studiów prawniczych w krajach common law uczy się przede wszystkim metod pracy oraz na temat procesów, jakie w prawie zachodzą. Nie próbuje się (i nie każe studentom) poznać – choćby tylko z grubsza – wszystkich gałęzi prawa.

My nie wyobrażamy sobie, że ktoś skończy studia prawnicze bez zdania naszego przedmiotu. Chętnie zaliczymy go na wydziale prawa do grupy przedmiotów obowiązkowych. Czy naprawdę nie da się wyobrazić sobie prawnika, który nigdy nie zajmowałby się – nawet na studiach – prawem karnym albo cywilnym, albo administracyjnym? Rzeczywistość przekracza wyobraźnię: pracodawcy żalą się, że zdarza im się zatrudniać absolwentów prawa, którzy zachowują się tak, jakby w ogóle nie liznęli którejś z wymienionych materii podstawowych: już to prawa cywilne, już to karnego, już to administracyjnego. Nie stałby się ktoś prawnikiem bez zdania egzaminu z tych podstawowych materii? To retoryczne pytanie zwraca nas ponownie ku postawionemu wcześniej: kim jest prawnik, a czym wykształcenie prawnicze.

Lepiej nie planować prawniczej edukacji bez kursów, które uświadomią adeptom prawa od samego początku, że jest ono w stałym rozwoju historycznym. Konieczności bywają uświadomione i nieuświadomione. Oczekiwania adeptów są zasadne, gdy pełni zaufania do swych profesorów liczą na to, że zostaną uświadomieni w zakresie tego, co nieodzowne dla ich prawniczej przyszłości. Gdy dojdzie do zaniedbań w tym zakresie, mają uzasadnione pretensje, które nazywam zdenerwowaniem intelektualnym. Po to, aby nie sprawić naszym studentom zawodu, trzeba ich wychować dla historycznego rozwoju prawa. Prawnik historyczny to oświecony człowiek uświadomionej konieczności.

Prawnicze metody a innowacyjność edukacyjna

Prawnikiem historycznym będzie praktyk, gotowy do pracy na rzecz osób lub instytucji zwracających się o pomoc, powierzających w zaufaniu swe sprawy. Będzie par excellence prawnikiem historycznym uczony, który stara się widzieć prawo w szerszym spojrzeniu. Jeden i drugi zajmuje się interpretacją, posługując się różnymi metodami: nie przede wszystkim, lecz także argumentem historycznym. Stało się dziś wyrazem raczej tradycjonalizmu korzystanie z metody dogmatycznej. Jest dość łatwa, jak pokazuje wczoraj i dziś pozytywizmu prawnego. Widać też, jak trudno przychodzi przekonywać do poszerzania spojrzenie o porównanie z podobnymi regulacjami, które obowiązują w innych jurysdykcjach. To wobec wspomnianego tradycjonalizmu pewna innowacyjność, choć mamy wtedy do czynienia dopiero z komparatystyką synchroniczną. Zajmuje się ona unormowaniami obowiązującymi w różnych jurysdykcjach w tym samym czasie.

Prawdziwą innowacyjność daje komparatystyka diachroniczna. Wywodzi się z dawniejszej tradycji w Europie. W szczególności nauka prawa rzymskiego proponuje ją niestrudzenie od lat jako pełniejsze, choć trudniejsze spojrzenie. Dzięki komparatystyce diachronicznej pytamy, na ile sprawdza się w praktyce obrotu prawnego dane unormowanie: obowiązujące bądź proponowane; pytamy o to, jaka regulacja jest dobra, lepsza, a która najlepsza dla zaspokajania danych potrzeb społecznych lub realizacji konkretnych wartości. Posłużmy się efektownym po angielsku rozróżnieniem na efficacy oraz efficiency. Koncepcja efektywności mówi przede wszystkim o maksymalizacji dobrobytu społecznego, czyli o użyteczności społecznej. Warto się starać o rozwiązania efektywne jako o bardziej trwałe ze względu na racjonalność unormowania, które dzięki temu powinno być społecznie akceptowalne w kolejnych epokach i w różniących się społecznościach. Idzie rzecz jasna o kwestię relacji, jakie mogą istnieć między efektywnością i skutecznością prawa – Wirksamkeit a Effektivität. Odróżnienia nie są silne, gdyż wymienione po angielsku, polsku i niemiecku terminy w istocie odsyłają do siebie, a każdy z nich może być zdefiniowany przy użyciu drugiego[9]. Jednak efficacy zapewni goła siła władzy, która usankcjonuje regulację przez siebie pożądaną i doraźnie potrzebną. Efficiency jako użyteczność i wewnętrzny potencjał społecznej akceptowalności przetrwa upadek imperiów i despotów, mając możliwości odradzania się dzięki myśli ludzkiej i antropologicznemu uzasadnieniu.

Czy chcemy w edukacji prawniczej poprzestać na tym, aby wtłoczyć absolwentom pewien zasób wiedzy i wyćwiczyć ich w określonych umiejętnościach praktycznych, czy też zależy nam, aby iść głębiej? Tradycyjnie padało pytanie o to, czy szkolimy techników, czy próbujemy uczynić z absolwentów artystów w zakresie sztuki, którą prawo niewątpliwie jest. Prawnik historyczny nie mając złudzeń co do następujących po sobie zmian prawa, potrafi szacować, jakie jest, a jakie być może ich spektrum. W prawie prywatnym to kwestia szczegółów i codziennego życia, nie zaś teorii. Praktyk musi znać metody prawa prywatnego, aby właściwie wykonywać swe rzemiosło – choćby nie uważał, że uprawia sztukę. Metod tych trzeba go wyuczyć na studiach prawniczych możliwie hojnie, aby był w stanie się przekwalifikować, gdyby rynek usług prawniczych tego będzie wymagał. Prawda, że dość rzadkie to przypadki.

Większość rozwiązań dogmatycznych jest znana od dawna. Trzeba je poznać i umieć poznawać. Komparatystyczne fragmenty prawniczych opracowań bywają najsłabszymi ich częściami. Nierzadko sprowadzają się do dogmatycznych analiz podobieństw językowych, niestety bez odnoszenia całości porównywanej regulacji z własną, czyli tą podstawową, która jest badana i dyskutowana, stanowiąc bazę i punkt odniesienia. Studia prawnicze powinny przygotować do badania przynajmniej wybranych obszarów prawa obcego, aby absolwenta nie pozostawić potem samemu sobie. Od dawna zauważano, że niechlujne kształcenie to złe ukierunkowanie absolwentów. Sama zatem dogmatyka prawna ani teoria nie wystarczą. Bez komparatystyki połączonej z historią będzie się kształcić prawnika par excellence lokalnego. Przygotowanie historyczne wydaje się w szczególności przydatne w obliczu konfrontacji prawo kontynentalne – prawo anglosaskie, choć tego ostatniego uczymy mniej.

Bliskie jest mi doświadczenie wykładu prawa rzymskiego dla tych, którzy na pierwszym roku studiów uczestniczą również w kursie prawa konstytucyjnego. Studiujący równolegle wydają się świetnie rozumieć metodę dedukcyjną i analizy top-down, typowe dla prawa państwowego. Prawo prywatne chętnie posługuje się indukcją, a swe analizy z upodobaniem prowadzi bottom-up. Publiczne okazuje się bardziej intuicyjne. Adepci prawa przychodzą na studia, mając doświadczenie prawa administracyjnego, bo dla zdobycia prawa jazdy musieli się nauczyć prawa o ruchu drogowym; pasjonowali się lub pasjonują mrożącymi krew w żyłach przypadkami z zakresu prawa karnego (często obcego); uczestniczyli w debatach politycznych lub na tematy typowe dla prawa konstytucyjnego. Prawo prywatne okazuje się trudniejsze, przede wszystkim gdy chodzi o sposób myślenia i stosowane metody. Filozofia prawa i teoria prawa wydaje się od dawna stronić od prawa cywilnego, a i ono jest – przynajmniej w Polsce – mało teoretyczne. Współcześnie nauczane prawo rzymskie oraz nurt badań europejskiej tradycji prawnej stają się natomiast nie tyle studium historii, co diachronicznym ujęciem prawa prywatnego. Nie spełniają wyłącznie funkcji wprowadzeniem do niego, jak wydaje się im nakazywać typowy, niezmienny od dekad program studiów prawniczych.

Prawo rzymskie jako diachroniczny wykład prawa prywatnego musi wychodzić poza ramy przedmiotu dla początkujących. Wszak prawo prywatne dotyczy życia codziennego: bez porównania częściej od odwiedzin w urzędzie czy sądzie karnym zawieramy umowy. Uczestniczymy w tym obrocie prywatnoprawnym częściej niż w publicznoprawnym nawet jeśli wziąć pod uwagę ewentualne opodatkowanie naszych umów. Prawo podatkowe to par excellence prawo publiczne. Wedle klasycznego rozróżnienia rzymskiego: publicum ius est quod ad statum rei Romanae spectat, privatum quod ad singulorum utilitatem[10] – „prawem publicznym jest to, które dotyczy spraw państwa rzymskiego, prywatne zaś korzyści jednostek”. Podatki leży w interesie wspólnym, reprezentując z definicji utilitas publica. I choć próbują się wkradać w każdą niemal transakcję, wciąż więcej niż prawa publicznego jest w życiu człowieka prawa cywilnego i handlowego. W praktyce powinno być mu bliższe, mimo że zwykły uczestnik obrotu prawnego sobie tego nie uświadamia. Tę konieczność obeznania z prawem prywatnym pozwala unaocznić prawo rzymskie.

Myślimy o naszych absolwentach i ich profilu: nie tylko „podstawowym”, lecz i o szansach na rozwinięcie CV. Wiele jest wydziałów prawa, wielu dają absolwentów rynkowi pracy i usług prawniczych. Próbujemy naszym pomóc wyróżnić się na nim. Jesteśmy im to winni. Od trzydziestu lat tworzone są na naszych wydziałach szkoły prawa obcego – obecnie może z mniejszą intensywnością, bo mniejsze nimi zainteresowanie niż kiedyś. Nic dziwnego, skoro propozycji dziś i szans jest więcej niż dekadę czy dwie temu. Rozwijamy więc też nowe kierunki poszukiwań, badań i współpracy, jak prawo chińskie. Tradycja styka się z innowacyjnością: pamiętamy, że chodzi o podnoszenie standardu usług prawniczych. Tam właśnie staramy się przekonywać do otwierania kolejnych China desk w kancelariach, którym chcemy i powinniśmy zapewnić kompetentnych pracowników.

Kaliber głowy prawnika

Uniwersytety nie kształcą w zakresie praktyki prawnej, nie taki jest ich profil. Była już o tym mowa. Z pokorą wobec zawodów prawniczych oddają pole aplikacjom sędziowskiej, adwokackiej, radcowskiej, notarialnej, administracyjnej i innym. Tam naucza się praktycznych szczegółów, poświęca uwagę procedurom i całej stronie technicznej obrotu prawnego. Uniwersytety dają to, co powinny i co potrafią: wykształcenie. Chcą, aby absolwenci potrafili się odnaleźć się w różnych miejscach pracy – aby byli prawniczo uniwersalni.

Doświadczenie pokazuje, że absolwenci prawa pełnią ważne funkcje w korporacjach, bywają urzędnikami wyższego szczebla. Nie wszystkim wykształcenie przekłada się na konkret prawa. Wszystkim jednak powinno się ono przydać. Dlatego trzeba traktować wykształcenie prawnicze jako kształtowanie w adeptach czegoś, co wolno nazwać kalibrem głowy. Uniwersytety zajmują się nauką prawa i dzięki niej dobierają treści, które wydają się konieczne dla ukształtowania i wychowania prawnika. W jego przypadku chodzi bowiem nie o zawód, nie o wiedzę ani nawet umiejętności, lecz o formację umysłową. Uniwersytet ma uformować sposób postrzegania rzeczywistości, myślenia i pracy charakterystyczny dla prawnika.

Nie wystarczy zatem uczenie procedur. Prawda, że łatwo się za nimi ukryć. Ze względu na nadmierne ich wykorzystywanie prawnicy bywają oskarżani o to, że naciągają prawo, obchodzą czy nadużywają. Dla minimalizacji takiego niebezpieczeństwa trzeba od początku, a więc w uniwersyteckiej edukacji, sięgać meritum. Nie wolno bać się stawiania kwestii sprawiedliwości i słuszności, pytań o dobro i o wartości. Wszystko przy pełnej świadomości, że prawo, politykę i moralność trzeba widzieć jako osobne, ale nie autonomiczne płaszczyzny rozważań. Wzajemnie oddziałują, często się przenikają. Gdy zatem pojawia się jako hasło kaliber głowy prawnika wiemy, że chodzi o uniwersytecką formację sposobu myślenia i postrzegania świata odróżniającą studia prawnicze od każdego innego przygotowania intelektualnego czy naukowego.

Innowacyjność kształtowania kalibru głowy poprzez poszczególne wykłady nie sposób omówić w krótkich rozważaniach, których ideą przewodnią jest prawnik historyczny. Poprzestańmy na jednym przykładzie – wykładu najstarszego. Wielkie bowiem nadziei daje prawo rzymskie, skoro innowacyjność wpisana jest w historię jego wykładu.

Nauka prawa rzymskiego istotnie się zmienia przez ostatnich 200 lat. Widać wielość metodologiczną. Wychodzący z doświadczenia i nauki prawa rzymskiego uczeni rozwijali dogmatykę i teorię prawa, podejmowali krytykę antycznych źródeł, zajmowali się papirologią, inicjowali i rozwijali w początkach XX wieku studia prawnoporównawcze. Potem czynili istotne obserwacje w zakresie europejskiej tradycji prawnej i co do rozmaitych prawidłowości historycznego rozwoju prawa. Ostatnio obserwacje te dotyczyły procesów rekodyfikacji i dekodyfikacji czy multicentryczności systemów prawnych. Badacze prawa rzymskiego interesowali się matrycami regulacyjnymi, jak matryca edylów kurulnych, patrzeniem na prawo w perspektywie wartości i podstawowych zasad. Tradycyjnie zajmowano się recepcją prawa rzymskiego. Zaproponowano teorię transplantów prawnych, tak ważną dla prawa porównawczego i dobrze odebraną przez komparatystów. Osoby uniwersytecko zajmujące się prawem rzymskim postawiły pytania o siatkę pojęciową – jurisprudential framework w nim ukształtowaną i przekazywaną w Europie współczesnym porządkom prawnym przez tradycję prawną: a więc o to co sprawdza się, co działa, co ma wciąż niewykorzystany potencjał[11] w prawie prywatnym.

Nie bez znaczenia pozostaje forma przedstawienia doświadczenia prawniczego poprzednich pokoleń. To oczywiste, że trzeba uczyć naszych przedmiotów przy wykorzystaniu nowoczesnych środków. Przygotowaliśmy zeszyt do pracy własnej w postaci Warsztatów z prawa rzymskiego[12]. Podążyła za nami teoria prawa, używając tego samego formatu[13]. Przygotowaliśmy kurs on-line w Copernicus College pt. „Metodologia nauk prawnych”[14]. Mówi o podstawach prawoznawstwa w sposób zintegrowany z przekazywanym od 2500 lat doświadczeniem prawnym Rzymian. Wszystko ku historycznej teorii prawa.

Staramy się o innowacyjność podstawowego wykładu, w którym prawo rzymskie to nie tyle historia prawa, co prawo prywatne; istotne merytorycznie i metodologicznie otwarcie całego bloku prawa prywatnego (choćby nie zauważali tego lub doceniali tzw. dogmatycy, którzy zajmują się jedynie współczesnym prawem prywatnym). Wspólnie jednak w ramach prawa prywatnego podejmujemy inicjatywy edukacyjne, możliwie najbardziej praktyczne, jak studia podyplomowe „Prawo umów w obrocie konsumenckim i profesjonalnym”[15] prowadzone razem przez Katedrę Prawa Rzymskiego i Katedrę Prawa Cywilnego UJ.

Zamiast podsumowania

Paradoks polega na tym, że jako prawnicy mamy wysokie mniemanie o sobie. Natomiast ludzie nas nie poważają, a nierzadko szczerze nienawidzą. Powodów tego stanu rzeczy osobno by dociekać. Kwestia dotyczy nie tylko prawników praktyków, ale także akademików. Często koledzy z innych wydziałów ujawniają, że nie uważają przedstawicieli nauk prawnych za uczonych, a nawet za badaczy. Przy zamyśleniu nad prawniczym kształceniem paradoks musimy brać to wszystko pod uwagę.

Chętnie uczymy za Ulpianem – rzymskim jurystą z III wieku, że iuris prudentia est divinarum atque humanarum rerum notitia, iusti atque iniusti scientia[16] – „Biegłość w prawie to znajomość rzeczy boskich i ludzkich, wiedza o tym co słuszne i niesłuszne”. Ze względu na tę znajomość – także spraw boskich – antyczny jurysta pozwolił sobie napisać, że jako prawnicy jesteśmy w pewnym sensie kapłanami: quis nos sacerdotes appellet[17] – „mógłby nas ktoś nazwać kapłanami”. Skojarzenie z kapłaństwem (oczywiście nie w rozumieniu charakterystycznym dla judaizmu biblijnego lub chrześcijaństwa) wynika z tego, że wcześniej, zanim doszło do laicyzacji rzymskiej jurysprudencji, zajmowali się nią członkowie kapłańskiego kolegium pontyfików. Czterysta lat później Ulpian z dumą chce, aby prawnicy mienili się kapłanami, gdyż iustitiam namque colimus et boni et aequi notitiam profitemur, aequum ab iniquo separantes, licitum ab illicito discernentes, bonos non solum metu poenarum, verum etiam praemiorum quoqne exhortatione efficere cupientes, veram nisi fallor philosophiam, non simulatam affectantes[18] –„strzeżemy bowiem sprawiedliwości i głosimy wiedzę na temat tego, co dobre i słuszne, odróżniając sprawiedliwe od niesprawiedliwego, dozwolone od niedozwolonego, pragnąc uczynić ludzi dobrymi, nie tylko strachem przed karami, lecz pokazując im także możliwość osiągnięcia korzyści, dążąc przy tym, jak mniemam, do prawdziwej, nie pozornej filozofii”. Uwaga pojawiła się na początku podręcznika pt. „Instytucje”, który Ulpian przygotował dla swoich studentów. W jego ustach to więc bez wątpienia postulat i zachęta skierowana do adeptów prawa. W filmie Spectre z 2015 roku James Bond słyszy na początku wspólnej kolacji pytanie pięknej kobiety (zresztą córki podobnego sobie): Why, given every other possible option, does a man choose the life of a paid assassin? Odpowiada bez zastanowienia: Well, it was that or the priesthood. Czy my prawnicy nie zachowujemy się czasem jak płatni zabójcy?

.Czy jesteśmy w stanie wychować prawników, którzy tacy nie będą? Pewności nie będzie nigdy. Pozostaje nam się starać, traktując adeptów prawa jako osoby nam podarowane i zadane. Jasne, że wykładowca dąży do podnoszenia swoich kwalifikacji, gdyż jest szczerze zainteresowany tym, aby odbiorca był zadowolony. Wspólnie więc podejmujemy dyskusje programowe. I spieszymy z propozycjami. Nie musi ich być wiele. Wszak trzeba zmieniać tylko to, co konieczne do zmiany. Musza to być jednak propozycje bardzo konkretne. Należy do nich postulat powszechności włączenia prawnika historycznego do profilu absolwenta studiów prawniczych.

ks. Franciszek Longchamps de Bérier


[1] F. Longchamps de Bérier, Roman Law and Legal Knowledge – Law Faculties versus Law Schools, w: Roman Law and Legal Knowledge. Studies in Memory of H. Kupiszewski, red. T. Giaro, Warszawa 2011, s. 13–19.

[2] 115 N.Y. 506 (1889).

[3] R. Dworkin, Taking Rights Seriously, Cambridge, MA: Harvard University Press, 1978; idem, Law’s Empire, Cambridge, MA: The Belknap Press of Harvard University Press, 1995.

[4] H.L.A. Hart, The Concept of Law, Oxford: Clarendon Press, 1985.

[5] D. 34,9,3 Macjan ks. 5 „Reguł”; D. 48,20,7,4 Paulus ks. pojedyncza „O udziałach spadkowych przysługujących dzieciom skazańców”; C. 6,35,10 Dioklecjan i Maksymian (294 r.); N. 22,47 (536 r.). W. Dajczak, T. Giaro, F. Longchamps de Bérier, Prawo rzymskie. U podstaw prawa prywatnego, wyd. 3, Warszawa 2018, s. 285, 289–290.

[6] S. Kamiński, Pojęcie nauki i klasyfikacja nauk, wyd. 2, Lublin: Towarzystwo Naukowe KUL, 1970, s. 230, 234, 237; tenże, Nauka i metoda: pojęcie nauki i klasyfikacja nauk, oprac. A. Bronk, Lublin: Towarzystwo Naukowe KUL, 1992.

[7] F. Longchamps de Bérier (1912–1969), Z problemów poznania prawa, Ossolineum: Wrocław 1968, s. 11, 25.

[8] Cic. de orat. 2,36: Historia vero testis temporum, lux veritatis, vita memoriae, magistra vitae, nuntia vetustatis, qua voce alia nisi oratoris immortalitati commendatur? Polski przekład Bartosz Awianowicz w M.T. Cyceron, O mówcy, Kęty: Wydawnictwo Marek Derewiecki, 2010, s. 259: „Czyj wreszcie głos, jeśli nie mówcy powierzy nieśmiertelności historię, świadka czasów, światło prawdy, życie pamięci, nauczycielkę życia, posłankę dawnych dziejów?”

[9] J. Stelmach, Efektywne prawo, w: Vetera novis augere. Studia i prace dedykowane Profesorowi Wacławowi Uruszczakowi, red. S. Grodziski i inni, Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2010, s. 960.

[10] D. 1,1,1,2 Ulpian ks. 1 „Instytucji”. Polski przekład Bartosz Szolc–Nartowskiw: Digesta justyniańskie. Księga pierwsza, Warszawa: Oficyna Wydawnicza Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, 2007, s. 13.

[11] W. Dajczak, F. Longchamps de Bérier, W dyskusjach o prawie – doceńmy potencjał prawa rzymskiego https://wszystkoconajwazniejsze.pl/ks-prof-franiszek-longchamps-de-berier-prof-wojciech-dajczak-prawo-rzymskie/ (dostęp 3.03.2022).

[12] W. Dajczak, T. Giaro, F. Longchamps de Bérier, Warsztaty prawnicze: prawo rzymskie. Tablice chronologiczne, łacińskie maksymy prawnicze, rozbudowane o odniesienia do współczesności, kazusy z komentarzami, Bielsko-Biała: OD.NOWA, wyd. 1, 2012; wyd. 2, 2013, a wcześniej tych samych autorów Trener akademicki: prawo rzymskie. Tablice chronologiczne, łacińskie maksymy prawnicze z komentarzem, dzieje prawa rzymskiego w powiązaniu z rozwojem europejskiego prawa prywatnego, ParkPrawo: Warszawa – Bielsko-Biła 2010.

[13] W. Gromski, P. Jabłoński, J. Kaczor, M. Paździora, M. Pichlak, Warsztaty prawnicze: logika praktyczna z elementami argumentacji prawniczej, Bielsko-Biała: OD.NOWA, wyd. 1, 2012.

[14] https://www.copernicuscollege.pl/kursy/metodologia-nauk-prawnych (dostęp 3.03.2022).

[15] https://prawoumow.wpia.uj.edu.pl (dostęp 3.03.2022).

[16] D. 1,1,10,2 Ulpian ks. 1 Reguł. Polski przekład Bartosz Szolc–Nartowskiw: Digesta…, s. 17.

[17] D. 1,1,1,1 Ulpian ks. 1 Instytucji. Polski przekład Bartosz Szolc–Nartowskiw: Digesta…, s. 13.

[18] Tamże.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 5 marca 2022