
Pieniądz jest osią Unii Europejskiej - to on stanowi o jej sile i kruchości
Patrząc na Unię Europejską i niektóre z zachodnich rządów, trudno oprzeć się wrażeniu, że przypisują one sobie kompetencję religijną i moralną. Moralną, ponieważ wpierw – często bezwiednie – przypisują sobie kompetencję religijną. Współczesny monizm polityczny niekoniecznie polega na świadomym uzurpowaniu sobie przymiotu sakralności – pisze ks. prof. Piotr MAZURKIEWICZ
.W odniesieniu do Unii Europejskiej często używa się zaproponowanego przez Josepha S. Nye’a terminu soft power. Nye wychodził z założenia, że polityka nie musi być oparta wyłącznie na groźbach, tzn. pokazywaniu „kija” politycznym oponentom. Może także „wodzić na pokuszenie”, tzn. na końcu kija zawiesić „marchewkę”. Soft power to zdolność kształtowania preferencji innych, umiejętność sprawiania, by pragnęli tego samego co my, na zasadzie przyciągania, a nie przymuszania. W końcu w dziedzinie władzy generalnie chodzi o to, aby inni czynili to, na czym nam zależy. W odniesieniu do soft power chodzi jednak o to, aby czynili to dobrowolnie, sami z siebie, uwiedzeni urokiem obcych władców niczym wdziękami młodej kobiety.
Co w polityce może przyciągać i inspirować do naśladownictwa, jeśli nie siła militarna i bogactwo, kojarzące się jednoznacznie z hard power? Na liście dostępnych instrumentów Nye umieszcza wartości, kulturę, politykę, instytucje. Wspólnoty europejskie niewątpliwie dysponowały niegdyś tego typu narzędziami, co czyniło je atrakcyjnymi dla państw ubiegających się o akcesję. Idee, normy, wartości, cele w polityce zagranicznej pobudzały do refleksji i naśladownictwa. Takie było nasze środkowoeuropejskie doświadczenie czasu komunizmu, chociaż chodziło wówczas nie tyle o wartości unijne, ile o wartości zachodniej cywilizacji. Symbolicznym wyrazem tego były słowa węgierskiej depeszy z września 1956 r., przywołane przez Milana Kunderę: „Zginiemy za Węgry i Europę”. Polacy, Węgrzy czy Czesi walczyli nie tylko przeciwko konkretnemu systemowi politycznemu, ale także w obronie Europy i europejskiego systemu wartości. Umrzeć za ojczyznę i za Europę – myśl ta, zdaniem Kundery, przyświecała dysydentom w Warszawie, Pradze, Budapeszcie, a zarazem była czymś niewyobrażalnym w Moskwie czy Leningradzie. Rosyjskie zbrodnie na Ukrainie jeszcze raz przypominają nam o tej różnicy.
Powstaje jednak pytanie, z czym dzisiaj mieszkańcom Europy Środkowej kojarzy się Unia Europejska. Z wartościami, kulturą, polityką, instytucjami? A może tak jak wielu imigrantom rzeczywiście ryzykującym życie „dla Europy” na Morzu Śródziemnym – z nowoczesną technologią i dostatnim życiem? Unia Europejska zatem to dotacje dla rolnictwa, pieniądze na autostrady, to przekształcenia energetyczne, polityka klimatyczna, to rozwój gospodarczy i dobrobyt. Problem w tym, że wybijające się w tych skojarzeniach na pierwszy plan narzędzia finansowe Nye zdecydowanie umieszcza po stronie hard power, obok siły militarnej, używając przy tym określeń, które nie odwołują się do szlachetnych motywów: zapłata, łapówka, sankcje.
Kult złotego cielca
.Wydaje się, że pieniądz jest osią Unii Europejskiej, stanowi o jej sile i kruchości. Symbolicznie wyraża to ustawiony przed gmachem Parlamentu Europejskiego pomnik euro. Pamiętam moje zdziwienie, gdy ujrzałem go po raz pierwszy, gdyż natychmiast skojarzył mi się z moskiewską statuą „Robotnika i kołchoźnicy”, która była prezentowana na początku wszystkich sowieckich filmów. Ekonomia od samego początku znajdowała się w centrum integracji europejskiej, ale rozumiana była instrumentalnie. Chodziło o pojednanie, pokój, prawa człowieka, demokrację. Chodziło o niedopuszczenie, by skrawek wolnej ziemi, jakim była Zachodnia Europa, dostał się pod panowanie marksizmu. Stąd pomysł integracji funkcjonalnej. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że ekonomia się wyemancypowała, przekształcając cały proces integracji w swego rodzaju kult złotego cielca. Zamiast Europy wartości mamy Europę przedsiębiorców, kupców, bankierów i konsumentów.
Jednak Unia wciąż jest atrakcyjna dla szerokich rzesz ludzi na świecie. Wystarczy rzut oka na Lampedusę, Lesbos czy Ceutę. Kiedyś żartowaliśmy, że śpiwór bezdomnego w Nowym Jorku zapewnia wyższy poziom życia niż intratne stanowisko w PRL-u. Wielu ludzi wierzy, że tak jest naprawdę; że Europa to miejsce spełnienia ich marzeń. Wystarczy spojrzeć na Ukrainę, Mołdawię czy Gruzję, które próbują się wyrwać spod wpływów rosyjskiego imperializmu, godząc się na przymusowy transfer do systemu unijnych norm i wartości. Asymetrii w akcesyjnych negocjacjach przed laty boleśnie doświadczyła Polska, ale ryzyko związane z pozostawaniem na zewnątrz świata zachodniego było zbyt duże, by nie uznać za racjonalną ceny, jaką trzeba było za to zapłacić. W akceptacji pomocne były pieniądze otrzymywane przez państwo w zamian za ustępstwa, a także indywidualne kariery lokalnych polityków w unijny strukturach, oferowane w zamian za przeniesienie lojalności na wyższy, unijny poziom. Zwykle ten sposób użycia pieniądza wiąże się z korupcją, ale przecież nie w momencie, gdy służy wyższym celom.
Pieniądz to zapłata, łapówka, sankcje. Służy wymuszaniu na krajach afrykańskich konkretnych zmian prawnych w ramach warunkowanej różnymi kryteriami polityki wspierania rozwoju. Służy także do nacisków politycznych w przypadku nakładanych sankcji. Kłopot w tym, że Unia w tym zakresie okazuje się stanowcza i silna dla słabych, a słaba i zmienna dla silnych. Przykładem tego jest stosunek do Rosji i Polski, dwóch państw, na które aktualnie nałożone są sankcje finansowe. O ile w tym drugim przypadku Unia wykazuje się stosunkowo dużą determinacją, o tyle w pierwszym nawet prowadzenie wielkich interesów, np. budowa Nord Stream 2 pomimo sankcji po 2014 r., niespecjalnie przeszkadzało brukselskiej biurokracji. Wydaje się, że asymetria w podejściu do obu przypadków powinna skłonić nie tylko do refleksji, ale także do próby wprowadzenia konkretnej zmiany prawa przy najbliższej rewizji unijnych traktatów. Ponieważ środki finansowe pochodzą od wszystkich państw, w prawie pierwotnym powinien obowiązywać absolutny zakaz używania narzędzi finansowych do realizacji celów politycznych w stosunku do państw członkowskich.
Oddać życie za biurokrację
.Dominacja liberalnego paradygmatu w unijnej polityce wydaje się mało przystawać do realiów geopolitycznych kreowanych np. przez Federację Rosyjską. Alasdair MacIntyre w eseju o patriotyzmie stwierdza, że w chwili, gdy rodzina staje się wspólnotą ludzi połączonych wzajemnym egoistycznym interesem, przestaje być rodziną w tradycyjnym znaczeniu. Podobnie dzieje się z poczuciem więzi narodowych. „Ponieważ wszystkie nowoczesne państwa biurokratyczne zmierzają ku sprowadzeniu wspólnot narodowych do tego stanu, wszystkie te państwa zmierzają do stanu, w którym nie będzie miejsca na prawdziwą moralność patriotyzmu, a to, co będzie afiszować się jako patriotyzm, okaże się niemającym rzeczywistych podstaw pozorowaniem”.
Rosyjska agresja na Ukrainę uświadomiła lub powinna była uświadomić europejskim politykom, że kryzysy szeroko rozumianego bezpieczeństwa i ryzyko wojny w Europie nie należą do przeszłości. Nie da się jednak tym wyzwaniom sprostać wyłącznie za sprawą narzędzi finansowych służących korupcji rządów bądź obywateli obcych państw. Powstaje więc pytanie: jeśli państwo narodowe nadal będzie się przekształcać w „biurokratycznego dostawcę towarów i usług”, kto w sytuacji zagrożenia będzie się z nim na tyle silnie emocjonalnie identyfikować, by ryzykować życie? Kto zgodzi się „umrzeć za firmę telekomunikacyjną”? – pyta MacIntyre. Z pewnością nie będą to unijni biurokraci. Symbolicznie wyraża to ostateczna rezygnacja w Traktacie o Unii Europejskiej ze słowa „wspólnota” w nazwie własnej organizacji. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu. Chyba podobnie byłoby w przypadku próby rezygnacji ze słowa „Europa”. Konsumentom jest przecież dość obojętne, jak nazywa się podmiot odpowiedzialny za dostarczanie wybranych dóbr i usług. Liczy się efektywność.
Dotykamy tu liberalnego paradoksu. Liberalna moralność prowadzi do rozkładu więzi społecznych, wskutek czego liberalne państwo jest zależne w swoim istnieniu od żołnierzy, którzy muszą myśleć o życiu i śmierci w nieliberalnych kategoriach. „Dobrzy żołnierze nie mogą być liberałami. (…) Polityczne przetrwanie jakiegokolwiek państwa, w którym moralność liberalna jest na dużą skalę wyznawana, uzależnione będzie od ciągłego istnienia dostatecznie dużej liczby młodych mężczyzn i kobiet odrzucających moralność liberalną”.
Mając świadomość, że przynajmniej w tym jednym aspekcie liberalizm ma pasożytniczy charakter, trzeba być bardzo ostrożnym w podważaniu wartości państwa narodowego i patriotyzmu oraz w krytykowaniu tych, którzy w imię wyższych wartości gotowi są ryzykować życie. Unia Europejska bowiem okazuje się bardzo efektywną strukturą międzynarodowej współpracy, ale wyłącznie na czas dobrej pogody. Nie wywołuje ona wśród jej mieszkańców silnych, pozytywnych emocji, podobnych do tych, jakie wśród obywateli budzi ich państwo narodowe. Nie ma swoich grobów ani ludzi gotowych oddać za nią życie. W tym kontekście ciążenie ku federalizacji państw Unii może okazać się skłonnością samobójczą.
Może warto przypomnieć tu słowa Jana Pawła II wypowiedziane w UNESCO w 1980 r.: „Jestem synem narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć – a pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród – nie biorąc za podstawę przetrwania jakichkolwiek innych środków fizycznej potęgi jak tylko własna kultura, która się okazała w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg”. Z UE nie jest związana żadna kultura, poza pewną specyficzną kulturą polityczną, tzn. pewnym ustalonym sposobem poruszania się po korytarzach unijnych instytucji.
Normatywna inwersja
.Integracja europejska nieprzypadkowo uruchomiona została przez katolickich polityków, z których dwóch jest kandydatami na ołtarze. Europę stworzyło chrześcijaństwo. Ono też zawsze było jej siłą, a kryzysy w łonie chrześcijaństwa zawsze były kryzysami Europy. Nieprzypadkowo także dwie wielkie zbrodnicze ideologie – marksizm i nazizm, a zarazem dwie wielkie próby „zjednoczenia” Europy podjęte przez Lenina, Stalina oraz Hitlera, prowadzące do autodestrukcji Europy, były ideologiami ateistycznymi. Były próbą inwersji Europy, tzn. zanegowania wszystkiego, czym była Europa w ciągu swej historii.
Tacyt zwrócił uwagę, że Mojżesz po wyprowadzeniu Izraelitów z Egiptu dokonał swoistej inwersji wartości. „Mojżesz, chcąc się na przyszłość co do tego ludu upewnić, nowe mu nadał obrządki, sprzeczne z obrządkami innych ludzi. Bezbożne tam wszystko, co u nas jest święte, a na odwrót, dozwolone jest u nich to, co u nas za zakałę uchodzi”. Generalnie chodzi o to, że Izraelici, wyszedłszy z Egiptu, nie odtwarzają jego opartego na niewolnictwie ustroju, ale przyjmują wolnościową konstytucję w postaci Dekalogu. Oznacza to „odwrócenie wartości” w stosunku do praktykowanych w starożytności nie tylko w Egipcie, ale także w Grecji czy Rzymie. Działanie Mojżesza – czego Tacyt nie zauważa – nie wynikało po prostu z chęci radykalnego uwolnienia się od wpływu egipskiej kultury. Było ono przede wszystkim odpowiedzią na system religijny panujący w Egipcie i stanowiący podstawę opresyjnej władzy. Była to jednak odpowiedź zupełnie nowego typu. Marcel Gauchet stwierdza, że Mojżesz „wynajduje boga, jakiego dotąd nie znano”.
Nie chodzi tu o jeszcze jednego boga, tym razem żydowskiego, którego można byłoby umieścić obok innych bogów, w ramach synkretycznej życzliwości i otwartości, jak to czynili np. Rzymianie. Nie chodzi nawet o boga najwyższego, silniejszego od innych, ale o Boga jedynego, pozbawiającego wszystkich innych jakiegokolwiek powodu do odbierania religijnej czci. Gauchet mówi o „inwersji dawnej ekonomii boskości, zmieniającej o sto osiemdziesiąt stopni dawne artykulacje tego samego i inności, tego, co bliskie i co dalekie”. W przeciwieństwie do bogów, którzy w ostatecznym namyśle stanowili jedność z tym światem, nawet jeśli zamieszkiwali na jego innym piętrze, Bóg Mojżesza jest transcendentny wobec świata; nie tylko całkowicie niepodobny do wszystkiego, co znane, ale także przebywający „na zewnątrz” wszystkiego, co wiadome człowiekowi. Cokolwiek dostępne ludzkiemu poznaniu zawsze jest różne od Boga i obce Jego istocie. Możemy powiedzieć, że Bóg Mojżesza zaprowadza ontologiczny dualizm, przeprowadza gruntowną separację między dwoma sferami bytu. Po jednej stronie to, co ludzkie, po drugiej to, co boskie; po jednej to, co stworzone, po drugiej Stwórca. W Starym Testamencie nie zostały z tego wyciągnięte ostateczne wnioski natury politycznej. Stąd ustrój Izraela wciąż należy postrzegać w ramach politycznego monizmu. Wprawdzie specyficznego, ale monizmu. W Izraelu nigdy nie panowała hierokracja w dosłownym sensie, to znaczy rządy kapłanów. W teokracji izraelskiej król sprawował władzę w imieniu Jahwe, Księga Powtórzonego Prawa była swego rodzaju konstytucją wyznaczającą cel i granice sprawowanej władzy, a nad zgodnością królewskich rządów z Bożym prawem i wolą czuwali prorocy. Nie mieli oni w państwie zagwarantowanej instytucjonalnej pozycji, lecz przemawiali w imieniu najwyższej prawodawczej woli, która sytuuje się całkowicie poza ludzkim porządkiem. Stąd można powiedzieć, że występowali w charakterze zewnętrznego sumienia tak władcy, jak i ludu. Sprawowanie władzy rozumiane jest tu jako stanie na straży wierności narodu wybranego wobec zawartego z Bogiem przymierza, co ostatecznie oznacza troskę o zbawienie poddanych i własne. Jeśli król nie potrafi właściwie wywiązać się z tej funkcji, zostaje odrzucony przez Boga i ostatecznie musi ustąpić. Nieszczęścia, które spadają na naród wybrany, postrzegane w kontekście wiary w Boga wszechmocnego, a zarazem życzliwego Izraelitom, zobowiązują do namysłu nad sobą. „Co takiego uczyniliśmy, że sprowadziliśmy na siebie karę Bożą?”.
W Starym Testamencie mamy do czynienia ze swoistym trójpodziałem władzy w ramach ustroju teokratycznego. Król, najwyższy kapłan i prorok to poniekąd konkurencyjne ośrodki władzy, choć należy pamiętać, że samo pojęcie władzy jest tutaj odmienne od współczesnego. Jeszcze bardziej intrygujące jest to, co w myślenie o polityce wnosi chrześcijaństwo. Wydaje się, że trafnie zauważa to Jean-Jacques Rousseau, gdy pisze: „Przybył Jezus, aby założyć na ziemi królestwo ducha; to spowodowało rozdział między systemem teologicznym a politycznym, zniosło jedność państwa i sprowadziło wewnętrzne rozłamy, które nigdy już nie przestały wstrząsać narodami chrześcijańskimi”. Inaczej mówiąc, chrześcijaństwo przyniosło ze sobą nie tylko ontologiczny, ale również polityczny dualizm, pozbawiając władzę polityczną kompetencji w dziedzinie religii i moralności. Świecka władza to władza, która nie uzurpuje sobie autorytetu w dziedzinie wiary i moralności. Te dwie dziedziny należą do wyłącznej kompetencji władzy religijnej. Tak rozumiany podział kompetencji narusza najpierw reformacja, a potem rewolucja francuska.
Myśliciele tacy, jak Alexis de Tocqueville, Jacob Talmon czy John Courtney Murray dopatrują się w tym procesie narodzin idei władzy totalnej. Chodzi tu przede wszystkim o odejście od obowiązującej blisko półtora tysiąca lat zasady dwupodziału władzy. Gelazjańska zasada dualizmu politycznego oznaczała wzajemną zgodę papieża i cesarza na współistnienie na tym samym terytorium i w stosunku do tych samych ludzi (o ile są członkami Kościoła) dwóch ośrodków władzy: duchowej i świeckiej, kościelnej i państwowej, wraz z dwoma autonomicznymi systemami prawa: świeckiego i kanonicznego.
Podział władzy na przysługującą Kościołowi auctoritas i przysługującą świeckiemu imperatorowi potestas zakładał, że ostatecznie wszelka władza pochodzi od Boga: religijna – bezpośrednio, świecka – pośrednio, poprzez naturę człowieka. Oświecenie przynosi ze sobą ideę umowy społecznej, wprawdzie znaną już wcześniej, lecz teraz interpretowaną w nowy sposób. Wyprowadza z niej przekonanie, że wszelka władza pochodzi od ludzi. Wszelka, a zatem także władza kościelna. Mamy tu do czynienia z polityzacją życia, także religijnego, co zaczęło się wraz z Konstytucją Cywilną Kleru (1790) i idącymi w ślad za nią religijnymi prześladowaniami. Oznaczały one m.in. przekształcenie biskupów i proboszczów w urzędników państwowych, kasatę zakonów, konfiskatę majątków kościelnych, a później także obozy koncentracyjne dla katolickich duchownych (myślę tu o pozostawionych na morzu bez wody i jedzenia tysiącach księży, którzy pierwotnie mieli być wywiezieni do kolonii). Polityka dekatolicyzacji Francji prowadzić miała do przejęcia Kościoła katolickiego przez państwo (na wzór protestancki), a gdy to się nie powiodło, do zastąpienia go forsowaną pod karą śmierci „świecką religią”. „Poza byciem ucieleśnieniem absolutystycznej teorii politycznej – pisze John Courtney Murray – państwo stało się także aktywnym nośnikiem sekularystycznej ideologii, która przybrała charakter wiary religijnej, wiary tak ekskluzywnej, tak uniwersalnej w swych pretensjach i wymagającej tak całkowitego oddania, jak każda inna wiara religijna. Cel rewolucji przestał być czysto polityczny. Rewolucja podjęła się dzieła całkowitego odkupienia człowieka. Jeden Niepodzielny Suweren z teorii Rousseau przyjął na siebie mesjańskie zadanie propagowania jedynej prawdziwej religii, najpierw poprzez program prześladowań, a później, bardziej podstępnie, przez program edukacji”. Jak zauważa Geoffrey Brunn, civitas Dei miała być zastąpiona przez civitas humana, autorytet objawienia przez autorytet rozumu, a doktryna o cudownym odkupieniu przez naukę o ludzkiej doskonałości.
Panowie na Berlaymont
.W Europie nowożytnej mamy zatem powrót do politycznego monizmu, który z czasem zaowocował ideologią totalitarną. Można tu mówić o swoistej inwersji systemu religijno-politycznego i powrocie do jego przedchrześcijańskiej, tzn. pogańskiej wersji. „W społeczeństwach pogańskich – przypomina Chantal Delsol – religia i moralność są odrębne: religia wymaga ofiar i rytuałów, podczas gdy moralność narzuca władca. (…) Władcy [współczesnej] Europy – konstatuje – reprezentują pod tym względem urzędniczy Namiot Spotkania. Krótko rzecz ujmując, powróciliśmy do sytuacji typowej dla pogaństwa: nasza moralność jest państwowa”. W ostatnich dekadach mamy w Europie także do czynienia ze swoistą inwersją wartości czy – używając wyrażenia Friedricha Nietzschego – z „przewartościowaniem wszystkich wartości”. Nietzsche marzył, by raz na zawsze skończyć z cywilizacją europejską i powrócić do cywilizacji pogańskiej sprzed Sokratesa i sprzed Mojżesza. Wrócić do Egiptu pod jarzmo faraona, do Sparty lub choćby do Aten. Nie zawsze pamiętamy, że tamtą cywilizację znamionowała nie tylko swoboda w sferze seksualnej, ale również państwowa religia i państwowa moralność wymuszająca „cnotliwość” poddanych. Nie tylko wolność obywatelska, ale również niewolnictwo, pogarda dla kobiet i zabijanie „nadliczbowych” córek.
Dlaczego o tym mówię? Patrząc na Unię Europejską i niektóre z zachodnich rządów, trudno oprzeć się wrażeniu, że przypisują one sobie kompetencję religijną i moralną. Moralną, ponieważ wpierw – często bezwiednie – przypisują sobie kompetencję religijną. Współczesny monizm polityczny niekoniecznie polega na świadomym uzurpowaniu sobie przymiotu sakralności. Można uznać, że religia – jak sugeruje Delsol – z natury ograniczona jest do rytuałów, a zatem pozbawiona społecznego znaczenia. Władza w tym wypadku przypisuje sobie prawo do zdefiniowania, czym jest religia, a potem do wyznaczenia jej właściwego miejsca w jednym z liberalnych rezerwatów. Ewentualnie można ją „opiłować”, gdyby nie mieściła się we wcześniej przygotowanej klatce. Można także uznać, że religia w ogóle nie istnieje, a dokładniej – nie powinna istnieć. Cała władza pochodzi więc od ludzi i umiejscowiona jest w rękach polityków. Władza polityczna zatem z konieczności jest omnipotentna. Któż bowiem miałby regulować te obszary życia, z których nieopatrznie ona by zrezygnowała czy się wycofała? Totalność władzy – jak zwracał uwagę Leszek Kołakowski – jest w tym wypadku prostą konsekwencją sekularyzmu. W zsekularyzowanych społeczeństwach zachodnich w efekcie mamy do czynienia ze zjawiskiem resakralizacji władzy i resakralizacji prawa. Mamy więc głoszenie i wymuszanie cnotliwości, „dyplomację karania” za „przestępstwa moralne”, cenzurowanie i piętnowanie „moralnych odstępców”. W zasadzie nie mam nic przeciwko temu, pod jednym warunkiem: że oceny moralne nie będą wydawane przez polityków i biurokratów. Wówczas bowiem – jak zauważa Delsol – grozi „ukrywanie naszych interesów pod płaszczykiem cnoty”, co jest zwyczajną hipokryzją. Jeśli Kościoły w tej perspektywie politycznej wydają się przydatne, to jedynie jako Kościoły państwowe, tzn. tuby władzy politycznej zwiększające jej zdolność rażenia przeciwnika.
Istnieje także drugi powód, aby mówić o ryzyku związanym z monizmem politycznym. Chodzi o inwersję wartości. Współcześnie władza polityczna na Zachodzie nie tylko uzurpuje sobie pozycję cenzora moralności, ale również pozycję kreatora wartości. Nie tylko zatem stygmatyzuje odstępców od normy etycznej, ale również decyduje o samej normie. Nie tylko orzeka o tym, co jest dozwolone, a co zabronione, ale również o tym, co jest dobre, a co jest złe, a zatem jakie oceny i zachowania moralne powinny być przez nią wymuszane, także z pomocą narzędzi prawnych. Nie tylko posługuje się swoistym „szantażem moralnym”, ale również uznaje siebie za uniwersalny wzorzec cnoty. Przykładem takiego działania jest odpowiedź, jakiej swego czasu Komisja Europejska udzieliła organizatorom inicjatywy obywatelskiej „Jeden z nas”. W ramach inicjatywy zebrano dwa miliony podpisów obywateli UE sprzeciwiających się finansowaniu przez nią eksperymentów na ludzkich embrionach. W odpowiedzi – upraszczając – stwierdzono, że Komisja Europejska zawsze kieruje się najwyższymi standardami etycznymi, a więc każdy, kto wchodzi z nią w spór etyczny, z definicji nie ma racji.
Jakie są te najwyższe standardy etyczne? Szczegółowo zostało to przeanalizowane np. przez Michała Gierycza w książce, która zasługuje na większą uwagę, niż uzyskaną do tej pory. Przytoczę dwa przykłady. Chodzi o rezolucje Parlamentu Europejskiego w sprawie wyroku Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych w sprawie Thomas E. Dobbs kontra Jackson Women’s Health Organization (2022/2665(RSP)), w sprawie faktycznego zakazu aborcji w Polsce (2020/2876(RSP)) i pierwszej rocznicy faktycznego zakazu aborcji w Polsce (2021/2925(RSP)). Otóż słowo „aborcja” pada w pierwszej z nich 127 razy, w drugiej – 40, w trzeciej – 82. Z uwagi na brak kompetencji UE w tej dziedzinie trudno wytłumaczyć to inaczej niż przez jakąś „moralną obsesję”. Drugim obszarem, w którym UE przejawia tę samą gorliwość, jest swoiście pojmowana polityka niedyskryminacji wobec osób LGBT.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, na przykład, zaproponowała strategię UE na rzecz równości lesbijek, gejów, osób biseksualnych, transseksualnych, binarnych, interseksualnych i queer (LGBTIQ) (COM(2020) 698), zawierającą deklarację wymuszenia na państwach członkowskich faktycznego zrównania związków jednopłciowych z małżeństwami. W tym wypadku furtką prawną jest kompetencja UE w zakresie polityki rodzinnej w przypadkach transgranicznych. Nie ma wątpliwości, że ten sposób rozumienia wartości stoi w sprzeczności z systemem wartości, jaki ukształtował się w Europie za sprawą chrześcijaństwa. Unia zatem nie tylko uzurpuje sobie kompetencję w sprawach moralnych, ale również wykorzystuje ją do prowadzenia odgórnie swoistej moralnej rewolucji.
Oczywiście, nie tylko Unia Europejska, a nawet można powiedzieć, że Unia jedynie wtórnie. Gdyby bowiem tego typu nadużycia nie występowały na poziomie państw członkowskich, najprawdopodobniej nie byłyby obecne również w unijnej polityce. Unia bowiem pełni tu raczej rolę swoistego pasa transmisyjnego do przenoszenia pewnych ekstrawaganckich pomysłów etycznych z poziomu narodowego na międzynarodowy. Ten rodzaj instrumentalizacji UE nie jest jednak czymś przypadkowym. Jest wpisany pośrednio w prawo traktatowe za sprawą celowo wprowadzonej aksjologicznej ambiwalencji.
Czy służy to wzmocnieniu czy raczej osłabieniu Unii Europejskiej? Po pierwsze, służy to jej dezeuropeizacji tzn. osłabieniu jej tożsamości. Słowo „Europa” w nazwie w coraz większym stopniu pozbawione jest treści, stając się jedynie nazwą miejsca geograficznego. Po drugie, prowadzi to do konfliktów wewnątrz UE, zarówno między państwami członkowskimi odwołującymi się do odmiennych tradycji w tej dziedzinie, jak i między frakcjami politycznymi, między elitami politycznymi a religijnie i światopoglądowo zdefiniowanymi grupami obywateli. W tym zakresie warto podkreślić związek między odgórnym charakterem tego procesu a unijnym deficytem demokracji, tzn. faktycznym wykorzenieniem polityków i urzędników unijnych. Polityki krajowe na ogół są bardziej tradycyjne w związku z tym, że politycy w większym stopniu muszą się liczyć ze zdaniem wyborców, którzy przeciętnie są bardziej konserwatywni niż elity. Niektórym sporom aksjologicznym towarzyszą wielkie emocje. Dobrą ilustracją jest reakcja Michela Houellebecqa na legalizację eutanazji we Francji: „Gdy jakiś kraj – społeczeństwo, cywilizacja – legalizuje eutanazję, traci w moich oczach jakiekolwiek prawo do szacunku. Wolno nam wtedy, a nawet powinniśmy ten kraj zniszczyć. Po to, aby mogło nastać coś innego – inny kraj, inne społeczeństwo, inna cywilizacja” („Cywilizacja, która legalizuje eutanazję, traci wszelkie prawo do szacunku”, „Wszystko co Najważniejsze”, nr 29). Po trzecie, w kontekście masowej migracji z krajów muzułmańskich i Afryki należy się liczyć z tym, że Europa będzie się im kojarzyć nie tylko z dobrobytem, ale również z tym, co często postrzegane jest przez nich jako moralna degrengolada. Zapewne ta dwoistość recepcji stanu Europy nie będzie sprzyjać ich pełnej integracji.
.Genezy wielkich cywilizacyjnych katastrof należy upatrywać w odejściu od głównych idei i wartości, które stworzyły daną cywilizację. Genezy wielkich katastrof europejskich – w odejściu od głównych idei, które tworzyły ten kontynent w ciągu jego historii. Kataklizmy te można postrzegać jako efekt inwersji europejskich wartości czy też wspomnianej dezeuropeizacji. Porzucenie chrześcijańskich źródeł czyni Europę podobną do domu wzniesionego bez fundamentów. Może się on rozrastać wzwyż, wzdłuż i wszerz, ale im bardziej rośnie, tym bliższy jest ostatecznej katastrofy.
Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz
Tekst ukazał się w nr 45 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].