Prof. Samuel FURFARI: Czy Polska odrzuci złą politykę energetyczną narzucaną przez Niemcy?

Czy Polska odrzuci złą politykę energetyczną narzucaną przez Niemcy?

Photo of Prof. Samuele FURFARI

Prof. Samuele FURFARI

Profesor geopolityki Université Libre de Bruxelles. Autor książek dotyczących uzależnień energetycznych krajów w kontekście polityki globalnej. Prezes Europejskiego Stowarzyszenia Inżynierów i Przemysłowców.

zobacz inne teksty Autora

Polska dobrze wie, co musi zrobić. Chciałbym, aby przejęła inicjatywę w zmianie polityki Brukseli/Strasburga, aby porzuciła sny, które doprowadziły nas do kontroli Władimira Putina nad naszą suwerennością energetyczną – pisze prof. Samuele FURFARI

Wojna na Ukrainie boleśnie ujawnia kilka niepowodzeń Unii Europejskiej. Ale podkreśla też wielkość narodu polskiego. Europejczycy są pełni podziwu dla odpowiedzialności władz i mieszkańców Polski, zwłaszcza za ich wielkoduszne przyjęcie Ukraińców uciekających przed śmiercią w wyniku niesprawiedliwej wojny prowadzonej przez Rosję. Ale, jak zawsze, w nieszczęściu można znaleźć rozwiązania, które pozwolą uniknąć w przyszłości takich samych trudności.

Obiektywnie rzecz biorąc, to energia znajduje się w centrum tej katastrofalnej sytuacji. Gdyby Rosja nie była tym, co geolodzy nazywają geologicznym skandalem, światowym gigantem w dziedzinie zasobów energetycznych (20 proc. światowego gazu, 6 proc. światowej ropy i 15 proc. światowego węgla), nie doszłoby do tego. To właśnie to bogactwo niezbędnej energii, energii, której świat tak bardzo potrzebuje, daje Władimirowi Putinowi buławę. Co więcej, UE jest w dużym stopniu uzależniona od rosyjskiej energii. Z jednej strony ze względów historycznych, ponieważ kraje, które ucierpiały pod dyktaturą sowiecką, musiały być klientami ZSRR. Z drugiej strony ze względu na to, że na wolnym rynku logiczne wydaje się kupowanie tam, gdzie cena jest niska, a biorąc jeszcze pod uwagę bliskość dostawcy, tak właśnie było w przypadku Rosji.

Rosnące zapotrzebowanie na energię doprowadziło do dalszego silnego uzależnienia UE od Rosji. Rosyjski gaz stanowi 45 proc. importu państw członkowskich UE. To import rzędu 150–170 mld m3 rocznie, w zależności od tego, jak bardzo surowe są zimy. Rosyjska ropa naftowa i produkty ropopochodne stanowią 33 proc. naszego importu, węgiel – 26 proc., a uran – 20 proc. Nie należy lekceważyć importu rosyjskiego oleju napędowego, ponieważ trudności administracyjne w UE i nadmierne ograniczenia środowiskowe osłabiły przemysł rafineryjny w Europie. Tak więc rafinerie rosyjskie, które nie podlegają naciskom ekologów w Brukseli/Strasburga, funkcjonują częściowo na potrzeby zasilania naszych pojazdów.

Od lat ostrzegam przed błędną polityką energetyczną UE. Pracując przez 36 lat jako urzędnik wyższego szczebla w Dyrekcji Generalnej ds. Energii Komisji Europejskiej i wykładając geopolitykę energetyczną na różnych uniwersytetach przez 19 lat, uważałem i nadal uważam, że mam odpowiednie doświadczenie, by ostrzegać o tych kwestiach. Ale zielone zaślepienie (albo jakieś inne) jest w Brukseli/Strasburgu całkowite, więc nie udało się wnieść racjonalności do tej debaty.

Winne Niemcy

Wielokrotnie ostrzegałem przed konsekwencjami, jakie może mieć dla UE podążanie za niemiecką doktryną polityki energetycznej. Po wyborach 26 września 2021 r. rząd Berlina wraz z Partią Zielonych uparcie opowiada się za Energiewende. Wende oznacza „zwrot”, co UE przetłumaczyła na „transformację”. Ich polityka polega na promowaniu energii wiatrowej i słonecznej „za wszelką cenę” (w jednym z krajów UE o najmniejszym nasłonecznieniu), zaprzestaniu lokalnego wydobycia węgla brunatnego (najtańszego paliwa kopalnego na świecie) oraz zamknięciu w pełni sprawnych elektrowni jądrowych, które mogłyby działać jeszcze przez kolejne 20 lat.

Kraj, który chciał zrezygnować z paliw kopalnych i energii jądrowej, stał się uzależniony od rosyjskiego gazu w stopniu wykraczającym poza zdrowy rozsądek. Problemem nie jest gaz. Problemem jest nadmierne poleganie na gazie pochodzącym z jednego tylko kraju. Niemieccy ekolodzy skutecznie sprzeciwili się różnym planom budowy terminali gazowych na Morzu Bałtyckim, za których pośrednictwem miałby być importowany ciekły gaz ziemny. Dla nich taki terminal oznaczałby utrwalenie importu energii ze źródeł kopalnych: dwa gazociągi z Rosji – tak, terminale gazowe otwarte na świat – nie. Zaskakujące rozumowanie. Prawie wszystkie morskie państwa członkowskie UE posiadają jeden lub więcej terminali LNG. Francja posiada trzy porty LNG, Włochy również trzy, Hiszpania siedem, a Polska i pobliska Litwa po jednym. Jak możemy godzić się na pouczanie w sprawach energetycznych przez tak kiepskiego stratega?

Niemcy popełniły wszystkie błędy w dziedzinie energetyki i poniosą poważne tego konsekwencje. Podążając za ekologicznymi organizacjami pozarządowymi, Niemcom prawie udało się narzucić reszcie UE rezygnację z energii jądrowej. Zielona doktryna, którą Niemcy narzucają Polsce i innym państwom członkowskim, to z jednej strony iluzja redukcji globalnej emisji CO2, a z drugiej rezygnacja z energetyki jądrowej. Ta niechęć do energii jądrowej prowadzi do postrzegania polityki energetycznej wyłącznie przez pryzmat energii elektrycznej. Jest to poważny błąd, ponieważ zapotrzebowanie na energię elektryczną stanowi w UE średnio tylko 23 proc. końcowego zapotrzebowania na energię. Główną energią końcową jest ciepło, dlatego 70 proc. gazu ziemnego zużywanego w UE służy do produkcji ciepła. Jak Niemcy będą ogrzewać domy i fabryki i jak będą produkować ciepło, którego potrzebują wszystkie procesy przemysłowe?

Ta niechęć do energetyki jądrowej, pomijająca podstawowe zapotrzebowanie na ciepło, doprowadziła do nieuzasadnionego uzależnienia od energii rosyjskiej. W 2019 roku Niemcy zaimportowały 84 mld m3 gazu, z czego 51 mld m3 pochodziło z Rosji. Gazociąg Nord Stream 1, który omija Ukrainę, Białoruś i Polskę, poprowadzony przez Morze Bałtyckie, jest eksploatowany od 2011 roku i może przesyłać 55 mld metrów sześciennych rocznie, a nowy gazociąg Nord Stream 2 tyle samo. Posunięto się nawet do tego, że przygotowano się do importu wodoru z Rosji w ramach projektu pirolizy gazu ziemnego – dzięki temu rozwiązaniu węgiel powinien pozostać w Rosji, a rzekomo zielona energia powinna trafić do Niemiec. Przystępujące do tego projektu państwa miały być jeszcze bardziej zależne od Moskwy i zmusiły całą UE do przyjęcia ich utopijnej polityki wodorowej. Potępiłem tę utopię w mojej książce The Hydrogen Illusion.

Jednak najdziwniejsze w przypadku tak dużej gospodarki jest to, że nie zbudowała ona ani jednego terminalu gazowego, który mógłby przyjmować tankowce przewożące skroplony gaz ziemny (LNG), co umożliwiłoby dostawy z rynku światowego, gdy oczywistą receptą na tanią energię jest dywersyfikacja źródeł.

Co więcej, Niemcy starają się zakazać używania węgla. Tymczasem górnicy na Śląsku mają gorzką świadomość konsekwencji takiego zakazu. Wydaje się, że ekolodzy, przy finansowym wsparciu Gazpromu, zrobili też wszystko, by zdezawuować gaz łupkowy, który występuje w wielu krajach europejskich, w tym w Polsce.

To, czy chcą być ekstremistami, to ich sprawa. Problem polega na tym, że ze względu na swoją potęgę gospodarczą, a co za tym idzie – polityczną – Niemcy narzuciły swoją doktrynę całej Unii Europejskiej, która przełożyła ją na Europejski Zielony Ład. Angela Merkel zaaranżowała tę politykę, a Ursula von der Leyen wprowadza ją w życie przy współudziale Fransa Timmermansa. Komisja zmusiła Polskę i inne państwa członkowskie do zastosowania się do niemieckich nakazów.

Jest jeszcze wiele do powiedzenia na temat ekologicznego szaleństwa Niemców, ale to, co opisałem jako zdradę energetyczną, jest już wystarczająco widoczne, abym mógł przejść do sedna sprawy.

Polska może odwrócić tę niedopuszczalną sytuację

Dzięki funduszom europejskim, którymi zarządza Komisja Europejska, z wykorzystaniem różnych instrumentów, w tym błędnie nazwanego „Funduszu sprawiedliwej transformacji”, przeznaczonego na pomoc regionom, które będą musiały podporządkować się zielonej polityce, Brukseli/Strasburgowi udało się narzucić swoją zieloną wizję, wydając miliardy euro. Rząd polski próbował stawiać opór, ale ze względu na izolację, jak i zagrożenia finansowe i inne musiał zrezygnować. Śląsk skorzysta z tego funduszu, ale pod warunkiem, że zamknie swoje kopalnie, podczas gdy Polska potrzebuje energii, aby zapewnić dobrobyt swojej ludności i utrzymać zatrudnienie w regionie, który zostanie zrestrukturyzowany dopiero za kilkadziesiąt lat.

Węgiel jest dla Polski atutem. Nikt nie może powstrzymać jej przed jego wydobyciem i spalaniem. Artykuł 194 ust. 2 Traktatu lizbońskiego daje państwom członkowskim pełne prawo do eksploatacji swoich zasobów i wykorzystywania energii w sposób preferowany przez te państwa. Jednak poprzez politykę klimatyczną Bruksela i Strasburg omijają tę wolność, karząc tych, którzy się do niej nie stosują. W Zielonej księdze z października 2000 roku w sprawie bezpieczeństwa dostaw energii ówczesna Komisja Europejska uznała, że należy pozostawić „bazę” wydobycia węgla, aby zapewnić bezpieczeństwo dostaw energii w UE. Taką bazą jest Polska. Ponieważ ekstremiści w Niemczech nie chcą wykorzystać swoich ogromnych zasobów taniego węgla brunatnego, zgodnie z unijną strategią bezpieczeństwa dostaw energii konieczne jest utrzymanie wydobycia węgla. Widzieliśmy już, do czego prowadzi strategia, która ogranicza możliwości.

Konieczny jest powrót do wydobycia gazu łupkowego, który mogłyby wykorzystać Polska i inne kraje UE. Ma go również Ukraina. Polska ma tu do odegrania podwójną rolę. Ale aby to osiągnąć, musimy mówić, wyjaśniać i uczyć, że ekolodzy oszukali nas, piętnując gaz łupkowy. W swoich książkach pokazuję, że obawy przed zanieczyszczeniami spowodowanymi szczelinowaniem hydraulicznym są tylko pretekstem do zatrzymania rodzimego wydobycia gazu w UE. Obecnie wolimy importować ten gaz z Teksasu, niż produkować go we własnym zakresie. Czy postępujemy makiawelicznie, pozostawiając zanieczyszczenia Teksasowi i korzystając z jego gazu? A może Teksańczycy są mądrzejsi od nas, sprzedając nam gaz, który wydobywają bez zanieczyszczania środowiska, a który moglibyśmy wydobywać sami?

Mówi się, że podstawowym dogmatem Niemiec jest rezygnacja z energii jądrowej na zawsze. Udało im się zmusić Komisję Europejską do zawarcia go w projekcie opublikowanym w kwietniu 2021 roku. Na szczęście 11 państw członkowskich, w tym Polska i Francja, sprzeciwiło się temu zakazowi, który jest sprzeczny z Traktatem lizbońskim. Pod koniec grudnia 2021 roku Komisja niechętnie potwierdziła, że energia jądrowa jest jedną z opcji energetycznych przyszłości. Sama debata na ten temat jest dowodem na manipulowanie Traktatem lizbońskim. Jestem zaskoczony tym, że jedno z ważnych państw członkowskich UE, jakim jest Polska, tak długo tolerowało to odstępstwo od Traktatu. Odstępstwo, które trwa, skoro pani komisarz Margrethe Vestager ogłosiła w styczniu ubiegłego roku, że tylko odnawialne źródła energii będą mogły otrzymywać pomoc publiczną, a co więcej, może być ona hojna. Należy pamiętać, że ze względu na brak zaufania do narodu polskiego Sowieci zezwolili wszystkim swoim satelitom na posiadanie energii jądrowej, z wyjątkiem Polski. Te zaległości w zakresie energii przyszłości należy szybko nadrobić. Polski rząd słusznie stawia na tę energię.

Nie zapominajmy o tym, że – jak już powiedziano – energia elektryczna nie jest największą pod względem ilościowym formą zużycia energii. Polska potrzebuje ogrzewania – dlatego też w przeszłości dobrze sprawdzało się łączenie produkcji energii elektrycznej z produkcją ciepła. Ten efektywny sposób wykorzystania energii musi zostać utrzymany, dlatego należy kontynuować kogenerację energii elektrycznej i ciepła oraz oczywiście wykorzystywać innowacje w zakresie efektywności energetycznej w sieciach cieplnych. W tym celu trzeba kontynuować czyste wykorzystanie węgla w elektrociepłowniach.

Gaz oczywiście pozostanie ważnym źródłem energii na całym świecie, a więc także w Polsce. Nie musi on jednak pochodzić z Rosji, przynajmniej nie w przeważającej części i nie tak długo, jak długo będzie trwał autokratyczny reżim. Polska miała zatem podstawę, by zbudować terminal gazowy na wybrzeżu Bałtyku w Świnoujściu – największy terminal gazowy w Europie Środkowej. Słuszne było podpisanie długoterminowych kontraktów z Qatargas, a także z Cheniere na import gazu z Luizjany. Kiedy podpisywano te długoterminowe kontrakty, niektórzy krytykowali polskie władze. Co ówcześni krytycy mówią dzisiaj?

Innym sektorem, niszczonym przez oś Berlin-Bruksela-Strasburg, jest motoryzacja. Piętnowanie przez ekologów pojazdów z napędem spalinowym – w rzeczywistości ich niechęć dotyczy samochodów, niezależnie od rodzaju energii wykorzystywanej do ich napędu – powoduje, że pojazdy elektryczne są promowane w tempie nie do przyjęcia i nierealistycznym. W Polsce działa wiele firm produkujących części samochodowe. Czy są w stanie dorównać pędowi chińskiego przemysłu samochodowego, bo to właśnie czeka rozwój pojazdów elektrycznych? Chińczycy nie tylko dysponują minerałami, które pozwolą im zdominować światowy rynek samochodów elektrycznych (to samo dotyczy energii odnawialnej), ale także ich siła robocza, która nie korzysta z takiej ochrony socjalnej, jaką mamy w UE, daje im przewagę konkurencyjną, której nie da się pokonać. Doprowadzenie do sytuacji, w której w 2035 r. obowiązywać będzie zakaz ruchu pojazdów z napędem spalinowym, jest błędem na polu energetycznym, geopolitycznym i społecznym. Polska powinna z większą determinacją sprzeciwiać się destrukcyjnemu planowi Komisji Europejskiej.

Polska potrzebuje dużo taniej i wydajnej energii, dlatego musi bronić swojej energetyki węglowej i (w przyszłości) jądrowej. Pokazuje, że postąpiła mądrze, działając odwrotnie niż Niemcy. Dlatego dziś powinna przejąć inicjatywę, sprzeciwiając się zielonej polityce Berlina, Brukseli i Strasburga. Polska może być liderem powrotu do fundamentalnej idei niezależności energetycznej, która musi być podstawą polityki wszystkich państw, a więc i Unii Europejskiej, co nie stoi w sprzeczności z koniecznością ograniczania marnotrawstwa poprzez zwiększanie efektywności energetycznej wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Zglobalizowany rynek z wieloma źródłami, takimi jak rynek ropy naftowej i skroplonego gazu ziemnego oraz uranu, jest gwarancją niezależności krajów-odbiorców. Monopole lub quasi-monopole, do których dążono lub które akceptowano, są nie do przyjęcia. Orientacja organów władzy niemieckiej i europejskiej na pojedyncze rozwiązania, wiatraki, rosyjski gaz, pojazdy elektryczne, chińskie panele słoneczne – zwiastuje kaskadę nieszczęść.

Jeśli mają być wykorzystane fundusze odbudowy po covidzie, ani jedno euro nie powinno być wydane na bezużyteczne turbiny wiatrowe i panele słoneczne. Od czasu pierwszego szoku naftowego w 1973 roku Unia Europejska promuje transformację energetyczną, oferując ogromne dotacje na rzecz energii odnawialnej. W UE dzięki dotacjom, które są pokrywane z podatków i rachunków za energię elektryczną, energia wiatrowa i fotowoltaiczna stanowią łącznie 2,9 proc. zapotrzebowania na energię pierwotną. Czy po prawie 50 latach nie nadszedł czas, aby jasno powiedzieć, że Władimir Putin wykorzystuje nasze dogmatyczne zaślepienie energią odnawialną? Należy pogodzić się z faktem, że wzrost inwestycji w odnawialne źródła energii o zmiennej wydajności jest problemem, a nie rozwiązaniem. Musimy zatem wstrzymać wszystkie programy, które jeszcze bardziej uzależnią nas od rosyjskiego gazu, ponieważ każdej nowej mocy elektrowni wiatrowych lub fotowoltaicznych musi towarzyszyć równoważna moc elektrowni gazowych, gdyż w UE wiatr wytwarza energię tylko przez 21 proc. czasu, a energia słoneczna średnio przez 11 proc. czasu.

Ale może niektórzy powiedzą, że należy ograniczyć globalną emisję CO2. Czyż nie taki jest cel Unii Europejskiej, która w 2030 roku chce ograniczyć emisje o 55 proc. w stosunku do roku 1990, a w 2050 roku nawet o 100 proc.? Tak. Tyle że reszta świata nie przejmuje się tą tak zwaną katastrofą klimatyczną, ponieważ od czasu Konwencji z Rio w czerwcu 1992 r., która wymyśliła tę narrację, globalna emisja CO2 wzrosła o 58 proc. Chiny, Indie, Australia i praktycznie wszystkie inne kraje spoza UE nie przejmują się katastroficznymi prognozami Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC), o których mówi się w mediach tylko dzięki lobbystom w Brukseli i Strasburgu.

Polska nie powinna poświęcać swojego dobrobytu, aby zadowolić ekologów niemieckich czy innych bądź też propagatorów zmian klimatycznych, a już na pewno nie powinna tego robić po to, aby uzależnić się od rosyjskiej energii. Potrzebuje dostępnej i taniej energii, która – jak już wielokrotnie pisałem – była podstawą utworzenia UE. Polska dobrze wie, co musi zrobić. Chciałbym, aby przejęła inicjatywę w zmianie polityki Brukseli/Strasburga, aby porzuciła sny, które doprowadziły nas do kontroli Władimira Putina nad naszą suwerennością energetyczną.

.Być może, i słusznie, niektórzy czytelnicy będą się zastanawiać, dlaczego ja, który przez 36 lat pracowałem jako urzędnik służby cywilnej w Europie, ośmielam się to pisać. Po pierwsze, Komisja Europejska, w której pracowałem z radością, pasją i honorem, nie miała takiej ideologii. W dziedzinie energii naszym zadaniem było zapewnienie obywatelom i przemysłowi dostatku taniej energii. Po drugie, za bardzo kocham Europę i dobrobyt jej mieszkańców, by pozwolić na zniszczenie tego, co pokolenia z powodzeniem budowały od zakończenia II wojny światowej. Niesprawiedliwa wojna na Ukrainie powinna skłonić do odnowy wszystkie narody Europy, podobnie jak stało się to po upadku nazizmu.

Samuele Furfari

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 kwietnia 2022