Jan ŚLIWA: Gry bez końca

Gry bez końca

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Przynależność do Unii Europejskiej wydawała się przystąpieniem do związku (prawie) równych na uczciwych warunkach, ze wzajemnym szacunkiem (art. 3.5 Traktatu o UE). Jednak najsilniejsi chcą ją przekształcić w coś zupełnie innego bez zauważalnej dyskusji publicznej. Wynik gry jest otwarty – pisze Jan ŚLIWA

Gry skończone i nieskończone

Czasem zmęczeni natłokiem problemów marzymy, by się one wszystkie raz na zawsze znalazły zakończenie i byśmy mogli wreszcie odpocząć. Kilka razy panował taki nastrój – po zakończeniu II wojny światowej, w dniu, w którym „skończył się w Polsce komunizm”, po upadku Muru Berlińskiego, po rozpadzie ZSRR, po wejściu Polski do NATO i Unii Europejskiej. Chrześcijanie czekają na drugie przyjście Chrystusa, co millennium odżywa ich nadzieja. Zwieńczeniem dziejów ludzkości miał być kiedyś komunizm, a ostatnio liberalna demokracja. Stan finalny, game over.

Jednak zawsze koniec epoki okazuje się początkiem następnej. Gdy pod wieżą Eiffla żołnierze całowali się z paryżankami, w Polsce uruchamiano katownie UB. Po upadku komunizmu ludzie z minionej epoki nie zniknęli, przeciwnie – w wielu dziedzinach się umocnili. ZSRR, choć okrojony, odrodził się w postaci imperialnej Rosji, a w życiu umysłowym ośmieszona dialektyka marksistowska doznała reinkarnacji w postaci postmodernizmu i ideologii „woke”. Gra w politykę, gospodarkę, życie narodu nigdy się nie kończy.

W sporcie drużyny wychodzą na boisko, ich skład jest podany, znane są reguły i czas gry. Sędzia uważa na faule, wreszcie odgwizduje koniec meczu, wynik wpisujemy do tabelki. Wydaje się nam to normalne, tak też patrzymy na życie, mimo że przebiega ono zupełnie inaczej. W podręczniku historii wojna ma początek i koniec, uczniowie uczą się dat, kto z kim walczył, kto wygrał. Jednak naprawdę nikt nie przestrzega reguł, zmieniają się koalicje, gracze mogą dołączyć do gry lub się z niej wycofać. Bywa, że kraj (Polska po Teheranie) przez ponad rok uczestniczy w grze, która istnieje już tylko na papierze, a inni nie wiedzą tylko, jak mu jasno powiedzieć, że jego wysiłek już jest na nic. I pod koniec partii zaczyna się następna. Bomby atomowe miały rzucić na kolana Japonię, ale były też sygnałem dla Związku Sowieckiego, rywala w następnej rundzie.

Gracz, który świadomie prowadzi długą grę, w dłuższym terminie ma przewagę. A zwłaszcza gdy jest przekonany o wadze i słuszności swoich celów. Podczas wojny wietnamskiej Amerykanie nie przegrali żadnej bitwy, za to przegrali wojnę. Różnica była w nastawieniu. Amerykanie chcieli sprawę załatwić (mission accomplished), podczas gdy Wietnamczycy walczyli o swój kraj. Można zapytać, czy walka o zwycięstwo komunizmu jest walką o wolność, ale może po Francuzach i Amerykanach Wietnamczycy nie chcieli u siebie ludzi Zachodu. Faktem jest, że wykazali się olbrzymią odpornością. Podobna była sytuacja z Polską, która nie chciała zaakceptować obcego jarzma i przez prawie 300 lat nie dała się ostatecznie złamać. Dla zaborców była to tylko kolejna prowincja na peryferiach, a dla Polaków ojczyzna.

W tej skali czasowej grają Watykan i chińskie politbiuro, w demokracjach historia jest poszatkowana na czteroletnie okresy. Daje to lepsze możliwości korekty kursu. Jednak jeden rok z tych czterech tracony jest na kampanię wyborczą, a konflikty wewnętrzne wywlekane są na zewnątrz, co pozwala sąsiadom na „bratnią pomoc”.

Czasy wojenne mamy teraz, więc większość przykładów będzie tutaj dotyczyć wojny. Ale podobne rozważania stosują się do innych dziedzin, w tym również życia prywatnego. Taką długą grą są edukacja i kariera. Czy wybrać łatwy kierunek i mieć wesołe studenckie życie, czy postawić na ambicję i pracę? A po dyplomie i tak zmieni się profil zawodu (informatyka od taśmy papierowej do smartfonów), może też on zupełnie zaniknąć. To wszystko wymaga ciągłego obserwowania zmian i planowania kolejnych etapów.

Teoria gier. Między szaleństwem (MAD) a wariactwem (NUTS)

Pierwsze podejścia do matematycznej analizy gier pochodzą z XVII wieku i dotyczą oceny prawdopodobieństw w grze w kości, jak Huygensa De ratiociniis in ludo aleæ (alea iacta est – kości zostały rzucone). Analizowano też ewolucję cen na rynku. Ale do masowej świadomości temat się przebił w kontekście konkurencji między dwoma mocarstwami nuklearnymi – czy i kiedy nacisnąć czerwony guzik. Gra ta jest jedną z form dylematu więźnia, klasycznego przykładu podawanego w każdym podręczniku.

Oto ten dylemat: Aresztowano dwóch członków gangu. Udowodniono im mniejsze przestępstwo, ale podejrzani są o większe, o karze zadecydować mogą ich zeznania. Jeżeli każdy obciąży drugiego, dostaną po 2 lata. Jeżeli jeden doniesie na drugiego, a drugi będzie milczał, donosiciel zostanie uwolniony, a jego kolega dostanie 3 lata. Jeżeli obaj będą milczeć, dostaną po roku. Więźniowie są izolowani, ich decyzje są niezależne. Ten schemat (lista możliwych strategii i odpowiadające im wypłaty) przedstawiony jest za pomocą macierzy wypłat. Optymalna strategia zależy od konkretnych liczb, np. jak bardzo premiowany jest donosiciel. Różne są klasy gier, często słyszymy o grach o sumie zerowej, gdzie suma wypłat jest równa zero, czyli to, co jeden wygra, drugi straci. Gry o sumie niezerowej, gdzie coś mogą wygrać obie strony, zachęcają do kooperacji, do poszukiwania strategii win-win.

Wróćmy do nuklearnej gry w czasach zimnej wojny. Była ona wielokrotnie analizowana. Obie strony mogą sobie nie tyle zaszkodzić, ile całkowicie się zniszczyć. W klasycznym dylemacie więźnia decyzja, choć jest sugerowana przez matematykę, w końcu zależy od spontanicznej decyzji, jest przypadkowa. Dlatego aby uniknąć katastrofy, lekko zmieniono warunki gry. Po kryzysie kubańskim w roku 1962 założono gorącą linię – bezpośrednie połączenie Kremla z Białym Domem. Nawet jeżeli nie wierzymy drugiemu, możemy próbować porozumienia. Poza tym dość wcześnie obie strony uzyskały potencjał wzajemnego zniszczenia, nawet po ataku przeciwnika. Określenie Mutual Assured Destruction ma znamienny skrót – MAD, szaleństwo. Świadomość zagrożenia zmniejsza prawdopodobieństwo ataku, a przynajmniej powinna. Dlatego obrona przeciwrakietowa celowo miała luki, bo próba całkowitej obrony (jak program gwiezdnych wojen Reagana) mogłaby sprowokować atak, póki jeszcze można. Przynajmniej dwa razy byliśmy na granicy. Podczas kryzysu kubańskiego w roku 1962 Amerykanie wprowadzili morską blokadę Kuby. Naprzeciw nim płynęły sowieckie okręty, w tym łodzie podwodne z torpedami atomowymi. W ciasnej, gorącej kabinie załoga nie miała pod wodą łączności z innymi, nie wiedziała, czy wojna już wybuchła. W krytycznym momencie dowódca flotylli Wasilij Archipow zablokował odpalenie torpedy. Z kolei we wrześniu 1983, przy ogólnie napiętej atmosferze, sowieckie systemy wykryły nadlatujące rakiety. Decyzja musiała być natychmiastowa. Płk. Stanisław Pietrow miał wątpliwości – strategiczny atak pięcioma rakietami? Przeciągał decyzję, w końcu okazało się, że to fałszywy alarm: powodem były odbicia słońca od chmur nad Północną Dakotą.

We wszystkich takich przypadkach zostaliśmy ocaleni, ponieważ nikt jednak nie nacisnął guzika. Jeżeli jednak będziemy wiedzieć, że nikt nie naciśnie, odstraszanie staje się papierowym tygrysem. Próbuje się więc urozmaicić grę poprzez wprowadzanie w błąd, akcje podprogowe itp. Inną opcją niż totalna destrukcja jest koncepcja elastycznego reagowania, gdzie ograniczona wojna nuklearna jest tylko jednym – i to nie najwyższym – szczeblem na drabinie eskalacyjnej. Tu też mamy do czynienia z efektownym akronimem: Nuclear Utilization Target Selection – NUTS, szaleństwo. Trzeba pamiętać, że wzajemne odstraszanie funkcjonuje pod warunkiem, że mamy do czynienia z racjonalnymi graczami. Mao Zedong stwierdził: „Chiny mają 600 milionów ludności. Nawet jeżeli zginie połowa, zostaje jeszcze 300 milionów – i wygrywamy!”.

Szybkie symultanki, gry na wielu planszach

W sytuacji politycznej pewne trendy narastają stopniowo, jednak w końcu następuje kulminacja konfliktu, szybka jak pojedynek samurajów. Brendan Simms przedstawia wydarzenia dramatycznego tygodnia w roku 1941 od japońskiego ataku na Pearl Harbor w niedzielę 7 grudnia do wypowiedzenia wojny Stanom Zjednoczonym przez Hitlera w czwartek 11 grudnia. Podaje nawet strefy czasowe w Honolulu, Waszyngtonie, Berlinie i Tokio. Wzmacnia to dynamikę narracji, ale ma też konkretne znaczenie. Atak przed ósmą rano w niedzielę lokalnego czasu – kto śpi, kto pracuje na pełnych obrotach? Mijające się noty dyplomatyczne, spóźnione przez zbyt wolne deszyfrowanie i tłumaczenie. A potem kolejne dni, gdy decyduje się, kto z kim trzyma, kto coś naprawdę zrobi. Stany, Japonia, Chiny, Anglia i jej kolonie, Niemcy. A wszystko połączone masą lądową Związku Sowieckiego i dwoma oceanami z drugiej strony kuli ziemskiej. Właśnie grzęźnie pod Moskwą w śniegu i mrozie operacja Barbarossa. Amerykańskie konwoje płyną przez Atlantyk. Północna Afryka, dwie armie francuskie – w obu koalicjach. A w tle wielkich armii – rozjeżdżana przez nie ludność cywilna. Przedłużająca się okupacja Polski, z niewiadomym wynikiem. No i Żydzi. Hitler trzymał ich jako zakładników w gettach. Liczył na okup z Zachodu, ale brak było zainteresowania. Dlatego w styczniu roku 1942, gdy sprawa przestała być aktualna, podjął decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu”.

Podobnie jest obecnie, z tym że mamy (na razie?) tylko jedną wojnę kinetyczną. Ale muskuły pręży wielu zapaśników. Koalicje są inne, Chiny i Japonia zamieniły się rolami. W Eurazji grozi powstanie wielkiego bloku od Atlantyku po Pacyfik, jak w latach 1939–41. Konflikt o wpływy rozlewa się na Azję i Afrykę.

Ze względu na liczbę wzajemnie oddziałujących czynników układ jest chaotyczny. Strategiczne decyzje podejmowane przez nieliczne jednostki, pod presją czasową, przy niepełnej informacji. Istotną rolę odgrywa intuicja i psychika graczy. Częstą motywacją jest „zróbmy to teraz, zanim przeciwnik się wzmocni”. Łatwo prowadzi to do pochopnych decyzji, które jednak mają dalekosiężne skutki.

Ale nawet po latach trudno jest ocenić poprawność decyzji. Rozegranie kryzysu kubańskiego z roku 1962 analizowane jest do dzisiaj, po ponad pół wieku. A naprawdę decyzję (nacisnąć guzik, czy nie) podejmuje się w czasie dni, godzin, nawet minut albo i automatycznie. Rysujemy sobie schematy, co od czego zależy, ale podstawą do decyzji powinny być konkretne wartości numeryczne – prawdopodobieństwa różnych rezultatów, wysokość zysków i strat. A kto jest w stanie odpowiedzieć na pytanie: Jakie jest na dzisiaj prawdopodobieństwo nuklearnego ataku Rosji w przypadku odbicia Krymu przez Ukrainę?

Gry powtarzalne

Gry mogą być jednorazowe lub powtarzalne. Jednorazowe mogą być równoczesne – naciskamy guzik lub nie, nie znając strategii przeciwnika, i patrzymy, co się stanie. Gdy damy sobie chwilę, tracimy cenne sekundy, za to lepiej oceniamy sytuację.

Gry powtarzalne pozwalają na modyfikację strategii w zależności od zachowania adwersarza. Gdy to zachowanie jest spójne, mówimy o uczeniu się przez wzmacnianie (reinforcement learning). W ten sposób obrona i agresja mogą się zmienić we współpracę i altruizm. Ekstremalnym przykładem jest udomowienie psa, który był przecież wilkiem o ostrych kłach. Podobnie jest z narodami, z tym że doświadczenie różnych narodów jest różne. Dla Polski Rosja (pod różnymi nazwami) jest mocarstwem ekspansywnym, z którym zrównoważone stosunki są praktycznie niemożliwe. Zupełnie inaczej widzą to Niemcy i Francja. Oba te kraje, jako definiujące politykę UE, traktują Unię jako poważnego partnera.

Polska się za to przekonała, że porozumienia z władzami UE nie są warte papieru, na którym zostały spisane. Wszelkie nadzieje na zażegnanie sporów (poprzez jednostronne ustępstwa) okazały się złudne, nauka była bolesna. Dlatego gdy słyszę z Brukseli o konieczności zwartości Unii, wspólnych (!) wielkich przedsięwzięciach, wspólnych operacjach finansowych (!!), to nie wiem, o czym oni mówią. Jako metody negocjacji znają tylko szantaż i sankcje. Niech pozytywnym przykładem będą zawodowi szulerzy. Od ojca z Przeworska wiem, że gdy chłopi przywozili na targ swoje produkty, pojawiali się tam gracze w trzy karty. Dla zachęty musieli pokazać, że da się wygrać. Odejść z wygraną musi ktoś z lokalnych. „Chodź, chodź, przecież Józek wygrał!” – cóż może być lepszą reklamą? Niestety, eurokraci nie znają tych prostych reguł. Niszczą swoją wiarygodność dodatkowo pogardliwą retoryką. Nie wiem, jak obecnie da się odbudować zaufanie.

Kim są gracze

W geopolityce graczami na ogół są państwa: pytamy, jak Stany Zjednoczone zareagują na chiński atak na Tajwan, co zrobi Rosja i co to znaczy dla Polski. Tymczasem każdy kraj to nie monolit: jest rząd o pewnej strukturze, są stronnictwa polityczne. W krajach demokratycznych wybory mogą zmienić politykę, w dyktaturach dochodzi do przewrotów pałacowych. Wiele zależy od konkretnych ludzi. Drugą wojnę światową można widzieć jako rozgrywkę charyzmatycznych przywódców: Hitlera, Stalina, Roosevelta i Churchilla. Dzięki wojennej propagandzie dominowali nad swoimi społeczeństwami. Obecnie wiele społeczeństw podzielonych jest prawie równo na dwie połowy, do tego podział jest silnie emocjonalny, pełen niechęci, wręcz nienawiści. Bez konsensusu każda strona interpretuje interes narodowy przeciwnie. Kim jesteśmy „my”, Polacy? Ja mam swoje zdanie na ten temat, ale jeżeli przewagę uzyskają zwolennicy rozpłynięcia się w ogólnej masie bez tożsamości i historii, to „my” staniemy się kimś innym. Stąd tak ostra wojna o przyszłe pokolenie, a aktualnie i konkretnie o podręcznik Historia i teraźniejszość. Osobiście liczę na duch oporu młodzieży, bo jeżeli zwalczanie tej książki stanie się zbyt nachalne, młodzi sięgną po nią, jak w carskiej szkole po Redutę Ordona.

U graczy instytucjonalnych nie zawsze kompetencje są jasno rozdzielone. Ekstremalnym przykładem jest Unia Europejska, gdzie Ursula von der Leyen podpisuje umowę (np. z polskim rządem), a na drugi dzień jakiś wojowniczy komisarz ją unieważnia i grozi rokoszem. Nie widać tam polityków, którzy oprócz werbalnych apeli o strategiczną samodzielność rozumieliby toczącą się grę. Komisarz Reynders walczy o polskich sędziów o wątpliwej reputacji, Timmermans zamilkł, gdy zaczęła się walić jego transformacja energetyczna, a Verhofstadt promuje federalizację, która miałaby małą szansę na poparcie europejskiego demosu. Patrzą i widzą wszystko oddzielnie.

Chcielibyśmy wierzyć, że gracze są racjonalni. Jednak wytłumaczenia naszych decyzji to często racjonalizacje ex post. Olbrzymią rolę odgrywają instynkty, awersje, ukryte myśli. Dlatego psychika przywódców ma znaczenie i częsty fakt, że dyktatora bił ojciec, może być przyczyną późniejszych wojen i terroru. Innym graczem są masy – w ich przypadku dochodzą odruchy stadne i propaganda. Darwin czy Kant, biologia czy rozum? Ale to już odrębny temat.

Nie tylko wojna

Pojedynki na rakiety transkontynentalne są niewątpliwie ciekawe, ale nie zapominajmy, że gry i strategie dotyczą również tematów bardziej przyziemnych. Należą do nich ekonomia i demografia. By odsunąć problemy na potem, rządy zadłużają się i potrafią się w tym rozpędzić, zatracając wszelki umiar, jak podczas pandemii. W końcu chyba musimy liczyć na to, że umrzemy, zanim przyjdzie spłacać dług. Spłacą go nasze dzieci i wnuki. O ile je będziemy mieli. A to kolejny problem. Szokująca jest beztroska ludzi, którzy uważają, że celem życia jest having fun, bez myślenia o przyszłych generacjach. Powiadają oni, że o populację dbali faszystowscy dyktatorzy. My, młodzi, choćby i 50+, korzystamy z życia we wszystkich kombinacjach. Tymczasem wisi nad nami nieubłagany mnożnik – stosunek liczebności generacji następnej do obecnej. Mnożnik poniżej 1 powoduje, że możemy być nosicielami wspaniałych idei, lecz będzie nas coraz mniej, aż wreszcie ktoś nas nakryje kapeluszem. Te problemy mogą załamać system chiński, gdzie wprowadzono politykę jednego dziecka i teraz dzieci jest mało, z powodu aborcji brakuje dziewczynek, a wszystkie dzieci zostały wychowane na „małych cesarzy”, niezdolnych do życia w rodzinie. Problem w tym, że gdy społeczeństwo otrzeźwieje, najbliższe dwie dekady będą już zaprogramowane.

Oprócz gier między ludźmi i społeczeństwami prowadzimy też nieograniczoną w czasie grę ze środowiskiem. Tematem są zasoby, energia, jakość środowiska, odporność na choroby. Próbujemy opracowywać długoterminowe strategie, ale nie zawsze nam wychodzi. Często wadą jest jednostronność, jak przy promowaniu „czystej” energii elektrycznej, gdzie nasi planiści patrzą tylko na efekt, czyli czyste miasto. Zapominają przy tym o naruszeniu środowiska przez pola wiatraków, szkodliwych substancjach w bateriach i niezniszczalnych odpadach ze zużytych łopatek wiatraków i paneli słonecznych. Równocześnie likwidują konwencjonalne, stabilne źródła energii, a równocześnie postulują radykalne zwiększenie jej zużycia poprzez elektromobilność. Z powodu wysokiego poziomu emocji rzeczowa dyskusja jest trudna. Do tego nauki ścisłe i techniczne nie są w modzie; bałbym się przeprowadzić w Parlamencie Europejskim egzamin na poziomie klasy siódmej.

Długa gra Polski

Jakie są dalekosiężne cele Polski? Na pewno zachowanie narodu, jego substancji i tożsamości, oraz państwa jako bazy dla jego rozwoju. Na dłuższą metę dobrze się zastanowić, jakie są cele taktyczne, a jakie strategiczne. Gdy w XIX wieku seria powstań zakończyła się katastrofą, Polacy przerzucili się na pracę u podstaw. Nie była to rezygnacja, raczej przygotowanie materialne na długie trwanie oraz na czas, gdyby się nadarzyła okazja. Żmudne działanie oświatowe dało to, że w roku 1920 prosty człowiek znał Mickiewicza i Sienkiewicza i czuł, co jest w polskości cenne. Wierność idei, ale też adaptacja do warunków.

Co do tożsamości, Polska prawie przypadkiem po II wojnie światowej stała się krajem tak czystym narodowo jak Japonia, izolowany kraj wyspiarski. To było nowe i miało swoje zalety. Ale obecnie i tak bez wielkiego rozgłosu napływają pracownicy z daleka, a ostatnio pojawiła się sprawa Ukrainy. Nie prosiliśmy o to. Posłużmy się analogią: pracodawca, zwalniając pracownika, mówi: „Potraktuj to jako szansę”. To obłuda, ale może to mieć sens. Czy Ukraina to dla Polski zagrożenie, czy szansa? Na pewno miesza na nowo karty w tym regionie, gdzie rozgrywane są one od dawna według tych samych schematów, z podobnymi wynikami.

Wiadomo, jakich mamy sąsiadów. Drażni i przygniata nas ich siła, ale w rozgrywce wielkich graczy bastionem przeciwko Niemcom jest Rosja, po zmianie stron bastionem przeciwko Rosji są Niemcy. Polska jest zawsze o jeden numer za słaba, więc jest rzucana na pożarcie. Współpraca (w rozsądnych granicach) Polski i Ukrainy otwiera nowe opcje. Narzuca się analogia do unii polsko-litewskiej. Pomyślmy o odwadze ówczesnej szlachty. Nowy partner był mało znany, mówił niezrozumiałym językiem. Niedawno zdominował rozległe połacie Rusi, więc był potencjalnie niebezpieczny. Jednak odważono się na ten ruch, również Jadwiga odważyła się na małżeństwo z litewskim niedźwiedziem. Czy dokonała się polonizacja Litwy, czy lituanizacja Polski z Rusią w tle? I jedno, i drugie. Ale bez tego gambitu Polska pozostałaby co prawda etnicznie czysta, za to samotnie zmagająca się z germańską nawałą.

Ale cofnijmy się jeszcze nieco w przeszłość. Mieszko I porzucił dotychczasową tożsamość i zastąpił ją nową – przy znacznym oporze. Polacy zastąpili kult Swarożyca obcą im bliskowschodnią religią. Za tę cenę weszli w nowy świat, który stawał się dominujący. Dobrym ruchem politycznym było związanie się raczej z Czechami (proto-Wyszehrad) niż z Niemcami. Tak więc dbałość o ciągłość nie musi oznaczać trzymania się sztywnych schematów. Ale nie każda akceptacja (nieuniknionych?) trendów ma sens. Podpisanie traktatów rozbiorowych też można widzieć jako wejście w silniejsze organizmy państwowe, ale warunki były nie do przyjęcia. Obecna przynależność do Unii Europejskiej wydawała się przystąpieniem do związku (prawie) równych na uczciwych warunkach, ze wzajemnym szacunkiem (art. 3.5 Traktatu o UE). Jednak najsilniejsi chcą ją przekształcić w coś zupełnie innego bez zauważalnej dyskusji publicznej. Wynik gry jest otwarty.

.Jako wychowany w tradycji romantyzmu chciałbym podkreślić jeszcze jeden aspekt polskości. To moje prywatne zdanie, nie każdy musi się z nim zgadzać. W moralnie ohydnej wojnie politycznej wciąż jeszcze dla wielu talary nie mają lepszego kursu od wiary, godność to godność, a hańba to hańba. To wyraża się natychmiastową pomocą dla Ukrainy bez typowego w UE dwuletniego targowania. Owszem, na dłuższą metę trzeba pomyśleć o regułach i finansach. Podobnym bezinteresownym gestem jest wysyłanie ekipy strażaków do gaszenia pożarów lasów w Grecji, Szwecji czy we Francji, nawet gdy mało kto o tym wspomni czy za to podziękuje. Rzymianie mówili: Honesta fama melior pecunia – dobra sława jest lepsza od pieniędzy. Jak ze wszystkim – nie należy przesadzać. Ale to ma też sens. Dla mnie i chyba nie tylko. Gdyby polskość nie była „czymś więcej”, to jak przetrwałby ten płomień tak długo i tak gorący? Gdy w Syzyfowych pracach Zygier recytuje Redutę Ordona, uśpieni i zrezygnowani uczniowie się budzą, a jedyną ich bronią jest słowo. Jeżeli Polacy mieliby się zmienić w cyniczne plemię handlowe, we wszystkim widzące wyłącznie złoto i talary, to co właściwie byłoby warte ochrony i starań?

Jan Śliwa

Simon Sinek „The Infinite Game”, 2019
S.M. Amadae „Prisoners of Reason: Game Theory and Neoliberal Political Economy”, 2016
Frank C. Zagare „Game Theory, Diplomatic History and Security Studies”, 2019
Donella H. Meadows „Thinking in Systems: A Primer”, 2008
Brendan Simms, Charlie Laderman „Hitler’s American Gamble: Pearl Harbor and Germany’s March to Global War”, 2021
Gar Alperovitz „The Decision to Use the Atomic Bomb”, 1995

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 września 2022