Prof. Ramachandra GUHA: Indyjski wstyd. Milczenie Nowego Delhi w sprawie Ukrainy

Indyjski wstyd.
Milczenie Nowego Delhi w sprawie Ukrainy

Photo of Prof. Ramachandra GUHA

Prof. Ramachandra GUHA

Historyk i biograf mieszkający w Bengaluru. Autor The Unquiet Woods (University of California Press, 1989), A Corner of a Foreign Field (Picador, 2002). Jego książka India after Gandhi (Macmillan/Ecco Press, 2007) została wybrana jako książka roku przez Economist, Washington Post i Wall Street Journal oraz jako książka dekady w Times of London i The Hindu.

Przed inwazją pewnie znalazłoby się całkiem wielu Ukraińców, którzy chętnie przyznaliby się do więzi kulturowych łączących ich z Rosją, a niektórzy te więzi nawet by podkreślali. Koniec z tym. Teraz nawet większość tych Ukraińców, którzy w domu mówią po rosyjsku, nie zgadza się na polityczną unię z Rosją – pisze prof. Ramachandra GUHA

.Minęło ponad pięć miesięcy, odkąd pierwsze rosyjskie czołgi wjechały w głąb terytorium Ukrainy, a pierwsze rosyjskie samoloty zrzuciły bomby na ukraińskie miasta i wsie. Jesteśmy świadkami brutalnej i krwawej wojny, w której życie straciło prawdopodobnie 20 tys. rosyjskich żołnierzy, a być może nawet dwa razy więcej Ukraińców oddało swoje za ojczyznę. Straty wśród ludności cywilnej są również ogromne, miliony obywateli Ukrainy zostały zmuszone do opuszczenia kraju w poszukiwaniu schronienia – tymczasowego bądź na stałe – w innych krajach. Ukraińska gospodarka jest w strzępach; przywrócenie jej po zakończeniu konfliktu zbrojnego do stanu sprzed wojny zajmie dziesięciolecia. Poważnie ucierpieli także zwykli Rosjanie, tracąc życie i środki utrzymania, tak w wyniku rozpętanej przez prezydenta Władimira Putina wojny, jak i z powodu sankcji Zachodu. Jakie stanowisko zajęły Indie wobec Ukrainy?

Patrząc na ten konflikt z perspektywy członka gatunku ludzkiego, jestem przerażony barbarzyństwem rosyjskich wojsk, niszczeniem infrastruktury całych miast, bombardowaniem szpitali i schronów dla ludności cywilnej, napaściami na Ukrainki. Patrząc na ten konflikt z perspektywy obywatela Indii, jestem przerażony małodusznością rządu mojego kraju, odmową potępienia tej inwazji i milczeniem w obliczu bestialstwa Rosjan.

Kiedy wojna wybuchła, w ostatnich dniach lutego, a nawet i jeszcze w marcu rząd Indii być może musiał przyjąć taktykę na przeczekanie i uważną obserwację rozwoju zdarzeń. Nikt nie mógł określić, jak długo potrwa ten konflikt; mówiono nawet o szybkim jego zakończeniu. A najwyższym priorytetem było, rzecz oczywista, sprowadzenie tysięcy indyjskich studentów z Ukrainy z powrotem do domu. Lecz potem marzec przeszedł w kwiecień, a następnie kwiecień w maj, dowodów na zdziczenie rosyjskich sołdatów było coraz więcej i zachowanie neutralności już nie przystawało. Stało się jasne, że całą tę paplaninę, że inwazja jest reakcją na zachodnią prowokację, można włożyć między bajki. Każdy, kto posiada choć krztynę rozumu, mógł pojąć, że Putin bynajmniej nie po to prowadzi wojnę, by uniemożliwić Ukrainie akcesję do NATO, lecz by ukarać Ukraińców za to, że nie skłonili mu się w pas.

Rosyjskiego prezydenta opętało maniakalne złudzenie, że oto jest współczesnym wcieleniem średniowiecznego cesarza, jednoczącego Rosję i wszystkie kraje ościenne w jeden naród oddający cześć jednemu wszechpotężnemu panu i władcy. On i jego armia będą starali się urzeczywistnić to marzenie ściętej głowy za wszelką cenę – kosztem Ukraińców, a nawet samych Rosjan. Ostatnim, a będą kolejne, przykładem zepsucia reżimu Putina jest zbombardowanie miasta portowego Odessy tuż po podpisaniu umowy umożliwiającej Ukrainie eksport pszenicy.

Putin twierdzi, że Ukraińcy to tak naprawdę Rosjanie, tylko inaczej nazywani, i dlatego trzeba ich zjednoczyć z ojczyzną – w razie potrzeby siłą. Jeśli jednak te pięć miesięcy wojny w ogóle nas czegoś nauczyło, to tego, że duch narodowy jest u Ukraińców naprawdę głęboko zakorzeniony. Postrzegają siebie jako inny, odrębny naród, któremu w pełni przysługuje własna tożsamość narodowa i musi o nią walczyć. Przed inwazją pewnie znalazłoby się całkiem wielu Ukraińców, którzy chętnie przyznaliby się do więzi kulturowych łączących ich z Rosją, a niektórzy te więzi nawet by podkreślali. Koniec z tym. Teraz nawet większość tych Ukraińców, którzy w domu mówią po rosyjsku, nie zgadza się na jakąkolwiek polityczną unię z Rosją.

Narodowy animusz, który wyzwala ukraiński opór wobec rosyjskiego imperializmu, przypomina niegdysiejszą bitność Wietnamczyków wobec różnorakich imperializmów. Warto też pamiętać, że Indie, kraj zrodzony z udanego niepodległościowego ruchu przeciwko imperialistycznej potędze, spontanicznie poparł Wietnamczyków, gdy starali się zrzucić wpierw francuskie, a potem amerykańskie jarzmo. Mimo że Indie były uzależnione od amerykańskiej pomocy gospodarczej (kluczowej, by uniknąć klęski głodu) i wojskowej w latach 60. ubiegłego stulecia, nie zawahaliśmy się powiedzieć rządowi USA, że to, co robił w Wietnamie, było zarówno moralnie złe, jak i politycznie głupie.

Przychodzi mi na myśl jeszcze jedna, bliższa Indiom paralela. W 1970 r. mieszkańcy ówczesnego Pakistanu Wschodniego (obecny Bangladesz – przyp. tłum.) byli coraz bardziej przygnębieni gospodarczym wyzyskiem, społeczną dyskryminacją i politycznym uciskiem ze strony ówczesnego Pakistanu Zachodniego (obecny Pakistan – przyp. tłum.). Ich wrodzone poczucie narodowej odrębności nakazywało im bronić się przed narzucaną im tożsamością islamską. Pragnęli być samostanowiącym narodem. Jednak reżim wojskowy u władzy w Islamabadzie stał twardo na stanowisku, że Wschodni Bengalczycy byli przede wszystkim Pakistańczykami. Próbował brutalnie stłumić powstanie, co doprowadziło do zbrojnej interwencji Indii i dało początek niezależnemu narodowi bangladeskiemu.

Ukraińcy dla Rosjan są dziś tym, czym Bengalczycy byli kiedyś dla Pakistańczyków: nacją o własnej, niezależnej tożsamości, pragnącą uwolnić się spod wpływów potężniejszego sąsiada, który kłamliwie twierdzi, że współdzieli (i reprezentuje) ich tożsamość i historię. W latach 1970–1971 Indie słusznie łajały armię pakistańską za jej zezwierzęcenie, słusznie udzielały schronienia milionom uchodźców z Pakistanu Wschodniego i słusznie używały skromnej siły wojskowej, gdy było to możliwe i konieczne. Indie dzieli z Bangladeszem jedynie granica, a z Ukrainą tysiące kilometrów, wobec czego tego rodzaju wsparcie materialne nie jest w tym przypadku możliwe. Czy musimy jednak popadać w przeciwną skrajność i, uparcie odmawiając potępienia rosyjskiej inwazji na Ukrainę, być współwinni zbrodni Putina i jego ludzi?

Można spekulować, z czego wynika wybitnie rozczarowująca reakcja rządu Indii na wydarzenia na Ukrainie. Być może chodzi o naszą zależność od rosyjskich dostaw wojskowych. Być może ideolodzy partii rządzącej obawiają się, że jeśli podkreślimy fakt, iż Ukraińcy mają prawo do bycia suwerennym narodem, to niektórzy mogą powiedzieć to samo o Kaszmirczykach czy Nagach. Być może rząd ma nadzieję, że dywersyfikując źródła ropy, będzie w stanie utrzymać inflację pod kontrolą, a tym samym uniknąć niepokojów społecznych. A być może premier Narendra Modi nawet po ośmiu latach pełnienia urzędu nie jest za pan brat ze złożoną międzynarodową geopolityką i dlatego nie potrafi zająć stanowiska.

W każdym razie stanowisko rządu Indii – a dokładniej rzecz ujmując: brak stanowiska – w sprawie Ukrainy jest zarówno moralnie nie do zaakceptowania, jak i politycznie nieroztropne. Nasz minister spraw zagranicznych, przemawiając niczym Krishna Menon (indyjski minister obrony w rządzie Jawaharlala Nehru – przyp. tłum.), oskarżył narody Europy o hipokryzję, bo same korzystają z rosyjskiego gazu, a jednocześnie krytykują Indie za kupowanie rosyjskiej ropy. Nie odkrył Ameryki, zarzucając Zachodowi hipokryzję. Ale w tym kontekście istotniejsza jest hipokryzja rządu Indii.

W przyszłym miesiącu obchodzimy 75. rocznicę uzyskania niepodległości od brytyjskich rządów kolonialnych. Ta rocznica została szeroko nagłośniona przez Modi Sarkar (rząd Modiego w hindi – przyp. tłum.). Nie ma rządowej reklamy, komunikatu prasowego ani e-maila, w którym nie wspomniano by, że jest to nasz Azadi Ka Amrit Mahotsav („festiwal życiodajnej wolności” w hindi, nazwa nadana przez Modi Sarkar obchodom 75. rocznicy niepodległości – przyp. tłum.). A jednak pomimo tych hucznych obchodów 75 lat suwerenności rząd indyjski nie chce uznać faktu, że imperializm jest nadal obecny w dzisiejszym świecie, czego najbardziej dobitnym przykładem jest niedawna inwazja Rosji na Ukrainę.

Argumenty moralne bezspornie przemawiają za tym, że obywatele Indii wspierają waleczny opór narodu ukraińskiego. I uważam, że powinny mieć one swoje polityczne przełożenie. Ze względu na rozmiar naszej gospodarki i potęgę demograficzną, a także siłę wojskową i inne nasze zasoby Indie od dłuższego czasu cieszą się poważaniem na arenie międzynarodowej w sprawach wagi światowej. Biorąc pod uwagę milczące poparcie Chin dla działań Putina, nasz rząd powinien bardziej otwarcie potępić inwazję – mogłoby to wywrzeć realną presję na rosyjskiego prezydenta i jego reżim.

.Poparcie (udzielone Ukraińcom – przyp. tłum.) przez Indie mogłoby zdecydowanie przechylić narrację na niekorzyść Rosji, zmuszając ją do zajęcia miejsca przy stole negocjacyjnym. Gdyby nasz rząd postąpił w ten sposób, wzmocniłoby to naszą wiarygodność na arenie światowej, a przy okazji pomogłoby położyć kres ludzkiemu cierpieniu.

Ramachandra Guha

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 3 września 2022