
Wisi nad nami katastrofa humanitarna
Bardzo możliwe, że dojdzie do sytuacji, w której w porcie w Odessie zboże będzie gniło, a w Afryce ludzie będą umierać z głodu – twierdzi Piotr ARAK
Mateusz M. KRAWCZYK: W ostatniej z serii rozmów prezydenta Emmanuela Macrona i kanclerza Olafa Scholza z Władimirem Putinem ten ostatni postawił ultimatum: zwiększenie eksportu żywności w zamian za zniesienie sankcji. Na ile poważnie mamy traktować rosyjski szantaż?
Piotr ARAK: Należy odróżnić dwa istotne zagadnienia. Po pierwsze, Unia Europejska nigdy nie była największym importerem produktów żywnościowych z Rosji. Innymi słowy: Rosja nigdy nie była zapleczem żywnościowym dla Unii Europejskiej. Podobnie Ukraina, która niestety z powodu rosyjskiej agresji ma bardzo ograniczone możliwości eksportu swoich produktów rolno-spożywczych. Chodzi przede wszystkim o takie produkty, jak olej czy kukurydza, które trafiały do europejskich konsumentów. Po drugie i szczególnie istotne: głód jest zagrożeniem przede wszystkim dla państw rozwijających się. Pośrednio to zagrożenie występuje także dla np. Francji, która utrzymuje bliskie relacje z niektórymi z tych państw, które mogą być dotknięte klęską głodu.
Zagrożone są wizerunek i wiarygodność państw Zachodu jako partnerów, z którymi warto utrzymywać pogłębione relacje, bo przyjdą z pomocą swoim dawnym koloniom.
– Chodzi więc o podważanie wiarygodności Europy wśród państw rozwijających się?
– Jeśli Rosja będzie w stanie przekonać niektóre państwa afrykańskie, które szczególnie odczują konsekwencje wojny na swoich rynkach, że głód, który zapanuje w ich państwach, nie jest wynikiem wojny, ale zachodnich sankcji, to może się to okazać bardzo niebezpieczne. Z perspektywy tamtych państw wojna w Ukrainie nie jest ich pierwszym i najważniejszym zmartwieniem. Wiele z tych państw musi zmagać się z własnymi konfliktami, wojnami, napięciami społecznymi. Jeżeli się okaże, że Zachód „karze” tylko jeden kraj z powodu wojny „w jakimś dalekim kraju, między ludźmi, o których nic nie wiemy”, parafrazując słowa Neville’a Chamberlaina, racjonalne staną się pytania: dlaczego sankcje na Rosję są w ogóle nakładane? Dlaczego Ukraina się nie podda?
Celem Rosji jest zatem podważenie wizerunku Zachodu w relacji z państwami Afryki i Azji.
– Czyli choć pojawiają się głosy, które straszą ewentualnym widmem głodu w Europie, nie mamy się czego obawiać?
– Powszechny głód Europie nie grozi. Natomiast wzrost cen żywności i zdecydowanej większości pozostałych produktów – tak. To będzie poważne wyzwanie. Wzrastają ceny pszenicy i pasz, co przełoży się na wzrost cen chleba i mięsa. Odczują to zwłaszcza najubożsi, ale także klasa średnia oraz konsumenci produktów ekskluzywnych.
– A czego obawiają się państwa na innych kontynentach?
– Państwa Bliskiego Wschodu, takie jak Egipt, Liban, Palestyna, ale również Indie są w dużym stopniu uzależnione od produkcji rolno-spożywczej Ukrainy i Rosji. Liban importuje prawie 96 proc. swojego zboża w dużej mierze z tych państw. W podobnej sytuacji jest Egipt, który już na początku rosyjskiej agresji na Ukrainę zakazał eksportu żywności, próbując niejako przeczekać nieuchronny kryzys. Podobnie zachowały się Indie. Tam problemy związane z niedożywieniem i głodem występowały jeszcze przed konfliktem. Musimy pamiętać, że Indie miały bardzo dużo zgonów w trakcie pandemii COVID-19.
– Wojna pogorszyła tę już katastrofalną sytuację?
– Problemy, które powiększyły się w państwach rozwijających się od czasu rosyjskiej inwazji, mogą nie ograniczać się tylko do problemu głodu. 12 lat temu podczas Arabskiej Wiosny to nie polityczny resentyment związany z ideologią lub nową opcją polityczną doprowadził do rewolucji. Nie zrobił tego też Twitter. Źródłem problemów był wysoki poziom inflacji i drastyczny wzrost cen żywności. Obawy w niektórych stolicach, od Delhi po Chartum, dotyczą kolejnych przewrotów i fal rewolucji. W tym kontekście te obawy mogą być bardzo uzasadnione.
– Co oprócz pandemii i wojny zdecydowało o obecnym kryzysie żywnościowym?
– W ostatnich latach notujemy coraz więcej katastrof klimatycznych. Róg Afryki doświadcza jednej z najcięższych susz w najnowszej historii. Ponad 15 milionów ludzi w Etiopii, Kenii i Somalii jest dotkniętych poważnym zagrożeniem bezpieczeństwa żywnościowego. Kryzys żywnościowy, głód, katastrofy klimatyczne, jak powodzie, prowadzą także do migracji ludności, która traci dostęp do ziemi uprawnej. W ostatnich latach wystąpiło wiele sytuacji, kiedy ludzie z powodu susz nie mogli wykarmić siebie lub swoich zwierząt. Dzieje się to do dzisiaj w państwach afrykańskich i w Azji Południowej.
– Co się stanie z państwami, których gospodarki już były na krawędzi załamania?
– Przykładem takiego państwa jest Liban. Zagrożenie głodem może niestety okazać się kolejnym ciosem zadanym temu państwu, które po tym może się już nie podnieść. Po bankructwie Libanu miał tam miejsce wybuch w porcie w Bejrucie. Część kraju została zablokowana przez Hezbollah. Istnieje realne ryzyko, że dojdzie do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie, co przełoży się na klęskę głodu dla setek tysięcy osób. Jak żaden inny kraj, Liban potrzebuje dzisiaj stabilizacji, aby móc się odbudowywać po ciągu katastrof, których był ofiarą w ostatnich latach. Trudno opracować optymalny i optymistyczny scenariusz dla państwa, które zależne jest także od ogólnej sytuacji bezpieczeństwa w regionie. Ze względu na 11 lat wojny domowej w Syrii przy kolejnych interwencjach militarnych Turcji w tym kraju przyszłość nie rysuje się optymistycznie.
W podobnej sytuacji jak Liban jest Sri Lanka. Rosnące ceny gazu i żywności prowadzą tam do niepokojów społecznych. Jeśli dodamy do tego wszechobecną kleptokrację oraz korupcję rządzącej elity, również przyszłość i bezpieczeństwo tego kraju rysuje się w czarnych barwach. Jest to kolejne państwo, które już zbankrutowało i przestało spłacać swoje zobowiązania. Wiele krajów jest w podobnej sytuacji. Z kart historii wiemy, że to może prowadzić do rewolucji, upadku reżimów i wszechobecnego chaosu.
– Nie widać żadnej szansy dla tych państw?
– Niestety, Bank Światowy już na początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę ostrzegł, że tak duże zachwianie na globalnym rynku rolno-spożywczym może prowadzić do dalekosiężnych problemów w państwach rozwijających się. Dzisiaj obserwujemy, że stopniowo to ostrzeżenie się materializuje.
– Jeśli Rosja działa na szkodę Europy, to co możemy zrobić, żeby dać temu odpór? Na ile Europa jest suwerenna gospodarczo, aby przyjść z pomocą tym, którzy stali się zakładnikami Rosji Putina?
– Pojęcie suwerenności jest w tym kontekście kluczowe. Oczywiście, możemy powiedzieć, że jesteśmy gospodarczo „suwerenni” i zgodzić się na kilkunasto- lub kilkudziesięcioprocentowy wzrost cen żywności i innych surowców. Teoretycznie państwa europejskie jako gospodarki rozwinięte, przy dość niewielkim lub relatywnie niewielkim poświęceniu, mogą ten czas przetrwać. Jednak gdy w krajach rozwijających się ceny żywności wzrosną o tę samą wartość w stosunku do roku poprzedniego, europejska suwerenność zostanie podważona od strony społecznej i politycznej. Nie bez powodu obecny szef Unii Afrykańskiej, prezydent Senegalu Macky Sall, 3 czerwca rozmawiał z prezydentem Władimirem Putinem w Soczi. Jak podaje jego biuro, wizyta ma na celu „uwolnienie zapasów zbóż i nawozów, których blokada dotyka szczególnie kraje afrykańskie”, a także złagodzenie konfliktu na Ukrainie.
– Podczas ostatniego posiedzenia Rady Europejskiej była mowa o uruchomieniu korytarzy, którymi będzie transportowana żywność z Ukrainy.
– Nawet jeśli Ukraińcy zbiorą odpowiednią ilość zboża, które będzie stanowić chociaż 50–70 proc. ich zeszłorocznych zbiorów, to transport bez odblokowania portu w Odessie, nawet mimo wspomnianych korytarzy, będzie problemem. Po prostu obecne szlaki komunikacyjne nie zostały stworzone do transportu tak dużego wolumenu towarów i to w tak krótkim czasie. Bardzo możliwe, że dojdzie do sytuacji, w której w porcie w Odessie będzie gniło zboże, a w Afryce ludzie będą umierać z głodu. Wisi nad nami katastrofa humanitarna.
– Po raz kolejny okazuje się, że łańcuchy dostaw i nierówności dotyczące światowego transportu i komunikacji prowadzą do katastrofy.
– Problem łańcuchów dostaw zaczął narastać już kilka lat temu, więc nie powinno to być dla nas zaskoczeniem. Od momentu, kiedy ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump rozpoczął wojnę handlową z Chinami, zaczęto poważniej traktować problemy związane z globalizacją. Pandemia je potwierdziła, wskazując, jak łatwo uzależnienie od światowego łańcucha dostaw i importu z kilku krajów, w tym z Chin, może doprowadzić do kryzysu gospodarczego np. w Europie. Uświadomiła również, że konieczne jest pobudzenie własnych, regionalnych zdolności produkcyjnych, aby uzyskać niezbędne produkty końcowe. Ale ten problem nie zostanie rozwiązany z najbliższym czasie. Transformacja globalnego łańcucha dostaw wymaga czasu, a tego mamy coraz mniej. Dzisiaj możemy jedynie podejmować kolejne kroki celem przygotowania się na przyszłość i wprowadzić niezbędne regulacje, aby sytuacja, w której Rosja lub Chiny szantażują nas, wprowadzając blokady czy tocząc wojny, po prostu się nie powtórzyła.
– Czy Europa ma dzisiaj sojuszników, na których może liczyć, aby zażegnać globalny kryzys żywnościowy i pomóc tym, którzy tej pomocy najbardziej potrzebują? I czy nie ryzykujemy wymiany jednego autorytarnego partnera na innych?
– Sytuacja Europy przypomina tę sprzed 1989 roku. Wówczas USA miały sprzymierzeńców, przede wszystkim w świecie zachodnim. Był to jeden lider, który skupiał wokół siebie inne państwa. Te państwa nie zawsze były demokratyczne, ale wspólny interes utrzymywał ich sojusz.
Dzisiaj jest tak samo. Układ interesów wciąż przeważa nad układem wartości. Warto wspomnieć o amerykańskim wsparciu dla Rafaela Leonidasa Trujillo, długoletniego dyktatora Republiki Dominikańskiej. Amerykanie poparli go, ponieważ jak powiedział Cordell Hull, były sekretarz stanu USA (pozwólmy sobie na parafrazę), „był zbrodniarzem, ale był naszym zbrodniarzem”.
Musimy szukać partnerów, którzy będą gotowi z nami współpracować, nawet jeśli nie będzie to do końca etyczne. Przykładem jest współpraca USA i Europy z Turcją i Arabią Saudyjską, które mają wiele na sumieniu w kontekście łamania praw człowieka. Ale musimy pamiętać, że powinna nas obowiązywać jakaś granica. Czy współpraca z Chinami, państwem, które dokonuje otwartego ludobójstwa w regionie Sinciang na mniejszościach muzułmańskich w tym regionie, przede wszystkim na Ujgurach, nie przekracza tej granicy? Może powinniśmy nałożyć sankcje na Chiny i nie kupować od nich koszulek lub samochodów? Ostatnie lata przekonują, że świat zachodni coraz bardziej skłania się ku takiej polityce.
Rozmawiał: Mateusz M. Krawczyk