Słabość partii współczesnej Polski ma zły wpływ na sytuację w kraju – pisze Maciej GOLUBIEWSKI
„Partie polityczne stworzyły demokrację, a nowoczesna demokracja jest nie do pomyślenia bez istnienia partii”.
– Elmer Eric Schattschneider
.Wbrew obiegowym opiniom partie polityczne w Polsce nie są silne – i taka sytuacja nie jest dobra dla naszej ojczyzny. Kreuje się obraz niezniszczalnych, dobrze sfinansowanych sprzężonych z państwem zhierarchizowanych central partyjnych, których szefowie przez sprawowanie nieskrępowanej władzy nad kandydatami do parlamentu czy urzędów państwowych mogą efektywnie utrzymywać swoje poparcie i trwać przy władzy. Tyle że ten opis sytuacji jest nieprawdziwy. Więcej, utrzymywanie takiego obrazu dzisiejszych partii politycznych jako zarówno silnych i złych jest wręcz niebezpieczne dla prowadzenia odpowiedzialnej, długofalowej i programowej polityki państwowej w Polsce.
Żeby uzasadnić tę tezę trzeba się cofnąć do genezy naszej politycznej rzeczywistości po 1989 roku. Prof. Ryszard Legutko w swoim „Eseju o Duszy Polskiej” sformułował jedną z najbardziej realistycznych tez o kulturze politycznej Polski tego okresu. Rozwijając ją można powiedzieć, że uniwersalnie skomunizowana w sferze mentalnej Polska (niezależnie od werbalnych deklaracji ideowych części społeczeństwa), pozbawiona swoich genetycznych politycznych korzeni przez dekapitację elit, po 1989 roku była w stanie politycznej „tabula rasa”. Na niej różnorakiej maści polityczni „przedsiębiorcy” – głównie przez mobilizację medialną – starali się wyryć ich własne wyobrażenia podziałów politycznych w Polsce i tym samym zebrać głosy na wybory.
W Polsce demokracja przyszła po 45-letnim okresie politycznej demobilizacji, pogłębionej dodatkowo demoralizacją wywołaną stanem wojennym. Krajobraz polityczny po przełomie połączył kulturalną „tabula rasa” ze stanem głębokiej politycznej depresji.
Po 1989 roku nie istniały prawdziwe wzory ani pamięć o mobilizacji i organizacji partyjnej, które tworzyły partie polityczne w Europie Zachodniej co najmniej od drugiej połowy XIX wieku. W sytuacji odziedziczonego i narzuconego zewnętrznie przez sowieckiego sąsiada modelu modernizacyjnego jak i przy niemożliwym do zoperacjonalizowania politycznego podziału na postsolidarność i postkomunę, prometejska praca politycznych „przedsiębiorców”, którzy odnieśli sukces polityczny, musiała opierać się na aktywizacji podstawowych podziałów kulturowych czyli stosunku do religii rzymsko-katolickiej. W konsekwencji po 30 latach nadal najlepszym predyktorem ogólnych preferencji politycznych jest uczestnictwo w niedzielnej Mszy Św.
Polemiści z tą tezą Legutki mogliby tutaj zwrócić uwagę, że Kościół rzymsko-katolicki jest jedynym łącznikiem z Polską przed 1945 rokiem w realnej sferze politycznej, przede wszystkim z jej nurtem wiejskim reprezentowanym przez Wincentego Witosa. Stąd też zapewne ciekawa transformacja i ciągła żywotność nowego PSL (jest to partia posiadająca w Polsce najwięcej członków, prawie trzy razy tyle ile partia rządząca), ale też, zgodnie z tezą Legutki, ambiwalentny stosunek tej formacji w III RP do swoich drugich korzeni po 1945 roku. Tym niemniej stan opisany przez Legutkę genetycznie do dzisiaj osłabia partie polityczne w Polsce.
Na przestrzeni ostatnich 15 lat, szczególnie od czasu przesilenia politycznego po aferze Rywina, popularne stały się tezy tzw. państwowców. Nowe linie podziału miały nadal tworzyć się odgórnie, ale tym razem bazować na apolitycznym podziale na tych, którzy mają ambicję tworzyć instytucje państwowe i tych których interesuje tylko polityka patronatu („patronage politics”) i dzielenia łupów. Ten podział mógł odnosić się może do tworzących się od nowa polskich elit, które w zetknięciu z odziedziczonym post-komunistycznym aparatem administracyjnym przeżywały swego rodzaju święte oburzenie, ale nie mógł efektywnie przyczyniać się do tworzenia i umacniania systemu partyjnego w Polsce.
Warunki, w których tworzył się system partyjny w Polsce, do dzisiaj bardzo mocno i negatywnie wpływają na stan polskich partii oraz na ich percepcję. Stworzenie u nas minimalnie stabilnego systemu partii politycznych stało się możliwe tylko poprzez wpisanie ich do konstytucji oraz późniejsze wprowadzenie w 2001 r. subwencji państwowych dla partii z równoczesnym ograniczeniem innych źródeł ich finansowania. Wydawać by się mogło, że prawie 20 lat od czasu tych reform polskie partie polityczne powinny okrzepnąć, stać się stabilnymi agregatorami i kanałami mobilizacji politycznej w Polsce i umieć przekładać to na stabilne poparcie oraz realne możliwości wprowadzania swoich programów w życie. Niestety tak do końca nie jest.
Jakich kryteriów porównawczych należy użyć, aby udowodnić tezy o względnej słabości partii oraz o złym wpływie tego na sytuację w Polsce? Na pierwszy rzut oka, polski ład polityczny wypełnia potoczne kryteria silnych i stabilnych organizacji partyjnych istniejących na Zachodzie Europy. Łatwo tę tezę obalić; wystarczy porównać je do organizacyjnej odporności i wyborczych losów partii naszych zachodnich sąsiadów na przestrzeni lat. Z kolei negatywny wpływ osłabienia partii politycznych na politykę państwową można zilustrować patrząc na doświadczenia partii w Stanach Zjednoczonych.
Jednym z typów idealnych współczesnego sprawowania władzy uważa się formułę tzw. odpowiedzialnego rządu partyjnego. Termin wprowadził do politologii Austin Ranney w latach 60., ale do tej pory nie zaistniał on w polskiej praktyce politycznej po 1989 roku.
Takie rządy charakteryzują się partiami z jasnym i realizowanym programem, z tradycyjnie masową bazą członkowską, trwale agregującymi interesy swoich członków wywodzących się ze stabilnych grup społecznych. Partie takie efektywnie kanalizują interesy i promują bazowane na nich programy przez umieszczanie swoich delegatów w parlamentach poprzez głosowania na listy partyjne często bez możliwości oddania głosu na poszczególnych kandydatów. Taki system charakteryzuje trwałość organizacyjna i efektywność przy urnach wyborczych.
Oprócz partii post-komunistycznych, tylko Prawo i Sprawiedliwość (PiS) i Platforma Obywatelska (PO) istnieją jako partie parlamentarne od 2001 roku czyli od czasu reformy ustawy o partiach politycznych. Selekcja kandydatów na listy wyborcze odbywa się centralnie, a szefowie partii decydują o nominacjach rządowych. Jeżeli chodzi o selekcję kandydatów na listy wyborcze, to w przypadku PiS listy są tworzone wspólnie wraz jego partnerami politycznymi. Należy też pamiętać, że Polska posiada tzw. system otwartej listy w głosowaniu proporcjonalnym – dosyć rzadkie rozwiązanie na Zachodzie Europy istniejące jeszcze do połowy lat 90. we Włoszech a dzisiaj w popularne w krajach Europy Centralnej i częściowo na północy. W takim systemie wyborca nie głosuje na listę partyjną, ale wybiera sobie kandydata z listy, który najbardziej mu się podoba. To teoretycznie powoduje konkurencję między kandydatami z tej samej listy i osłabia kontrolę centrali partyjnej nad szansami wyborczymi preferowanych kandydatów (zwykle plasowanych na wyższych pozycjach na listach).
Polskim partiom nadal też daleko do ich historycznych wzorców. W Europie Zachodniej przez całe powojenne dekady rządziły monopolistyczne koalicyjne bloki partyjne. W RFN po 1949 Chrześcijańska Demokracja (CDU/CSU) rządziła bez przerwy przez 20 lat. Szwedzka Partia Socjaldemokratyczna (SAP) przy władzy była aż 44 lata od 1932 do 1976 roku (czyli 31 lat licząc od końca wojny) i dopiero w 1998 roku otrzymała po raz pierwszy od 66 lat mniej niż 40 proc. głosów. Natomiast rekordzistą jest włoska Chadecja, która rządziła Włochami niepodzielnie przez 48 lat. W krajach Beneluxu i Szwajcarii utrwalił się po wojnie z kolei tzw. system „konsocjacyjny” czyli de facto kartelowy, gdzie szeroko zdefiniowane centrum sceny politycznej permanentnie wykluczało mniejsze partie polityczne w imię podtrzymywania konsensusu politycznego.
Drugim bardzo ważnym trendem, który ukazuje słabość nie tylko polskiego ale też zmierzch powojennego zachodniego systemu partyjnego, jest trwający od wielu dekad spadkowy trend przynależności partyjnej. Polska wypada tutaj jednak wyjątkowo słabo. Według analiz Ingrid van Biezen plasuje się na przedostatnim miejscu w Europie.
Jest możliwe, że to właśnie brak zaangażowania społecznego w działalność partii politycznej tworzy wrażenie zarówno o silnych partiach (w końcu to one rządzą) i ich złu (bez członków mogą sprawiać wrażenie elitarnych).
Na tę sytuację, szczególnie dotyczącą członkostwa, jednak nie mają wpływu partie jako takie. Trudno oskarżać klub, do którego za minimalną opłatą może zapisać się każdy obywatel, o oderwany od rzeczywistości elitaryzm.
Porównania z sytuacją w Stanach Zjednoczonych z kolei dobrze ilustrują nieusprawiedliwione powszechne przekonanie o tym, że silne partie są też po prostu złe dla demokracji. W literaturze politologicznej w USA amerykańskie partie opisywane są czasami jako „puste naczynia” albo słowem „płytkie” – pierwszy wprowadzony w latach 90 przez Richarda S. Katza, a drugi ostatnio przez Daniela Schlozmana, politologów z Johns Hopkins University. Te określenia biorą się stąd, że mimo dużej polaryzacji ideologicznej w USA i wysokiej dyscypliny partyjnej w Kongresie, partie polityczne pozostają w pewnym sensie narzędziami bogatych fundatorów, a ideologicznie często zależne od organizacji para-partyjnych typu MoveOn.org czy Americans for Prosperity, a w aspekcie mobilizacji społecznej od ruchów takich jak Tea Party, Dreamers, Black Lives Matter czy Occupy.
Słabość korporacyjna partii amerykańskich powoduje, że one tylko w najbardziej podstawowym stopniu odzwierciedlają swoje programy polityczne. Powoduje to, że szyld Demokrata czy Republikanin często nie odzwierciedla stabilnych różnic programowych. W dużej części bierze się to z tzw. progresywnych reform końca XIX i początku XX wieku, kiedy spora część aktywistów partyjnych walczyła z tak zwanym „sekcjonalizmem” czyli z decydującą rolą podziału regionalnego (północ-południe, północny wschód–środkowy zachód) na poparcie partii politycznych.
Klasycznym przykładem triumfu sekcjonalizmu była nieudana kampania prezydencka kandydata Demokratów Williama Jenningsa Bryana, który oferował atrakcyjny socjalny program dla poszkodowanych ówczesnym kryzysem farmerów i części robotników przeciwko bogatym kapitalistycznym wyzyskiwaczom. Z racji głębokiej nieufności przemysłowej północy do rolniczego południa przegrał ze swoim republikańskim oponentem Williamem McKinley. Ludzie tacy jak Bryan czy Teodor Roosevelt zniechęceni gorsetem lokalnych partyjnych maszyn, które według nich nie pozwalały na odpowiednie kanalizowania interesów wyborców na poziomie całego kraju, wpisali się w szeroki ruch tzw. Progresywistów, którzy wprowadzili do praktyki prawybory na nominacje partyjne. Reszta jest historią.
Obecnie nominacje partyjne zależą tylko od odpowiednio zmobilizowanych samo-deklarujących się Demokratami czy Republikanami wyborców. W 14 stanach istnieją wręcz tak zwane otwarte prawybory, w których każdy – niezależnie czy jest zarejestrowanym wyborcą jednej czy drugiej partii – może brać udział w prawyborach każdej z nich. Stąd właśnie wzięły się określenia typu „puste naczynia”.
Często podkreśla się, że tak liberalne podejście do kreowania rzeczywistości partyjnej przekłada się na zbyt duży wpływ pieniędzy jak i nieprzejrzystych grup wpływu na jakość programową polityki amerykańskiej.
Amerykański politolog Elmer Eric Schattschneider pisząc w latach 40., zwracał uwagę, że amerykańskie społeczeństwo w sferze politycznej jest skazane na tzw. pół-suwerenność, tzn. zawsze będzie niedoreprezentowane szczególnie jeżeli system polityczny daje dostęp do realnej władzy demagogom i aktywistom działającym przez grupy nacisku reprezentujących wąskie (często bogatsze) grupy społeczne.
Jedyną nadzieją „pół-suwerennego” obywatela to realna konkurencja pomiędzy tradycyjnymi partiami, które apelują do całego społeczeństwa i starają się kanalizować interesy poprzez aktywizację szerokich linii podziałów aby wygrać wybory. Ten zespołowy pojedynek jest jednak zawsze weryfikowany przy urnach.
.Obserwując rolę silnych partii przy budowie dobrobytu powojennego Europy Zachodniej jak i negatywny wpływ „płytkich” partii zdominowanych przez prywatnie finansowane grupy nacisku na jakość programowej debaty publicznej w USA, pozostaje nam życzyć polskim partiom jak najlepiej i mieć nadzieję na większe zaangażowanie partyjne naszego społeczeństwa.
Maciej Golubiewski