Wielkanoc. Czas zatrzymania i refleksji
Zatrzymajmy się na chwilę, by odetchnąć. Zajrzeć w siebie. Połączyć zmysły z umysłem. Posłuchać którejś z pasji Jana Sebastiana Bacha czy „Mesjasza” Haendla. I spojrzeć na drugiego człowieka bez względu na to, czy jest przeciwnikiem politycznym, czy ma inny kolor skóry i wyznaje inną religię — przez pryzmat cierpienia, doświadczenia odrodzenia i zwycięstwa życia – pisze Michał BONI
W wielu krajach — tak jak i u nas, w Warszawie, dzięki Elżbiecie Pendereckiej — odbywają się wielkanocne festiwale muzyczne. To dobra okazja, by muzyka poprowadziła nas w świat inny niż otaczająca, pospieszna, często zdawkowa, choć nasycana wielkimi słowami rzeczywistość.
Słuchając „V Symfonii” Mahlera czy „Symfonii Fantastycznej” Berlioza, jeszcze w wykonaniu Orkiestry Radiowej z Frankfurtu — otwierasz swoją wyobraźnię na potoki dźwięków, które układają się w znaczące skojarzenia i interpretacje. Zmienność tempa i orkiestracja instrumentów prowadzą do niewyobrażalnej koincydencji zmysłów. Oglądając koncert, patrzysz, jak współpracują ze sobą grupy instrumentów i jak spotyka je ręka dyrygenta. Zaczynasz naprawdę słuchać — i słyszysz więcej, niż potrafisz, bo siła sugestywności tonów otwiera swobodny potok wyobraźni. Zmysły i umysł pracują razem.
Dlaczego to piszę?
Dlaczego potrzebujemy coraz bardziej takich chwil zmiany oraz wytchnienia od codziennych zwyczajów i obowiązków, dlaczego potrzebujemy rytuału oczyszczenia?
Bo jesteśmy zagubieni — i jedyną szansą na odzyskiwanie siebie i poszukiwanie kompasu stają się swoiste rekolekcje.
Dla jednych to zanurzenie się w muzyce, dla innych to dotknięcie estetyczne różnych muz, głębokie oglądanie obrazów choćby van der Weydena „Zdjęcie z krzyża” z przejmująco namalowaną twarzą Marii Magdaleny czy lektura oferowanych przez „Tygodnik Powszechny” na Wielkanoc rekolekcji ks. Józefa Tischnera opartych na dziełach mistrza Eckharta.
Dla jeszcze innych — to refleksja i przeżycie czysto religijne. Święto Zmartwychwstania daje niebywałą okazję do zajrzenia w głąb samego siebie, w swój umysł, ale i w swoje zmysły. Bo jest to święto przekraczania definitywnych granic: przekraczania granicy śmierci, zstąpienia tam, gdzie widać zło, i wydobycia się — w języku laickim — z niebytu, z powrotem do życia, które staje się już inne. Można wierzyć lub nie, ale jest w tej opowieści o Chrystusie, w Jego trwaniu pomiędzy śmiercią a jej pokonaniem, olbrzymia szansa i perspektywa nadziei.
.Trzy tygodnie temu w Rzymie w przerwie konferencji europejskiej o wyzwaniach cyfrowych, tak ważnych dla przyszłości Europy, zajrzałem do barokowego, mistrzowskiego architektonicznie kościoła jezuitów Il Jesu. Patrzyłem na rozwichrzoną harmonię ołtarzy i przeglądałem się w lustrze stojącym pośrodku nawy, dzięki któremu mogłem widzieć swoją twarz na tle powiększonych malowideł i ornamentacji sufitu. Usiadłem z boku. Słychać było barokowe nieszpory któregoś z XVII-wiecznych mistrzów. I to był ten moment, ulotna chwila — zatrzymanie w czasie, wgląd w siebie, wgląd w coś, co JEST NADE MNĄ.
Każdy ma swój sposób zatrzymania się. I każdy należy uszanować. Czy mistrzostwo w robieniu pomysłowych mazurków też prowadzi do tego oddechu, do tej chwili przełamania rutyny? Tak, jeśli jest jednocześnie wyrazem skupienia i miłości. Ktoś powie — to za dużo powiedziane… Za dużo? Wszystko, co czynimy z miłością do innych, do świata, także szanując i kochając samych siebie, jest tym momentem, który może prowadzić do czegoś, co JEST NADE MNĄ.
I teraz kluczowe, wielkopostne i wielkanocne pytanie: co czynimy z miłością? Miłością inną niż ta, o której rozmyślamy przy świętach Bożego Narodzenia. Miłością, która przechodzi przez cierpienie, dojrzewa i szuka pokory, wybaczenia i odrodzenia.
Czy nienawiść sączona przez hejterów i zorganizowane patrole trolli internetowych może być wyrazem miłości?
Czy dzielenie ofiar katastrofy smoleńskiej i ich rodzin na dobre i złe — jest wyrazem miłości?
Czy „naukowe” kłamstwa opowiadane o katastrofie smoleńskiej w Wielkim Tygodniu licują z powagą przesłania Triduum?
Czy mówienie w Wielkim Tygodniu o umieszczaniu uchodźców w kontenerach za drutami — co robi minister rządu jednego z krajów europejskich — w obliczu pogardy, z jaką potraktowano Chrystusa przed Ukrzyżowaniem, jest wyrazem miłości?
Czy zajmowanie się przez media w czasie, gdy domykają się projekty destrukcji sądownictwa w Polsce i zniszczenia separacji władz jako klucza do demokracji, wyłącznie panem Misiewiczem jest wyrazem takiego spojrzenia na świat, dzięki któremu widzi się to, co naprawdę najważniejsze?
Czy afiszowanie się przez urzędników państwowych i urzędy, że czynią coś w imię swojego sumienia, nie grzeszy pychą, bo przecież (rozumiemy to już od czasów Hobbesa i kształtowania się w XIX wieku suwerennych państw) jedynym sumieniem państwa jest Prawo?
I czy ci, którzy w komentarzach do tego tekstu napiszą: „A jakim prawem Boni się wypowiada na temat Wielkanocy?” (to łagodna wersja postów) — zrozumieją, że zawłaszczają dla siebie religię, Kościół, wartości? Czy w ogóle zrozumieją, co piszą?
Właśnie — jesteśmy zagubieni. W Polsce. W społeczeństwie. W świecie, który nas otacza. Na granicy tragizmu: populizmu traktowanego jako najlepszy politycznie sprawny wehikuł zwycięstw. Na granicy absurdu: skrajnego nacjonalizmu, który ma być jedyną prawdziwą ofertą patriotyzmu i narodowej tożsamości. W dobie internetu — gdzie każdy uważa, że ma rację. I nikt nikogo nie słucha naprawdę. W czasach, kiedy niektórzy, „uciekając od wolności”, zapominają, że rozróżnienie między państwem a rządem jest fundamentem wolności.
.Zatrzymajmy się na chwilę, by odetchnąć. Zajrzeć w siebie. Połączyć zmysły z umysłem. Posłuchać którejś z pasji Jana Sebastiana Bacha czy „Mesjasza” Haendla. I spojrzeć na drugiego człowieka bez względu na to, czy jest przeciwnikiem politycznym, czy ma inny kolor skóry i wyznaje inną religię — przez pryzmat cierpienia, doświadczenia odrodzenia i zwycięstwa życia.
Bo tym tak naprawdę jest Wielkanoc.
Michał Boni
13 kwietnia 2017