Michał KOBOSKO: "Porzućmy emocje i histerię - zacznijmy myśleć"

"Porzućmy emocje i histerię - zacznijmy myśleć"

Photo of Michał KOBOSKO

Michał KOBOSKO

Szef polskiego oddziału waszyngtońskiego think-thanku Atlantic Council. W latach 2012-13 redaktor naczelny tygodnika "Wprost". Wcześniej dziennikarz finansowy "Gazety Wyborczej", z-ca red. naczelnego "Pulsu Biznesu". Od 2005 r. kierował polską edycją "Forbes", od 2006 r. red. naczelny "Newsweek Polska", od 2009 r. red. naczelny "Dziennika Gazety Prawnej".

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Jestem przeciw. Jestem przeciw rozmontowywaniu państwa polskiego. Nieważne, jaki interes za tym stoi. Czy jest to interes obcego państwa, które ma sto powodów, by czuć irytację wobec kolejnych inicjatyw i wypowiedzi polskich władz. Czy też jest to interes wewnętrzny, polityczny, wywodzący się z narastającej niecierpliwości i pędu do możliwie szybkiego przejęcia władzy. Czy wreszcie mamy do czynienia ze zwykłym interesem komercyjnym – ktoś komuś wszedł w sferę wpływów, ktoś chce więcej sprzedać i zarobić.

Jaki by nie był powód i źródło, naruszanie podstaw działania państwa, jest działaniem niezwykle groźnym. Nie tylko w Stanach Zjednoczonych wystawienie „national security” na szwank uruchamia takie mechanizmy działania państwa, które nie muszą się podobać szeregowym obywatelom. Mowa tu o daleko idących działaniach, o wiele bardziej zaawansowanych niż niezdarna próba wydarcia laptopa z rąk dziennikarza.

Państwo po prostu musi mieć możliwość obrony przed demontażem swoich struktur. Inaczej „istnieje tylko teoretycznie”.

W naszym przypadku nie chodzi o zagrożenie dla konkretnego premiera czy rządzącej partii – ale dla funkcjonowania Polski. Tak funkcjonowania wewnętrznego, jak i w ramach międzynarodowej wspólnoty. Chcemy i możemy mieć ambicje, by po okresie stażowania w Unii Europejskiej stać się jednym z jej najważniejszych państw członkowskich. A na pewno tym członkiem, który stanowiąc wschodnią flankę Unii (ale też NATO) może odgrywać rolę łącznika, a zarazem reprezentanta interesów post-sowieckiego Wschodu. Ten proces wzmacniania pozycji Polski był już mocno zaawansowany – kryzys na Ukrainie tylko go przyspieszył. I teraz właśnie na naszych oczach następuje jego cudowne zablokowanie i zatrzymanie. Trudno nie mieć skojarzeń z rosyjską agresją na Krymie i wschodzie Ukrainy. Tam także myślą przewodnią było odwrócenie zdarzeń, zablokowaniu tego, co – wydawałoby się – jest nieuniknione.

Znam wielu dziennikarzy „Wprost” i wierzę, że nie uczestniczą świadomie w kampanii wrogiej dla własnego kraju. Wykonują swoją robotę w przekonaniu, że przyniesie ona coś dobrego. Nie muszą się głowić, kto na ich publikacji zyska i jakie interesy stoją za informatorami. Taśmy mają, więc je dają.

Ale tak jak szeregowy dziennikarz po prostu siada i pisze, tak to jego szef podejmuje decyzje o tym, co, kiedy i w jakiej formie się ukaże. To redaktor naczelny ponosi odpowiedzialność – nie tylko prawną – za skutki publikacji. Musi umieć przewidzieć, jakie będą echa, efekty, plusy dodatnie i ujemne. Musi starać się możliwie zweryfikować to, co „niewidzialna ręka” próbuje mu włożyć do gazety.

Red. Latkowski pisze we wstępniaku redakcyjnym, że decydując się na publikację zapisu kolejnych podsłuchanych rozmów „Wprost” kieruje się troską o państwo i o wykorzenienie z niego, tego co złe. Chciałbym w to wierzyć, ale nie wierzę. Podobnie jak nie kupuję robienia z Latkowskiego męczennika walki o wolne słowo w Polsce. Najnowsza okładka tygodnika „Wprost”, nadużywająca symbolu „solidarycy” jest skandalem. Nikt i nic nie dało redaktorowi i wydawcy „Wprost” prawa do zapisywania się w szeregi bojowników o wolną i demokratyczną Polskę. Redaktor naczelny „Wprost” ze swoją osobistą historią, niepospolitą nawet jak na poplątane polskie media, jest jedną z ostatnich osób, którym wolno moralizować i kogokolwiek nauczać. Historia kocha robić sobie takie żarty, ale my nie mamy obowiązku dawać się otumanić. Porzućmy emocje i histerię – zacznijmy myśleć. To apel nie tylko do kolegów dziennikarzy.

„Wprost” wypluwa z siebie kolejne potajemnie nagrane taśmy – i będzie to robić tak długo jak będzie to pomagać w ratowaniu sprzedaży pisma. Bo każde medium komercyjne ma przede wszystkim na siebie zarabiać – inaczej pada. A nie ma lepszej metody na zwiększenie zainteresowania medium niż skandal, wielka awantura, najlepiej afera na skalą międzynarodową. Fenomenalna promocja, na którą w tzw. normalnych warunkach nie byłoby szans. Murdoch i jemu podobni wielokrotnie właśnie tak działali, nie ma się co dziwić, że ich polscy naśladowcy próbują brać przykład z mistrzów.

Akcja prokuratury, wspartej policją i ABW w redakcji „Wprost” była amatorska i nieroztropna. Działanie przy otwartej kurtynie, w obecności mediów i zawodowych lanserów politycznych nie mogło się dobrze skończyć. Nie sądziłem, że po 25 latach wolności będziemy oglądali w Polsce takie obrazki – to memento także dla tych, którzy chełpią się wywyższając Polskę ponad reżimy Rosji czy Białorusi. Jeszcze nie tak daleko odbiegliśmy, by nie można nas było cofnąć na pole startowe.

Co do meritum nagrań: bohaterów nie ma co bronić. W prywatnych rozmowach wyciągają wszystkie brudy, obrażają najbliższych współpracowników, odkrywają kuchnię polityki – która nigdy i nigdzie w demokracji nie wygląda różowo. Taki nasz własny „House of Cards”, tylko okraszony licznymi bluzgami. Jestem przekonany, że tak samo brzmieli – i brzmieliby politycy PiS, SLD czy palikotowcy, gdyby im przyszło przejąć odpowiedzialność za państwo.

Swojego zdania nie zmienię: Marek Belka był i jest bardzo dobrym szefem NBP. Radosław Sikorski w polskich realiach jest świetnym ministrem spraw zagranicznych – świadomym realiów geopolityki i wagi naszego kluczowego sojuszu z USA. Nawet jeśli prywatnie wyraża tu swoje wątpliwości – to kto tych wątpliwości nie miał? Podstawową wadą i winą wszystkich bohaterów jest fakt, że dali się ponagrywać i rozegrać jak dzieci. Teraz kula śnieżna już sunie. Zmiażdży wielu bohaterów tej afery.

Michał Kobosko

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 czerwca 2014