o. Jacek SALIJ OP: Co nas łączy? Nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany

Co nas łączy?
Nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany

Photo of o.Jacek SALIJ OP

o.Jacek SALIJ OP

Dominikanin, teolog tomista, filozof, pisarz i publicysta. Konsultor Sekcji Nauk Teologicznych w Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski. Kierownik Katedry Teologii Dogmatycznej UKSW. Autor m.in. “Po co nam Kościół?”, “Seks, miłość, obyczaje”, “Dar Kościoła”, “Małżeństwo, rozwód, związki niesakramentalne”, “Grzech, łaska, sakrament pojednania”, “Tajemnice Biblii”, “Wróżby, czary, opętanie”, “Patriotyzm dzisiaj”, “Wybierajmy życie”. W 2007 oznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Komandoskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

zobacz inne teksty Autora

Czy nadzieje polskiego papieża na znaczne przyspieszenie procesu jednoczenia się rozdzielonych Kościołów były naiwne? Jedno jest pewne, że nie ma ludzkich sposobów, którymi cel ten moglibyśmy osiągnąć – pisze o.Jacek SALIJ

.Zacznę od wyliczenia, jak wiele łączy Kościół katolicki nie tylko z Kościołem prawosławnym, ale również z ogromną większością Wspólnot protestanckich. Otóż już teraz jesteśmy zgodni co do samych fundamentów naszej chrześcijańskiej wiary. Wszyscy wierzymy w Boga w Trójcy Świętej Jedynego, w Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Wszyscy wierzymy w Syna Bożego, który dla nas stał się jednym z nas, obdarzył nas Ewangelią, przez swoją zaś mękę i śmierć na krzyżu odkupił nas z grzechów, a swoim zmartwychwstaniem otworzył nam drogę do życia wiecznego. Ponadto wszyscy zostaliśmy ochrzczeni w imię Trójcy Przenajświętszej. Wszyscy też z wiarą czytamy Pismo Święte jako natchnione przez Ducha Świętego słowo Boże.

Z Kościołem prawosławnym Kościół katolicki czuje się złączony jeszcze więcej. Pasterze obu naszych Kościołów są powoływani na urząd i do posługi poprzez włączenie w święty łańcuch sukcesji apostolskiej, wobec czego w obu Kościołach podczas Eucharystii dokonuje się realne uobecnienie zbawczej ofiary Chrystusa Pana, a lud Boży karmiony jest prawdziwym Ciałem i Krwią Pańską. Ponadto w obu Kościołach oddajemy szczególną cześć Najświętszej Dziewicy Bogurodzicy Maryi. W wielkim poszanowaniu mamy również święte obrazy.

Niestety, nawet tak wielka bliskość w wierze nie wyklucza wzajemnej lub jednostronnej wrogości. Nasz przeciwnik, diabeł, potrafi przecież skłócić religijnie nawet dzieci tego samego Kościoła. Ponad sto lat temu papież Benedykt XV przestrzegał przed tworzeniem wrogich sobie obozów wewnątrz Kościoła katolickiego: „Niech również dzieci naszego Kościoła powstrzymują się od owych nazw, za pomocą których ostatnio katolików zaczyna się odróżniać od katolików. (…) każdemu niech wystarczy wyznanie: »Imię moje chrześcijanin, nazwisko katolik«; niech każdy stara się tylko być naprawdę tym, kim sam się nazywa” (Ad beatissimi, 24).

Bogu dziękować, obecne relacje między Kościołem katolickim, prawosławnym oraz Wspólnotami protestanckimi wydają się poprawne, a chyba nawet coraz lepsze. Warto jednak podkreślać i przypominać, że nawet wówczas, kiedy w relacjach między Kościołami i Wspólnotami dzieją się rzeczy, jakie dziać się nie powinny, zarówno poszczególni chrześcijanie, jak całe chrześcijańskie środowiska nie muszą i nie powinny do tej wrogości się przyłączać. Pozwolę sobie przypomnieć, co radził św. Augustyn swoim diecezjanom, jak mają się zachować wobec niesprawiedliwej wrogości ze strony donatystów: „Chcą czy nie chcą, są naszymi braćmi. Wtedy przestaną być naszymi braćmi, kiedy przestaną mówić Ojcze nasz. (…) Czytajcie Apostoła i przekonajcie się, że ilekroć mówi bez żadnego dodatku »bracia«, chodzi mu o chrześcijan. Niekiedy mówią nam: Odejdźcie od nas, nie chcemy mieć z wami nic wspólnego. My przecież mamy z wami coś wspólnego: wyznajemy jednego Chrystusa, powinniśmy znaleźć się w jednym Ciele, pod jedną Głową” (Objaśnienie drugie Psalmu 32,29).

Tęsknota za jednością

Postawmy sobie jeszcze pytanie: Co nas dzieli? Mimo iż zgodnie wyznajemy najbardziej fundamentalne prawdy naszej chrześcijańskiej wiary, to jednak do wspólnoty w wierze wciąż nam daleko. Szczególnie istotne wydają się różnice doktrynalne. Ale dzielą nas również całe wieki życia w oddaleniu od siebie, a niekiedy we wzajemnej nieprzyjaźni. Wielokrotnie raniliśmy się wzajemnie, a zarazem nasza pamięć historyczna jest nieraz bardzo odmienna – każda ze stron bardziej pamięta krzywdy, których doznała, niż te, które wyrządzała innym. Toteż ukształtowało się w naszych Kościołach i Wspólnotach poczucie wzajemnej obcości, a może nawet wrogości.

Owszem, w ciągu ostatniego półwiecza wiele się zmieniło. Niewątpliwie zaczęliśmy więcej się wzajemnie szanować. Rzadziej się zdarza prozelityzm, czyli posługiwanie się manipulacją i kłamstwem w przyciąganiu do siebie wyznawców innego Kościoła lub Wspólnoty. Z większą też uwagą wsłuchujemy się w to, co mamy sobie wzajemnie do powiedzenia. W rezultacie porzucamy – wprawdzie chyba jeszcze nie do końca, ale już bardzo realnie – wiele niesprawiedliwych stereotypów, jakie ukształtowaliśmy przeciwko sobie wzajemnie w poprzednich pokoleniach.

Pozwolę sobie przypomnieć wezwanie do pojednania, jakie św. Augustyn skierował do donatystycznego biskupa Prokuliana: „Pytam Cię, jaką winą obciążają nas stare spory, żeby ich smutne skutki miały trwać do dzisiaj? Są to rany, jakie zadała naszym członkom zaciętość pyszałków”. Zauważmy, że św. Augustyn nie mówi o ranach, jakie my zadaliśmy chrześcijanom innego wyznania ani o ranach, jakie oni nam zadali. Mówi o ranach, jakimi jesteśmy poranieni niejako na własne życzenie – o ranach nieuzasadnionych uprzedzeń i generalnej nieżyczliwości wobec tych innych. Ran tych nieraz w sobie nawet nie zauważamy, a wobec tego nie pomyślimy o tym, żeby się leczyć, a to dlatego – wyjaśnia Augustyn – że „zgnilizna wywołana tymi ranami spowodowała zanik poczucia bólu, które skłaniałoby nas do wezwania lekarza”. Krótko mówiąc, bądźmy dziedzicami wiary naszych ojców, ich miłości Chrystusa i Kościoła, ale tego, w czym się mylili, nie naśladujmy. Wydaje się, że o tej zasadzie trochę jednak pamiętaliśmy na przestrzeni ostatnich 50 lat.

Co więcej, dzięki ostatnio dość powszechnej aprobacie dla ekumenizmu, nauczyliśmy się przyglądać z życzliwością życiu duchowemu i doświadczeniom duszpasterskim innych Kościołów i Wspólnot. Niekiedy nawet przyglądamy się z świętą zazdrością, która pobudza nas do naśladowania. I tak na przykład pobożność braci prawosławnych przypomina nam katolikom o wielkim znaczeniu świętych ikon w naszej własnej pobożności. Z kolei bracia protestanci niewątpliwie jakoś przyczynili się do tej wspaniałej odnowy pobożności biblijnej, którą można obserwować wśród wiernych Kościoła katolickiego, a chyba również Kościoła prawosławnego.

Z drugiej strony, po odnowie liturgicznej, jaka się dokonała w Kościele katolickim, wiele wspólnot protestanckich podjęło odnowę swego kultu. „Niektóre z nich – jak zauważył św. Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint (UUS, 45) – porzuciły tradycję sprawowania liturgii Wieczerzy Pańskiej jedynie przy rzadkich okazjach i przyjęły zwyczaj odprawiania jej w każdą niedzielę”. Wprawdzie – kontynuuje papież – „z powodu rozbieżności w sprawach wiary nie jest jeszcze możliwe wspólne sprawowanie tej samej liturgii eucharystycznej. Mimo to gorąco pragniemy odprawiać razem jedyną Eucharystię Chrystusa i już samo to pragnienie staje się wspólnym uwielbieniem i wspólną modlitwą błagalną”.

Ekumenizm i przemiana

Nie jest moim zamiarem przedstawianie wszystkich pozytywnych zmian, jakie się dokonały we wzajemnych relacjach dzięki atmosferze ekumenicznej ostatnich kilkudziesięciu lat. Wiele dobrego tu się stało, wiele dobrego się dzieje. Warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że wszystkie te pozytywne zmiany są w gruncie rzeczy tylko powierzchowne, jeżeli nie płyną z naszych serc, pragnących się nieustannie nawracać i szukających coraz głębszego zjednoczenia z Chrystusem Panem. Przecież leczenie, które koncentruje się jedynie na usuwaniu objawów choroby i nie dba o usunięcie jej przyczyn, daje niewiele.

Bo co mogą być warte moje i twoje pragnienia zjednoczenia chrześcijaństwa – nawet jeżeli jesteśmy działaczami ekumenicznymi – skoro mało przejmujemy się grzechem, który oddziela nas od Chrystusa, i jeżeli nie ma w nas tęsknoty za coraz głębszym zjednoczeniem z Chrystusem Panem, naszym Zbawicielem i Zbawicielem całego świata, krótko mówiąc, jeżeli nie ma w nas pragnienia świętości?

Tak wyraźnie naucza Sobór Watykański II. W „Dekrecie o ekumenizmie”, czytamy: „Rzeczywisty ekumenizm nie istnieje bez wewnętrznej przemiany. Wszak z nowości ducha, z zaparcia się samego siebie i z swobodnego wylania miłości pochodzą i dojrzewają pragnienia jedności. Dlatego u Ducha Świętego musimy wypraszać łaskę szczerego umartwienia, pokory i cichości w posłudze, a także braterskiej wspaniałomyślności ducha wobec drugich. (…) To nawrócenie serca i świętość życia w połączeniu z prywatnymi i publicznymi modlitwami o jedność chrześcijan należy uznać za duszę całego ruchu ekumenicznego i słusznie można je nazwać ekumenizmem duchowym” (7,8).

Tę myśl soboru, że „nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany”, podejmuje Jan Paweł II w UUS, 15 – i przypomina, że chodzi tu „zarówno o nawrócenie osobiste, jak wspólnotowe”. Szczególną uwagę poświęca święty papież temu grzechowi, którym naznaczony jest nasz stosunek do braci i sióstr z innych wyznań chrześcijańskich. Często bowiem nie umiemy nawet zauważyć wspaniałych dzieł łaski, jakich Bóg dokonuje poza naszą wspólnotą czy Kościołem, często też nasze myślenie o tych innych nacechowane jest pychą, brakiem postawy przebaczenia albo nieuzasadnioną pewnością siebie. Rzecz godna zauważenia: Jan Paweł II mówi o tym w formie dziękczynienia Panu Bogu za to, że jakoś jednak grzechy te zauważamy i staramy się z nich nawrócić: „Każdy winien nawrócić się bardziej radykalnie na Ewangelię i, nie tracąc nigdy z oczu zamysłu Bożego, winien zmienić swój sposób patrzenia. Dzięki ekumenizmowi kontemplacja »wielkich dzieł Bożych« wzbogaciła się o nowe przestrzenie, które skłaniają do dziękczynienia Bogu w Trójcy Jedynemu. Są nimi: dostrzeżenie działania Ducha Świętego w innych chrześcijańskich Wspólnotach, odkrycie przykładów świętości, doświadczenie nieograniczonych bogactw tajemnicy świętych obcowania, kontakt z nieznanymi dotąd formami chrześcijańskiej aktywności. W związku z tym rozszerzył się też zakres spraw, które domagają się pokuty: świadomość istnienia pewnych podziałów, które ranią braterską miłość, nieumiejętności przebaczenia, pychy i antyewangelicznego, nieprzejednanego potępienia »innych«, pogardy płynącej z chorobliwej pewności siebie. Tak więc dążenie ekumeniczne wywiera wpływ na życie wewnętrzne chrześcijan, którzy powinni pozwolić, aby ono ich kształtowało” (tamże).

Naszemu pojednaniu z Bogiem i z Chrystusem powinno towarzyszyć nasze pojednanie wzajemne. Mówił o tym Jan Paweł II m.in. na spotkaniu ekumenicznym w Hali Ludowej we Wrocławiu, 31 maja 1997 r.: „Nasze Kościoły i Wspólnoty kościelne potrzebują pojednania. Czy możemy być w pełni pojednani z Chrystusem, jeśli nie jesteśmy w pełni pojednani między sobą? Czy możemy wspólnie i skutecznie świadczyć o Chrystusie, nie będąc pojednani ze sobą? Czy możemy pojednać się ze sobą, nie przebaczając sobie nawzajem? Warunkiem pojednania jest przebaczenie, które nie jest możliwe bez wewnętrznej przemiany i nawrócenia, będących dziełem łaski. Zaangażowanie ekumeniczne musi się opierać na nawróceniu serc i na modlitwie”.

Oczyszczanie pamięci

Ważnym znakiem, że autentycznie szukamy pojednania z chrześcijanami innych wyznań, będzie gotowość każdego z Kościołów i Wspólnot kościelnych do oczyszczania pamięci historycznej. Chodzi najpierw o to, żeby każda ze stron starała się poznać swoją własną część winy za rozbicie chrześcijaństwa, ale też żeby z większym obiektywizmem, bez niesprawiedliwej tendencyjności, starała się patrzeć na tych drugich. Na pewno będzie to nas wszystkich prowadziło do skruchy przed Bogiem i przed współbraćmi – ufajmy, że wszyscy staniemy się wtedy zdolni do postawy: „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.

Głęboko pisał o tym – zresztą nie tylko w odniesieniu do naszej odpowiedzialności za rozbicie chrześcijaństwa – św. Jan Paweł II, kiedy w liście apostolskim Novo millennio adveniente, podsumowywał niejako drugie tysiąclecie. Jego słowa były wtedy skierowane do katolików, ale w gruncie rzeczy wezwanie to dotyczy wszystkich wyznawców Chrystusa: „Jest rzeczą słuszną, aby Kościół w sposób bardziej świadomy wziął na siebie ciężar grzechu swoich synów, pamiętając o wszystkich tych sytuacjach z przeszłości, w których oddalili się oni od ducha Chrystusa i od Jego Ewangelii, i zamiast dać świadectwo życia inspirowanego wartościami wiary, ukazali światu przykłady myślenia i działania, będące w istocie źródłem antyświadectwa i zgorszenia” (TMA 33).

Ciężko obrażaliśmy Boga – pisał wtedy papież – tymi grzechami, „które zaszkodziły jedności, jakiej Bóg pragnął dla swego Ludu” (TMA 34). Niestety, również dzisiaj od tych grzechów nie jesteśmy wolni. Szczególnie „powinniśmy pochylić się z sercem pełnym skruchy” nad grzechami przyzwolenia „na stosowanie w obronie prawdy metod nacechowanych nietolerancją, a nawet przemocą” (TMA 35). Ale również powinniśmy „stanąć w pokorze przed Panem, aby zastanowić się nad odpowiedzialnością, jaką ponosimy za różne przejawy zła w dzisiejszym świecie”; przy czym papież zwraca szczególną uwagę na odpowiedzialność chrześcijan za współczesną atmosferę sekularyzmu i relatywizmu etycznego, na bierność, przeradzającą się niekiedy nawet w przyzwolenie, „wobec łamania podstawowych praw człowieka przez reżimy totalitarne”, oraz na „współodpowiedzialność licznych chrześcijan za przejawy głębokiej niesprawiedliwości i nierówności społecznej” (TMA 36).

Jan Paweł II nieraz podkreślał, że – chociaż grzechy nasze są wielkie – zjednoczenie chrześcijan naprawdę jest możliwe. Dał temu wyraz m.in. w UUS 34: „Zjednoczenie chrześcijan – także po wszystkich grzechach, które przyczyniły się do historycznych podziałów – jest możliwe. Warunkiem jest pokorna świadomość, że zgrzeszyliśmy przeciw jedności i przekonanie, że potrzebujemy nawrócenia. Zgładzone i przezwyciężone muszą być nie tylko grzechy osobiste, ale także grzechy społeczne, poniekąd »struktury« grzechu, które przyczyniły się i nadal mogą się przyczyniać do podziału i do jego utrwalenia”.

Droga do jedności

Przyszli historycy myśli ekumenicznej będą zapewne zgodni co do tego, że na przestrzeni XX w. nikt tak mocno jak Jan Paweł II nie podkreślał, iż wyznawcy Chrystusa – mimo że wciąż jeszcze bardzo rozbici – już teraz związani są realną komunią, co więcej, ta wzajemna komunia wciąż się pogłębia, i powinna pogłębiać się jeszcze więcej. Niejako streszczeniem tej prawdy jest fakt, że wszyscy – i katolicy, i prawosławni, i protestanci – jesteśmy prawdziwie ochrzczeni. Wzajemne uznanie chrztu jest czymś więcej, niż banalnym faktem ekumenicznej uprzejmości, bo przecież sakrament ten rozpoczyna nasze realne włączanie w Ciało Chrystusa (por. UUS 42).

Owszem, zbyt wiele nas jeszcze dzieli, żeby już teraz wolno nam było uczestniczyć w jednej Eucharystii, ale przecież już to samo, że pragniemy wspólnej Eucharystii, jakoś realnie nas do jedności zbliża. Natomiast już teraz wolno nam wspólnie wołać „Ojcze nasz!” do Ojca naszego Pana, Jezusa Chrystusa. „Poprzez wspólną modlitwę chrześcijan sam Chrystus zostaje zaproszony do wspólnoty modlących się: »gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich« (Mt 18,20)” (UUS 21).

Niezwykle to ważne dla naszych dążeń ekumenicznych, żeby nie ograniczały się one do spotkań, dyskusji, a nawet duchowego wzbogacania się wzajemnie. Autentyczny ekumenizm dąży do wspólnego spotkania w Chrystusie (por. UUS 35), a jeżeli w Chrystusie, to rozumie się samo przez się, że powinno się to dokonywać przez nawrócenie serca i świętość życia.

„Trzeba zacząć – czytamy w encyklice o ekumenizmie – od opuszczenia pozycji przeciwników; obie strony niech starają się być dla siebie nawzajem partnerami. Podejmując dialog, każda ze stron zakłada u swego rozmówcy wolę pojednania, czyli jedności w prawdzie. Aby to wszystko mogło się urzeczywistnić, muszą zaniknąć przejawy wzajemnego zwalczania się. Tylko wówczas dialog pomoże w przezwyciężeniu podziału, a posłuży do przybliżenia jedności” (UUS 29).  

Dialog ekumeniczny tylko wtedy ma sens, tzn. tylko wtedy realnie przyczynia się do jedności, jeśli dokonuje się w obliczu Chrystusa i w Chrystusie. Zatem powinien to być dialog w prawdzie, miłości i wolności. Byłoby koszmarnym nieporozumieniem, gdybyśmy próbowali szukać ekumenicznej zgody poprzez „modyfikację depozytu wiary, zmianę znaczenia dogmatów, usuwanie w nich istotnych słów, poprzez dostosowywanie prawdy do upodobań epoki, czy wymazywanie niektórych artykułów Credo pod fałszywym pretekstem, że nie są one już dziś zrozumiałe. Jedność, jakiej pragnie Bóg, może się urzeczywistnić tylko dzięki powszechnej wierności wobec całej treści wiary objawionej. Kompromis w sprawach wiary sprzeciwia się Bogu, który jest Prawdą” (UUS 18).

Chrystus Pan jest Drogą, Prawdą i Życiem. Zatem „któż mógłby uważać – kontynuuje Jan Paweł II swoje pouczenie na temat wierności prawdzie Bożej w naszej drodze do jedności – że dopuszczalne jest pojednanie osiągnięte kosztem prawdy?”. Nie wolno nam dążyć do takiej „zgody”, która lekceważy prawdę. „To byłoby sprzeczne z naturą Boga, który obdarza swoją komunią wraz z potrzebą prawdy, zakorzenioną w głębi każdego ludzkiego serca” (tamże).

Jednak miłość, ale również zwyczajne poszanowanie prawdy każe z uwagą i w dobrej woli wsłuchiwać się w zastrzeżenia, jakie pod adresem tej prawdy formułują bracia z innego Kościoła lub Wspólnoty kościelnej. Dzięki takiej postawie nieraz się zdarzy, że i my sami pogłębimy się w wyznawanej przez nas prawdzie. I zbliżymy się do braci, którzy wydają się na tę prawdę zamknięci. Dość przypomnieć wspólną deklarację Kościoła katolickiego oraz Kościołów luterańskich, ogłoszoną 31 października 1999 r., że nie ma istotnych różnic w naszej wierze w usprawiedliwiającą łaskę Chrystusa.

Jan Paweł II wierzył gorąco, że możliwe jest nawet wypracowanie takich form sprawowania prymatu papieża, że będzie to w pełni zgodne z katolickim dogmatem, a zarazem możliwe do przyjęcia przez Kościoły do tego prymatu nastawione krytycznie: „Modlę się gorąco do Ducha Świętego, by obdarzył nas swoim światłem i oświecił wszystkich pasterzy i teologów naszych Kościołów, abyśmy wspólnie poszukiwali takich form sprawowania owego urzędu, w których możliwe będzie realizowanie uznawanej przez jednych i drugich posługi miłości” (UUS 95).

Natomiast swoją nadzieję, że przecież jest to możliwe, żebyśmy wszyscy wierzący w Chrystusa zjednoczyli się w głębokiej czci Jego Matki, wyraził Jan Paweł II w swojej encyklice maryjnej: „Jest bardzo pożądane, aby Kościoły i Wspólnoty kościelne spotkały się z Kościołem katolickim w zasadniczych punktach wiary chrześcijańskiej, także w tym, co odnosi się do Dziewicy Maryi. Uznają Ją one bowiem za Matkę Pana i przyjmują, że należy to do naszej wiary w Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Patrzą na Tę, która u stóp Krzyża przyjmuje za syna umiłowanego ucznia i on ze swej strony przyjmuje Ją za matkę. Dlaczego więc nie mielibyśmy wszyscy razem patrzeć na Nią jako na naszą wspólną Matkę, która modli się o jedność rodziny Bożej i która wszystkim »przoduje« na czele długiego orszaku świadków, wiary w jedynego Pana, Syna Bożego, poczętego w Jej dziewiczym łonie za sprawą Ducha Świętego?” (Redemptoris Mater, 30).

Czy nadzieje polskiego papieża na znaczne przyspieszenie procesu jednoczenia się rozdzielonych Kościołów były naiwne? Jedno jest pewne, że nie ma ludzkich sposobów, którymi cel ten moglibyśmy osiągnąć. Nasze ekumeniczne rozmowy i działania muszą być wypełnione nie tylko wzajemnym szacunkiem i miłością, ale również szczerą skruchą z powodu grzechów popełnionych zarówno przez naszych ojców, jak przez nas samych. Niewątpliwie również do dialogu ekumenicznego – powiada Jan Paweł II – odnoszą się słowa 1 J 1,9-10: „Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości. Jeżeli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki”. Wręcz warunkiem autentyczności prowadzonego przez nas dialogu ekumenicznego – czytamy w tej encyklice (n. 34) – jest uznanie własnej grzeszności. Dopiero wówczas możemy liczyć na to, że Jezus Chrystus sprawiedliwy będzie naszym Rzecznikiem wobec Ojca (por. 1 J 2,1).

Oprócz rachunku sumienia i skruchy potrzebna jest z naszej strony wielka modlitwa o jedność: „Modlitwa i dialog wzajemnie się umacniają. Głębsza i bardziej świadoma modlitwa sprawia, że dialog przynosi obfitsze owoce. Modlitwa stanowi z jednej strony warunek dialogu, równocześnie zaś staje się – w postaci coraz dojrzalszej – jego owocem” (UUS 33).

.Podsumujmy: naszą powinnością jest podejmować pokutę za to wszystko, co nas oddziela od Boga i od siebie wzajemnie.Trzeba też, żebyśmy kontynuowali wielką modlitwę o zjednoczenie chrześcijaństwa. Natomiast Ojciec wszelkiego miłosierdzia połączy nas i nasze Kościoły w takim czasie i w taki sposób, w jaki On sam uzna to za stosowne.

o. Jacek Salij
Tekst opublikowany w tygodniku „Idziemy”. POLECAMY: [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 stycznia 2018